Wydanie: PRESS 9-10/2025
Czasami nie mogę spać
Z Giovannim Porzio, dziennikarzem i fotoreporterem wojennym, rozmawia Krzysztof Boczek
Piszesz na swojej stronie: „(…) dzięki Saddamowi Husajnowi poznałem kobietę mojego życia w więziennej celi w Basrze”. Opowiedz mi o tym.
W czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej wiosną 1991 roku dowództwo armii amerykańskiej trzymało wszystkich dziennikarzy w Dharanie w Arabii Saudyjskiej – trochę ponad 400 kilometrów na południe od granicy Kuwejtu. Opisywanie wojny na podstawie odpraw wojskowych nie jest zbyt interesujące. Wynająłem samochód, kupiłem trochę prowiantu i paliwa. Gabriela Simoni, dziennikarka włoskiej telewizji, dowiedziała się o tym i dołączyła do mojej grupki ze swoim kamerzystą.
Najpierw zahaczyliśmy o Hafr al-Batin, 80 km od granicy z Kuwejtem. Doszedłem do wniosku, że Amerykanie będą chcieli, żeby to jednostki armii kuwejckiej, które współpracowały z siłami koalicji międzynarodowej, wyzwoliły stolicę swojego kraju. Dlatego pojechaliśmy za jednym z kuwejckich oddziałów, gdy ci ruszyli. Dzień i noc przesuwaliśmy się powoli w długiej kolumnie pojazdów. Jako jedni z pierwszych dziennikarzy dotarliśmy do uwolnionego miasta; siły irackie opuściły je kilka godzin wcześniej.
Pałac emira wciąż płonął, paliły się także czołgi i inne pojazdy. W Kuwejcie usłyszeliśmy w BBC World Service, że w Basrze w południowym Iraku wybuchła rebelia. Szyici zbuntowali się przeciwko reżimowi Saddama Husajna i podjęli walkę. Chcieliśmy tam dotrzeć. Kamerzysta Gabrieli się wycofał, bo nie miał ubezpieczenia. Moje szczęście, bo zabrał z sobą moje filmy i wysłał je do redakcji.
W grupie 15–18 dziennikarzy kilkoma autami ruszyliśmy na Basrę. Niebo było czarne od dymu z płonących szybów naftowych, a droga pełna niewybuchów, więc jechaliśmy powoli. Gdy dotarliśmy do Eufratu, okazało się, że Amerykanie zbombardowali most.
Ruszyliśmy więc małą drogą prowadzącą w kierunku rzeki – ktoś tamtędy niedawno jechał. Za niewielkim wzgórzem nagle znaleźliśmy się w środku irackiej Gwardii Republikańskiej. Ostrzeliwali z armat Basrę. Otoczyli nas i wzięli do niewoli.
Wszystkich czy tylko Ciebie i Gabrielę?
Wszystkich. Zabrali nasze kamery, samochody, cały dobytek i sprzęt. Najpierw uwięzili nas na kampusie Uniwersytetu w Basrze – tam też toczyły się walki, spadały bomby. Rano iracki generał powiedział, że nas nie wypuści, bo nasz los jest w rękach prezydenta Husajna. Potem trzymali nas tydzień w dawnej bazie wojskowej. Tam było bardzo mało jedzenia, a wodę łapaliśmy z deszczu. Wszyscy dziennikarze byli bardzo zdenerwowani i zmartwieni. Ja i Gabriela nie, bo zdążyliśmy się w sobie zakochać. Byliśmy wręcz bardzo szczęśliwi, że trafiliśmy do więzienia w Iraku. Ja byłem żonaty, miałem dwójkę dzieci, a Gabriela też była mężatką, więc sytuacja była trudna. I trzeba będzie jej stawić czoła po powrocie do Włoch. Tym bardziej więc w irackim więzieniu oboje byliśmy szczęśliwi.
Jak się to skończyło?
Jeden z dziennikarzy zdołał ukryć małe radio krótkofalowe, dzięki czemu w nocy słuchaliśmy BBC. Podano w nim, że zaginęliśmy. Kiedy odwiedził nas kolejny iracki generał, powiedziałem mu, że zgodnie z konwencją genewską musi wziąć nasze dane z paszportów i je przekazać Międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi. I tak zrobił. W BBC potem usłyszeliśmy, że Michaił Gorbaczow, George Bush oraz rząd włoski i inne rządy zażądały uwolnienia nas. Po dwóch-trzech dniach zabrano nas do Bagdadu, a potem do siedziby Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
Krzysztof Boczek
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter


