Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 26, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Trump 2.0 i ataki na media. Prezydenta USA boją się nawet liberalne redakcje

– Donald Trump w swoich atakach na dziennikarzy jest jeszcze agresywniejszy niż Nixon, np. grożąc im więzieniem na platformie Truth Social oraz podczas publicznych wystąpień – ocenia Michael Socolow, profesor dziennikarstwa na University of Maine (fot. Will Oliver/EPA POOL/PAP/EPA)

Donald Trump zaostrza ataki na amerykańskie media, strasząc je odebraniem koncesji i dyktując, kto może relacjonować z Białego Domu, a kto nie. Boją się go nawet liberalne redakcje.

Jeffrey Goldberg, naczelny magazynu „The Atlantic”, uzyskał wiadomości z pierwszej ręki. Krótko przed marcowym atakiem na rebeliantów Huti w Jemenie, śledził na Signalu wymianę zdań sekretarza obrony Pete’a Hegsetha z wysokiej rangi urzędnikami, podczas której omawiali szczegóły operacji. Dodany przez przypadek do czatu dziennikarz przekonał się, że to nie fejk ani prowokacja, gdy dwie godziny po odczytaniu wiadomości: „Pogoda jest korzystna. Potwierdzone z dowództwem: jesteśmy gotowi do rozpoczęcia misji”, śledził doniesienia o spadających na Jemen bombach. Gdy 24 marca br. ujawnił całą sprawę na łamach „The Atlantic”, wybuchł skandal, którym przez kilka dni żyła Ameryka i reszta świata.

Czytaj też: CBS News wyznacza nową szefową "60 Minutes". Trump będzie zadowolony

Jeffrey Goldberg, wbrew wszelkim protokołom bezpieczeństwa, mógł poznać tajne plany wojskowe w czasie, gdy Pentagon ogranicza dostęp do siebie czołowym redakcjom. Już na początku lutego zarządzono przetasowania w przestrzeni dla mediów w siedzibie departamentu obrony. Biurka musiało zwolnić osiem redakcji: stacje NBC News i CNN, „The Washington Post”, „The New York Times”, Politico, radio publiczne NPR, a także serwisy The Hill oraz War Zone. Ich miejsce zajęły głównie tytuły przychylne nowej administracji – m.in. dzienniki „New York Post” i „Washington Examiner”, serwisy Breitbart News i Daily Caller oraz stacje telewizyjne Newsmax i One America News Network. W informacji rozesłanej do dziennikarzy rzecznik Pentagonu tłumaczył, że najwyższa pora, by w gmachu mogły pracować także inne tytuły. Podobną strategię przyjęto w przypadku briefingów prasowych w Białym Domu, na które wpuszczono przedstawicieli nowych mediów, w tym influencerów i podcasterów. Zarezerwowano dla nich miejsce z przodu sali, zajmowane do tej pory przez personel rzecznika prasowego. Według nowych zwyczajów pierwsze pytanie zadają właśnie przedstawiciele nowych mediów. „The Washington Post” donosi, że zazwyczaj są to reporterzy z uznanych serwisów, np. Axios czy Semafor, choć zdarza się, że ten prestiż spotyka przyjazne administracji redakcje Breitbart News czy Daily Wire.

NIE WEJDZIECIE

Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło jednak w połowie lutego br., gdy administracja Trumpa odmówiła reporterom agencji Associated Press wstępu do Gabinetu Owalnego i na pokład prezydenckiego samolotu Air Force One. Przyczyną było to, że agencja nadal używa w swoich materiałach nazwy „Zatoka Meksykańska”, a nie, zgodnie z życzeniem prezydenta, „Zatoka Amerykańska”. Associated Press znalazło się na cenzurowanym, choć od dekad jest członkiem poolu prasowego relacjonującego działania prezydenta USA podczas wydarzeń z ograniczonym miejscem dla mediów. Tradycyjnie podstawowy skład tego zespołu tworzy trzech reporterów agencji prasowych, dwóch dziennikarzy piszących do papieru lub internetu, reporter radiowy, czterech fotoreporterów oraz ekipa telewizyjna, w tym producent, operator kamery i operator dźwięku. Zadaniem garstki wybrańców, a w szczególności tych piszących do prasy, jest przesyłanie reszcie redakcji raportów z wydarzeń z udziałem prezydenta, zarówno w USA, jak i za granicą. Pool prasowy nie odstępuje prezydenta USA na krok, nawet gdy ten spędza wolny czas, np. grając w golfa. Wszystko po to, by szybko zareagować, gdyby coś mu się stało.

Skandal wokół AP, które zgłosiło sprawę do sądu i ostatecznie wygrało proces, był wstępem do ogłoszenia przez administrację Trumpa wdrożenia nowej polityki. Pod koniec lutego poinformowano, że to Biały Dom będzie decydował o składzie poolu prasowego, a nie zajmujące się tym od dekad Stowarzyszenie Korespondentów przy Białym Domu (WHCA). Ekipa Trumpa nie czekała długo z wprowadzeniem w życie nowych zasad. Zaledwie dzień po ogłoszeniu zmian, 26 lutego br., z grafiku wypadł S.V. Dáte, reporter z liberalnego HuffPost. Jego miejsce zajął współzałożyciel serwisu Axios – Mike Allen. Tego dnia zakaz relacjonowania pierwszego spotkania gabinetu Trumpa dostali również fotograf Associated Press oraz reporterzy z Reutera i niemieckiego dziennika „Der Tagesspiegel”. Na wydarzenie wpuszczono ekipy telewizji ABC oraz prawicowej stacji Newsmax, wspomnianego korespondenta Axiosa, a także reporterów Bloomberg News, NPR i koncernu Blaze.

Jak mówił nam jeszcze pod koniec marca Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Białym Domu oraz przewodniczący White House Foreign Press Group, po wydarzeniach 26 lutego sytuacja na kilka tygodni względnie się unormowała. Do 13-osobowego in-town poolu odpowiedzialnego za relacjonowanie wydarzeń w Waszyngtonie, dziewięć osób wskazywało jak dotychczas Stowarzyszenie Korespondentów przy Białym Domu, czterech członków poolu wybierała zaś ekipa prezydenta. Ekipa ta wskazywała także część dziennikarzy to tzw. in-house poolu, czyli 21-osobowego zespołu odpowiedzialnego za obsługę wydarzeń wyłącznie w Białym Domu.

Czytaj też: Jak rozpętałem wojnę. Marek Wałkuski o kulisach spotkania Trump–Zełenski

– To właśnie dzięki nowym zasadom w poolu relacjonującym awanturę między Trumpem a Wołodymyrem Zełenskim w Gabinecie Owalnym znalazł się Brian Glenn, korespondent konserwatywnej telewizji Real America’s Voice, a  prywatnie chłopak kongresmenki Marjorie Taylor Greene. To on spytał Zełenskiego, dlaczego nie nosi garniturów – relacjonuje Wałkuski, dodając, że na zmianach dotyczących poolu prasowego stracili korespondenci zagraniczni, którzy często są do niego włączani, ale nie mają już gwarantowanego miejsca, tak jak wtedy, gdy poolem zarządzało Stowarzyszenie Korespondentów przy Białym Domu.

Kolejne, duże tąpnięcie nastąpiło w połowie kwietnia. Po tym jak Associated Press wygrało wspomniany proces o przywrócenie dostępu do wydarzeń w Gabinecie Owalnym, administracja Trumpa znalazła sposób na obejście decyzji sądu i ogłosiła, że likwiduje miejsce w poolu dla agencji prasowych. Od teraz AP a także Reuters i Bloomberg mogą skorzystać z miejsca dla dzienników i innych tytułów prasowych, co z automatu oznacza, że muszą układać się z innymi i rzadziej niż do tej pory będą lądować w grafiku poolu.

BRIEFINGI POCHWALNE

Łatwo o dostęp do nowej administracji nie jest także na briefingach prasowych, krótszych niż za rządów Bidena i organizowanych zazwyczaj tylko raz w tygodniu.

– Briefingi prowadzone przez rzeczniczkę Białego Domu Karoline Leavitt trwają około 30-40 minut i do tego tradycyjnie zaczynają się od przedstawienia osiągnięć administracji – mówi Marek Wałkuski.

Dodatkowo cenny czas pochłaniają pytania przyjaznych dla Trumpa nowych mediów, przez co mamy mniejsze szanse na merytoryczne dociekanie w sprawach dotyczących polityki rządu Stanów Zjednoczonych – tłumaczy Wałkuski, podkreślając, że dzięki takiemu modus operandi Białemu Domowi łatwiej kontrolować narrację i unikać lawiny niewygodnych pytań. Pomagają też ci protrumpowscy dziennikarze i influencerzy polityczni, którzy niekiedy przed zadaniem pytania zaczynają od wychwalania działań administracji.

– Takie sytuacje nie zdarzały się w przeszłości, nawet za pierwszej kadencji Trumpa – twierdzi korespondent Polskiego Radia.

Próba przebicia się z merytorycznym pytaniem na briefingu to dziś niejedyne wyzwanie stojące przed dziennikarzami. Jak mówi Marek Wałkuski, obecnie trudniej też uzyskać dodatkowe informacje od służb prasowych poszczególnych departamentów.

– Za rządów Joe Bidena wielokrotnie zdarzało mi się wysyłać późnym wieczorem SMS do działu prasowego w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, żeby dopytać np. o szczegóły ogłoszonych właśnie dostaw broni do Ukrainy. Zazwyczaj dostawałem odpowiedź przynajmniej na część pytań. Teraz ten mechanizm prawie nie funkcjonuje, co może być związane m.in. z nieprzewidywalnością działań Trumpa. Nikt nie chce się znaleźć w sytuacji, w której udzieli odpowiedzi, a następnego dnia musi je odkręcać, bo prezydent USA zmienił stanowisko w danej kwestii – spekuluje Wałkuski. I dodaje, że z drugiej strony trudno o bardziej dostępnego dla mediów prezydenta niż Donald Trump. – Polityk na pytania poolu prasowego odpowiada niemal codziennie przez kilkadziesiąt minut, czasem nawet dwa razy w ciągu doby – opowiada polski korespondent.

To duży kontrast w porównaniu z Joe Bidenem, który w czasie czteroletnich rządów rzadko udzielał wywiadów i według wyliczeń Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara uczestniczył zaledwie w 37 konferencjach prasowych. Trump podczas pierwszej kadencji miał ich 88.

DRUGIE PODEJŚCIE

Donald Trump 2.0 zapisze się w historii nie tylko jako prezydent wyjątkowo dostępny dla mediów, ale także ten, który porwał się na demontaż Agencji ds. Globalnych Mediów, odpowiedzialnej za nadzór nad Głosem Ameryki (VOA) oraz m.in. Radiem Wolna Europa i Radiem Wolna Azja. Na mocy prezydenckiego dekretu z połowy marca z dnia na dzień zwolnienia wysłano do ponad 1,3 tys. pracowników VOA, a także wstrzymano federalne granty dla rozgłośni wypełniających informacyjną lukę w krajach, w których ograniczana jest wolność słowa. Trump wziął się do demontażu tych amerykańskich mediów, choć – jak orzekły potem sądy — nie miał prawa tego zrobić bez zgody Kongresu.

Czytaj też: Associated Press nie odzyska dostępu do Białego Domu. Sąd odrzucił apelację

W wyniku trumpowskich ruchów, mających na celu poszerzanie granic władzy wykonawczej, natychmiast zaprzestano emisji programów Głosu Ameryki i aktualizacji strony internetowej. Niektóre stacje w Azji i na Bliskim Wschodzie – polegające na treściach z waszyngtońskiej siedziby nadawcy – puszczały wyłącznie muzykę. Choć sądy federalne tymczasowo zablokowały demontaż Głosu Ameryki oraz Radia Wolna Europa (RFE), losy tych mediów jeszcze przed zamknięciem bieżącego numeru „Press” były niepewne. Jak donosił na początku kwietnia „The New York Times”, administracja Trumpa ociągała się z odblokowaniem funduszy dla RFE, co zmusiło rozgłośnię do wysłania części pracowników na przymusowe urlopy. Prezes rozgłośni Stephen Capus poinformował, że na mocy decyzji Agencji ds. Globalnych Mediów (USAGM) ograniczono także transmisję satelitarną rosyjskojęzycznych kanałów Radia Wolna Europa.

O zawirowaniach w Głosie Ameryki – nadawcy produkującym dla zagranicy treści radiowe, telewizyjne i cyfrowe – pisał w połowie marca reporter tego medium Liam Scott. Dziennikarz specjalizujący się w tematyce dotyczącej wolności słowa tłumaczył na łamach „Columbia Journalism Review”, że polityka administracji Trumpa najmocniej uderzyła w dziennikarzy przebywających w USA na podstawie wiz nieimigracyjnych. Jeśli w dalszej batalii sądowej amerykański rząd obroni decyzję o demontażu VOA i dojdzie do zwolnień, reporterom grozi nakaz powrotu do kraju pochodzenia, gdzie w skrajnych przypadkach mogą za swoją działalność zawodową trafić do więzienia. W ostatnich latach za kraty trafili m.in. współpracownicy Głosu Ameryki w Birmie i Wietnamie.

Jak twierdzi Liam Scott na łamach „CJR”, w związku z powrotem Trumpa do władzy przełożeni kazali mu rezygnować z kontrowersyjnych tematów, takich jak np. ataki prezydenta na dziennikarzy czy batalia Associated Press o zniesienie zakazu relacjonowania wydarzeń z Białego Domu. Według reportera kierownictwo przekalkulowało, że lepiej nie drażnić Trumpa, który już za pierwszej kadencji nazywał materiały Głosu Ameryki „obrzydliwymi”.

Kate Wright, współautorka książki „Capturing News, Capturing Democracy: Trump and the Voice of America” a na co dzień medioznawczyni na University of Edinburgh, mówi, że Trumpa od lat drażniło to, iż opłacani rządowymi pieniędzmi dziennikarze wypowiadają się krytycznie na temat własnego kraju. Dlatego polityk w czasie swojej pierwszej kadencji zabiegał o to, by stanowisko szefa Agencji ds. Globalnych Mediów obsadzić lojalnym sobie Michaelem Packiem. Udało mu się to osiągnąć po przełamaniu trwającego dwa lata oporu senatorów Partii Demokratycznej.

A mieli powody do obaw. Jak wykazało w 2023 roku federalne śledztwo, Pack jako szef USAGM ingerował w dziennikarską niezależność podlegających mu newsroomów, a nawet zatrudnił prywatną kancelarię do przyjrzenia się pracownikom mającym antytrumpowskie poglądy. – W ciągu zaledwie siedmiomiesięcznego szefowania Packa doszło do szybkiego upolitycznienia agencji – mówi Kate Wright. – Nie tylko wszczynano śledztwa w sprawie dziennikarzy Głosu Ameryki, ale także zamrożono fundusze na część jego działań i nie przedłużono wiz niektórym pracownikom. Apogeum ataków nastąpiło w czasie kampanii prezydenckiej w 2020 roku, gdy w prawicowych mediach krążyła teoria, jakoby dziennikarze Głosu Ameryki wspierali Bidena wzywającego muzułmanów do… dżihadu – tłumaczy Wright, podkreślając jednak, że działania ekipy Trumpa wobec VOA podczas jego pierwszej kadencji były dość chaotyczne. Inaczej jest teraz. Republikanin powrócił do Białego Domu świetnie przygotowany, czego dowodem jest lawina podpisanych przez niego dekretów, w tym ten dotyczący Agencji ds. Globalnych Mediów. Temu, jak powinna być urządzona ta agencja, poświęcony jest zresztą cały rozdział w Project 2025, czyli przygotowanym przez środowiska konserwatywne planie przebudowy amerykańskiego rządu.

ODBIORĘ WAM KONCESJĘ

Trump 2.0 od początku dawał sygnały, że nie wystarczą mu już ataki słowne na dziennikarzy ani pojedyncze konfrontacje, jak ta z Jimem Acostą, wieloletnim dziennikarzem CNN, któremu po scysji na konferencji prasowej w 2018 roku odebrano przepustkę do Białego Domu. Polityk już na wczesnym etapie ostatniej kampanii prezydenckiej wygrażał na platformie Truth Social, że „fake news media”, czyli media szerzące fałszywe informacje, powinny „zapłacić dużą cenę za to, co zrobiły wielkiej Ameryce”. Trump we wpisie z 25 września 2023 roku wziął na celownik konkretnie Comcast, właściciela NBC News oraz stacji MSNBC, znanej z optyki przychylnej demokratom. „Oni prawie wszyscy są nieszczerzy i skorumpowani, ale Comcast, ze stronniczą i złośliwą narracją NBC News, a w szczególności MSNBC (…) powinny być poddane śledztwu ze względu na działania zmierzające ku zdradzie kraju” – pisał.

Czytaj też: CBS zlikwiduje "The Late Show" Stephena Colberta. Z powodu krytyki Trumpa?

Gdy republikanin wygrał wybory i wprowadził się do Białego Domu, nie czekał długo, by wziąć Comcast pod lupę. Federalna Komisja Łączności, kierowana przez przychylnego Trumpowi Brendana Carra, w połowie lutego wszczęła śledztwo w związku z… HR-ową polityką koncernu, służącą wyrównywaniu szans mniejszości seksualnych i etnicznych. To kontynuacja działań nowej administracji, która wpisując się w nurt toczonych przez amerykańską prawicę wojen kulturowych, wstrzymuje tzw. programy DEI w agencjach federalnych. „Chcę się upewnić, że wasze firmy nie promują rażących form dyskryminacji w pogwałceniu regulacji Federalnej Komisji Łączności i praw obywatelskich” – napisał w liście do Comcastu.

Carr zajął się także odrzuconymi przez administrację Bidena skargami wobec stacji NBC, ABC oraz CBS News, którym zarzucono nieodpowiednie działania w czasie kampanii prezydenckiej. W przypadku ostatniego kanału chodzi o wywiad z kandydatką demokratów Kamalą Harris. Według konserwatywnej organizacji skarżącej – Center for American Rights – materiał został zmanipulowany, tak, by zwiększyć szanse polityczki na pokonanie Trumpa. Poszło o klip, w którym przedstawiono dłuższą odpowiedź Harris na pytanie o konflikt na Bliskim Wschodzie. Zarzut próby ingerowania w wyścig prezydencki postawił sam Trump, składając pozew przeciwko CBS News tuż przed wyborami. Inny pozew, mający wywołać efekt mrożący, złożył przeciwko dziennikowi „The Des Moines Register”. Opublikował on sondaż sugerujący, że Trump przegrałby z Harris w republikańskim stanie Iowa.

To nie koniec. Na celowniku Federalnej Komisji Łączności znalazły się także telewizja PBS i radio NPR – media publiczne od lat oskarżane przez republikanów o proliberalną narrację. Pod koniec stycznia br. wszczęto śledztwo mające ustalić, czy stacje emitowały, wbrew obowiązującym je przepisom, reklamy komercyjne. Ruch postrzegany jest jako pierwszy krok do zakręcania kurka z pieniędzmi dla mediów publicznych, o co administracje republikańskich prezydentów zabiegają od dekad. Robił to też Trump podczas swojej pierwszej kadencji, próbując (bez skutku) przeforsować duże cięcia funduszy federalnych dla Corporation for Public Broadcasting – instytucji przyznającej granty telewizji PBS i radiu NPR. Rozmontowanie tego systemu było do tej pory jednak niezwykle trudne, gdyż republikańscy politycy nie chcieli doprowadzić do zamknięcia lokalnych stacji uzależnionych od środków z budżetu państwa. Tym razem najradykalniejsi członkowie partii, z Marjorie Taylor Greene na czele, zorganizowali w Kongresie przesłuchanie o znamiennym tytule „Antyamerykańskie anteny: pociągnięcie do odpowiedzialności szefostwa NPR i PBS”. Podczas przesłuchania Paula Kerger oraz Katherine Maher, prezeski obu stacji, odpierały ataki ze strony republikanów oskarżających ich redakcje o upolitycznienie.

DRUGI NIXON?

Kate Wright, patrząc na to, co się wydarzyło w pierwszych miesiącach władzy Trumpa, podsumowuje: – To nie są już czasy, gdy polityk skupiał się głównie na atakach na dziennikarzy na Twitterze. Tym razem działa w szybkim tempie na wielu frontach, przykręcając kurek z rządowym finansowaniem mediów, grożąc stacjom telewizyjnym odebraniem koncesji i decydując o składzie poolu prasowego. Trudno nie dojść do wniosku, że chodzi tu o cenzurę i zduszenie krytyki ze strony nieprzychylnych mediów. A to pierwsze symptomy odwracania się od demokracji – ostrzega.

Czytaj też: Trump żąda zwolnienia dziennikarki CNN, która podważyła jego informacje o bombardowaniu w Iranie

Inny rozmówca „Press” – Michael Socolow, profesor dziennikarstwa na University of Maine – porównuje Trumpa do Richarda Nixona. Ten republikański prezydent, który rządził przez niecałe dwie kadencje, również groził stacjom telewizyjnym odebraniem koncesji, członkowie jego administracji wyzywali zaś dziennikarzy od „aroganckich elitarystów” oderwanych od „prawdziwej Ameryki”.

– Donald Trump w swoich atakach na dziennikarzy jest jeszcze agresywniejszy niż Nixon, np. grożąc im więzieniem na platformie Truth Social oraz podczas publicznych wystąpień. Nie jest na razie jasne, czy prezydent posunąłby się tak daleko, by ukarać kogoś za wykonywanie chronionego przez konstytucję zawodu, ale z całą pewnością wykorzystuje już aparat państwowy – Federalną Komisję Łączności, Departament Sprawiedliwości i Departament Bezpieczeństwa Krajowego – do zastraszania nadawców i dziennikarzy, domagając się złagodzenia krytycznych opinii na swój temat – ocenia Socolow.

Strategia Trumpa już przynosi efekty. Jak donosi „The New York Times”, Paramount, czyli właściciel stacji CBS News, oskarżanej o zmanipulowanie wywiadu z Kamalą Harris, zgodził się na mediacje mające na celu zawarcie ugody z Trumpem. Według komentatorów to element kalkulacji, z której wynikło, iż lepiej zaryzykować wizerunkiem stacji, niż narazić się na gniew prezydenta mogącego zaszkodzić interesom koncernu. Podobnie zrobił Jeff Bezos, właściciel „The Washington Post”. Najpierw zablokował poparcie dziennika dla kampanii Kamali Harris, a potem ogłosił, że dział opinii tego tytułu będzie publikował wyłącznie komentarze na temat wolności osobistych i o wolnym rynku, co jest ukłonem w stronę prawicy.

Wreszcie, można powiedzieć, że ofiarą przemian w Waszyngtonie stał się Jim Acosta z CNN, odsunięty od prowadzenia programu w porannym primetimie po dojściu Trumpa do władzy. Dziennikarz, który zalewał niewygodnymi pytaniami republikanina za jego pierwszej kadencji, dostał od szefostwa propozycję poprowadzenia dwugodzinnego formatu emitowanego o północy czasu nowojorskiego. Acosta na to się nie zgodził i odszedł ze stacji po niemal 18 latach. Na koniec pożegnalnego odcinka powiedział: „Nie poddawajcie się kłamstwom. Nie poddawajcie się lękowi”. W czasach, gdy Trumpowi 2.0 puściły wszelkie hamulce, to wielka próba nie tylko dla amerykańskich mediów, ale też dla całej amerykańskiej demokracji.

***

Ten tekst Marty Zdzieborskiej pochodzi z magazynu Press  wydanie nr 5-6/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Wróbel, Solorz i dzieci, Michał Broniatowski i twórca Vectry

Press

Marta Zdzieborska

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.