Wydanie: PRESS 08/2012

Sto procent faktów

Amerykański dziennikarz Francisco Goldman w rozmowie z Elżbietą Rutkowską przedstawia, jak rozwikłał zagadkę politycznego morderstwa biskupa w Gwatemali

Szukając początków Pańskiego dziennikarstwa, dotarłam do kostnicy w Gwatemali.

W końcu lat 70. byłem świeżo po studiach, mieszkałem w Nowym Jorku i myślałem tylko o tym, żeby zostać pisarzem. Chciałem dostać stypendium na studia dla przyszłych pisarzy. Miałbym po nich pewną pracę na uniwersytecie i do końca życia pisałbym sobie książki i prowadził warsztaty dla studentów.
Żeby to marzenie się spełniło, musiałem wysłać trzy opowiadania, a brakowało mi czasu na pisanie, bo dużo pracowałem, żeby się jakoś utrzymać w Nowym Jorku. Za to w Gwatemali moja rodzina miała domek letniskowy nad jeziorem. Pomyślałem więc: „Oszczędziłem tysiąc dolarów, pojadę tam i będę pisał”. Miałem najwyżej 22 lata, byłem kompletnie zielony. Niewiele wiedziałem o świecie – i to mimo swojego pochodzenia (matka Francisca Goldmana była Gwatemalką – przyp. red.). „Oszalałeś?!” – przywitał mnie wujek. „Nie wiesz, że tutaj jest wojna?”. Wszystkie domki letniskowe były zamknięte, człowiek, który się nimi opiekował, został zamordowany.
Zamieszkałem u wujka. I uparcie pisałem te swoje opowiadania, nowojorskie historie miłosne, które nie miały żadnego związku z toczącą się dookoła wojną.
Z wolna zaczęło jednak do mnie docierać, co się tu dzieje. Był już rok 1979, a lata 1978–1979 to okres najbrutalniejszych walk w stolicy w Gwatemali: ludzie znikali bez śladu, odbywały się marsze protestacyjne, studenci i robotniczy aktywiści ginęli na ulicach. Prasę kneblowała cenzura. Nikt nie miał odwagi napisać prawdy.
Pewnego dnia wujek zaprosił paru znajomych na cocktail party. Była tam dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, studentka medycyny. Opowiadała o zajęciach w kostnicy, o tym, że ciała leżą w stosach jak kłody, że noszą ślady przesłuchań: bicia, przypalania papierosem, niektóre mają obcięte genitalia. „Powinieneś to zobaczyć” – stwierdziła. I wtedy przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę. Mogłem przecież odmówić. Powiedzieć: „Co mnie to obchodzi? Nie chcę tego oglądać”.

Więc dlaczego Pan tam poszedł?

Bo byłem młody i głupi. Przebrała mnie za studenta: kitel, stetoskop, gumowe rękawiczki. Zobaczyłem zmasakrowane ciała i obudził się we mnie dziennikarz. „Kim są ofiary? Kto im to zrobił? Dlaczego?”. Z tej kostnicy już nie było odwrotu. Owszem, wysłałem swoje opowiadania do wszystkich elitarnych stypendialnych programów dla przyszłych pisarzy. Owszem, zaproponowano mi stypendia otwierające drogę do łatwego, dostatniego życia.

Ale Pan nie skorzystał.

Te opowiadania wysłałem też do „Esquire Magazine”. I – cud! – kupili dwa. Z dnia na dzień stałem się drukowanym pisarzem. I to gdzie! „Esquire” to kolebka nowego dziennikarstwa (amerykańskie dziennikarstwo literackie – przyp. red.), pismo takich autorów jak Norman Mailer czy Hunter Thompson. To wspaniała szkoła Toma Wolfe’a, która zmieniła amerykańskie dziennikarstwo. Zaproponowali, żebym pisał dla nich teksty dziennikarskie. „Drukują mnie, nie muszę już chodzić do szkoły” – pomyślałem. Wróciłem do Gwatemali, żeby pisać o tym, co się tam dzieje.

Rozmawiała Elżbieta Rutkowska

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.