Wydanie: PRESS 05/2003

Widzieliśmy

Rozmowa z Janem Mikrutą i Przemysławem Marcem, dziennikarzami RMF FM, którzy jako jedyni Polacy relacjonowali wojnę w Iraku z Bagdadu.

Renata Gluza: Jak na wojnie - ja strzelam pytaniem, szybszy odpowiada. Żadnego podnoszenia rąk albo uciekania z linii ognia.

Przemysław Marzec: To gorzej niż na wojnie.

Dlaczego to Was RMF wysłał do Iraku?

Marzec: Obsługuję konflikty od 1998 roku, Janka zatrudniono w RMF-ie, by także relacjonował takie wydarzenia. Przed Irakiem robiliśmy Pakistan, Afganistan, byliśmy na amerykańskim lotniskowcu. Oprócz relacji radiowych robimy zdjęcia na nasze strony internetowe, czasem relacje dla innych mediów. Nasi szefowie ustalili z "Rzeczpospolitą", że będziemy dla niej pisać teksty z Iraku.

Kiedy zaczęliście przygotowania do wyjazdu?

Jan Mikruta: Po wojnie w Afganistanie byliśmy przekonani, że następny będzie Irak. Od razu zaczęliśmy studiować mapy. Na przygotowania nigdy nie jest za wcześnie.

Marzec: Siedem miesięcy przed wybuchem wojny złożyliśmy wnioski wizowe w ambasadzie irackiej. Zdobyliśmy też komplet pozostałych wiz, m.in. jordańską (dziennikarską, z prawem pracy) i kuwejcką. Zaczęliśmy gromadzić sprzęt, który nadaje się do użytku tam, gdzie jest gorąco, dużo kurzu i piasku.

Jako jedyni dziennikarze z Polski dostaliście iracką wizę. To kwestia szczęścia czy pieniędzy?

Marzec: Jak to załatwialiśmy, pozostanie naszą słodką tajemnicą. Mieliśmy dużo szczęścia. Po złożeniu wniosków wizowych długo nie było odpowiedzi, skontaktowaliśmy się więc z dziennikarzami, którzy byli w Iraku. Powiedzieli nam, że o tym, kto dostanie wizę, decyduje Ministerstwo Informacji w Bagdadzie, a nie placówki Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Trzeba więc było znaleźć drogę do ministerstwa.

Dużo to kosztowało?

Mikruta: Dużo pracy. Pomogli nam m.in. Palestyńczycy, którzy są w Polsce. Ambasada iracka była zdziwiona, kiedy zadzwoniliśmy i powiedzieliśmy, że chcemy odebrać wizę.

W Bagdadzie trzeba było wizę co dziesięć dni przedłużać. Wielu dziennikarzy jej nie otrzymało i musieli wyjechać. Wy nie.

Marzec: To z kolei kosztowało ciężkie pieniądze i dużo stresu. Przez trzy dni po przedłużeniu wizy pracowało się spokojnie, na czwarty trzeba już było zaczynać załatwianie, a pierwsza odpowiedź brzmiała zawsze: "Nie. Bo nie". W Iraku było w czasie wojny 32 dziennikarzy z Hiszpanii i sporo Francuzów - bo minister informacji jednych i drugich lubił. Tam sympatia i zaufanie liczą się czasem bardziej niż pieniądze.

Renata GLuza

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.