Boimy się wojny z Rosją. Media podsycają strach i gonią za odsłonami
– U nas wychodzi się z założenia, że lepiej o zagrożeniach nie mówić, niż opublikować „10 rad, jak się przygotować do wojny” – mówi Damian Duda, medyk pola walki, prezes Fundacji „W Międzyczasie”, były szef Wydziału Polityki Informacyjnej Rządowego Centrum Bezpieczeństwa (fot. Jakub Kaczmarczyk/PAP)
Polacy boją się wojny z Rosją, a politycy i media podsycają ten strach, nie dając w zamian prawie nic.
***
Ten tekst powstał przed atakiem rosyjskich dronów na terytorium Polski w nocy z 9 na 10 września.
***
Najbardziej boimy się wojny – wynika z sondażu United Surveys by IBRiS dla „Dziennika Gazety Prawnej”, zamówionego przed nadejściem 2025 roku. I to nawet podwójnie, bo dokładnie po 51,6 proc. badanych wskazało jako swoje największe obawy w 2025 roku bezpośrednie wciągnięcie Polski w wojnę oraz eskalację konfliktu na wschodzie Europy. Znacznie mniej osób bało się pogorszenia sytuacji finansowej (29 proc.) czy zapaści w ochronie zdrowia (23,1 proc. wskazań) albo nasilenia dezinformacji w przestrzeni publicznej (22,3 proc.). Zaledwie 12,2 proc. Polaków niepokoiło się kryzysem klimatycznym.
NIEMAL PARALIŻUJĄCY STAN DZIWNEGO OCZEKIWANIA
Boimy się, ale nic z tym strachem konstruktywnego nie robimy. Nie widać masowego zainteresowania służbą w Wojskach Obrony Terytorialnej, wciąż za mało osób jest przeszkolonych w udzielaniu pierwszej pomocy, choć Centrum Ratownictwa, organizujące m.in. kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy, alarmuje, że „potrzebujemy ratownictwa obywatelskiego bardziej, niż myślimy”. Kurs, po którym (i po zdaniu egzaminu) otrzymujemy oficjalny tytuł ratownika, trwa 66 godzin i kosztuje 1100-1700 zł. Nasz honor ratuje Ochotnicza Straż Pożarna, która w 16 tysiącach jednostek ma około 700 tys. ludzi, z czego 245 tys. osób jest uprawionych do udziału w działaniach ratunkowych, a ta liczba z roku na rok się zwiększa.
– Lęk przed wojną ma charakter abstrakcyjny, ewentualna wojna jest odległą ideą, na którą wewnętrznie się nie godzimy, co sprawia, że nawet mimo intensywności doświadczanych emocji nie przekładają się one bezpośrednio na nasze zachowanie – wyjaśnia dr. hab. Agata Chudzicka-Czupała, profesor Uniwersytetu SWPS.
Nie ma się co dziwić. Polsce brakuje strategii komunikacji o zagrożeniach, zresztą nie tylko wojennych. Panuje tu wolnoamerykanka, podsycana również przez media, które traktują informacje związane z potencjalnym zagrożeniem wojennym ze strony Rosji jako zwykłe teksty, których celem jest zrobienie jak największej liczby odsłon.
„PODERWANO MYŚLIWCE”
Najbardziej jaskrawym przykładem są newsy o „poderwaniu myśliwców” w odpowiedzi na wyjątkowo zmasowane ataki Rosji na Ukrainę. W samym lipcu 2025 roku Wirtualna Polska opublikowała trzy materiały dotyczące trzech takich alarmów. Dziewiątego lipca: „Poderwano myśliwce w Polsce. Rosyjskie MiG-i nad Ukrainą”; 21 lipca: „Polska poderwała myśliwce. Rosyjskie rakiety tuż przy granicy”; 28 lipca: „Polska poderwała myśliwce. »Najwyższa gotowość«”.
Inne media też nie opierają się pokusie łatwego newsa, opartego głównie na komunikacie Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych z serwisu X (dawny Twitter) i często na depeszy Polskiej Agencji Prasowej. Nawet teoretycznie branżowe portale, jak Business Insider („Poderwane myśliwce polskie i NATO w reakcji na działania Rosji. »Stan najwyższej gotowości«”, 12.07) czy Gazeta Prawna („Atak Rosjan tuż przy granicy Polski. Poderwano myśliwce”, 9.07) nie omieszkały poinformować czytelników o lotach naszych myśliwców.
Dlatego w sekcji komentarzy pod artykułem na Gazeta.pl („Pilny komunikat polskiego dowództwa po ataku Rosji na Ukrainę: Poderwano myśliwce”, 19.07) czytelnicy wprost pytają: „Co ja mam zrobić z tym komunikatem?” (manekin1), i denerwują się: „Codziennie tylko podrywają myśliwce i co? Czemu taka informacja ma służyć?” (weterynarz). Podobne emocje wyrażaliby pewnie też pod tekstami Wirtualnej Polski, gdyby nie wyłączono tam komentarzy. Portal wyjaśnił, że „sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem”.
W żadnym z tekstów, poza informacjami, że to standardowa prewencyjna procedura, nie ma dodatkowych wyjaśnień, gdzie czytelnik może szukać dalszych informacji, co robić w razie realnego zagrożenia ani jak poważne jest to zagrożenie dla obywateli Polski.
– Sposób, w jaki media prezentują informacje o poderwaniu myśliwców NATO czy podobnych zagrożeniach, tworzy szczególny rodzaj chronicznego stresu informacyjnego – stwierdza dr. hab. Agata Chudzicka-Czupała. – Te komunikaty działają jak fałszywe alarmy – wzbudzają w ludziach silne emocje, ale nie dostarczają odbiorcom narzędzi do radzenia sobie z sytuacją. W efekcie ludzie pozostają w stanie podwyższonej czujności bez możliwości podjęcia konkretnych działań. To może prowadzić do dwóch przeciwnych reakcji – albo do stałego napięcia i lęku, albo do stopniowego osłabiania reakcji emocjonalnych. Szczególnie problematyczne jest to, że media często publikują takie informacje bez kontekstu edukacyjnego – nie wyjaśniają, jak często się to dzieje, czy to normalna procedura ani jak powinni się zachować odbiorcy newsa.
„GŁOS WOJENNY TO JEST GŁOS RZĄDU”
Mediom nie dziwi się w tej sprawie Dziennikarz Roku Andrzej Andrysiak, wydawca „Gazety Radomszczańskiej”, prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych. – Nie uważam, że media straszą wojną. Skoro premier co drugi dzień mówi o tym, że czeka nas wojna w 2027 roku i musimy się przygotować, to nie wiem, kto mógłby jeszcze coś bardziej straszącego społeczeństwu powiedzieć. Głos wojenny to jest głos rządu. To, że media włączają się w tę narrację, to nie jest akurat nic dziwnego. Nie widzę, żeby jakoś przeginały – ocenia Andrysiak.
Odnosi się też do wypowiedzi wiceszefa Ministerstwa Obrony Narodowej Cezarego Tomczyka, który 25 lipca w Radiu ZET ujawnił, że „polski wywiad potwierdza scenariusz rosyjskiej agresji na 2027 rok”. Premier Donald Tusk też nie gryzie się w język. – Według wszystkich ocen w NATO i w Stanach Zjednoczonych Rosja i Chiny będą gotowe do konfrontacji w skali globalnej już w roku 2027, za dwa lata – oświadczył na wiecu z wyborcami w Pabianicach pod koniec lipca. Później uściślał, że mówi o tym wprost też dlatego, żeby „otrzeźwić niektórych polityków, tych radykalnych po różnych stronach sceny politycznej, żeby się opamiętali, bo my naprawdę jako państwo polskie potrzebujemy w kwestii bezpieczeństwa takiej elementarnej solidarności”.
STRACH DOBRZE SIĘ KLIKA
Inne spojrzenie na zachowanie mediów ma Damian Duda, medyk pola walki, prezes Fundacji „W Międzyczasie”, były szef Wydziału Polityki Informacyjnej Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. – Są dwa mechanizmy dotyczące mediów. Pierwszy: ma się klikać. Jesteśmy podatni na sięganie po rzeczy, których się obawiamy. Jeżeli czegoś się boimy, to poświęcamy temu zjawisku więcej uwagi. Media doskonale o tym wiedzą, wykorzystują ten mechanizm, bardzo mocno koloryzując bądź przerysowując te zjawiska czy sygnały, które mówią o zachwianiu równowagi geopolitycznej i militarnej. To nie jest oczywiście całkowicie wydumane. Faktycznie, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że sytuacja geopolityczna jest bardzo niestabilna i Europa nie jest pod kloszem, który miałby ją ochronić przed widmem wojny. Jednak, mimo wszystko, media w swoim przekazie, w moim mniemaniu, dolewają oliwy do ognia, bazując na drugim istniejącym w Polsce mechanizmie, czyli na nieumiejętności rozmowy o zagrożeniach. U nas wychodzi się z założenia, że wywołujemy wilka z lasu, że lepiej o zagrożeniach nie mówić, lepiej je przemilczeć, niż opublikować „10 rad, jak się przygotować do wojny” – zauważa Damian Duda.
Wspomina, że gdy był rzecznikiem Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i musiał edukować społeczeństwo o zagrożeniach, bardzo zazdrościł Skandynawom ich modelu mówienia o tych sprawach. – Tam profilaktyka zagrożeń, uświadamianie społeczeństwa są na tyle mocno zakorzenione, że wręcz na każdym etapie rozwoju człowieka, od małego dziecka, wprowadza się elementy odporności społecznej. U nas tego nie ma. My zamykamy oczy, by zagrożeń nie widzieć. A jak już je widzimy, to wpadamy w panikę.
***
To tylko fragment tekstu Katarzyny Pachelskiej. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Katarzyna Pachelska











