Temat: radio

Dział: WYWIADY

Dodano: Lipiec 10, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Z początku miało być skromniej. Wywiad z Jerzym Sosnowskim, współtwórcą Radia Nowy Świat

"Myślę o dawnej Trójce z czułością, jednak Radio Nowy Świat jest dla mnie miejscem niezwykłym" – mówi Jerzy Sosnowski (fot. Rafał Masłow)

10 lipca minęło pięć lat od debiutu Radia Nowy Świat. Z tej okazji przypominamy nasz wywiad z 2020 roku z jego współtwórcą, Jerzym Sosnowskim. Rozmawiał z nim wtedy Maciej Kozielski.

***

Ta rozmowa Macieja Kozielskiego z Jerzym Sosnowskim pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press” – nr 09-10/2020. Teraz udostępniliśmy ją do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

***

Gdybym 1 stycznia powiedział Panu, że w sierpniu będziemy rozmawiać o internetowym Radiu Nowy Świat, w którym zarabia Pan razem między innymi z Wojciechem Mannem, Marcinem Kydryńskim i Magdą Jethon, wyśmiałby mnie Pan czy wysłał do lekarza?

Z całą pewnością uznałbym pana za uroczego fantastę, zwłaszcza że tego rodzaju próby były podejmowane w ciągu ostatnich czterech lat co najmniej trzykrotnie. O jednej byłem dość dobrze poinformowany, a jedną sam prowadziłem. Wiedziałem więc, że tego nie da się zrobić.

To miały być stacje internetowe?

Raz był pomysł na tradycyjne radio FM, a za drugim razem chodziło o radio internetowe, ale finansowane ze źródeł prywatnego biznesu.

Ilu inwestorów teraz się z Wami kontaktowało?

O tym pomilczmy, bo nasze radio nie jest na sprzedaż i nie będzie nadawać reklam, jak długo będziemy w stanie utrzymać się ze zbiórki publicznej.

Na razie wielką frajdą jest dla nas odkrycie, że możliwa jest emisja przez kilkanaście godzin na dobę bez reklamowania tego, co jest najlepsze na hemoroidy i upławy. To dla mnie jak powrót do dzieciństwa.

„Znakomity negocjator” – usłyszałem o Panu.

Mam nadzieję, że się czasem przydaję. Próbuję – mówiąc żartem – robić w Radiu Nowy Świat to, co w Beatlesach robił Ringo Starr. Dobrze, gdy jest gość, który w pewnym momencie stwierdzi: „Może osoba A powie mi, o co jej naprawdę chodzi, ja przełożę to na mniej konfrontacyjny język i przekażę osobie B”.

W dawnej Trójce funkcjonowało powiedzenie: „Całe życie z wariatami”. To nie była niestosowna wypowiedź na temat osób chorych psychicznie, ale potoczne określenie na redakcję złożoną z ludzi o ogromnym ego, nerwowych i kapryśnych. Takie towarzystwo musi nauczyć się ze sobą współpracować. Twórcze zespoły mają pewną cechę wspólną: ludzie się w nich cenią, czasem lubią i bardzo często działają sobie na nerwy. Sztuką jest, aby napięcie przekuć w pracę, a nie w pyskówki.

W połowie sierpnia mieliście ponad 30 tysięcy patronów i ponad 730 tysięcy złotych miesięcznych wpłat. W czym jeszcze liczycie swój sukces?

Po pierwsze, w dużej porcji energii od słuchaczy wyrażanej mailami, postami, a także niezwykle sympatycznymi gestami. Gdy był remontowany budynek, przyjechała grupa pomagać skręcić meble. W pierwszy weekend, kiedy radio ruszyło, przyjechał ktoś z obiadem dla załogi. Druga rzecz – stan zbiórki na Patronite, co obserwujemy codziennie. Trzecia to wyniki słuchalności i pobrania aplikacji, które idą w setki tysięcy. Wszystko razem urywa głowę.

Sam zorientowałem się, że dzieje się coś niezwykłego, gdy poszedłem do dużego sklepu ze sprzętem RTV. Stwierdziłem, że dość włączania radia na komputerze lub przez komórkę i kupię po prostu odbiornik radia internetowego. Widząc go na wystawie, powiedziałem sprzedawcy, że chcę kupić ze względu na jedną stację – Radio Nowy Świat. Sprzedawca bez słowa nacisnął guzik, było tam już nastawione nasze radio i stwierdził, że klienci już o nas pytali.

Paradoksalnie, najnowszy dowód naszego sukcesu to ten mocny hejt, który przydarzył nam się kilka dni temu – po raz pierwszy i mam nadzieję ostatni. Nie uderza się w przedsięwzięcia bez znaczenia.

Słusznie oberwaliście za wpis Waszego prezesa Piotra Jedlińskiego na Facebooku o płci aktywistki Margot, w którym bredził coś o atakowaniu wolności słowa przez osoby niebinarne.

Ta wypowiedź nie podobała mi się, nie zamierzam jej bronić. Oczywiście byliśmy wściekli, że Piotr nie wziął pod uwagę konsekwencji. Niech sobie pisze, co chce, na prywatnym profilu, ale prezes spółki Ratujmy Trójkę musi się liczyć z tym, że jego słowa są odbierane jako stanowisko nas wszystkich.

W jednej chwili stało się nieważne, co od kilku tygodni robimy na antenie. Bo nagle ogłasza się w internecie, że my niczym nie różnimy się od mediów państwowych. Obawialiśmy się, żeby naszego radia nie zniszczyli ludzie z innej formacji ideowej, a oberwaliśmy od tych, którzy powinni widzieć w nas sojuszników.

Niezwykle mnie rozwścieczyło i przygnębiło, że ludzie z naszego kręgu wrażliwości, sfrustrowani tym, co się dzieje wokół, nie mogąc realnie wpłynąć na tych, którzy są winni sytuacji, jaką mamy w Polsce, zaczynają bić w swoich.

Zaraz po wpisie Jedlińskiego znajomi pytali Pana o jego wypowiedź. Pan milczał, mimo że wszystko zaczęło się od Waszej anteny, na której mówiliście o Margot jak o mężczyźnie.

Odkąd zorientowałem się, co się dzieje, wiedziałem, że tę historię rozstrzygnąć może tylko oświadczenie całego grona osób związanego z Radiem Nowy Świat.

Nie miałem czasu ani ochoty na polemiki na Facebooku, zwłaszcza że wiedziałem, iż nie mogę dolewać oliwy do ognia.

„Nie przejmuję się tym, co inni o mnie myślą. Niech oni martwią się tym, co ja myślę o nich” – pisał Piotr Jedliński wcześniej. Z takimi poglądami w mediach jest chyba trudno?

Im jestem starszy, tym silniej uważam, że w kontaktach słownych z bliźnimi należy być raczej skutecznym niż bezkompromisowo szczerym. Każdą prawdę można powiedzieć w sposób taktowny albo nie, a w dodatku nie zawsze jest powód, by się odzywać, a jeszcze do tego bywa, że to, co człowiek ma za prawdę, nią nie jest. Więc warto słuchać innych ludzi.

Wyjaśnił mu Pan w cztery oczy, że pisanie na przykład zdania: „Robimy coś, czego nikt do tej pory nie zrobił. Nigdzie” – jest świetnym przykładem bufonady?

Jednym z powodów, dla których mogę odgrywać rolę człowieka, który jest negocjatorem, jest to, że negocjator nie zajmuje się opowieściami o negocjacjach. Chyba że jest już starcem nad grobem i wspomina dokonania młodości. To nie mój przypadek.

A może uderzyła Wam woda sodowa do głowy?

Proszę, niech pan nie powtarza tego, co pisało zacietrzewione towarzystwo w internecie. Radio Nowy Świat ma swój głos w postaci anteny, wystarczy nas posłuchać. W dodatku zespół jest mieszanką ludzi z dużym doświadczeniem, którzy wiedzą, że samozadowolenie jest pewną drogą do katastrofy, oraz bardzo młodych, którzy z kolei wiedzą, ile muszą się jeszcze nauczyć.

Dlaczego namawiał Pan do odejścia Piotra Jedlińskiego?

Rozmawiamy w trakcie trudnych negocjacji w zespole, rzecz się ukaże, gdy te negocjacje będą za nami i bardzo bym nie chciał, żeby wywiad podgrzał znowu emocje. Więc krótko: radziłem mu dymisję bez odchodzenia z ekipy. To miało być związane z paroma innymi ruchami w zespole, rodzaj transakcji wiązanej.

Kto tak naprawdę rządzi w Radiu Nowy Świat? Magda Jethon czy tak jak w Trójce raczej jej prawa ręka Anna Krakowska?

Traktuję je obie jako całość. Może Magda jest bardziej od strategii, przedsięwzięć długoterminowych, a Anka częściej kontroluje bieg wydarzeń bieżących. Ale liczę się z tym, że w tym duecie role są zmienne. One niewątpliwie się uzupełniają. I naprawdę nie mogę się ich nachwalić, co nie znaczy, że zawsze zgadzam się ze wszystkimi podejmowanymi przez nie decyzjami.

Po starcie radia słuchaczom nie spodobał się podkład dźwiękowy pod serwisy informacyjne, więc po kilku dniach zniknął. To rzadkość, by stacja przejęła się komentarzami w mediach społecznościowych.

My jesteśmy szczególnie uwrażliwieni – z powodów zarówno moralnych, jak i pragmatycznych. Moralnie, bo czujemy wspólnotę ze słuchaczami, pragmatycznie, gdyż nasi patroni nam zaufali i jeśli zgłaszają uwagi do czegoś, co budzi też nasze wątpliwości, nie mamy problemu ze zmianami.

Tak było z prowadzącą poranek Beatą Grabarczyk, którą zmieniliście po krótkim czasie. Nie boi się Pan, że słuchacze będą Wam chcieli dyktować, kto może prowadzić audycje, a kto nie?

Istnieje oczywiście takie ryzyko, natomiast słuchacze tworzą na razie ciekawą homeostazę: pojawiły się już w pierwszych tygodniach głosy w stylu: „płacę i wymagam”, jednak szybko inni słuchacze tłumaczyli: „zaraz, zaraz, umowa była taka, że nie my redagujemy radio, ale dajemy pieniądze ludziom, którym ufamy, aby zrobili to zgodnie z najlepszą wiedzą”.

Wasz liner brzmi strasznie. O co chodzi z tym „pion i poziom”?

Mnie nie przeszkadza, nawet go sobie do samochodu przykleiłem. Chcieliśmy się odróżnić od istniejących rozgłośni.

Magda Jethon zapowiadała, że będziecie angażować młodych, a nie ściągać dziennikarzy z rynku, tymczasem zbieracie błąkających się tu i ówdzie znanych dziennikarzy. Jak Maciej Orłoś.

Przede wszystkim szukamy ludzi, który złapią z nami coś, czego nikt jeszcze nie opisał i nie zdefiniował. Tę specyficzną mieszankę odpowiedzialności za słowo i jednocześnie pewnego luzu, poczucie komizmu, który można wyczuć tak w rozmowie, jak i w brzmieniu anteny.

Nasi słuchacze są ludźmi gotowymi posłuchać czegoś nieoczywistego, lubią radio niebędące szafą grającą, są spragnieni stacji nieangażującej się w walkę polityczną, ale o jasnym profilu aksjologicznym.

Kiedy słucham Nowego Światu, to przypomina mi Trójkę. A przecież mieliście nie robić Trójki bis.

Bez wątpienia wyrastamy z jej tradycji i dostaliśmy pieniądze dlatego, że byliśmy emigrantami z Trójki. Zdarzają się podobne audycje, ale jest dużo programów, których w Trójce nie było. Na antenie głosów ściśle trójkowych, takich jak mój, pewnie byłoby z dziesięć.

Patrzę na ramówkę: „Punkt widzenia” w porze „Klubu Trójki”, „Pora siesty” w czasie „Siesty”, Wojciech Mann w piątki rano…

Podobieństw i korzeni nie zamierzamy się wyrzekać. „Próbny lot”, „Deliberatorium”, „Nie tylko hip-hop”, „Zamach na dziesiątą muzę”, „Koncert życzeń” – tego nie było w Trójce. Jeśli pan mówi: „ale mogłoby być”. Tak, mogło oczywiście, tylko Magda Jethon zamiast dostać order, została wychrzaniona z roboty.

A Pana zdaniem jest choćby cień szansy, że Marek Niedźwiecki pojawi się u Was albo w Trójce?

Cień jest ładnym słowem.

„Panuje atmosfera, jakiej brakowało przy Myśliwieckiej 3/5/7. Czuję się swobodnie” – opowiada o Was „Gazecie Wyborczej” Piotr Bukartyk.

Jednym z powodów, dla których tak trudne było rozstanie z Myśliwiecką, była atmosfera tamtego miejsca. Tu na szczęście też lubię przyjeżdżać, udało się znaleźć budynek – to zresztą chyba Piotr go znalazł – w którym jest atmosfera, jak w mieszkaniu ludzi, którzy się dopiero wprowadzili. Nie ma złych emocji.

Przez to, że gramy w internecie, być może słuchacze zauważyli, że nie nadajemy tak zwanego sygnału czasu o pełnej godzinie, ponieważ nie jesteśmy w stanie przewidzieć, z jakim opóźnieniem nasza emisja dotrze do słuchacza – jeśli mówimy na antenie, że jest 21, to u słuchacza może być 10 sekund przed albo 30 sekund po.

Mamy mniej napięte scenariusze sekundowe, w dodatku studio jest tak zbudowane, że realizator siedzi z prowadzącym audycję. Luzu dopełniają ludzie, nawet jeśli ktoś czasem popełni błąd, ale wnoszą zadzierżystość, której z pewnością mi brakuje.

Rozmach macie jednak spory. Wydawcy audycji w radiu internetowym to jednak rzadkość.

Z początku miało być skromniej, ale potem okazało się, że możemy sobie pozwolić na większy rozmach, bo pieniędzy jest więcej, a potem – że na jeszcze większy.

A audycję „Punkt widzenia” o gender, jaką miał Pan w lipcu w Nowym Świecie, wyobraża sobie Pan w Trójce za czasów PiS?

Tę audycję zrobiłem, bo w głębi duszy jestem pozytywistycznym belfrem. Wierzę, że gdy powstaje zamęt pojęciowy, warto przypomnieć, co naprawdę znaczą poszczególne słowa. Jakie treści kryją się za pewnymi hasłami. Od naszej działalności nie zmieni się Polska, ale jak mówi poeta: „lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Wyobrażam sobie, że jestem takim kamyczkiem.

Radio Nowy Świat jest radiem bez polityków, ale Wojciech Mann wziął udział w kampanii wyborczej Rafała Trzaskowskiego. Nie ma Pan z tym problemu?

Mam. Uważam, że powinniśmy być jak żona Cezara. Przyznam, że prawie za każdym razem, gdy słyszę w naszym radiu dobrze zrobiony serwis albo dobrze poprowadzoną audycję publicystyczną, to mam niezbyt wzniosłe uczucia i myśli na temat tych, którzy nas się pozbyli z Polskiego Radia.

Znajmy jednak miarę, ja nie będę pana Wojciecha Manna uczył, co wypada, a czego nie. Pan Wojciech miał taką propozycję, ja nie. Gdybym ja miał, tobym odmówił.

A język Magdy Jethon, która w wywiadzie mówiła o tym, że „Kaczor ją wpieprza”, podobał się Panu?

Też nie, ale bieda w tym, że ze mną Robert Mazurek również kiedyś porozmawiał. I ja też pewnie po dziesięciu minutach przestałem używać eleganckiego języka. Nie chciałbym, żeby to, co powiem, zabrzmiało jak zachęta do przemocy, bo jestem jej przeciwnikiem. Kiedyś opowiedziałem o tym wywiadzie osobie, która przypadkiem zna Roberta Mazurka. Na moje stwierdzenie, że miałem u niego wywiad, w którym po kwadransie prawie doszło do boksu, wyrwało się jej: „Mazurkowi ktoś w końcu w te baczki przylutuje”.

Są dziennikarze, którzy z całkowitą świadomością prowokują. To nie był dobry wywiad – mówię o wywiadzie z Magdą Jethon. Tego ze mną też dobrze nie wspominam.

Jest Pan jeszcze zły na Michała Nogasia za opóźnienie startu Waszego radia?

Świetnie, że pan pyta. Gdy wyszło na jaw, że do Radia Nowy Świat przyszła osoba zarażona, środowisko medialne – czego nie przewidziałem – błyskawicznie dowiedziało się, o kogo chodzi. Zrobiłem na Facebooku wpis, w którym nie było nazwiska, a w którym chodziło głównie o to, że wielu moich znajomych kozakuje, nie traktuje serio sytuacji epidemicznej, na którą jestem wyczulony, nie tylko z powodu bycia w grupie ryzyka.

Nie aż tak jak nasz prezes, ale ja też miałem zły dzień. To było przed falą hejtu, która spotkała Michała. Gdy zadzwonił do mnie kolega z pana redakcji, żebym rozwinął to, co napisałem, powiedziałem mu, że nie mam nic do dodania. Na co usłyszałem: „Przecież wszyscy w Warszawie wiedzą, że to Michał Nogaś”. Włos mi się zjeżył. Nie mogłem się zachować jak dziecko i skasować wpis. Zostawiłem, choć nie było mi z nim wygodnie. Z całą pewnością nie zamierzałem uruchamiać hejtu na Michała.

Musiał Pan być mocno wkurzony, skoro napisał Pan: „Ponieważ wiem trochę o tzw. okolicznościach, aż mnie trzęsie, że ktoś był aż tak nieodpowiedzialny i popsuł to, co szło – jak dotąd – fantastycznie”.

Mnie jest źle z tym, bo to niewątpliwie wpłynęło na nasze relacje z Michałem, którego lubię i cenię, chociaż uważam, że wtedy kozakował. Z tego, co wiem, nie był w tej sprawie niewinny jak wonna lilia. Choć pewnie gdybym nie był zmęczony ani tak by mi nie zależało, żeby radio wystartowało wtedy, gdy będę w Warszawie, a nie akurat kiedy mam jedyną możliwość wyjazdu – pewnie napisałbym inaczej.

Gdyby nie Nogaś, ruszylibyście w trakcie kampanii wyborczej i mielibyście szansę o niej mówić.

Dzisiaj, w sierpniu, można powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Pan też uważa, że choroba covidowa to sprawa prywatna i zdziwił się Pan, że Nogaś po fakcie sam podał swoje nazwisko i przyznał,że zachorował?

Nie uważam, że to jest sprawa prywatna. Przeciwnie.

Zauważył Pan w Waszym zespole inne podejście do wytycznych sanitarnych po tej historii?

W budynku radia jest bezwzględny nakaz nakładania maseczek. Sami rozmawiamy teraz w maseczkach. Gdy jadę na audycję, mam w plecaku dodatkową maseczkę, gdyby gość jej nie miał. Dezynfekujemy stoły, mikrofony. Goście dostają ataku śmiechu, bo mikrofony mają maseczki.

Zaczęliśmy się pilnować. Ale zarówno praca w radiu, jak i praca w szkole, którą zamierzam podjąć po przerwie wakacyjnej, w warunkach pandemii jest trochę ruletką.

Jerzy Sosnowski – pisarz, dziennikarz telewizyjny i radiowy, krytyk literacki, badacz i historyk literatury. Która z tych funkcji jest Panu najbliższa?

Dzisiaj jestem dziennikarzem radiowym, nauczycielem w liceum i nauczycielem akademickim oraz pisarzem. No dobrze: także publicystą.

Paradoksalnie najbardziej stabilna jest praca w szkole. Cokolwiek będzie się działo – powtarza moja żona – wiem, że w lutym będę omawiał Norwida.

W szkole, którą zdradziłem dla radia kilkanaście lat temu, zrobiło się miejsce dla polonisty. To prywatne liceum, zgłosiłem się. Umówiłem się z dyrektorem na co najmniej kilka lat, co najmniej jeden cykl licealny. W tej chwili mimo fantastycznej przygody, jaką jest Radio Nowy Świat, nie bardzo wyobrażam sobie, żebym miał nagle zostawić uczniów.

A praca na uczelni? Słyszałem, że na warszawskiej polonistyce był Pan gwiazdą?

Miłe, że pan tak słyszał, ale odszedłem stamtąd ponad 20 lat temu. Na uczelni zacząłem pracę po zakończeniu studiów. Pamiętałem, jak irytujące jest prowadzenie zajęć przez człowieka kilka lat od nas starszego, który wie niewiele więcej od nas. Dlatego ja się przekopywałem przez wszystkie tematy, żeby nikt mnie nie zagiął.

W tej chwili mam zajęcia na Uniwersytecie SWPS z literatury XX i XXI wieku dla kulturoznawców. Czasem też uczę dziennikarstwa i twórczego pisania.

Tadeusza Micińskiego, którego był Pan znawcą na polonistyce, jeszcze Pan czytuje?

Żartuję, że Miciński został moim dybukiem. We wszystkich moich powieściach pojawia się coś z Micińskiego. Mimo że nie zawsze tego chcę.

Dawno temu był taki okres, kiedy czytałem wszystko, co wyszło spod jego pióra – łącznie z drobnymi artykułami prasowymi.

Od mojej ostatniej powieści fabularnej minęło kilka lat, może po tej kwarantannie Miciński przestanie mnie już prześladować.

Czuje się Pan spełnionym czy niespełnionym pisarzem?

Znalazłem kiedyś – jak Boga kocham – przypadkiem w księgarni książkę Jerzego Jarzębskiego, który wymienia mnie w niej jako jednego z najbardziej niedocenionych pisarzy po 1990 roku. To miłe. Natomiast znakiem sukcesu jest, gdy czyjeś nazwisko pojawia w tak zwanych na przykładach. Chodzi o zdania typu: „opisywali to liczni pisarze, na przykład Tokarczuk”. Nie przypominam sobie, żebym gdzieś czytał: „opisywał to na przykład Sosnowski”. Znam więc swoją miarę.

Jednak Pański zbiór opowiadań „Wielościan” dostał w 2001 roku prestiżową Nagrodę Kościelskich. Nie brakuje Panu pisania?

Wierzę w taką ekologię pisania – książki się piszą, kiedy się piszą, a nie wtedy, kiedy ktoś chce, żeby się napisały. Dostałem kilka nagród, dwa wydania „Apokryfu Agłai” miały łączny nakład około 100 tysięcy egzemplarzy. „Tak to ten” to chyba moja najciekawsza powieść, a „Sen sów” – najbardziej osobista. Jeśli mogę być sędzią we własnej sprawie.

W latach 90. był Pan jednym z głównych publicystów „Gazety Wyborczej” często i chętnie piszących o etyce, Kościele. Nie ma Pan teraz ochoty włączyć się w dyskusję o „obrażaniu uczuć religijnych”?

O tym, co się dzieje z pomnikami, napisałem w felietonie do jesiennej „Więzi”.

Kłopot mam taki, że odpowiedzialny publicysta powinien milczeć nie tylko, gdy temat go nie obchodzi, ale również wtedy, gdy obchodzi tak bardzo, że może nie umieć zapanować nad formą wypowiedzi.

Nie wystarczy napisać szereg niecenzuralnych słów na temat samobójczej strategii polskich purpuratów, którzy pod piuskami powinni mieć poważne umysły.

Póki nie czuję, że mam jakiś pomysł na rozwiązanie albo choćby rzeczową krytykę, siedzę cicho. Choć jeśli sprawy będą szły nadal w złym kierunku, wkrótce trzeba będzie dawać świadectwo, czyli pisać: „Ja też!”.

Czemu w Tok FM był Pan tylko rok? Gadane radia są chyba dla Pana idealne?

Mimo że wyleciałem z Trójki w ramach czystki politycznej, z całą pewnością nie jestem homo politicus. Zaproponowałem Tok FM tematyczne dziwadełko. Kiedy więc przyszły wybory samorządowe i okazało się, że o tej samej porze świetnie sprawdzają się słuchacze Tok FM w formie hyde parku – szefostwo zrezygnowało ze mnie. Możliwe, że gdybym zareagował pokorniej, to po jakimś czasie by sobie o mnie przypomniano. Pracuję nad tym, ale jestem niestety urodzonym cholerykiem.

Interesuje Pana jeszcze to, co się dzieje w Trójce?

Niespecjalnie. Choć bardzo przeżywałem aferę związaną z listą przebojów Marka Niedźwieckiego i tym, co działo się później. Prześledziłem z entuzjazmem i podziwem występ Agnieszki Szydłowskiej, Ernesta Zozunia, Bartka Gila i Michała Nogasia przed senacką komisją kultury.

Nie chcę zabrzmieć trywialnie, ale jest taki uwielbiany przeze mnie tomik wierszy Jacka Podsiadły „Arytmia”. Opowiada o żałobie po rozstaniu z Anną Marią, ale w jakichś trzech czwartych tomiku pojawia się inna kobieta – Lidka, która ma – jak pociesza się bohater tego tomiku – najdłuższe nogi w mieście.

Mam takie wrażenie, że Trójka była kochanką, która mnie rzuciła, ale ja teraz mam Lidkę „najdłuższe nogi w mieście”, czyli Radio Nowy Świat.

Pan już raz wracał do Trójki, w 2009 roku.

Tak, po półtorarocznej przerwie. Jeżeli w tym przypomnieniu jest ukryte pytanie, czy możliwe, żebym wykonał ten numer drugi raz, odpowiem aforyzmem, że „nigdy nie jest słowem dla dorosłych”.

Myślę o dawnej Trójce z czułością, jednak Radio Nowy Świat jest dla mnie miejscem niezwykłym. W dodatku skomplikowały się relacje między ludźmi, którzy tworzyli tamten zespół. Co tu ukrywać, przy wszystkich sentymentach nie tylko ja o nich, ale także oni o mnie mogą myśleć dzisiaj krytycznie.

***

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Wróbel, Solorz i dzieci, Michał Broniatowski i twórca Vectry

Press

Maciej Kozielski

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.