Biznes (nie) na żarty. Stand-up w Polsce rośnie, ale komikom nie jest do śmiechu

Zdaniem Rafała Rutkowskiego aby sprzedać sto biletów, trzeba mieć na YouTubie filmy o oglądalności minimum 1 mln wyświetleń (fot. Andrzej Rybczyński/PAP)
Próg wejścia jest niski. Wystarczy sala z oświetleniem i nagłośnieniem. Butelka wody i poczucie humoru. Popularność stand-upu w Polsce stale rośnie, a mimo to komikom nie zawsze jest do śmiechu.
Na początku kwietnia w serwisie Kupbilecik.pl dostępnych było ponad 286 tys. biletów na różne występy stand-upowe w Polsce (dla porównania na spektakle teatralne – 450 tys.). W niektóre wieczory w samej Warszawie odbywa się nawet po kilka takich wydarzeń. – Boom na stand-up to mało powiedziane. To jest wielki wybuch – uważa Bartłomiej Korbel, właściciel agencji Stand-Up Comedy.
Czytaj też: Abelard, syn Heloizy. Media nieprzesadnie wykorzystują najlepszego stand-upera w Polsce
W połowie lutego br. w Łodzi odbywał się Kongres Kanału Zero. Krzysztof Stanowski, podsumowując wydarzenie, wspominał, że po pierwszym dniu – biorąc pod uwagę koszty i liczbę sprzedanych biletów – był na dużym minusie. Sytuację miał uratować roast twórcy Kanału Zero, który kończył kongres. W opublikowanym na kanale materiale wideo Stanowski twierdzi, że ostatecznie dzięki sprzedaży w systemie pay-per-view dostępu do popisów stand-uperów impreza zakończyła się na plusie – kilkuset tysięcy złotych. Oznacza to, że dostęp do roastu musiało zapewne wykupić minimum kilkanaście tysięcy fanów gatunku. Przedstawicieli branży to nie dziwi. Najpopularniejsi polscy komicy bez większych problemów potrafią bowiem wyprzedać największe polskie sale: katowicki Spodek czy łódzką Atlas Arenę. Na YouTubie wyświetlenia ich występów liczone są w milionach. Rekordowy program Rafała Paczesia – „Puder do cery zimnej” z 2018 roku – statystycznie obejrzał już każdy Polak… Ma na liczniku 44 mln wyświetleń. – Tak, to złote czasy. Pracowaliśmy na to ponad 15 lat – mówi komik i aktor Rafał Rutkowski.
SUFIT CORAZ WYŻEJ
W Polsce nie mamy długich tradycji stand-upowych (w USA ta forma rozrywki rozwija się od lat 50. XX wieku), popularniejsze były u nas kabarety. Przed 1989 rokiem zajmowały się polityką, po upadku ustroju miały charakter bardziej obyczajowy, stały się krzywym lustrem społeczeństwa. W kabarecie nie można – lub nie wypadało – jednak mówić wszystkiego. Stand-up okazał się czymś nowym. Humor wypowiadany językiem ulicznym, nieco populistyczny w charakterze, dotykający codziennych spraw, czasem wulgarny, trafił na podatny grunt. Przedstawiciele pokolenia millenialsów często nie mieli tematów tabu, śmiać się mogli i z seksu, i z wypróżniania, i… z papieża (żart Abelarda Gizy przedstawiający papieża jako zwykłego człowieka wypowiedziany na antenie TVP 2 w 2013 roku stał się być może jednym z kamieni milowych rozwoju gatunku w Polsce).
Grupa odbiorców stand-upu jest dziś znacznie szersza niż jeszcze kilka lat temu. Komicy mówią, że na widowni siedzą najczęściej osoby w wieku 25–45 lat, ale zdarzają się też zarówno dużo młodsi, jak i dużo starsi. Różnorodność komików sprawia jednak, że często (zwłaszcza ci najbardziej rozpoznawalni) mają własne grupy fanów. To zrozumiałe, zważywszy, jak różne mamy poczucie humoru, naturalne jest więc, że jeden komik nas śmieszy, a drugi zupełnie nie. – Nie ma innej formy rozrywki, która daje taki poziom humoru. O ile się trafi na swojego komika – zaznacza Korbel. Konkurencją dla stand-upu są nie tylko występy kabaretów, ale też kina czy objazdowe przedstawienia teatralne. Artyści rywalizują zarówno o uwagę oraz czas, jak i pieniądze widzów. Bilety na stand-up zwykle są tańsze niż do teatru, najczęściej można je kupić za kilkadziesiąt złotych. W przypadku najbardziej znanych komików trzeba się jednak spieszyć. Jedna z gwiazd polskiego stand-upu, Abelard Giza, już 7 kwietnia miała w 100 proc. wyprzedane wszystkie swoje występy do 7 maja (zarówno w Krakowie, we Wrocławiu, jak i w mniejszych miejscowościach: Wolbromiu czy Radzionkowie). Bilety (po 100 zł) dostępne były jeszcze na maj tylko w Toruniu i Grudziądzu. – Od lat mówimy w swoim gronie, że osiągnęliśmy już sufit, jeśli chodzi o sprzedaż biletów. A potem przychodzi kolejny rok… – śmieje się stand-uper Michał Leja. I wylicza, że w 2022 roku podczas trasy Please Stand-Up (wspólnego projektu kilku komików z aktorem Januszem Chabiorem jako gościem specjalnym) sprzedanych zostało ok. 130 tys. biletów. Ubiegłoroczna trasa z Joanną Jędrzejczyk to już 240 tys. biletów (na 43 występach)!
ILE NA WYSTĘPACH ZARABIA KOMIK?
„To bardzo proste” – tłumaczył kiedyś Rafał Pacześ. „Wystarczy pomnożyć liczbę sprzedanych biletów przez cenę i odjąć 200 złotych dla akustyka”. Rzeczywistość jest jednak nieco mniej różowa. Komicy to często w pewnym sensie miniprzedsiębiorstwa, które samodzielnie organizują i sprzedają występy. Opłacić trzeba salę, obsługę techniczną, czasami ochronę. Do tego dochodzą koszty podróży po Polsce, noclegów, menedżera, supportu.
Załóżmy, że na sali znajduje się stu widzów, którzy kupili bilety po 50 zł, czyli przychód z wieczoru wynosi 5 tys. zł. – Jeśli komik ma z tego 50 proc. zysku, to są to dobre pieniądze. Dla większości aktorów teatralnych nieosiągalne – mówi Rafał Rutkowski. Kłopot w tym, jak sprzedać te sto biletów. Zdaniem Rutkowskiego aby osiągnąć ten poziom sprzedaży, trzeba mieć na YouTubie filmy o oglądalności minimum 1 mln wyświetleń. To świadczy o popularności wystarczającej do sprzedaży sali na ok. 100 miejsc. – Myślę, że w Polsce żyje tylko ze stand-upu 20-30 osób. Kilka jest milionerami – mówi Rutkowski. Dla pozostałych komików stand-up na razie jest pasją, z której jeszcze trudno się utrzymać. Czasami ta pasja oznacza jeżdżenie po Polsce i występowanie w klubach dla kilkunastu osób. – Popularność stand-upu bardzo wzrosła, ale dla młodych artystów start jest trudniejszy. Większa konkurencja – kwituje Leja. Tradycyjna ścieżka kariery młodego komika to stawianie pierwszych kroków na tzw. open-mike’ach, później występy jako support przed bardziej znanymi artystami. Wreszcie solowy program i trasa po Polsce.
WIDZ NASZ PAN
Podstawowym źródłem dochodów komików są wpływy z biletów, dlatego komicy nieustannie są w trasie. Rafał Rutkowski mówi, że swój aktualny program planuje grać przez dwa lata i w tym czasie dać około 200 występów dla 50-60 tys. widzów. Trasy (i żywotność aktualnego programu) się wydłużają, bowiem publiczność stand-upowa pojawia się już nie tylko w aglomeracjach, ale i w coraz mniejszych miastach. W Stanach Zjednoczonych komicy jeden program grają nawet po trzy, cztery lata – bo tyle czasu zajmuje im dotarcie do wszystkich swoich fanów. Planując trasę, warto wziąć pod uwagę nie tylko kalendarz innych komików, ale też np. teatrów, które podróżują po Polsce z przedstawieniami, czy kabaretów. Ograniczona jest nie tylko wielkość portfeli widzów, ale też dostępność sal w mniejszych miastach.
Programy w czasie trasy ewoluują. Bywa, że się wydłużają, ale praktycznie zawsze się zmieniają. Komicy reagują bowiem na to, jak ich żarty odbiera publiczność. Jeśli „nie wchodzą” tak, jak by sobie życzyli, starają się je podać inaczej, tak by publiczność jak najlepiej się bawiła. Jeśli i to nie pomaga, usuwają je z programu. Robią to jednak ostrożnie, bo czasami na ten sam żart opowiedziany w różnych dniach czy miastach publiczność reaguje inaczej. Michał Leja zrobił kiedyś eksperyment i 29 razy zagrał ten sam program w Krakowie, w tym samym klubie, w niedzielę o 18. – Za każdym razem było inaczej, mimo że warunki były te same – mówi komik.
***
To tylko fragment tekstu Tomasza Jastrzębowskiego. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": rozmowa z Wałkuskim, sylwetka Turskiego, pięć lat podcastu Rosiaka
Tomasz Jastrzębowski
