Wydanie: PRESS 01-02/2022

Granica empatii

Wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej przykuły uwagę mediów z całego świata. Z wyjątkiem tych miejscowych

Dzwoni pan Anatol – mieszkający w okolicy zalewu Siemianówka przy granicy z Białorusią. – Wracajcie. Mam grupę w lesie – mówi. Dziennikarka Joanna Klimowicz i Agnieszka Sadowska, fotoreporterka z „Gazety Wyborczej” Białystok, niedawno od niego wyjechały, po wywiadzie o migrantach. Tym razem Anatol natknął się na 13 Jezydów – członków prześladowanej na Bliskim Wschodzie mniejszości religijnej. – Nacja mocno dotknięta przez potworne nieszczęścia, ocaleńcy z doliny Sindżar, w 2014 roku ISIS dokonało tam rzezi – mówi Klimowicz.

W lasku za gęstymi choinkami dziennikarki „GW” spędziły z uchodźcami cały dzień i kawał nocy. – Do dzisiaj, gdy o tym mówię, mam łzy w oczach – Sadowskiej łamie się głos.

Migranci byli od wielu dni w lasach i na mokradłach. Wymęczeni, przestraszeni, wygłodniali, w butelkach mieli żółtą wodę z rzeki, ze źdźbłami trawy. Dziennikarki dały im, co miały w aucie: gruszki, kanapki, wodę mineralną. Gdy uchodźcy przekonali się, że kobiety mają dobre zamiary i że nie wydadzą ich Straży Granicznej – co robiło wielu mieszkańców Podlasia – dwaj dorośli mężczyźni zaczęli rozdzierająco płakać.

Sadowska przez smartfonowego tłumacza rozmawiała z rodzeństwem migrantów. Brat opowiadał jej, że w swoim kraju dalej są dręczeni, nawet siedem lat po ludobójstwie. Siostra próbowała jeść. W jednej ręce ogórek, w drugiej gruszka. – Ale nie dawała rady. To jedzenie jakby jej puchło w gardle – opowiada mi Agnieszka i płacze. – To jest nieludzkie. Ludzie gadają o nich, że są źli, że to kryminaliści, a ty widzisz dziecko w takiej sytuacji – dodaje fotoreporterka.

Pan Anatol wysłał po obiady i ubrania dla migrantów. Przyjechali też wolontariusze, by opatrzyć uchodźców. W nocy dziennikarki rozstały się z nimi. Ale kontakt mają nadal. Głównie z Husejnem – chłopakiem, który najlepiej mówił po angielsku. – Byłam przeszczęśliwa, gdy mogłam zobaczyć szczęście jego mamy, kiedy był już bezpieczny w Niemczech – opowiada Klimowicz.

To była jedna z wielu akcji pomocowych w lesie, w jakich brali udział dziennikarze „Gazety Wyborczej” Białystok.

Krzysztof Boczek

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.