Wydanie: PRESS 08/2006

Ranking

Jeszcze nie tak dawno można mnie było zaliczyć do grupy, którą Brytyjczycy nazywają namiętnymi pożeraczami gazet. Jednak dziś jestem potwierdzeniem sondaży o spadku czytelnictwa prasy, choć nadal mocno przekraczam średnią krajową tytułów. Wiadomo: z nałogiem zerwać trudno. Także gdy wódka jest coraz gorsza, a kac – nużący.
Z dzienników od deski do deski czytam „Gazetę Wyborczą”. Wynika to głównie z szacunku dla sięgającej wiosny 1989 roku tradycji. Bo i „Gazetę” dosięgła tabloidyzacja, wzmocniona ostatnio imperatywem wygrania wyścigu z tytułami koncernu Springera. Odbywa się to kosztem krajowych informacji i działu „Opinie” – niegdyś atutów nr 1 tytułu. „Opinie”, co gorsze, stają się trybuną środowiska nowej lewicy, utożsamianego z pismem „Krytyka Polityczna”. Trudno powiedzieć, czy to efekt odreagowywania dawnych sympatii neoliberalnych, czy też skutek zabiegów lobbystycznych niezmordowanego Sławomira Sierakowskiego (znamienne, że można go spotkać także w „Dzienniku”).
Szczęśliwie wśród autorów „Gazety” poziom trzymają Ewa Milewicz (zabójcza czasem w swym obiektywizmie i dobrej woli), Leopold Unger (wzór zawodowstwa i erudycji), Paweł Wroński (coraz lepszy) czy Jarosław Kurski (mistrz wywiadu, a raczej poważnej rozmowy). I oczywiście Adam Michnik, który też niezawodnie błyszczy erudycją i daje do myślenia – mimo że nie wszystkie sprawy świata muszą kojarzyć się z lustracją. Szkoda tylko, że ogranicza się do eseju, zaniedbując bieżący komentarz polityczny, a chyba i odpuszczając w praktyce redagowanie „Gazety”.
U konkurencji, czyli w „Dzienniku”, wybija się dział „Wydarzenia”. Pod względem informacji własnych pismo bryluje na rynku. Rzecz to cenna, zwłaszcza że rodzime dziennikarstwo – zarówno w sferze informacji, jak i publicystyki – sprowadza się często do pisania o tym, o czym napisali inni. Walor ten ma jednak drugie dno: coraz wyraźniej widać, że sukcesy w zdobywaniu poufnych informacji mają źródło nie tyle w dziennikarskiej pasji śledczej, ile w bliskich kontaktach ze sferami rządzącymi. Podobnie jest w „Życiu Warszawy” czy „Wprost”. Nie byłby to zarzut, gdyby przecieki służyły opinii publicznej, a nie tym, którzy je wypuszczają. Gorzej w „Dzienniku” jest z publicystyką. Okazało się, że nie wystarczy zebrać na łamach autorów z głośnymi nazwiskami i różnymi poglądami, by efektem był zajmujący dział opinii. Zwłaszcza że nazwiska bywają przereklamowane. Za symbol niech posłuży Maciej Rybiński, gwiazdujący także w innych tytułach. W jego mniemaniu felietonistyka sprowadza się do wesołkowatości i wykpiwania politycznej poprawności – a raczej tego, co sam pod tym pojęciem rozumie.
W cieniu starcia Agory i Springera pozostaje „Rzeczpospolita”. Szkoda: jej żółte strony to najlepszy w kraju serwis informacji i publicystyki prawnej, a weekendowy „Plus Minus” z równym powodzeniem jak „Gazeta Świąteczna” próbuje przejąć rolę tygodników opinii.
A tu konkurencja jest olbrzymia. O „Polityce” pisać mi nie wypada. We „Wprost” teksty złożone z informacji z innych gazet mnie nie ciekawią, a wolty polityczne pisma zniechęcają. „Newsweek Polska” jest nierówny, lecz Piotra Zarembę czytać warto, choć, na co zwrócił mu ostatnio uwagę naczelny, czasem racjonalizuje niedające się zracjonalizować posunięcia polityków, z którymi sympatyzuje. Offowy „Przekrój” Piotra Najsztuba był czymś świeżym na rynku. Teraz pismo ma wrócić do mainstreamu. O ile zdoła. Mimo zaszłości wciąż sięgam po „Tygodnik Powszechny”, który nie ucieka też przed formułą poważnej rozmowy z autorytetami (ostatnio przeprowadza je Anna Mateja) – w miejsce niby--bokserskich, a niewiele wnoszących wywiadów z politykami. Niedocenione są w „TP” rozważania Artura Sporniaka na trudne dla Kościoła katolickiego tematy etyczno-teologiczne. Do klasyków poważnego felietonu należy Józefa Hennelowa – staromodna w stylu, ale zawsze odważna i uczciwa.
Od lat nie zniżają lotów tołstyje żurnały w rodzaju „Więzi”(ostatnim dowodem klasy jest wzorcowy raport o sprawie ks. Michała Czajkowskiego), „Przeglądu Politycznego” gdańskich liberałów, „Ius et Lex” Janusza Kochanowskiego, historycznej „Karty” czy „Nowej Polszy” Jerzego Pomianowskiego (prowadzona przez Wiktora Kulerskiego kronika rodzimego życia społeczno-politycz- nego mówi więcej niż dziesiątki sążnistych analiz). Dla interesujących się dziejami najnowszymi lekturą winien być „Biuletyn IPN” (mimo pojawiającej się ideologizacji) oraz także IPN-owska „Pamięć i Sprawiedliwość”.
Radio. Od czasów licealnych jestem fanem radiowej Trójki. Wciąż zdarza się tam dobra muzyka. Tyle że teraz trzeba czekać na nią do północy (genialne „Manniaki” Wojciecha Manna). Niektórych mistrzów Trójka się jednak pozbyła (Jan Chojnacki). Jeśli chodzi o publicystykę, to nie trawiłem stylu kreowanych na gwiazdy Jolanty Pieńkowskiej i Kuby Strzyczkowskiego, ale chętnie włączam wieczorne niekonwencjonalne rozmowy Jerzego Sosnowskiego. O ile czystka, którą spółka PiS-Samoobrona-LPR przeprowadziła w kierownictwie publicznej radiofonii, wróży jak najgorzej, o tyle wymiana Witolda Laskowskiego na Krzysztofa Skowrońskiego niesie nadzieję.
Z telewizora zrezygnowałem jakieś trzy lata temu. I żyję.
Autor jest dziennikarzem i publicystą „Polityki”, wcześniej pracował w „Tygodniku Powszechnym”

Krzysztof Burnetko

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.