Wydanie: PRESS 08/2009

Dla nich

Co sprawia, że chce się Panu wstawać o czwartej rano do pracy?
Przyjemność mówienia do ludzi i sprawiania im frajdy. Poranek w radiu ma być inspirującym początkiem dnia. Z wszystkich rzeczy, które dzieją się na świecie, trzeba wybrać te, które dają poczucie zakotwiczenia w rzeczywistości. Umiera Michael Jackson, jest ulewa we Wrocławiu lub Gdańsku – trzeba o tym ludziom powiedzieć, by wiedzieli, czy w ogóle jest sens wychodzić z domu.
Poza tym chcę słuchaczowi dać jakąś inspirację. Temu służy w Chilli Zet między innymi cykl „Królowie życia” – przedstawiam w nim postaci, które coś wniosły do życia innych ludzi albo zrobiły coś niezwykłego. Ostatnio opowiadałem o Antonim Cierplikowskim. Urodził się w Sieradzu, w rodzinie chłopskiej, i w wieku 17 lat z kilkoma groszami w kieszeni pojawił się w Paryżu. Jako że miał talent fryzjerski, po kilku latach był najbardziej znanym fryzjerem Paryża. Został milionerem, a jednocześnie nie przywiązywał do pieniędzy wielkiej wagi. Moim zadaniem jest wyciąganie z tego typu historii rzeczy, które dadzą słuchaczom impuls do zrobienia czegoś ciekawego ze swoim życiem.

 

Przygotowywanie porannej audycji to głównie przeglądanie gazet i Internetu?
Po zakończeniu każdego programu przyjeżdżam do domu i robię research wszystkich wiadomości ze świata, które mają ponadczasową wartość. Bo nie ma większego znaczenia, czy o tym, że pasją Francisa Forda Coppoli są wina i ma winnice na całym świecie, powiem w poniedziałek czy we wtorek. Ale szkoda, żeby taka wiadomość uciekła.
Internet jest oczywiście nieodzownym narzędziem. Ponadto wieczorem oglądam wszystkie serwisy telewizyjne. Gdy dobijam do szczęśliwego finału o godzinie 20, siadam do pracy i wybieram te informacje, o których wiem, że nie będą zgrane przez całą noc. Uzbrojony w porcję kilkudziesięciu wiadomości przychodzę rano do radia, włączam TVN 24, na komputerze mam Reutersa i CNN – i rozpoczynam jazdę.

 

Czym pod względem warsztatu radiowca charakteryzuje się prowadzenie poranka?
Obowiązuje zupełnie inny styl narracji. O ile przed południem, po południu albo wieczorem można sobie pozwolić na granie emocjami i dłuższe formy, o tyle w poranku wszystko jest skondensowane. Rano do ludzi trzeba mówić wielkimi literami, bo są zaspani. Kiedy jeździłem do radia na dziewiątą i słuchałem porannych audycji, też chciałem, żeby prowadzący mówili do mnie tak, bym rozumiał. Rano nie ma na antenie miejsca na zdania wielokrotnie złożone.

 

Pracował Pan i w radiu publicznym, i w komercyjnym – czuł Pan różnicę w stylu pracy tych rozgłośni?
Jeśli ktoś jest leniwy, jest typem ślizgacza, nie ma znaczenia, czy będzie się ślizgał w mediach prywatnych, czy publicznych. Z tym, że w mediach komercyjnych, jeśli jest przytomny szef, szybciej to zauważy i po prostu podziękuje za pracę. Problemem Polskiego Radia lub w ogóle mediów publicznych nie jest wcale to, że brakuje w nich ludzi utalentowanych, którym nie chce się wysilać – w tych mediach panuje po prostu przerost zatrudnienia. W Polskim Radiu jest mnóstwo osób, które robią nie wiadomo co i nie wiadomo za co biorą pieniądze.

 

W Radiu Zet, Jedynce, Trójce, Radiu Bis, a teraz w Chilli Zet prowadził Pan różne pasma, wpisując się jednak zawsze w konkretny format stacji. To chyba ogranicza?
W mojej 15-letniej karierze radiowej nie zdarzyło mi się, bym dostał od początku do końca napisany przez kogoś innego tekst tylko do odczytania. Spikerzy, którzy przed 1989 roku pracowali w Polskim Radiu, faktycznie odczytywali z kartek. Dziś nikt nie broni didżejowi mówić na antenie tego, na co ma ochotę.

 

Uważa się Pan za dziennikarza, który może mówić do słuchacza w każdym wieku?
Oczywiście, że nie. Ja już nie poprowadzę „Komputerowej listy przebojów”, co robiłem w Radiu Zet kilka lat temu.

 

À propos: w RMF-ie złośliwie mówią, że Pańska „Komputerowa...” przegrała z ich „Listą hop-bęc” prowadzoną przez Marcina Jędrycha.
Po wielu latach bezskutecznych prób RMF-u, by pokonać nas w tym paśmie, w końcu zerżnęli pomysł od nas i zrobili kopię.

 

Jednak lepszą.
Z faktami się nie dyskutuje. Jeśli pokonali „Komputerową...” w liczbach, czyli jeśli mieli więcej słuchaczy – to tak. Chociaż, jeśli dobrze pamiętam, kiedy skończyła się „Komputerowa...”, chwilę później skończyło się też „Hop-bęc”.

 

Wróćmy do Pana zawodowych wyborów. Niedawno pracował Pan w młodzieżowym Radiu Bis, którego słuchacze mają 15–25 lat – i nagle przeszedł do Jedynki. To tak, jakby redakcję „Dlaczego?” zamienić na „Rzeczpospolitą”.
Tylko że nikt ode mnie nie oczekiwał radykalnych zmian w zachowaniu na antenie. Nie kazano mi mówić inaczej ani inaczej się zachowywać. Tak samo rozmawiam w domu z moją żoną jak i z sześcioletnią córką albo z przyjaciółmi. Natomiast zupełnie inny jest dobór tematów.

 

Czyli jako profesjonalny prezenter sprawdziłby się Pan wszędzie? Także na przykład w Programie II?
Pytanie: co ja miałbym robić w Programie II? Jeśli musiałbym prezentować muzykę klasyczną, poprosiłbym o miesiąc lub dwa, by się do tego przygotować. To naprawdę nie jest trudne, chodzi tylko o to, jak się dany temat sprzeda. Czy na zasadzie: „To koncert g-moll, na skrzypcach gra taki a taki pan...”, czy też umie się podać tę informację z pewnym tłem kulturowym. Oczywiście, nie zostanę krytykiem muzycznym, bo w tej roli byłbym niewiarygodny. Jednak przygotowując swoje wejścia na antenę, umiem znaleźć coś ciekawego, pokazać powiązania między pozornie niezwiązanymi ze sobą zjawiskami.

 

Z kolei do Trójki przyszedł Pan w 2002 roku, akurat gdy Witold Laskowski i Adam Fijałkowski zmieniali ją diametralnie, w stronę komercji. Firmował Pan te zmiany. Łatka tego, który zabijał kultową Trójkę, nie ciążyła?
Łatka wroga publicznego numer jeden? Szalenie mnie to dopingowało. Oczywiście, czułem presję wszystkich protestujących, ale dziś jestem im za to wdzięczny, bo mam skórę twardą jak hipopotam. Prawdziwą tragedią byłaby sytuacja, gdyby po drugiej stronie – zwolenników zmian – nie było dokładnie tyle samo osób, nie płynęło dokładnie tyle samo głosów poparcia. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że od kiedy przyszedłem do Trójki, a Laskowski z Fijałkowskim zaczęli ją robić według własnego pomysłu, jej słuchalność z poziomu 3,5 procent skoczyła do 6,8 procent.

 

Tak. Po trzech latach pracy Krzysztofa Skowrońskiego.
Niestety, wyniki pracy Krzysztofa Skowrońskiego będzie można ocenić dopiero za kilka lat, dlatego że zmiany w radiu nie zachodzą radykalnie. Efekty, które widać dziś, zostały wypracowane przez Laskowskiego i Fijałkowskiego.

 

Czym Robert Kozyra przekonał Pana do powrotu do niego?
Akurat jeśli chodzi o pracę w stacji Chilli Zet, rozmawiałem z jej dyrektorem programowym Mateuszem Kirsteinem. Zaproponował mi poprowadzenie porannego programu. Omówiliśmy, jak on sobie wyobraża tę audycję, jak ja ją sobie wyobrażam, no i spotkaliśmy się pośrodku.

 

Pamiętam, że z Radia Zet odchodził Pan w 2000 roku w niezbyt przyjemnej atmosferze. Sam Pan mówił, że Pana wizja radia i wizja Roberta Kozyry się rozjechały.
Rozmijanie się wizji nie oznacza, że się od razu nienawidzimy. Uznałem, że pewien etap w moim życiu się kończy. Teraz nasze wizje znowu się zbiegły w projekcie Chilli Zet. Pomysł Roberta i Mateusza był na tyle interesujący, że postanowiłem zagrać z nimi w jednej drużynie.

 

Jak Pan odpowiada na zarzuty, że Chilli Zet powiela pomysły Radia PiN?
Są niesłuszne. Moim zdaniem Radio PiN jest rozgłośnią skierowaną do biznesu i słuchając tego radia, zawsze miałem wrażenie, że tam jest dużo informacji gospodarczych, z giełdy, że niemalże brakuje tylko poradników dla biznesmenów. Radio PiN nigdy nie prezentowało się jako rozgłośnia wywołująca u słuchacza efekt chilloutu, czyli pewnego dystansu do otaczającej rzeczywistości. My natomiast nie ograniczamy się do jednej grupy słuchaczy. Druga ważna różnica to muzyka.

 

Rzeczywiście, gracie bardziej komercyjnie.
Co to znaczy komercyjnie?

 

Lekko, łatwo i przyjemnie.
A chodzi o to, by było trudno, skomplikowanie i nie do zniesienia?

 

Od rozgłośni sformatowanych na chillout oczekuje się jednak wyższego poziomu.
Ależ właśnie to robimy. Chociażby Rafał Bryndal w swojej audycji jazzowej wysoko zawiesił poprzeczkę. Można oczywiście stworzyć radio jazzowe tak hermetyczne, że zrozumienie jednej płyty zajmie kilka lat. Tylko że słuchacze nie są ani niewolnikami, ani zakładnikami radia. Jeśli rozwijają się muzycznie i mają ochotę poszukiwać bardziej hermetycznych brzmień, z pewnością je znajdą.
Muzyka w Chilli Zet jest starannie dobrana, bo to radio musi płynąć. I nie jest komercyjna, bo komercyjna jest Britney Spears lub inna muzyka tworzona wyłącznie dla zarobienia pieniędzy.

 

Didżeje pracujący w Chilli Zet przyszli tam między innymi ze stacji Planeta FM. Co mogą dać wyrobionemu słuchaczowi?
Przecież nie jest tak, że prezenter RMF-u wraca do domu i słucha tej samej muzyki, którą puszcza na antenie. Spotykam się z innymi prowadzącymi poranki w stacjach Eurozetu, bo pracujemy w jednym budynku, i ci ludzie naprawdę mają szerokie horyzonty. Nieuzasadnione jest założenie, że osoba, która prezentuje muzykę w Planecie, nie zna się na innej.
W Chilli Zet jest przestrzeń do tego, by prezentować własną muzykę chilloutową z całego świata – swoje audycje mają Filip Friedmann i Dionizy Konieczny. I to nie jest jedna piosenka, tylko godzina wieczorem. Są fascynacje muzyczne Adamusa, są „Bakalie” Agi Zaryan. Czyli normalne autorskie programy. A nadajemy je wieczorem, bo nie da się zrobić audycji autorskiej o szóstej rano.

 

Wojciech Mann właśnie daje radę.
Problem w tym, że pan Wojciech Mann od dłuższego czasu nie ma nic do powiedzenia. W jego audycji nie ma treści. Genialnie sprawdza się jako komentator, złośliwy i sprawny. Sam z siebie nic już jednak nie produkuje, dlatego moim zdaniem jego audycja jest po prostu nie do słuchania.

 

Czego się jeszcze nie da słuchać w obecnej Trójce?
Nie wiem, bo właśnie jej nie słucham, z wyjątkiem audycji Kuby Strzyczkowskiego. Cenię go za inteligencję i umiejętność komunikowania się z ludźmi. Esencją talentu Strzyczkowskiego jest audycja „Za, a nawet przeciw”. Lubię też Piotra Metza. Gdy opowiada o muzyce, jestem przekonany, że robi to specjalnie dla mnie.

 

Kiedyś słuchało się radia właśnie dla osobowości.
I nic się nie zmieniło. Ja na przykład lubię poranną parę w RMF FM. Indywidualizm prezenterów widać na prostym przykładzie: w jak różny sposób przekazują te same informacje. Czyli, gdy mając dziesięciu prezenterów, mamy też dziesięć sposobów podania jednej informacji i dziesięć sposobów jej spuentowania.
Często słyszę zarzuty, że współczesne radia zabijają osobowości. Guzik prawda. Jeśli – załóżmy – wszyscy grają to samo, to stacje różnią się jedynie prowadzącymi oraz tym, jak potrafią oni mówić o tej samej muzyce.

 

Pan stwierdził kiedyś, że robi radio, by bawić ludzi. Andrzej Woyciechowski mawiał, że chce robić takie radio, by po powrocie do domu z przyjemnością go słuchać.
Rozumiem intencje i pragnienie świętej pamięci Andrzeja Woyciechowskiego. Lecz on był w tej szczęśliwej sytuacji, że miał własne, prywatne radio i mógł je robić według własnego uznania. Lecz radio jest dla słuchaczy. Dziś ważne jest pytanie, ilu ich jest? Można zrobić radio według własnych wyśrubowanych oczekiwań, ale może się nagle okazać, że jedynie twórca chce go słuchać. Warto więc posłuchać innych: co im sprawia frajdę i przyjemność, czego oczekują od radia. Współczesny słuchacz wie, czego wymagać od swojej stacji.

 

Chyba jest odwrotnie?
Ha, właśnie nie! Słuchacze stali się świadomi, jaką wielką siłą dysponują.

 

I ci świadomi słuchacze świadomie wybierają muzykę nie najwyższych lotów?
Co znaczy: nie najwyższych lotów? Dlatego że się zużyje za pięć lub dziesięć lat? Mamy pretensje do ludzi, że nie słuchają Bacha, Mozarta i Vivaldiego?
Wszystkie moje najlepsze audycje, które w życiu tworzyłem, wyrastały z przekonania, że to słuchacze są najważniejsi i to ja jestem dla nich, a nie oni dla mnie.

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.