Wydanie: PRESS 08/2009

Gościnnie

W 1984 roku, gdy przyjęto ustawę o prawie prasowym, Internet (w dzisiejszym rozumieniu) nie istniał. Stąd zapewne biorą się obecne kłopoty z nowelizacją prawa prasowego, podobnie jak i innych przepisów, które powstały w erze przedinternetowej, np. prawa autorskiego. I choć sama idea nowelizacji prawa prasowego jest słuszna (od powstania ustawy minęło ćwierć wieku, w Polsce zmienił się ustrój, nastąpił skok technologiczno-cywilizacyjny), proponowany projekt przygotowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie spełnia moich oczekiwań. Więcej – z niepokojem obserwuję tendencje pojawiające się w pracach legislacyjnych oraz publicznej dyskusji na temat kierunków, w których powinny zmierzać regulacje dotyczące Internetu.
Przede wszystkim proponowane zmiany zamiast rozwiać dotychczasowe wątpliwości i wyjaśniać istotę problemu, dodatkowo go komplikują. W projekcie brakuje m.in. wyraźnego zdefiniowania publikacji prasowej. W konsekwencji nadal trudne (lub wręcz niemożliwe) będzie dokonanie rozgraniczenia między publikacjami prasowymi (które mają podlegać nowym regulacjom) i innymi formami przekazu internetowego, z których korzystają internauci. Efektem może być zmniejszenie aktywności w sieci, bo w przypadku wielu przedsięwzięć będziemy mieli do czynienia z ryzykiem uznania działalności za nielegalną. A przecież wpływ internautów na różne sfery życia społecznego w Polsce jest coraz większy i zdaniem badaczy Internetu będzie rósł. Zniechęcenie do korzystania przez internautów z gwarantowanego przez konstytucję prawa do wolnej wypowiedzi może tę aktywność w znacznym stopniu osłabić, co przyniosłoby zdecydowanie więcej szkody niż pożytku. Sieć, z całym swoim potencjałem, nie może w pojęciu jej użytkowników stać się miejscem sprawowania władzy przez państwo, bo z założenia Internet kojarzony jest z wolnością.
Czy jednak każda wolność powinna mieć swoje ograniczenia? Cóż, sądzę, że część sugerowanych regulacji prawnych, np. obowiązek rejestracji serwisów, jest zupełnie niepotrzebna. Ustawodawca osiąga ten sam skutek poprzez istniejące już przepisy, np. obowiązek rejestracji spółki lub możliwość rejestracji znaku towarowego. W praktyce proponowane zmiany w ustawie nie zapewnią przestrzegania prawa przez serwis internetowy, ale za to mogą spowodować dodatkowe komplikacje. Doskonałą egzemplifikacją są blogi oraz komentarze na forach użytkowników. Krytykowane za bezpardonowość albo kontrowersyjność, obecnie – mimo wątpliwości co do interpretacji obowiązujących przepisów – generalnie nie podlegają cenzurze prewencyjnej (m.in. dzięki regulacjom ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną). Mówi ona (w pewnym uproszczeniu), że dostawca, który umożliwia dostęp do Internetu i serwera, nie odpowiada za umieszczane na nim treści. Jeśli każde forum zostałoby zarejestrowane jako publikacja prasowa, podlegać będzie zapewne premoderacji (czyli de facto właśnie cenzurze prewencyjnej), albowiem za treści umieszczane przez użytkowników odpowiedzialnością może zostać obciążony podmiot udostępniający forum.
Natomiast pomysł, by regulacją prawną objąć blogi, budzi zgrozę. To zdecydowany krok w kierunku ograniczania wolności słowa. Z pewnością ucierpiałaby na tym debata publiczna, a wolność wypowiedzi, charakterystyczna dla sieci, zostałaby poważnie ograniczona. Już widzę, jak przeciwko osobom formułującym opinie krytyczne, niekiedy nawet szokujące, uruchamiana jest procedura represyjna. Poza tym, czy się to komuś podoba, czy nie, istotą Internetu jest jego anonimowość. Trudno też w jakimkolwiek kraju UE znaleźć rozwiązania nadające każdemu przekazowi online charakter prasowy i zobowiązujące internautę do daleko idącej autocenzury. Zachodzi ryzyko, że wymogiem rejestracji według proponowanej nowelizacji musiałyby zostać objęte setki tysięcy serwisów internetowych. Dlatego mam wrażenie, że ustawodawca, wkraczając na grunt internetowy, nie do końca rozumie jego specyfikę.
I wreszcie jeszcze jedna kwestia – część proponowanych regulacji wiąże się z kosztami. Ale nie dla wszystkich. Ze względu na terytorialność prawa portale działające w Polsce, ale zarejestrowane w innym kraju, kosztów tych (związanych np. z dodatkowymi obowiązkami przechowywania na serwerach kopii określonych kategorii danych) ponosić nie będą.
Obserwuję ciekawe zjawisko – mimo braku regulacji prawnych portale ustalają wspólne zasady i podejmują inicjatywy samoregulacyjne. Doskonałym przykładem jest podpisane ostatnio przez 11 sygnatariuszy Porozumienie na rzecz bezpieczeństwa dzieci w Internecie. Chodzi o zwalczanie nielegalnych treści, np. pornografii, przy współpracy z policją i innymi organami państwowymi. Okazuje się więc, że nie wszystko należy regulować odgórnie. Kolejny przykład: ustalona przez portale współpraca z prokuraturą i policją odbywa się bardzo sprawnie (przy czym portale ponoszą wszelkie koszty i nie są one rekompensowane). A zakazy i nakazy są trudne do wyegzekwowania w Internecie. W sieci użytkownik, w odróżnieniu od telewizyjnego widza albo czytelnika prasy, jest nie tylko konsumentem. Jest, często anonimowym, twórcą globalnego kontentu. Niestety, nie wszyscy to rozumieją. Nie rekomenduję, by w sieci nie obowiązywała żadna regulacja. Rzecz wymaga jednak konsultacji społecznych. Nie zabijajmy Internetu. Wprowadzenie bardzo restrykcyjnych lub nieprzemyślanych regulacji tego medium może oznaczać, że wylejemy dziecko z kąpielą.

 

Grzegorz Tomasiak jest prezesem Wirtualnej Polski

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.