Wydanie: PRESS 08/2009

Na aucie

Przeszedłem na ciemną stronę mocy – mówi Marcin Krasoń, były dziennikarz miesięcznika „Manager Magazin”, obecnie analityk w firmie doradztwa finansowego Open Finance. Do zmiany zawodu zmusił go kryzys. Gdy w styczniu br. niemiecka Grupa Wydawnicza Spiegel z powodu oszczędności zdecydowała o zamknięciu polskiej edycji tytułu, Krasoń nie szukał pracy w mediach. – W innych miesięcznikach ekonomicznych trwały zwolnienia, a pracy w dzienniku sobie nie wyobrażam – przyznaje. Doradztwo finansowe okazało się pasjonującym zajęciem. – Nie wiem, czy bym chciał wracać do dziennikarstwa. To zależałoby od propozycji – zastrzega.
O propozycje jednak trudno, bo redakcje zamiast zatrudniać, zwalniają. Bez pracy znalazła się armia dziennikarzy. Wielu musiało poszukać zatrudnienia poza mediami. I nie wszyscy wrócą do zawodu, gdy kryzys minie. Być może wielu dobrych już do dziennikarstwa nie wróci.
Nie zawsze bowiem media pozbywają się najsłabszych. – Często ofiarą zwolnień padają wybitni, więc najdrożsi dziennikarze, bo redakcja nie potrafi sobie poradzić z kosztami. Słyszałem też argumenty, że o tych najlepszych nie trzeba się martwić, bo mają największe szanse na znalezienie nowej pracy – mówi Michał Kobosko, kierujący projektem połączenia „Dziennika” z „Gazetą Prawną”, wcześniej redaktor naczelny tygodnika „Newsweek Polska”.
Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, ma inne zdanie. – W kryzysie trzeba pożegnać się z tymi, którzy nie są dla gazety niezbędni – uważa. Przyznaje, że zdarzało mu się zwalniać także dobrych dziennikarzy i redaktorów. Nie przewiduje jednak, by po zażegnaniu recesji był kłopot ze znalezieniem ich następców. – Po poprzednim kryzysie o angaż u nas starali się ludzie wykształceni i z aspiracjami. Redakcja mogła grymasić – przypomina sobie.
Roman Młodkowski, dyrektor programowy TVN CNBC Biznes, w tym roku rozstał się z trzema pracownikami. Z żalem. Jednak to, że sami odeszli z redakcji, oznaczało dla niego, że nie wiązali z nią przyszłości. Stawia na tych najlepszych, wierzy, że po kryzysie będzie mniej ludzi, ale nie mniej profesjonalistów. – Wartościowi, doświadczeni dziennikarze pozostaną w zawodzie. Odejdą tylko ci, dla których dziennikarstwo nie jest misją – ma nadzieję.
Jednak z zawodu rezygnują nawet dziennikarze utalentowani i nagradzani. W kryzysie nikt o nich nie zabiega. Krzysztof Wójcik, dwukrotny laureat konkursu Grand Press w kategorii News, przyznaje, że po zwolnieniu z TV Puls w 2008 roku otrzymał tylko jedną propozycję z mediów i dwie inne z agencji reklamowych. Dziś jest PR-owcem w portalu Trójmiasto.pl. i koordynuje jego projekt multimedialny. – Nie czuję się ofiarą, bo z powodów rodzinnych nie chciałem już pracować w Warszawie. Zdecydowałem też, że kończę przygodę z dziennikarstwem śledczym. Prawdą jest jednak, że w 2008 roku rynek medialny bardzo się popsuł i nikt specjalnie nie próbował mnie zatrzymać – mówi.

 

Kaleczenie
Michał Kobosko nie ukrywa, że oszczędzając na etatach, pracodawca też coś traci. – Jesienią zeszłego roku zwolniłem z „Newsweeka” dziennikarza śledczego Macieja Dudę. Oszczędności były konieczne, ale było mi żal, że z łamów zniknęła część newsów śledczo-prokuratorskich, które zapewniały pismu sporo cytowań. Od czasu odejścia Dudy, który teraz pracuje w „Dzienniku”, „Newsweek” znacznie gorzej wypada w rankingach cytowalności – zauważa.
Seweryn Blumsztajn, redaktor naczelny „Gazety Stołecznej”, nie ma złudzeń, że krojąc etaty, nie da się uniknąć szkód. – Najpierw zwalnia się najsłabszych, tak żeby nie skaleczyć gazety. Ale potem kaleczyć już trzeba, bo nie ma innego wyjścia – mówi.
Blumsztajn sam musiał to robić. Przyznaje, że rozstał się z dziennikarzem o świetnym piórze, który nie był jednak systematyczny w pracy. – Kiedy trzeba wymagać od dziennikarza, żeby zapełniał łamy, trudno znaleźć usprawiedliwienie dla gwiazdy rzadko dostarczającej tekstów – stwierdza.
Blumsztajn nie podaje nazwisk, ale może chodzić o Włodzimierza Pawłowskiego, przez 15 lat korespondenta „Gazety Stołecznej” z Siedlec. Pawłowski rozstał się z zawodem. Swoje szanse na zaczepienie się w lokalnych mediach ocenia nisko. – Ujawniałem lokalne afery, a siedleckie media nie znoszą dociekliwych dziennikarzy. Sam zresztą nie chciałbym w nich pracować, bo musiałbym zejść do poziomu wyrobnika, który ma dbać o to, żeby nie narazić się reklamodawcom – mówi. Rozważa, czy nie nauczyć się stolarstwa, bo w Siedlcach trudno mu znaleźć jakąkolwiek pracę. To go nie dziwi. Jako bezkompromisowy reporter narobił sobie wielu wrogów wśród lokalnych notabli. – Chodzę ze stemplem „Wyborczej” na tyłku – kwituje sarkastycznie.
Z funkcjonowaniem poza mediami powoli godzi się także Adam Romański, do 2006 roku dziennikarz sportowy „GW”. – Żal mi pisania i komentowania, ale to już zamknięty rozdział – stwierdza. W ub.r. został dyrektorem sportowym klubu Energa Czarni Słupsk.
Do dziennikarstwa nie wróci też Benita Waszkielewicz, dziennikarka polityczna z 18-letnim stażem, z którą w lutym br. „Rzeczpospolita” zakończyła współpracę. Podobnie jak Pawłowski, o posadę w mediach nie zabiegała. – Z powodów rodzinnych muszę pracować w stałych godzinach, a media tego nie zapewniają. Wypowiedzenie umowy przez „Rzeczpospolitą” ułatwiło mi podjęcie decyzji, choć gdyby nie to, pewnie nadal byłabym dziennikarką, bo ten zawód dawał mi satysfakcję – tłumaczy.

 

Tracenie
Satysfakcję z pracy czerpał też przez kilkanaście lat redaktor w dużym dzienniku, zwolniony w lutym br. (prosi, by nie podawać jego nazwiska). Nie kryje rozgoryczenia. – Doświadczenie to wartość, która w dzisiejszych mediach przestała się liczyć – uważa. Do mediów czuje tak wielkie zniechęcenie, że nawet nie czyta gazet. Na razie nie chce pracować w zawodzie.
Poczucie krzywdy po utracie pracy ma Piotr Tenczyński, redaktor działu warszawskiego „Życia Warszawy”, zwolniony w kwietniu br. – Niezasłużenie znalazłem się na aucie – mówi. Miał dokąd odejść, bo dwa lata wcześniej skończył kurs florystyczny i założył kwiaciarnię. Ponieważ własny biznes nie zapewnia mu jeszcze utrzymania, kilkanaście godzin w tygodniu dorabia redagowaniem tekstów w specjalistycznych pismach i jako korektor. W przyszłości zamierza zająć się tylko kwiaciarnią, choć dziennikarstwa trochę mu żal. Łapie się na tym, że czytając prasę, zwraca uwagę na konstrukcję leadu i nie może przeżyć dnia bez programów informacyjnych. Nic dziwnego, skoro przepracował w zawodzie 18 lat, m.in. jako zastępca redaktora naczelnego w dzienniku „Życie”, kierownik działu ekonomicznego w „Fakcie” i sekretarz redakcji w miesięczniku „Marie Claire”.
Izabella Młynarczyk, która straciła pracę w 2006 roku w wyniku zwolnień grupowych w Agorze, otrząsnęła się z szoku i postanowiła zmienić zawód. Po 15 latach pracy w „Gazecie Wyborczej Wrocław” założyła firmę badań marketingowych. Czuje się spełniona. Media straciły jednak zdolną redaktorkę, cenioną przez pracodawcę – w 2003 roku Młynarczyk w dorocznym konkursie otrzymała tytuł Wybitnego Redaktora „GW”.
Tymczasem odchodzenie z zawodu dobrych redaktorów grozi poważnymi konsekwencjami. – Redagowanie to umiejętność, którą nabywa się przez doświadczenie. Spotykam wiele talentów dziennikarskich, ale nie redaktorskich. Jeśli z zawodu będą wypadać redaktorzy, to możemy mieć problem, bo oni zawsze są potrzebni – mówi Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika „Polityka”.

 

Zagrożenie
Jerzy Baczyński z obawą obserwuje młode kadry. Zauważa, że chociaż media redukują zatrudnienie, wydziały szkół wyższych kształcące dziennikarzy nadal pękają w szwach. Ten urodzaj na adeptów dziennikarstwa wcale go nie cieszy. – Co roku przyjmujemy do „Polityki” stażystów. Oni jednak nie wykazują determinacji, by u nas zostać, na ogół nie próbują się wykazać – mówi.
Przewiduje, że młodzież debiutująca w zawodzie zasili przede wszystkich media elektroniczne i portale internetowe. Przypuszcza też, że redakcje będą poszukiwać przede wszystkim tanich pracowników. Tanich, więc zwykle bez dorobku i doświadczenia. Sam ma inną strategię: – Nawet w czasie kryzysu niechętnie rozstajemy się z dziennikarzami. Wolimy w nich inwestować. Sądzę też, że poczucie bezpieczeństwa jest potrzebne do uprawiania tego zawodu – twierdzi Baczyński.
Jednak nie wszyscy dziennikarze takie poczucie bezpieczeństwa mają. Wielu już myśli o zmianie zawodu. Ceniony reporter „Dziennika”, tytułu, który po fuzji z „Gazetą Prawną” będzie musiał odchudzić zespół, nie wyobraża sobie degradacji w zawodzie. – Wierzę, że to najlepszy zawód świata. Nie chcę jednak pisać o dziurach w jezdni. Jeśli stracę obecną pracę, zajmę się myciem okien w wieżowcach – deklaruje.

 

Małgorzata Wyszyńska

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.