Wydanie: PRESS 09/2010

Konkrety, Internet, kobiety

Rafał Agnieszczak imponuje kolegom w branży internetowej tym, że potrafi zarabiać w sieci. Dlatego znoszą jego nonszalancję

Wśród tłumu kłębiącego się w kolejce do drzwi Państwowej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, gdzie przyjmowane są wnioski o dotacje europejskie, przedziera się młody mężczyzna z plikiem dokumentów pod pachą. Na siłę stara się przecisnąć na początek kolejki. Nawet mu się udaje, ale dwóch ochroniarzy odciąga go siłą, szarpiąc za kurtkę i ręce. Mężczyzna niby ulega, po czym robi w tył zwrot i znowu pcha się do kolejki. Tym razem zostaje wywleczony na zewnątrz. Zajście filmuje ekipa „Faktów”, więc cała Polska w głównym serwisie TVN ogląda dół jego pleców, gdy w trakcie szarpaniny zsunęły mu się nieco spodnie. Tym mężczyzną jest Rafał Agnieszczak, Człowiek Polskiego Internetu 2009.

Nic sobie nie robi z tego, że ochroniarze wlekli go przez korytarz. Nie dba o to, by wyglądać jak na biznesmena przystało. Na branżowe konferencje na temat Internetu przychodzi w dżinsach, T-shircie, a zimą ewentualnie w bluzie z kapturem. Trudno go nie dostrzec na tle innych uczestników w drogich garniturach i krawatach. 

– Rafał świadomie kreuje się na takiego luzaka. Biznesmeni traktują go z przymrużeniem oka, ale tylko do chwili, kiedy zacznie mówić – opowiada Krzysztof Urbanowicz, prezes agencji Mediapolis.

„Nie wiem, może nie zdajesz sobie sprawy, ale jesteś dość źle odbieraną osobą w tzw. branży. Jesteś miłym i sympatycznym chłopcem, a chcesz grać rolę łobuza – nie wychodzi Ci to i jesteś mało autentyczny w tym” – napisał do Agnieszczaka na swoim blogu Artur Kurasiński, właściciel firmy konsultingowo-kreatywnej Revolver Interactive.

– Jedna z zasad Google brzmi: „Możesz być traktowany poważnie, nie chodząc w garniturze”. Tego się trzymam. Lepiej, żeby ktoś gorzej potraktował cię na starcie, a potem musiał swoje zdanie zweryfikować – kwituje Agnieszczak.

Imponuje, bo zarabia

Start wygląda tak: na powitanie zwykle wyjmuje pęk wizytówek mniejszych niż bilet autobusowy, na odwrocie każdej zdjęcie innej młodej dziewczyny. – Proszę sobie którąś wybrać – proponuje. To zdjęcia internautek z serwisu Fotka.pl należącego do Agnieszczaka. Na samej wizytówce zero informacji o tym, kim jest. Tylko: „rafał agnieszczak konkrety, wino, kobiety”. W wielu jego wpisach w Internecie nie ma ani wielkich liter, ani znaków interpunkcyjnych. „Pisanie malymi literami to moj podpis, choc ostatnio troche zaniedbany” – wyjaśnia w e-mailu. W telewizjach internetowych mówi „chłopacy”. To ma zbliżać go do młodych ludzi, którzy mają pomysły na Internet. – Rafał chce wyglądać tak jak oni i mówić tak jak oni – ocenia Krzysztof Urbanowicz.

Weryfikacja wygląda tak: nie skończył trzydziestki, a już został Człowiekiem Polskiego Internetu 2009 (na konkursie Webstarfestival). Właściciel Fotka.pl i kilku innych serwisów oraz firmy projektującej strony internetowe Kreativ. Ludziom, którzy próbują zarabiać w sieci, Agnieszczak imponuje tym, że odkąd w 2001 roku stworzył serwis społecznościowy Fotka.pl, portfel robił mu się coraz grubszy – od pieniędzy i kolejnych serwisów. – Godne szacunku jest to, że Rafał Agnieszczak sam przed laty stworzył swój biznes w Internecie i do tej pory go trzyma. Jako jeden z pierwszych zaczął zarabiać na płatnym kontencie w sieci – mówi Andrzej Garapich, prezes Polskich Badań Internetu. 

Człowiekiem Polskiego Internetu 2009 został m.in. za sukces serwisu Fotka.pl i powołanie do życia fundacji Startup School, w której młodzi ludzie mogą realizować swoje pomysły na działalność w sieci. – Trudno było wybrać kogoś z dużej mediowej korporacji, bo tam jest gra zespołowa. Agnieszczak wygrał w 2009 roku, bo wtedy nic spektakularnego w polskim Internecie się nie działo. Nie pojawił się ani wybitny bloger, ani dziennikarz internetowy – mówi Paweł Nowacki, dyrektor rozwoju serwisów informacyjnych w Polskapresse, członek Akademii Internetu, która wybiera Człowieka Polskiego Internetu. I dodaje: – To był ostatni moment, gdy Agnieszczak mógł dostać ten tytuł. Dziś blednie na tle Naszej Klasy czy dostępnego w Polsce Facebooka. 

Startup School budzi kontrowersje, bo w tych startupach, które mają szanse powodzenia, Agnieszczak przejmuje połowę udziałów. Ale to wiadomo od początku.

– Fotka miała w ubiegłym roku blisko dwa miliony zysku netto, z tego co pamiętam – stwierdza właściciel serwisu. W 2007 roku zysk wynosił 2,5 mln zł, w 2008 – 4 mln zł. Każdy jego serwis ma swoją spółkę. – Połowę spółek mam zarejestrowaną wspólnie z Andrzejem Ciesielskim, a część z innymi osobami. Kilka spółek jest zarejestrowanych tylko na mnie. Wszystkie muszą się utrzymać same – opowiada Agnieszczak.

Choć na sieci zarobił już sporo pieniędzy i daje do zrozumienia, że mu ich nie brakuje, jeździ 27-letnim saabem. Ale nie dlatego, że nie stać go na nowy samochód. W oku Agnieszczaka pojawia się błysk, gdy zaczyna mówić o starych saabach, których jest fanatykiem. „Generalnie mamy już trochę tych pieniędzy. Nie wydajemy, bo nie ma na co. Znaczy, jest oczywiście na co: dziewczyny, narkotyki i tak dalej. Można byłoby rzeczywiście to przejeść. Ale na sensowne rzeczy, nie ma na co wydawać, więc trzymamy na lokatach. (…) Nie wydaję pieniędzy tyle, ile mógłbym. Od zawsze wiedziałem: to ile zarabia firma, to nie musi mieć przełożenia na to, ile zarabia właściciel” – wyjaśniał Agnieszczak w internetowej telewizji Lookr.tv.

My lubimy obcesowych

Młodzi ludzie, marzący o pójściu w ślady twórcy Facebooka Marka Zuckerberga, z wypiekami na twarzy oglądają program „Startup School” Agnieszczaka w Lookr.tv (podtytuł: „Jak to się k... robi”). Autor wciela się tam w dziennikarza i robi wywiady z ludźmi z branży internetowej. W Lookr.tv przez prawie dwie godziny odpowiadał też na pytania internautów, jak prowadzi swoje interesy i jak zrobić biznes w sieci. 

– Jest ekspresyjny, mówi jak młodzi ludzie, więc oni go słuchają – ocenia Dominik Kaznowski, pełnomocnik zarządu ds. marketingu i PR w Nk.pl. 

Wyluzowany na kanapie, noga niedbale wsparta na kolanie, dykcja taka sobie, żaden tam telewizyjny makijaż – takie nonszalanckie parcie na szkło. Albo kamera pokazuje go, jak siedzi np. na murku i krzyczy do stojących nieopodal dziewczyn: „Cześć, dziewczyny. Chcecie być w telewizji? Pewnie macie poniżej 18 lat, więc powiedziałbym, że to nielegalne trochę. Ale może coś zrobimy, na minutkę? Siądziecie obok mnie i tu panowie zrobią nam zdjęcie, co? Ale wstydzicie się telewizji? A jak macie na imię? A macie chłopaków? Rozumiem, OK”.

Konkurenci weryfikują, ale nieoficjalnie. W prywatnych rozmowach przyznają, że razi ich obcesowe traktowanie przez Agnieszczaka innych graczy w sieci. W serwisie Flaker.pl napisał o Kamilu Cebulskim, młodym przedsiębiorcy działającym w Internecie: „robi wiecej szkody niz pozytku piszac o pajacu cebulskim. nie podlinkuje wlasnie ze wzgledu na powyzsze. w zasadzie nabralem dystansu do takiego nagromadzenia pozerstwa, debilizmow i hosztaplerstwa ale jak trzy – wydawaloby sie normalne – osoby jednego dnia pytaja mnie czy znam tę łajzę to przestaje byc smieszne. ignorowac panowie, ignorowac. w ostatecznosci mozna z glana, co tez zreszta uczynilem kiedy vice-miszcz mnie nagabywal po jakiejs konferencji. mozna walic jak w beben bo chlopaczyna intelektualnie niewysoki wiec nie radzi sobie z najprostrzymi argumentami. niestety ma tez nisko umieszczony prog bolu wiec sugeruje nie przebierac w slowach bo jeszcze zdolny pomyslec ze to komplementy”. 

– Korzysta z przywileju niezależności, bo on nie zależy od nikogo – kwituje Andrzej Garapich z PBI. Z kolei Michał Brański, członek zarządu Grupy O2, mówi: – Potrafi być obcesowy w ocenie projektów i ludzi, ale właśnie tę szorstkość się w nim ceni.

W ub.r. portal Gazeta.pl współpracował z należącym do Agnieszczaka serwisem aukcyjnym Świstak.pl, który m.in. udostępnił portalowi technologię do serwisu aukcyjnego. – Z moich doświadczeń wynika, że Rafał Agnieszczak stara się zawsze porozumieć, wypracować kompromis, co nie jest regułą na polskim rynku internetowym – podkreśla Paweł Wujec, dyrektor portalu Gazeta.pl.

Komórka, karta, biuro

A jednak marzył, by być poważnym biznesmenem ze wszystkimi tego atrybutami. I to już w połowie lat 90., gdy takim atrybutem był telefon komórkowy. – Błagałem mamę, żeby mi kupiła telefon w promocji walentynkowej i przekonywałem ją, że tańszych telefonów już nie będzie – wspomina Agnieszczak. Jeszcze zanim skończył szkołę średnią, miał kartę bankomatową. – Dorośli ludzie nie mieli wtedy kart, bo uważali, że to jest jakaś fanaberia – mówi z satysfakcją. Potem wynajął na mieście pokój na biuro, choć wcale nie było mu potrzebne. 

Wszystko przez lekturę pisma „Businessman Magazine”, który wpadł mu w ręce. Był 1993 rok, Agnieszczak chodził w Lublinie do ósmej klasy Szkoły Podstawowej nr 40. – Pamiętam, to był numer z Janem Nowickim na okładce, który rozkręcał właśnie jakiś interes ubraniowo-skórzany. Otworzyłem tę gazetę i stwierdziłem, że biznes, marketing to jest to – wspomina Agnieszczak. – No i nie widziałem dla siebie innej roli niż rządzenie kimś, a nie bycie rządzonym przez kogoś – dodaje.

W Liceum Ekonomicznym im. A. i J. Vetterów w Lublinie wybrał specjalność organizacja przedsiębiorstw. – Do tej pory nie potrafię zaksięgować towarów, mimo że miałem z tego piątkę. Wiedziałem już wtedy, że gdy zechcę coś zaksięgować, będę miał od tego księgowego – opowiada.

Chciał założyć agencję reklamową PZPR, czyli Prywatny Zakład Produkcji Reklam. Siedzibę agencja miała mieć w dawnym budynku Komitetu Centralnego PZPR, a nazwy stanowisk miały nawiązywać do komunistycznej nomenklatury: Agnieszczak miał być pierwszym sekretarzem, a np. pracownik od public relations – kierownikiem ds. propagandy.

Internet dopiero poznawał. W domu dostęp do sieci miał głównie w nocy, bo tylko wtedy można było się wdzwonić na odpowiedni numer linii telefonicznej, by przez nią połączyć się z siecią. Założył nawet swoją stronę WWW o telefonii komórkowej i telekomunikacji, ale jakoś nie pomyślał, że na tym da się zarabiać. Na zakończenie szkoły napisał więc pracę dyplomową o reklamie prasowej.

Lekcja za 20 mln dol.

W 2000 roku do Agnieszczaka, studenta zarządzania i marketingu w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, zadzwonił Rafał Sokół, współzałożyciel popularnego już wówczas portalu internetowego Ahoj.pl. Powiedział, że interesuje go serwis Agnieszczaka o telefonii Gsm.box.pl – i chce, by działał on w ramach Ahoj.pl. – Kwintesencja tej rozmowy była taka: „Słuchaj, Rafał, my jesteśmy zajebiści, ty jesteś zajebisty, zróbmy coś zajebistego” – wspomina tę rozmowę Agnieszczak.

Mógł się poczuć nieco onieśmielony w siedzibie Ahoj.pl w centrum Warszawy. – Ponad stu dziennikarzy, wielu ściągniętych z „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, radia, telewizji, do tego najnowsze technologie – opisuje. Choć życiowy plan zakładał, że będzie niezależny, podpisał umowę na etat. Odpowiadał w Ahoj.pl za kontent dotyczący telekomunikacji. – Nie traktowałem tego jako pójścia na etat – zastrzega Agnieszczak. – Nadal pracowałem nad swoim serwisem. Ktoś tylko zaczął mi płacić za to, co dotychczas robiłem. Przychodziłem do pracy, o której chciałem, wychodziłem też, o której chciałem – opowiada.

Ówczesne kierownictwo portalu nie zauważało młodego studenta pracującego u nich na kierowniczym stanowisku. Tomasz Raczek, były dyrektor programowy Ahoj.pl, nawet go sobie nie przypomina. – On chyba musiał przyjść później, gdy nastąpiła zmiana właściciela portalu – zastanawia się. 

To był czas tzw. pierwszej bańki internetowej. Inwestorzy chętnie wykładali ogromne sumy na kolejne serwisy i portale. Agnieszczak szybko został kierownikiem i zarabiał 5 tys. zł na rękę. – Dziesięć lat temu to były spore pieniądze. Ja w to wszystko wierzyłem. Gdy cały świat mówi, że biznes internetowy rządzi się innymi prawami i wokół ciebie nie ma osoby, która by inaczej myślała, trudno mówić, że jest inaczej – tłumaczy. 

Otrzeźwienie przyszło mniej więcej po roku. Najpierw Ahoj.pl spóźniał się z wypłatą pensji. Pojawiły się plotki, że sytuacja finansowa jest bardzo zła. Nadzieje pokładano w inwestorze, który miał firmę uratować. Portal przejęła spółka 4Media. Opóźnienia z wypłatami były coraz większe, więc kto mógł, uciekał z Ahoj.pl. Po kilku miesiącach portal dokonał żywota.

Agnieszczak był tam do końca, jednak nie odzyskał już swojego serwisu o telekomunikacji.

Dziś mówi, że upadek Ahoj.pl nauczył go więcej niż wykłady prof. Andrzeja Hermana w SGH, którego słuchał z wypiekami na twarzy, gdy ten nauczał, że nowa gospodarka rządzi się innymi prawami niż tradycyjna. – Przez rok przepuściliśmy podobno 20 milionów dolarów. Pieniądze były, więc nie było nawet determinacji, by zbierać reklamy. Tymczasem w biznesie pierwszą kompetencją, jaką trzeba nabyć, gdy ma się pieniądze, jest umiejętność ich wydawania. Gdy pieniędzy nie ma, trzeba się nauczyć je zarabiać. Biznes internetowy można zrobić za 5 tysięcy, za 50 tysięcy i za 500 tysięcy złotych. Lecz prawdopodobieństwo powodzenia projektu nie wzrasta proporcjonalnie. Wniosek: im mniej włożymy pieniędzy, tym mniej ryzykujemy, bo prawdopodobieństwo sukcesu jest mniej więcej takie samo – tak Agnieszczak streszcza lekcję ekonomii odebraną w Ahoj.pl.

Odtąd wszystko, co robi, musi kosztować jak najmniej.

Internet lubi prostotę

Andrzej Ciesielski był programistą w Ahoj.pl. W 2001 roku uzgodnili z Agnieszczakiem, że stworzą serwis, w którym ludzie będą mogli zamieszczać swoje zdjęcia i je oceniać. Pomysł nie był nowy, na podobnej zasadzie działał już w USA serwis Hotornot.com. Internauci mogli umieszczać w nim swoje zdjęcia, a inni je oceniali w skali od 1 do 10. W ten sposób powstawał ranking atrakcyjności użytkowników. 

Jedyny wydatek, który ponieśli, to 200 zł na wykupienie domeny Fotka.pl. Stronę zlokalizowali na sponsorowanym serwerze, więc nie płacili za niego. Podobał im się pomysł, że kontentu w postaci zdjęć i ich ocen dostarczą sami internauci. – Na początku to była zabawa. Nie sądziliśmy, że będziemy na tym zarabiać – zapewnia Agnieszczak. W tym okresie zarabiał jako wolny strzelec i projektował strony internetowe.

– Pamiętam, że gdy poznałem go na początku jego działalności, wydał mi się raczej nieśmiały. Ale zdawał sobie sprawę, że nie zniesie żadnego szefa nad sobą. Każda firma by go wyrzuciła  – stwierdza Krzysztof Urbanowicz z Mediapolis.

W 2002 roku Agnieszczak postanowił skłonić użytkowników Fotka.pl do płacenia za korzystanie z dodatkowych funkcji serwisu. Zastosował fortel. 2 marca 2002 roku na głównej stronie Fotki zamieścił wpis: „To już jest koniec...” i informację o planowanym zamknięciu serwisu. – Ale zostawiłem e-maila na stronie, żeby pisali do mnie. No i pisali, że może nie tak ostro, że będą płacili. Otworzyliśmy serwis ponownie na drugi dzień – opowiada. 

Płacić zaczęło ok. 1 proc. z blisko 300 tys. użytkowników – 9 zł za miesiąc korzystania z usługi, płatne SMS-em. Połowę tej kwoty zabierał operator. Ale wystarczyło, by w 2004 roku serwis Fotka.pl zaczął być rentowny. 

Agnieszczak wykorzystywał próżność internautów. Koledzy z branży internetowej opowiadają, że nie ma o nich najlepszego zdania. – Opowiadał jako anegdotę, że gdy płatne usługi nazywał Premium, niezbyt wiele osób chciało za nie płacić. Natomiast gdy usługę nazwał Fotka – zostań gwiazdą, następował wzrost płatności o kilkaset procent – opowiada Andrzej Garapich z PBI.

– On rozwiązał problem, z którym do dziś boryka się serwis Nk.pl: przekształcił Fotka.pl w serwis do lansowania się. Realizował proste pomysły, a Internet lubi prostotę – uważa Krzysztof Urbanowicz.

Skoro lud kupuje, to OK

Na początku biznesmen Rafał Agnieszczak pracował w domu. – Mieszkałem w wynajętym mieszkaniu. Wstawałem z łóżka, przechodziłem dwa kroki i już byłem w biurze, czyli przy biurku. To nie było efektywne – opowiada. 

W 2004 roku wynajął więc mały pokój na biuro, a po kilku tygodniach zatrudnił pierwszego pracownika. Wspólnik Andrzej Ciesielski miał już biuro w Elblągu, gdzie zatrudniał ludzi do pomocy przy programowaniu kolejnych serwisów. Bo kolejnym po Fotka.pl był Świstak.pl – serwis aukcyjny, konkurencja dla Allegro.pl. – Nie doszacowaliśmy potęgi Allegro, które jest dobrym serwisem i trudno zrobić coś lepszego, a tylko w ten sposób można przekonać użytkowników do przejścia z jednego serwisu do drugiego. Jednak Świstak.pl zarabia na siebie. Nie jest to kura znosząca złote jajka, lecz w razie czego można go rozwijać, a nie szukać nowego biznesu – wyjaśnia Agnieszczak. 

Jednak najważniejszym serwisem w jego portfolio pozostaje Fotka.pl. „Obydwa serwisy są mi znane, od zawsze uważałem je za wystarczająco wieśniackie, by nie zawracać sobie nimi głowy, dlatego gdy dowiedziałem się, że Rafał Agnieszczak występuje w roli Celebrities, zadumałem się…” – ocenił bloger Bielack po wystąpieniu Agnieszczaka na Lubelskich Spotkaniach Branży Internetowej NetDay jesienią ub.r. Opisywał, że „po zakończonej przez Rafała autopromocji nazywanej prezentacją, w zasadzie nikt nie miał pytań, a kolega Michał Korba, który odważył się zadać jedno, będące ewidentnie nie po myśli Gwiazdy, został bardzo krótko sprowadzony na swoje miejsce. Cóż, podobno Pan Świstak potrafi zarabiać pieniądze, ale kontakt z publicznością wychodzi mu średnio. O tym, co go bawi i w czym, według własnego uznania, jest dobry, opowiadał ponad trzydzieści minut, ale śliskie pytania w dość arogancki sposób zbywał”.

W przeciwieństwie do szefów największych serwisów internetowych, którzy boją się publicznie krytykować Agnieszczaka, internauci nie mają zahamowań. Niepochlebnie wyrażają się o Fotka.pl, gdzie m.in. młode, niedowartościowane dziewczyny prezentują swoje wdzięki. Agnieszczak zapewnia, że zbyt śmiałe fotografie nie przechodzą. – O, takie – mówi i siedząc w swoim fotelu, obrazowo pokazuje, podnosząc rozłożone nogi. 

– To serwis dla ludzi w wieku dwudziestu–dwudziestu kilku lat. Trudno Rafała winić, że ma taki produkt, jaki ma – mówi Dominik Kaznowski z Nk.pl.

– Trzeba odłożyć własne preferencje i patrzeć na to jak na biznes. Nie musiałbym czytać „Faktu”, gdybym był wydawcą „Faktu”. Jeśli lud to kupuje, to OK – mówi Agnieszczak.

Tylko że na Fotce nie brakuje też zdjęć dziewczynek poniżej 15. roku życia. Agnieszczaka to nie martwi. – To Internet. Nigdy nie wiadomo, kto jest po drugiej stronie. Nie sprawdzamy dowodów osobistych. Nie jesteśmy ani rodzicami, ani Ministerstwem Edukacji Narodowej i nie możemy decydować za kogoś, co jest wartościowe, a co nie. To, że się nastolatki prostytuują, jest po części winą rodziców, a po części winą szkoły. Internet nie jest powodem patologii – dowodzi Agnieszczak.

Student wymyśli

Także sposób, w jaki Rafał Agnieszczak stał się właścicielem wszystkich udziałów w serwisie Media2.pl, nie jest chętnie przez branżę komentowany. Kiedy przejmował od Łukasza Roguskiego 25 proc. udziałów w Media2.pl, miał zataić przed nim, że prowadzi już rozmowy o sprzedaży tego serwisu z kilkoma potencjalnymi kupcami, a na stole leży ok. 1 mln zł. Tymczasem za 25 proc. udziałów zapłacił wspólnikowi mniej niż 50 tys. zł.

– Uwielbiam miejskie legendy. Propozycje kupna, które się pojawiały, były patykiem na wodzie pisane i świadczeniami barterowymi dopychane. Zwłaszcza że był to czas schyłku tak zwanej drugiej bańki internetowej i wszelkie deklaracje oraz wyceny miały się nijak do wartości zawieranych transakcji. Ostateczna wycena, niech będzie te 200 tysięcy złotych, była realistyczna na tamten okres, nierentowną działalność i okoliczności, w których wspólnik opuszcza pokład, czyniąc biznes bardziej ryzykownym. A dziwnym zrządzeniem losu ów wspólnik ląduje chwilę potem jako pracownik firmy zainteresowanej wcześniej kupnem Media2.pl. Kwestia etyczna takiego fortelu to już pytanie nie do mnie – broni się Rafał Agnieszczak.

Powołanie przez Agnieszczaka do życia inicjatywy Startup School – trzymiesięcznych warsztatów dla młodych ludzi było bezpośrednim powodem otrzymania tytułu Człowiek Internetu 2009. Agnieszczak wynajmuje im podczas wakacji dom w Ząbkach pod Warszawą, płaci kieszonkowe i opłaca wyżywienie w stołówce obok siedziby firmy. – Wybrałem 20 osób, poswatałem je w pary: programista i marketingowiec, i one tworzą projekty. W ubiegłym roku najlepszy serwis zrobili 17-latka z 18-latkiem. Wymyślili serwis dla dzieciaków: hodowanie własnego zwierzątka. Adoptuje się pieska albo kotka. Ludzie kupują dla tych zwierząt wirtualne rzeczy i płacą za nie SMS-ami – wyjaśnia Agnieszczak.

– Wizerunkowo to dobry pomysł. Ale w zamian za szkolenie ci młodzi ludzie muszą oddać połowę udziałów w stworzonych przez siebie projektach. To jest nic innego, jak wykorzystywanie tych ludzi – uważa uczestnik rynku internetowego, prosząc o anonimowość.

Ale i tu Agnieszczak ma zwolenników. Krzysztof Urbanowicz uważa, że projekt Startup School może być dobrym pomysłem, który odciśnie piętno na polskim Internecie.

To właśnie o pieniądze na Startup School Agnieszczak toczył tak zaciętą walkę w PARP. Uważa, że ta awantura wyszła mu na dobre. – Ja nie jestem panem w garniturze, który siedzi w szklanym biurowcu i jeździ limuzyną. Nie separuję się sekretarkami. Jak jest jakaś dotacja, biorę dokumenty i idę je zanieść. Mnie pasuje PR, że nie jestem grzecznym panem w dobrze skrojonym garniturze. I jeśli to nie jest PR, że jestem pijakiem, pedofilem albo gwałcicielem, to OK – mówi. Dodaje, że wiele osób gratulowało mu, iż miał odwagę pokazać patologię w PARP.

Freestyle rodzi chaos

– Rafał ma trudny charakter i wysoko ustawione ego – mówi otwarcie Artur Kurasiński, właściciel firmy konsultingowo-kreatywnej Revolver Interactive. – I nie znosi sprzeciwu – dodaje Łukasz Roguski, były wspólnik z Media2.pl.

Agnieszczak – nie licząc miesięcy wakacyjnych, kiedy pracuje u niego młodzież ze Startup School – zatrudnia na stałe ok. 80 osób. „Szef wszystkich szefów” – jak przedstawia się na swoich serwisach – przychodzi do pracy w biurowcu w centrum warszawskiej Pragi zwykle koło południa. – Nie przychodzimy o określonej godzinie i nie pracujemy do wyznaczonej pory. Chodzi o to, by w pracy spędzić mniej więcej siedem–osiem godzin – mówi. 

– Niby to taki freestyle, ale w firmie panuje chaos. Ludzie pracują po dziesięć godzin. Co prawda Agnieszczak płaci przyzwoicie, ale maksymalnie wykorzystuje ludzi. Część z nich jest zafascynowana tym, że pracuje właśnie dla niego, to jego wyznawcy. Wielu jest jednak sfrustrowanych, bo z Agnieszczakiem nie ma dyskusji ani możliwości rozwoju – opowiada osoba, która pracowała u właściciela Fotki.

– Najsłabszym ogniwem w tej całej firmie Rafała jest on sam. Uważa, że wie wszystko, że jest genialny. Nie ma z nim dyskusji – dodaje inny były pracownik Agnieszczaka.

– Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić, bo wiem lepiej. Zbieram wiedzę z otoczenia i jestem w stanie ją zanalizować – mówi Agnieszczak. Przyznaje, że od 10 lat nie przeczytał żadnej książki. – Wiedza książkowa nie będzie nigdy dobrze dopasowana do mnie i do struktury mojej firmy. Poza tym wiedza książkowa jest zdezaktualizowana właśnie dlatego, że wyszła już w formie książki – tłumaczy. Ale zaraz dodaje, że czyta bardzo dużo prasy, zwłaszcza tej, której nie ma w Internecie. Aha, przypomina sobie, że pół roku temu jednak się złamał: przeczytał biografię Steve’a Jobsa.

Postanowienie nieczytania książek to ponoć forma ćwiczenia silnej woli. Z tego samego powodu nigdy nie miał w ustach wódki. – Mam jeszcze kilka takich zasad. Na przykład nigdy nie jadłem pomidora. Nigdy też nie dotykam tych pałeczek w supermarketach, którymi klienci oddzielają na taśmie swoje zakupy – mówi.

Najbardziej martwi go chyba to, że z racji wieku będzie musiał powoli porzucać swój wizerunek luzaka. – Zatrudniam młodych ludzi, bo najlepszy wiek do tworzenia serwisów internetowych to 22–25 lat. Sam mam 29 lat i jestem już najstarszy w firmie – stwierdza. Zapowiada, że i z garniturem prawdopodobnie się przeprosi.

Mariusz Kowalczyk

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.