Dajcie mi prawa. O najtrudniejszym elemencie negocjacji agencji z klientem
– To zawsze najtrudniejsza i najbardziej nerwowa część negocjacji. Zwykle klienci chcą sobie zapewnić jak najszersze prawa, a agencja musi z takimi oczekiwaniami sobie poradzić. Często ma to siłowy charakter – przyznaje Grzegorz Krzemień, prezes GoldenSubmarine (fot. Anastassia Anufrieva/Unsplash.com)
Rozmowa o prawach autorskich to zawsze najtrudniejszy element negocjacji agencji z klientem.
Problemy z przekazywaniem klientom praw do materiałów reklamowych nie są nowe, ale sytuacja zamiast się normalizować, staje się dla agencji coraz trudniejsza. – W ostatnim czasie zwiększyła się liczba nacisków ze strony klientów na odpowiedzialność za ewentualne naruszenia związane z prawami autorskimi. Próba sił pomiędzy agencjami a działami prawnymi po stronie klienta, która w tym obszarze toczy się od zawsze, teraz jeszcze nabrała intensywności. Klienci coraz częściej chcą na agencjach wymusić prawa większe, niż ta może im przekazać – mówi Piotr Malita, director of creative business w BeDigital.
– Ten etap negocjacji zwykle bywa najbardziej problematyczny – zgadza się Krzysztof Małecki, CEO z Euvic Performance. – Pewnie dlatego, że i dla klienta, i dla agencji to taki trochę „side job” – my jesteśmy od tworzenia komunikacji, klient od zwiększania sprzedaży i udziałów rynkowych. Takie negocjacje są dla obu stron przykrą koniecznością, obie strony chcą przez to jak najszybciej przebrnąć. A nie jest to łatwe, bo kwestia praw autorskich zawsze budzi kontrowersje wynikające z braku zrozumienia przez klientów wielu aspektów.
Także Grzegorz Krzemień, prezes GoldenSubmarine, przyznaje: – To zawsze najtrudniejsza i najbardziej nerwowa część negocjacji. Zwykle klienci chcą sobie zapewnić jak najszersze prawa, a agencja musi z takimi oczekiwaniami sobie poradzić. Często ma to siłowy charakter.
– Wielu klientów chciałoby bezwarunkowe prawa na wszystko, na wieczność, na cały wszechświat – obrazowo mówi Małecki. – Najczęściej wynika to z braku elementarnej wiedzy na temat praw autorskich. Tylko edukacja w tym zakresie może to zmienić – albo zatrudnianie prawników wyspecjalizowanych w tematyce praw autorskich, którzy ciężar tłumaczenia wszystkiego klientowi wzięliby na siebie. Na razie bardzo często jest to rola agencji. Dość niewdzięczna, długotrwała i nieprzyjemna. Bo najczęściej takie rozmowy mają określony przebieg: klient mówi, że chce to i to. A my: drogi kliencie, nie możesz tego dostać, dlatego że – i tu pada długa lista naszych argumentów. Jednak klient nalega, a my odmawiamy i dalej tłumaczymy, dlaczego. I w kółko to samo. Od wielu lat, przy większości umów.
Według Krzemienia, który również ma podobne obserwacje w negocjacjach z klientami, ich przebieg jest wypadkową braku wiedzy, ale i taktyki negocjacyjnej: klienci celowo wychodzą od nierealnych i wygórowanych oczekiwań, by w trakcie negocjacji zmusić agencje do zgody na warunki, które różnią się od tych wyjściowych z oferty agencji. – Klient chce praw do wszystkiego bezterminowo, na cały świat, a agencja chce dać prawa np. na rok – mówi Krzemień. – Kończy się na prawach na trzy lata na teren Polski, co jest ustępstwem dla każdej strony. Chociaż dla agencji większym.
GoldenSubmarine ma na takie negocjacje przygotowaną tabelę, która mówi wyraźnie: prawa na rok kosztują tyle, na trzy lata tyle, a bezterminowo – tyle. – Klient ma wyraźnie napisane, że np. aktor grający w spocie przy okazji praw na rok kosztuje 5 tys. zł, na trzy lata – 15 tys., a bezterminowo – 50 tys. zł. To samo dotyczy muzyki, scenografii itp. Jeśli klient chce zapłacić więcej, dostaje więcej. Jeżeli zapłacić nie chce – dostaje tyle, ile realnie jest mu potrzebne w tej kampanii. Jednak osiągnięcie kompromisu nigdy nie jest łatwe.
Małgorzata Sajkowska, radca prawny w agencji reklamowej GoldenSubmarine, potwierdza, że w umowach, które przygotowuje i opiniuje, paragraf dotyczący praw autorskich to zawsze najbardziej newralgiczny element umowy. – Nawet w sytuacjach, gdy nasza umowa wraca od klienta praktycznie w całości zaakceptowana, to do postanowień dotyczących praw autorskich klient niemal za każdym razem wprowadza swoje zmiany – mówi. – Nie pamiętam sytuacji, żeby ten paragraf nie został przez klienta w ogóle zmieniony.
Sajkowska opowiada: – W przypadku, gdy to ja przygotowuję umowę po stronie agencji, zawsze odnoszę się do naszej wyceny, którą klient wcześniej zaakceptował, a która każdorazowo precyzuje zakres nabywanych przez klienta praw (wskazanie pól eksploatacji, terytorium i czasu, na jaki można z danych materiałów korzystać). Niemal za każdym razem, gdy umowa do mnie wraca, w zakresie postanowień dotyczących praw autorskich jest niezgodna z naszą wyceną, a prawa są rozszerzone. Nawet w przypadkach, gdy terytorium, na którym klient może z danego materiału skorzystać, pozostaje Polska, to rozszerzone zostają pola eksploatacji, a w przypadku, gdy wcześniej ustalaliśmy udzielenie licencji na określony w wycenie czas, umowa zawiera zmianę na przeniesienie praw autorskich majątkowych na czas nieoznaczony. Jest to diametralna zmiana w stosunku do pierwotnych ustaleń.
Ciężko jest mi przesądzić, czy jest to wyjście z pozycji silniejszego – w końcu przeniesienie praw autorskich majątkowych czy udzielenie licencji wyłącznej wymaga formy pisemnej pod rygorem nieważności, zatem to umowa jest tutaj wiążąca, a nie wcześniejsza wycena – czy może od tego, że osoba, która taką umowę opiniuje po stronie klienta, nie sprawdza uprzednio zaakceptowanej wyceny – podsumowuje Sajkowska.
Prawniczka zaznacza, że każda kampania ma określony termin ważności, tzn. jest emitowana w określonym czasie, a po jej zakończeniu już raczej się do niej nie wraca. Klient powinien w takim przypadku się zastanowić, czy nabycie praw autorskich w tak szerokim, jak początkowo zakładał, zakresie jest dla niego w ogóle istotne, a co ważniejsze – opłacalne. Kiedy w rozmowach pojawia się kwestia zwiększenia pierwotnie zaproponowanego wynagrodzenia, klienci jakby nagle zaczynali rozumieć, że przecież takie szerokie prawa nie są im potrzebne i z nich rezygnują. Jednak odbywa się to kosztem czasu i nerwów agencji.
ROZWIĄZANIA SIŁOWE
Choć zwykle porozumienie udaje się w końcu uzyskać, problem w tym, że niemal za każdym razem agencja musi przechodzić tę drogę od nowa, i to z tym samym klientem.
Bartosz Załęcki, partner, innovation & growth w Altavia Kamikaze + K2, opisując proces negocjacji z klientami warunków przekazania praw autorskich, używa trochę delikatniejszych określeń. – Nie nazwalibyśmy tego sporem, ale raczej pogłębioną dyskusją wyjaśniającą meritum sprawy – stwierdza elegancko. – Pojawiają się rozbieżności w stanowiskach, tak samo jak w innych częściach umów. Jest to bardzo ważny element negocjacji, ale zasadniczo nie bywa to „deal breaker”.
Według Załęckiego dobrą praktyką jest przygotowywanie ramowych wzorów umów, które są potem dostosowywane do konkretnego projektu, w szczególności w zakresie pól eksploatacji, terytorium i czasu. Na tym etapie negocjacji ustalane są również wszelkie definicje dotyczące wytworów pracy agencji, ale także innych dzieł niebędących bezpośrednio wytworem agencji. – Co do zasady przyjmujemy, że wszystkie prace i dzieła agencji są przekazywane do klienta wraz z prawami autorskimi. A dokładniej – przyjmowaliśmy, ponieważ generatywne AI dokonuje w naszej branży rewolucji, która wymaga zrozumienia tematu po obu współpracujących stronach – precyzuje.
NIE MAM, TO NIE DAM
Prawa do materiałów zasadniczo dzielą się na te, do których agencja sama ma prawo (bo jest ich autorem), i na prawa zależne – czyli takie, do których agencja wykupuje licencje (czasową i terytorialną) lub związane z udziałem pozaagencyjnych twórców (aktorów, scenografów, kompozytorów itp.). Teraz jeszcze, dzięki AI, pojawiła się trzecia możliwość: wytwory, do których praw nie ma nikt.
– W miarę bezboleśnie odbywa się przekazanie klientom praw do tego, co sami stworzymy – czyli do konceptów, wymyślonej przez nas linii kreatywnej, scenariuszy – wyjaśnia Piotr Malita. – W BeDigital nie określamy tych praw czasowo, tylko przekazujemy je bezterminowo.
– To zależy od ustaleń z danym klientem i od projektu – mówi z kolei o dziele agencji Bartosz Załęcki. – W większości przeniesienie praw autorskich następuje bezterminowo. W wielu jednak projektach udzielamy jedynie licencji na określony termin, terytorium i pola eksploatacji, czyli zgodnie z wymogami polskiego ustawodawcy.
– Pracownicy agencji, na mocy umów z pracodawcą, z definicji przenoszą na niego swoje prawa do dzieła i tu sprawa jest jasna – tłumaczy Sajkowska. – Zatem te prawa agencja może klientom przekazać bezterminowo, z wykorzystaniem na terenie Polski. Zwykle tak właśnie robimy.
– Schody zaczynają się w miejscu, gdzie zaczynamy rozmawiać o prawach zależnych – zauważa Malita. – Nie możemy ich klientom przekazać również bezterminowo, bo nas samych obowiązuje licencja z określeniem czasu oraz pól eksploatacji. Jakiekolwiek poszerzenie licencji dodatkowo kosztuje, podobnie jak naruszenia.
– W przypadkach, gdy agencja w pełni wykonuje prace, korzystając tylko z własnych zasobów kadrowych, kwestia przeniesienia autorskich praw majątkowych w tak szerokim zakresie, jakiego zwykle wymaga klient, nie jest szczególnie problematyczna – tłumaczy mecenas Sajkowska. – Gdy jednak do tego dochodzi praca osób z zewnątrz, nie jest to już takie proste. W takich przypadkach podwykonawcy życzą sobie znacznie wyższego wynagrodzenia lub w ogóle nie zgadzają się na zaproponowane przez agencję warunki.
Dodatkowo podczas pracy nad daną kampanią agencja nierzadko korzysta z materiałów stockowych, których postanowienia licencyjne również mają swoje ograniczenia. – W takim przypadku należy rozstrzygnąć, opierając się na poczynionych z klientem ustaleniach, jakie rozwiązanie co do ich zakupu, na jakich warunkach i przez kogo (klienta lub agencję) jest tutaj rekomendowane, aby klient mógł z nich korzystać we wskazanym w umowie zakresie – tłumaczy Sajkowska. – Oprócz materiałów stockowych należy również brać pod uwagę kwestie dotyczące chociażby wykorzystania wizerunku osób, które występują w danej kampanii. To wszystko wymaga indywidualnego podejścia i przemyślenia, a co za tym idzie – odpowiedniego uregulowania w umowie.
Dlatego, zdaniem Mality z BeDigital, poważnym problemem są coraz częściej pojawiające się żądania klientów dostarczania im plików otwartych z materiałami od agencji. – Takie pliki dają klientom możliwość samodzielnego przerabiania stworzonych przez nas materiałów – tłumaczy Malita. – My, czyli agencja płacąca za licencje i odpowiadająca za prawa autorskie zaangażowanych w projekt współtwórców, tracimy wtedy kontrolę. Nie tracimy natomiast odpowiedzialności za zaistniałe naruszenia, bo to my jesteśmy licencjobiorcą i to nas wiążą umowy z twórcami. Tymczasem klienci chcą mieć prawa do wszystkiego, ale za nic nie odpowiadać.
– Nie wszyscy klienci potrafią zrozumieć, że nie możemy im przekazywać plików otwartych z materiałami, do których sami mamy prawa ograniczone, m.in. licencjami – potwierdza Małecki. I tłumaczy: Agencja może przekazać klientowi prawo do gotowego dzieła z wykorzystaniem materiałów ze stocków, ale tylko w takiej gotowej, przez agencję opracowanej formie – gdzie położenie każdego elementu jest przez agencję określone itp. Jakiekolwiek manipulacje w tym gotowym dziele, jakiekolwiek zmiany – to coś, do czego klient praw od nas nie dostaje. W umowie zaznaczamy więc, że prawo jest do całości, a nie do poszczególnych elementów. Klient musi wyrazić zgodę, że w przypadku zmian to on bierze na siebie poniesienie kosztów przedłużenia bądź rozszerzeń. Wtedy umowa zostaje spisana – i podpisana – i sprawa z naszego punktu widzenia zostaje załatwiona.
Agencje wskazują, że niektórzy klienci posuwają się nawet do szantażu: albo agencja przekaże im otwarte pliki, albo koniec współpracy i będzie nowy przetarg.
„Mam do Ciebie osobistą prośbę, potrzebuję materiałów otwartych na XXXXX (nazwa marki), KV, banery. Nie chcę tu na razie rozpisywać przetargu i liczę na normalną współpracę, ale nie chcę być też uzależniony. Myślę, że w mojej sytuacji po wczorajszym spotkaniu sam odczuwałbyś taką samą potrzebę. Proszę o potwierdzenie” – mail tej treści otrzymała jedna z agencji od swojego klienta. – Dodam tylko, że nie ugięliśmy się i klient plików od nas nie otrzymał, co na koniec roku wpłynie na pewne zmiany w naszej ankiecie do „Panoramy Reklamy” w „Press” – opowiada szef tej agencji. Krótko mówiąc – próba sił skutkowała zakończeniem współpracy.
Niektóre firmy, szczególnie duże koncerny, mają opracowaną metodę działania w takich wypadkach, tzn. agencja wskazuje na pochodzenie licencjonowanych lub objętych prawami autorskimi elementów, a klient przenosi na siebie kwestie płacenia za dodatkowe wykorzystanie. – Jednak wciąż wielu klientów zdaje się nie rozumieć, że to, co im przekazujemy, nie jest ani naszą, ani ich własnością w sposób absolutny – mówi Malita. Dodaje: zawsze, od samego rozpoczęcia współpracy, tłumaczymy klientom, jaka jest różnica pomiędzy przekazaniem praw autorskich a udzieleniem licencji i jakie wiążą się z tym ograniczenia itp. Musimy stale się bronić przed zakusami klientów, starających się na nas przerzucić koszty ewentualnych naruszeń czy przedłużeń.
Tym bardziej jest to trudne, że poza kwestiami w miarę oczywistymi (kiedy np. klient ma umowę na rok, a chce przedłużyć prawa do materiałów na kolejne dwa lata), jest wiele kwestii nadal nieuregulowanych. Na przykład prawa autorskie do formatów: klient wykupi prawa do emisji reklamy w kinie. Ale czy to oznacza, że może sobie jakieś ujęcie przerobić na plakat i wystawić w kinowym hallu? A gdy zapłaci za prawa do wykorzystania jako POS w sklepach, to czy może z tego zrobić też wielkoformatową reklamę na centrum handlowym, w którym reklamowany produkt jest sprzedawany?
– Zwykle staramy się dawać klientom najszersze prawa, jak to tylko jest możliwe – dodaje Małecki. – Jednak nie możemy brać na siebie kosztów poszerzania licencji na inne pola eksploatacji. Dlatego zawsze pilnujemy, by w umowach były twarde zapisy w tych kwestiach.
Ponieważ nie sposób przewidzieć, jakie plany wykorzystania agencyjnych materiałów może mieć klient – agencje w umowach precyzyjnie określają, co klientowi wolno, zastrzegając, że wszystko poza kwestiami ujętymi w umowie musi być osobno uzgadniane.
Według Załęckiego czasami wymaga to dodatkowego wyjaśnienia, ale dzięki dokładnym zapisom w umowach z klientami temat przekazywania otwartych plików praktycznie nie bywa już przedmiotem sporów.
– Pracujemy z klientami w bardzo różnych konfiguracjach – zgadza się Załęcki. – Często jesteśmy autorami koncepcji i twórcami wszystkich plików źródłowych. Ale też czasami pracujemy na materiałach stworzonych dla klientów na innych rynkach przez inne agencje. Stąd mamy świadomość i zrozumienie, jak ważne dzisiaj dla klientów, szczególnie dużych organizacji, jest pełne przeniesienie praw autorskich wraz z plikami źródłowymi do dyspozycji klienta. Odpowiednie wynagrodzenie agencji i twórców jest niezbędne, ale równie ważne jest zapewnienie klientom komfortu pracy w coraz bardziej złożonym ekosystemie agencyjnym.
Grzegorz Krzemień z GoldenSubmarine również uważa, że przekazywanie klientom plików otwartych nie powinno stanowić problemu, gdy jest to uregulowane w umowie. – Nie udzielamy zgody na wykonywanie praw zależnych w przypadku, gdy nie mamy do tego prawa, i to wyraźnie jest ujęte w umowach – licencja obejmuje określony czas i obszar, a jeśli klient chce to przedłużyć czy terytorialnie poszerzyć – to się do nas zwraca i jeżeli jest taka możliwość, to my te licencje poszerzamy. Klient za to płaci, a nie my.
CZYNNOŚĆ POWTARZALNA
Częstym problemem są przestarzałe wzory umów, jakimi nadal się posługuje wielu klientów. – Są w nich np. zapisy dotyczące dawno nieużywanych już formatów, jak płyty CD czy kasety VHS – mówi Piotr Malita. – Brak za to zapisów uwzględniających nowoczesne technologie. Dostajemy takie umowy regularnie i za każdym razem na nowo musimy wyważać otwarte drzwi, czyli tworzyć zapisy od nowa, bo klienci nie zgadzają się na nasze umowy, które są aktualne, tylko wolą przerabiać swoje – dodaje.
Także według Załęckiego podstawowym wyzwaniem jest konstrukcja dotychczasowych umów. – Współpracując z klientami na długoterminowych kontraktach, odnosimy się do umów, które z oczywistych względów nie zawierały żadnego odniesienia do utworów wytworzonych z wykorzystaniem AI i najczęściej zawierają zapis o „przekazaniu utworów wraz z prawami autorskimi” – tłumaczy. – W takich wypadkach najpierw konieczny był odpowiedni aneks, a dopiero po uregulowaniu sytuacji mogliśmy w większej mierze wykorzystać AI do pracy nad utworami dla klientów. W przypadku nowych umów od razu wprowadzamy właściwe zapisy.
Załęcki dodaje: – Wieloletnie przyzwyczajenia i standardy umów po prostu muszą zostać przepracowane na nowo, ponieważ mamy zupełnie nowy kontekst rynkowy związany ze sztuczną inteligencją i wszyscy musimy być go dokładnie świadomi, a na końcu podjąć wspólną decyzję co do zapisów w umowach. Od dłuższego już czasu proponujemy klientom zmiany, aneksy czy wprowadzanie do umów zapisów odnoszących się do AI. Coraz częściej działy prawne klientów są już przygotowane na dyskusję o wykorzystaniu AI i innych nowych technologii w pracy agencji. Czasami trudno jest znaleźć idealny zapis, który z jednej strony chroni interesy wszystkich, a z drugiej – daje przestrzeń do aktywnego działania i korzystania z nowych technologii. Sytuacja na pewno jednak poprawia się w ostatnich miesiącach.
Problem, zdaniem Małeckiego, tkwi w tym, że kwestie związane z wykorzystaniem AI przez agencje nie są w żaden sposób uregulowane pod względem praw autorskich. Z prostego powodu: ustalenie, na jakiej podstawie wygenerowano obrazy lub treści, a zatem określenie, kto ma do nich prawo, jest fizycznie niemożliwe. Zresztą programy AI jasno przed tym ostrzegają, np. Freepik ostrzega użytkowników: „Proszę pamiętać, że warunki korzystania z produktów opartych na AI stanowią, iż ze względu na brak możliwości kontroli nad wynikami generowanymi przez to narzędzie to użytkownik ponosi odpowiedzialność za upewnienie się, że takie wyniki nie naruszają praw osób trzecich”.
– My w umowach zamieszczamy zapis, że mamy prawo w naszej pracy nad tekstem, grafiką czy muzyką do korzystania z AI – zauważa Małecki. – Kiedy tak się dzieje, zaznaczamy, że sprzedajemy prawa do konkretnego layoutu, który jest naszym autorskim dziełem. Ale nie są nim elementy składowe – jeśli powstały z udziałem AI. I praw do nich nie mamy ani my, ani klient.
Sajkowska uważa jednak, że uregulowanie kwestii wykorzystania AI w umowach z klientami to problem dużo bardziej złożony. – Materiałów stworzonych z wykorzystaniem AI nie można z marszu definiować jako „utworu” w rozumieniu prawa autorskiego. Twórcą utworu może być wyłącznie człowiek i to prawa twórcy się chroni – tłumaczy Sajkowska. – Żeby to, co tworzymy z wykorzystaniem AI, uznać za utwór, trzeba by udowodnić istotny wkład twórczy człowieka w jego powstanie – i ta kwestia najczęściej nastręcza wielu problemów. Tym samym w przypadku, gdy nie jesteśmy w stanie wykazać, że to, co stworzyliśmy za pomocą AI, to jednak utwór, bo jego powstanie było determinowane twórczością człowieka i to on miał niemal pełny wpływ na jego powstanie i końcowy kształt, to do takiego elementu naszej kampanii praw autorskich agencja nie przeniesie, nie udzieli również do niego licencji, ponieważ prawa do tego po prostu nie posiada.
Sajkowska wskazuje, że klienci podchodzą do tej kwestii dwojako: nierzadko w umowach całkowicie zabraniają korzystania z generatywnej AI podczas tworzenia kampanii, albo wręcz przeciwnie – akceptują to, że agencja stworzy coś, do czego praw nie ma, i godzą się na wykorzystanie tego materiału w kampanii, co również jest obarczone pewnym ryzykiem. Choćby takim, że za pomocą AI zostanie stworzony materiał, który może naruszać cudze prawa autorskie, za które konsekwencje prawne poniesie agencja.
Sajkowska wskazuje, że bezpiecznym rozwiązaniem w tym przypadku byłoby korzystanie przez agencję z AI do celu np. nakreślenia pomysłu, ale już jego konkretną wizualizację i rozwinięcie agencja powinna stworzyć bez pomocy AI lub z wykorzystaniem jej w określonym zakresie – wtedy nie odrzuca się nowej, pomocnej technologii, ale nie naraża się na konsekwencje ewentualnych naruszeń.
Marcin Kalkhoff, specjalista od wizerunku marek i partner w BrandDoctor, potwierdza: – Teoretycznie mam prawa do wymyślonego przez siebie promptu. A jeśli jest nim brief klienta? To co wtedy? Testowałem niedawno, z ciekawości, taką oto sytuację: dziesięć różnych agencji dostaje ten sam brief, wrzucają go do AI, np. Groka, i proszą o wygenerowanie haseł. I dostają w 99 proc. identyczne odpowiedzi – opowiada Kalkhoff.
Dlatego on uważa, że dla twórców komunikacji AI stwarza więcej zagrożeń niż ułatwień. – Co z tego, że za pomocą AI powstanie jakieś hasło czy wizualizacja – mówi Kalkhoff. – Prezentując to potem klientowi, mam dwie możliwości: oznaczyć, że jest to dzieło AI, co moją własną kreatywność stawia pod znakiem zapytania, albo się nie przyznać i zaryzykować, że ktoś uzyska wynik podobny lub że znajdzie się ktoś, kto mnie oskarży o plagiat, bo AI zbyt mocno się zainspirował jego dziełem.
Małecki zauważa ponadto, że stopień trudności, jeśli chodzi o umowy, jest wprost proporcjonalny do wielkości klientów: – Wielkie firmy mają swoje szablony i nakłonienie ich do wprowadzenia do nich modyfikacji lub dodatkowych elementów to ciężka praca, zawsze okupiona wieloma godzinami dyskusji i przerzucania się argumentami – stwierdza. I dodaje: – Zwykle do tych zmian dochodzi, ale to dla nas wielka strata czasu i energii. W dodatku jest to proces, który wielokrotnie powtarzamy, więc zdecydowanie jest to uciążliwe.
Z drugiej strony problemem jest też współpraca z klientami mniejszymi, którzy z agencjami pracują okazjonalnie. Małecki: Prawnicy tych firm, którzy w konstruowaniu i podpisywaniu umów biorą udział, z reguły są „prawnikami od wszystkiego” i nie mając pojęcia o prawach autorskich, traktują te kwestie jak inne prawnicze zagadnienia, bez zrozumienia ich specyfiki. Dlatego konstruowanie umowy w takim wypadku to droga przez mękę – nie wiem już, ile razy musieliśmy tłumaczyć, czym są prawa zależne, licencje albo określanie praw pod względem czasowym i terytorialnym. Te firmy biorą w takich procesach udział okazjonalnie, więc dla nich to nie jest aż takim obciążeniem jak dla nas – bo my stale musimy przechodzić przez ten proces od początku.
***
Ten tekst Agaty Małkowskiej-Szozdy pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 5-6/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": Wróbel, Solorz i dzieci, Michał Broniatowski i twórca Vectry
Agata Małkowska-Szozda











