Temat: na weekend

Dział: WYWIADY

Dodano: Kwiecień 22, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Andrzej Rysuje Milewski: Rysuję to, co mnie śmieszy, a śmieszy mnie PiS

(screen Youtube.com/newonce.sport)

Rysownik Andrzej Milewski, szerzej znany jako Andrzej Rysuje, w rozmowie z "Press" tłumaczy, dlaczego śmieszy go PiS, ile bierze za rysunek i czy w „Gazecie Wyborczej” można się śmiać ze wszystkiego. – Cała prawica jest dobrym tematem do żartów. Satyra nie uznaje świętości, a prawica ma ich mnóstwo: Bóg, honor, ojczyzna. Tam można szukać inspiracji – mówi Milewski.

***

Od redakcji:

Rozmowa Igi Kołacz z rysownikiem Andrzejem Milewskim pochodzi z magazynu "Press" z lutego 2016 roku. Od tego czasu twórczość Andrzej Rysuje na dobre zakorzeniła się w przestrzeni medialnej. Jego rysunki śmieszą, wywołują oburzenie, ale przede wszystkim obnażają absurdy. Wywiad – mimo że przeprowadzony kilka lat temu – jest nadal aktualny: PiS u władzy, PO w opozycji, satyrycy kpią z prawicy i kościoła, a Andrzej Rysuje nadal prowokuje. 

Zapraszamy do lektury – zespół Press.pl

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl

***

Andrzej rysuje?
Cały czas, analogowo. Najpierw ołówkiem, później poprawiam markerem, ścieram ołówek, skanuję, a na komputerze dodaję tylko kolor. Cała kreska jest moja. Zastanawiałem się, czy nie przesiąść się na tablet, ale on zakłamuje kreskę.

Kreskę? Andrzej Mleczko czy Marek Raczkowski są znani ze swojej kreski, ale czy w Pana przypadku tak można powiedzieć?
Moje rysunki są charakterystyczne i rozpoznawalne, więc można mówić, że mam swoją kreskę. Starsi rysownicy zaczynali jeszcze przed erą komputerów, ja jestem w połowie drogi między pokoleniem analogowym a digitalowym. Młodsi ode mnie rysują już wszystko na komputerze. Natomiast każdy mój rysunek ma swój oryginał na kartce. I kiedyś będę je sprzedawał za grube miliony – taką mam nadzieję.

Skoro Andrzej umie rysować, dlaczego publicznie mówi, że nie potrafi?
Oczywiście umiem. Przez długi czas zastanawiałem się, czy składać teczkę na Akademię Sztuk Pięknych, do czego namawiał mnie wujek malarz. Porzuciłem ten pomysł, kiedy usłyszałem, że ludzie tam zdają po sześć–siedem razy. Poszedłem na dziennikarstwo, bo myślałem, że z tego będzie pewniejszy chleb. Po studiach pracowałem przez kilka lat w TVN 24, a potem skręciłem w stronę rysowania.

Łatwiej się śmiać, niż informować?
Oczywiście. Choć w TVN 24 humor był nieodłącznym elementem pracy. Przy takim nagromadzeniu ludzi, krzyku, biegu i pędu za newsem trzeba jakoś odreagować, więc odreagowują śmiechem. Prześcigają się, kto błyskotliwiej coś skomentuje. 

Przez długi czas jednocześnie rysowałem i pracowałem w TVN 24. Później przeszedłem do agencji reklamowej. Lecz media są nieodłącznym elementem mojej pracy. Co chwilę przeglądam Twittera, który się nigdy nie kończy i po 10 minutach kciuk puchnie od przeglądania. Czytam wszystkie gazety, tygodniki i oglądam TVN 24. I jeszcze słucham Tok FM na siłowni.

Prawdziwy powód przejścia z mediów do agencji?
Pieniądze oczywiście. W agencji reklamowej zaproponowano mi lepsze warunki. Wiedziałem, że w dziennikarstwie więcej nie zarobię, bo nie zostanę reporterem czy wydawcą. Mogłem zostać w TVN 24 i się frustrować albo spróbować czegoś nowego.

W CV na swojej stronie pisze Pan o sobie „prawie copywriter”.
Napisałem „niedoszły dziennikarz, prawie copywriter”, ponieważ nie do końca się czuję i jednym, i drugim. Czuję się rysownikiem. W moim przypadku do pracy copywritera dochodzi zabawa obrazem, czyli to, co w agencji reklamowej robi art director. Więc jestem prawie pół copywriterem i prawie pół art directorem.

Do jakich reklam Pan rysował?
Moją kreską są na przykład rysowane obrazki do globalnego Tic Taca. Nie pamiętam nazw wszystkich marek, ale na pewno były wśród nich Orange i PZU. Portfolio reklamowego nie mam, bo w agencji moje prace nie są podpisane moim imieniem i nazwiskiem, tylko marką.

Ludzie rozpoznają już Pana bez podpisu? 
Nie wiem. Zauważyłem, że ludzie to analfabeci wzrokowi. Gdy patrzę na rysunek Mleczki, Sawki, Raczkowskiego, Krauzego czy Kozy, od razu wiem, kto jest autorem. A ludzie, nawet ci mający do czynienia z grafiką, nie są w stanie odróżnić rysunku Sawki od Mleczki. Podejrzewam więc, że moich rysunków też nie odróżniają. Dlatego wyraźnie je podpisuję. Maziaja-autografu nikt nie rozpozna. Od początku stawiałem na identyfikację wizualną. Niech każdy zobaczy, że to nie tylko śmieszny rysunek, lecz że to Andrzej Rysuje – i być może wejdzie na moją stronę.

Czy w pracy dla klienta komercyjnego rysownik-satyryk może poszaleć?
No właśnie nie... Kiedy byłem młodszy, gorzej to znosiłem, teraz rozumiem, że klient nie może sobie na wszystko pozwolić. Co innego rysownik, który tworzy na swój rachunek i im większy skandal wywoła, tym dla niego lepiej. Ale niekoniecznie dla firmy, która dokłada do tego swoje logo. Nabrałem już trochę doświadczenia. Często słyszałem zastrzeżenia, że coś jest za ostre.

Zrobiłem kiedyś rysunek dla PZU o funduszach emerytalnych, na którym był człowiek w czterech stadiach: jako dziecko mówił, że jeszcze za wcześnie na myślenie o emeryturze; w średnim wieku też mówił, że za wcześnie; powtarzał to też jako starszy człowiek; na końcu tekst wydobywał się już z grobu. Skończyło się na trzech stadiach, bo klientom nie można w reklamie uświadamiać, że umrą.
Gdy robię zlecenie komercyjne, wiem, że są pewne ograniczenia. Choć czasem klienci zostawiają mi dużo wolnej przestrzeni. Nie godzą się tylko na szokowanie. Nie chodzi o to, że rysunki mają być czerstwe, tylko ma być bez przekleństw, golizny i zwłok.

A księża mogą być?
Też nie. Absolutnie. Nie wiem nawet, dla kogo miałbym zrobić rysunek reklamowy z księżmi. Sprawy społeczne, polityczne i obyczajowe, które komentuję na co dzień, traktuję ostro, bo na to zasługują, natomiast tematy reklamowe nie.

Przeglądając Pana prace, zastanawiam się, czemu są takie wprost. Musi Pan mówić czytelnikowi, co ma myśleć.
To indywidualny odbiór. Rysunki można interpretować na różne sposoby i każdy jest dobry.

Mam w pamięci obrazek Marka Raczkowskiego, na którym chłopiec przez telefon mówi „Jestem u dziadków”. A w tle dwaj dziadkowie. I już jest śmiesznie.
Super jest ten obrazek.

Właśnie. Każdy wie, o co chodzi. Mało tekstu.
Marek Raczkowski ma też wiele rysunków, w których jest dużo tekstu. A ja mam wiele rysunków, w których tekstu jest mało. To nie od ilości tekstu pisanego zależy, czy żart jest śmieszny. Jasne, im krócej, tym lepiej, ale jeśli do opowiedzenia trzeba użyć więcej słów, to ich używam.

Obawia się Pan, że gdy będzie więcej finezji, to odbiorca, zwłaszcza internetowy, nie zrozumie?
Odbiorca internetowy jest taki sam jak każdy inny – doceni dobry żart niezależnie od tego, ile tam jest tekstu.

Zauważył Pan, że wśród „20 najlepszych rysunków” znajdujących się na stronie Andrzejrysuje.pl połowa dotyczy PiS, a satyry na PO prawie tam nie ma?
Na mojej stronie jest algorytm, który niedokładnie zlicza popularność poszczególnych rysunków.

To weźmy Facebook – tam też większość prac dotyczy PiS.
Bo PiS wygrał wybory prezydenckie i parlamentarne i przejął władzę w Polsce. Nic dziwnego, że wszyscy patrzą tylko na nich. Pierwszy raz w historii wolnej Polski jedna partia samodzielnie rządzi, ma prezydenta, a za chwilę będzie miała Trybunał Konstytucyjny. Gdy było głośno o aferach pedofilskich w Kościele, ludzie zarzucali mi, że rysuję tylko księży. A ja po prostu rysuję to, czym ludzie żyją. Żeby żart został dobrze odczytany, musi dotyczyć tego, co funkcjonuje w świadomości społecznej. Rysuję to, co mnie śmieszy.

Śmieszy Pana PiS.
Zdecydowanie. Cała prawica jest dobrym tematem do żartów. Satyra nie uznaje świętości, a prawica ma ich mnóstwo: Bóg, honor, ojczyzna. Tam można szukać inspiracji. Satyra jest od tego, by ośmieszać, a im ktoś wyżej stawia się na piedestale, tym śmieszniej jest zrzucić go z niego.

Można powiedzieć, że PiS sprawił prezent satyrykom.
Rzeczywiście. Trzeba by teraz zatrudniać podwykonawców, by wydolić z pracą.

Za czasów władzy PO humor tępieje?
Kiedy wybuchła afera podsłuchowa, robiłem o niej rysunki. A „Gazeta Wyborcza” je drukowała. Żałuję, że gdy Bronisław Komorowski przegrał wybory, nie zrobiłem podsumowania rysunków z całej jego kadencji. W tamtym momencie pojawiały się zarzuty wobec mnie, że obśmiewałem tylko Andrzeja Dudę, gdy tymczasem o Komorowskim naprawdę dużo rysunków zrobiłem.

Tak jak nie ma dziennikarza ani po lewej, ani po prawej stronie, któremu by nie przyklejono łatki politycznej, tak samo nie ma rysownika, którego by nie stygmatyzowano. Tylko co tak naprawdę się teraz dzieje ciekawego w PO? Platforma jest trupem. Co zrobili ostatnio? Pajacują z kartkami w Sejmie, wychodzą na ważnym głosowaniu. Tam nie ma nic ciekawego do skomentowania. No, może te kartki...

Przyjęcie dziś propozycji rysowania w „Gazecie Wyborczej” właśnie stygmatyzuje autora.
Tak samo stygmatyzowałoby, gdybym rysował dla „Tygodnika do Rzeczy”. Na pewno bliżej mi w poglądach do „Wyborczej” niż do prawicowej gazety. Podkreślam: „bliżej”, bo w wielu rzeczach się z nimi nie zgadzam. Dla mnie ta propozycja oznacza rozwój zawodowy. Rysownik musi być w jakiejś gazecie obecny.

A gdy z tego powodu czytelnicy się odwracają i przestają subskrybować? Na Pana profilu na Facebooku pojawiały się już takie głosy.
Pierwszy przejaw hejtu rzeczywiście pojawił się, gdy zacząłem pracować dla „Gazety Wyborczej”. Wiele osób uważa, że nic, co jest sygnowane przez „Wyborczą”, nie jest godne uwagi – bo przekłamane, opłacone przed Żydów i iluminatów. Nic na to nie poradzę. Czym innym jest posiadanie poglądów, a czym innym wspieranie konkretnej partii. Żadnej partii nie wspieram. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej dostałem propozycję robienia rysunków do kampanii jednego z kandydatów i odmówiłem. Byłoby to przekroczenie granicy.

Która partia to zaproponowała?
Jak teraz powiem, później może się nie zgłosić do mnie jakiś reklamodawca.

Sądzi Pan, że w „Gazecie Wyborczej” można się śmiać ze wszystkiego?
Kiedyś nie puścili mi rysunku o Smoleńsku, bo powiedzieli, że jest za ostry. Można z tym polemizować, ale było uzasadnione. Najczęstszym kryterium jest, czy rysunki są śmieszne. Dopiero w drugiej kolejności bierze się pod uwagę tematykę. To, czego nie biorą, publikuję na swoim blogu.

No to przejdźmy do Pana strony: 129 złotych za rysunek. Drogo się Pan ceni.
Trzeba się cenić. Trochę wysiłku mnie to kosztuje: sam te rysunki pakuję, jeżdżę po kartony i wysyłam. Pomaga mi kolega, specjalista od e-commerce, a drugi kolega zajmuje się stroną informatyczną. Więc nie jest tak, że chciwy Andrzej oszwabia ludzi. Rysunki schodzą, ludzie je kupują. Zbadaliśmy wcześniej rynek i uważam, że cena nie jest za wysoka, co potwierdza sprzedaż.

Plakat Andrzeja Mleczki można kupić za 29 złotych.
Plakat – bez ramki, w sklepie stacjonarnym bez wysyłki i bez autografu, czyli trzeba to wszystko doliczyć.

I tak u Pana wyjdzie drożej.
Muszę coś na tym zarobić.

Mleczko też chce zarobić.
I zarabia. Za rysunek ręcznie rysowany, z tego co wiem, bierze dwa tysiące złotych.

Henryk Sawka za podobny produkt jak Pan bierze 159 złotych, czyli tylko ciut więcej. A to jednak Sawka.
Tylko że ja działam w Internecie, a tam jestem bardziej popularny. Pod względem liczby fanów moja popularność jest trzy razy większa. Nie jest to wyraz pychy, tylko stwierdzenie faktu. Ludzie, którzy mają milionowe widownie w sieci, są często kompletnie nieznani odbiorcom mediów tradycyjnych.

Czyli liczba polubień jest wyznacznikiem jakości?
Czasem karierę robi niewyobrażalne gówno, a czasem coś wartościowego. Trzeba oceniać konkretne przypadki. Nie zawsze liczba polubień jest dowodem tego, czy coś jest dobre, ale często jest. Innego wyznacznika obiektywnego nie ma.

Ma Pan na Facebooku 123 tysiące fanów – ale taki Kwejk ma 1,7 miliona polubień, a Demotywatory 1,8 miliona. Brzmi groźnie?
A śmieszy panią Kwejk czy Demotywatory?

Wielu śmieszą. 
To tak samo wiele osób śmieszą polskie kabarety, a mnie nie. Owszem, trudno wygrać z armią osób, które robią memy. Nawet nie konkuruję. Na pewno poprzeczka dla nas została podniesiona, bo odbiorca tak samo konsumuje memy jak moje rysunki – i dlatego muszą one być lepsze. Ale to dobrze. To jest inny rodzaj satyry. Ludzi kręci, że sami mogą zrobić mema, wstawić do sieci i później zdobyć publikę – a ja nie daję takiej możliwości. Tam jest agregat treści, u mnie jest autorska działalność. Ściganie się z nim byłoby idiotyczne.

Ilu czytelników stracił Pan, gdy woda sodowa uderzyła Panu do głowy?
A kiedy woda sodowa uderzyła mi do głowy?

Gdy wrócił Pan z wywiadu w TVN 24 i wpisał na Facebooku „Jutro o barbarzyńskiej 7.30, równie chujowej 8.30 i ledwie akceptowalnej 9.45 będę rysował w TVN 24. Tematyka oczywista: XV-wieczni gruzińscy poeci. Warto obejrzeć, gdyż mam już mniej debilny wyraz twarzy, zrzuciłem parę kilo i lekko dojebałem bicka”. Niektórzy się za te słowa obrazili. 
To miał być tekst autoironiczny. I mam wrażenie, że większość tak go odczytała. Część czytelników uraziły przekleństwa. No przykro mi. Na co dzień przeklinam i nie zamierzam tego ukrywać. A 7.30 w sobotę rano jest barbarzyńską godziną dla każdego.

Po co Pan prowokuje?
By w ciekawy sposób zapowiedzieć rozmowę w TVN, by ludzi zainteresować. Gdybym napisał, że Andrzej Milewski w sobotę o 7.30 będzie gościem TVN 24, wszyscy mieliby to w dupie. A tak – podziałało. 

Zdradzę pani tajemnicę. Za każdym razem, gdy wrzucam coś kontrowersyjnego – czy to jest rysunek czy tekst – i 20 osób kliknie „unlike”, to na każde takie 20 przychodzi 200 nowych. Nazywa się to przyrost fanów netto. Ludzie lubią po prostu ciekawe rzeczy. Kontrowersyjne, irytujące, śmieszne – ale jakieś. Negatywne komentarze zwiększają zasięg – im więcej komentarzy pod postem, tym większej liczbie osób on się wyświetla. Gdy hejter coś skomentuje, przyczynia się do większej popularności mojego posta niż ktoś, kto go polubił. 

Często dyskutuję z fanami. Także z hejterami. Jeśli można im w jakiś zabawny sposób odpowiedzieć, to czemu nie. Kasuję komentarze tylko jawnie chamskie. Ludzie mają prawo do pozytywnej i negatywnej oceny. Oczywiście jest to dla mnie trudne, bo każdy twórca chciałby być kochany. Satyrycy mają jednak tę zaletę, że powinni mieć do siebie dystans.

Wziął Pan udział w kampanii digitalizacji kultury, zilustrował książkę Doroty Wellman, założył sklep internetowy... Wykorzystuje Pan swoje pięć minut?
Mam nadzieję, że to będzie trochę dłużej niż pięć minut. Chcę się rozwijać, a nie tylko śmiesznie rysować. Czyli między innymi rozwijać sklep, wprowadzać nowe gadżety, uczyć się marketingu. Wchodzić we współpracę, tak jak z Dorotą Wellman czy z klientami komercyjnymi, z markami, z instytucjami kultury. Czasem trzeba poszukać innego typu poczucia humoru niż ten, którym operuję na co dzień.

Zrezygnował Pan nawet z pełnego etatu copywritera w agencji.
Bo rysowanie jest ciekawsze. Dopóki mogę łączyć jedno z drugim, robię to. Pewnie za chwilę będę już tyle rysował, że nie znajdę czasu na pracę w agencji. Na początku chciałem całkiem odejść, lecz zaproponowano mi ćwierć etatu, bo z jakichś powodów nie chcieli tracić kontaktu ze mną. Dla mnie to też istotne. Wymyślanie rysunków jest przecież podobne do wymyślania kampanii. A stały kontakt z ludźmi inteligentnymi, kreatywnymi, dowcipnymi – rozwija.

Andrzej Milewski 

Rocznik 1985. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Blisko cztery lata był redaktorem w TVN 24. Mając 26 lat, przeszedł do agencji kreatywnej VML, gdzie do dziś pracuje jako copywriter. Od 2009 roku prowadzi stronę internetową Andrzejrysuje.pl. W 2013 roku rozpoczął współpracę z Agorą, publikując rysunki w serwisie Wyborcza.pl, a od grudnia ub.r. rysuje do „Magazynu Świątecznego” „Gazety”. Tworzył m.in. dla Orange, Danone, PZU, HBO, Stowarzyszenia Nowe Horyzonty, Festiwalu Teatralnego Interpretacje. W ub.r. założył sklep internetowy ze swoimi pracami. W jego rysunkach często pojawia się wymyślona postać Psingwina, czyli pół psa i pół pingwina, sympatycznego stwora, który żywi się kokainą i dużo pije

Iga Kołacz

Pozostałe tematy weekendowe

Branża nie dla sztywnych. O fenomenie Zakładu...
Gdy papier słabł, a internet nie zarabiał. Najtrudniejszy...
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.