Temat: na weekend

Dział:

Dodano: Marzec 15, 2019

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Radiowcy mają głos

W przeciwieństwie do tych z telewizji nie wszyscy dziennikarze publicznego radia pozwalają się rozjechać walcowi dobrej zmiany. Przypominamy tekst, który ukazał się w magazynie "Press" (nr 01-02/2019).

Kilkudziesięciu słuchaczy protestowało na początku grudnia ub.r. pod siedzibą Radia Gdańsk przeciwko planom zwolnienia z rozgłośni dwojga dziennikarzy politycznych: Agnieszki Michajłow i Jacka Naliwajka. Słuchacze zbierali podpisy pod petycją skierowaną do premiera Mateusza Morawieckiego i Rady Mediów Narodowych. Na proteście pod radiem mówili m.in.: „zbieramy się po to, aby radio było radiem publicznym, a nie partyjnym”, „to, że Michajłow nie jest lubiana przez PiS, to dowód jej apolityczności”, „więcej niezależnych dziennikarzy, a mniej rzeczników prasowych”.

Michajłow i Naliwajka postanowił zwolnić prezes Radia Gdańsk Dariusz Wasielewski. Pod koniec listopada ub.r. o takim zamiarze powiadomiono związki zawodowe. Powód to utrata zaufania: nielojalność wobec pracodawcy, podważanie wiarygodności zarządu, kontestowanie uzgodnień kolegium redakcyjnego, a w przypadku Michajłow także odmowa współpracy.

Dla tych, którzy pracują do dziś w rozgłośniach publicznych i na co dzień widzą efekty dobrej zmiany w redakcjach i programie, takie zarzuty są wręcz pochwałą wobec ich kolegów – znakiem, że nie wszyscy godzą się na to, by radia publiczne stały się partyjne; że są jeszcze dziennikarze, którzy nie boją się podnosić głowę.

ZASTRASZANIE

Agnieszka Michajłow przez 18 lat prowadziła poranne rozmowy w Radiu Gdańsk, kilka miesięcy temu została kierownikiem redakcji reportażu i edukacji, była też zastępcą sekretarza programu. Jacek Naliwajek w latach 2006–2011 pełnił funkcję wiceprezesa Radia Gdańsk, a ostatnio sekretarza programu. – Oboje głośno wyrażali swoje zdania na kolegiach. To mogło się nie podobać zarządowi – opowiada dziennikarz Radia Gdańsk, zastrzegając anonimowość. Agnieszka Michajłow prowadziła w listopadzie spotkanie autorskie Radosława Sikorskiego, byłego ministra obrony i spraw zagranicznych, który wydał książkę „Polska może być lepsza”. Nie zapytała o zgodę prezesa radia, co ponoć bardzo mu się nie spodobało.

Ale nie tylko ci dziennikarze gdańskiej rozgłośni nie bali się narazić władzom.

We wrześniu 2018 roku głośno było o liście otwartym, w którym pracownicy Radia Gdańsk odcięli się od decyzji prezesa Wasielewskiego, gdy ten zdecydował nie przyznać tradycyjnej nagrody tej stacji, Złotego Klakiera, dla najdłużej oklaskiwanego filmu na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Miał przypaść filmowi „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, który zebrał największe owacje. Ale prezes Radia Gdańsk oświadczył, że w tym roku rozgłośnia Złotego Klakiera nie przyzna „w związku z zaistniałą sytuacją uniemożliwiającą obiektywną ocenę prawidłowości przeprowadzonych pomiarów”.

Dla sygnatariuszy listu było jasne, że „Kler” nie dostał nagrody z powodów politycznych. Film obnażający patologie polskiego Kościoła nie podobał się PiS-owi, więc prezes radia, nominat tej partii, nie mógł go uhonorować. – Na porannym kolegium prezes zakomunikował nam, że nie przyzna nagrody „Klerowi”. Wyjaśniał, że gdyby mu ją dał, mógłby się zacząć pakować. Część osób uczestniczących w zebraniu była zdania, że nie można mówić o narażaniu się władzy, skoro to nie redakcja oklaskuje film, tylko widzowie. Ale część uważała, że hejt ze strony publiczności niezadowolonej z powodu nieprzyznania nagrody „Klerowi” jest mniej groźny niż niezadowolenie istotnych dla radia środowisk politycznych. Po południu prezes wydał komunikat – opowiada jeden z dziennikarzy rozgłośni.

Pod listem podpisały się 52 osoby, także Michajłow i Naliwajek. – Ani Jacek, ani ja nie byliśmy inicjatorami tego listu. Jacek podpisał się pod nim zresztą dopiero po kilku dniach. Ale to my jesteśmy pierwszymi ofiarami podpisania listu. Chodzi też pewnie o zastraszenie reszty zespołu – mówi Agnieszka Michajłow.

Jacek Naliwajek przyznaje: – Od dłuższego czasu chodziły słuchy, że ja i Agnieszka musimy być zwolnieni.

Według jednego z dziennikarzy Radia Gdańsk atmosfera w zespole jest bardzo zła, a ludzie czują się zastraszeni.

NARODOWCY Z RACAMI, NIE POWSTAŃCY

W grudniu ub.r. Anna Rokicińska, do niedawna reporterka radiowej Trójki, pozwała Polskie Radio. Zrobiła to po tym, jak nie przedłużono jej umowy, która wygasła pod koniec października. Rokicińska domaga się przywrócenia do pracy i ustalenia stosunku pracy.

Jako powód nieprzedłużenia umowy podano jej, że jest „niekreatywna” i „konfliktowa”.

Rokicińska jest członkiem zarządu Związku Zawodowego Dziennikarzy i Pracowników Programu III i II. W Polskim Radiu przepracowała 11 lat, z czego zaledwie niecałe dwa na umowę o pracę. Ale zakres jej obowiązków zawsze był ten sam. Dlatego gdy już po nieprzedłużeniu umowy w Trójce dostała propozycję przejścia do radiowej Czwórki, ale znów na czas nieokreślony, nie zgodziła się.
– Do sądu idę z potrzeby szukania sprawiedliwości. Nie do pomyślenia jest, żeby ludzie pracujący w instytucjach nadzorowanych przez instytucje państwa pracowali na umowach śmieciowych. W XXI wieku walkę o tak podstawowe prawa już dawno powinniśmy mieć za sobą – mówi Rokicińska.

Spodziewała się jednak nieprzedłużenia umowy. Jako tzw. mąż zaufania związku zawodowego brała udział w rozmowach pracodawcy z pracownikami, co mogło się nie podobać zarządowi. Tomasz Ławnicki, były dziennikarz Trójki, napisał w NaTemat.pl, że Rokicińska naraziła się zarządowi m.in. relacją z rocznicy powstania warszawskiego. Opowiadała w niej o bohaterskich powstańcach, ale nie wspomniała o narodowcach palących race w centrum stolicy. Zamiast jak zwykle z Powązek, szefowie Trójki zdecydowali, że relacja tuż przed godziną W ma być z centrum miasta. – Latami mówiono mi, że w godzinę W mam skłaniać do refleksji, chyba że jest już po godzinie W, wtedy opisuję rzeczywistość. Nikt tych zasad nie zmienił – tłumaczy Rokicińska.
Łukaszowi Kurtz-Królikiewiczowi, kierownikowi redakcji aktualności Trójki, relacja dziennikarki się jednak nie spodobała. – Zdaniem kierownika powinnam mówić o płonących racach – wyjaśnia Rokicińska.

Szefostwu nie spodobało się też, gdy w „Zapraszamy do Trójki” Rokicińska zacytowała Wojciecha Manna, który na pogrzebie Kory powiedział, że piosenkarka „żyła w czasach komunizmu, potem demokracji i wreszcie parodii demokracji”. – Kierownik redakcji aktualności stwierdził, że mój materiał był groteskowy i że podczas pogrzebu nie należy mówić o poglądach politycznych zmarłej. Jeśli jednak miałam zrobić uczciwą relację z pogrzebu, nie mogłam pominąć słów Wojciecha Manna. Cytowała je większość portali, także tych prawicowych. Gdybyśmy o tym nie wspomnieli, wyszlibyśmy na idiotów – mówi Rokicińska.

ZDEGRADOWANA SIĘ BRONI

Z kolei w kwietniu ub.r. dziennikarka Informacyjnej Agencji Radiowej Dorota Nygren pozwała Polskie Radio o dyskryminację przez jej pracodawcę ze względu na narodowość.

We wrześniu 2017 roku Nygren, wówczas edytorka i przygotowująca serwisy dla radiowej Dwójki, podała informację o mężczyźnie, który próbował obrabować na północy Włoch 97-letniego księdza. Zdecydowała się nie podawać narodowości napastnika, uznając, że nie ma to znaczenia dla opisywanej sprawy. Dyrektor IAR Paweł Piszczek zagroził Nygren zwolnieniem i zażądał, by publikowała narodowość w każdej sprawie, która będzie dotyczyć przestępczości. Dziennikarka odmówiła – i została przeniesiona do działu dokumentacji IAR.

Dlaczego poszła do sądu? – Przywiązuję wagę do standardów dziennikarskich i dobra Polskiego Radia. To, że nie podałam narodowości osoby, która napadła na księdza, wynikało z kodeksów dziennikarskich. Zostałam niesprawiedliwie potraktowana. Odsunięto mnie od moich zadań, co uważam za degradację.

I nadal naraża się zarządowi. W październiku ub.r. zarząd Stowarzyszenia Dziennikarzy i Twórców Radia Publicznego (tworzą go Wojciech Dorosz, Dorota Nygren i Marcin Majchrowski) zaprotestował przeciwko nazwaniu prof. Władysława Bartoszewskiego „bydlakiem” przez gościa audycji Trójki, muzyka Pawła Piekarczyka. Prowadzący program Wojciech Reszczyński nie zareagował. W wydanym oświadczeniu związek zaprotestował przeciwko „drastycznemu obniżaniu standardów pracy dziennikarskiej” i prosi władze Polskiego Radia o „zajęcie jednoznacznego stanowiska” w tej sprawie.

– Jeśli standardy są przekraczane, dziennikarze mają obowiązek reagować. To zawód, który wymaga trudnych decyzji. Dyrekcja Trójki też miała zastrzeżenia do audycji Reszczyńskiego, bo zawiesiła go w obowiązkach – mówi Nygren.

Zarząd Stowarzyszenia Dziennikarzy i Twórców Radia Publicznego wypowiedział się publicznie po raz drugi, gdy po ujawnieniu w październiku przez Onet, że z akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej wynika, iż na jednej z taśm obecny premier Mateusz Morawiecki miał dyskutować o zakupie nieruchomości na tzw. słupy – wypowiedziała się rzeczniczka rządu Beata Mazurek.

„Niemiecki Onet kolejny raz insynuuje. (...) Mafie VAT, mafie paliwowe, mafie tytoniowe, mafie alkoholowe pozbawione miliardów dochodów szukają sojuszników” – napisała na Twitterze.

„Stanowczo sprzeciwiamy się sugestiom jakoby dziennikarze mieli związek ze światem przestępczym, bez podania dowodów na poparcie tego” – napisał zarząd stowarzyszenia dziennikarzy z Polskiego Radia. „Nasz sprzeciw budzi także używanie określeń typu »niemiecki Onet«, co może wywoływać nastroje nienawistne na tle narodowościowym” – uważa.

JEDNAK NIE NĘKALI ZARZĄDU

Co ciekawe, członkowie zarządu stowarzyszenia Wojciech Dorosz i Marcin Majchrowski pracują w Polskim Radiu – ale wrócili po przerwie. W 2016 roku, będąc dziennikarzami Trójki i członkami zarządu Związku Zawodowego Dziennikarzy i Pracowników Programów III i II Polskiego Radia, zostali zwolnieni dyscyplinarnie. Wraz z nimi Paweł Sołtys.

Powodem był m.in. list otwarty w obronie dziennikarek Małgorzaty Spór i Anny Zaleśnej odsuniętych od przygotowywania serwisów dla Trójki oraz związana z tym akcja w mediach społecznościowych. Związkowcom zarzucono „wywieranie presji psychicznej” na zarząd Polskiego Radia, „destabilizację” jego pracy i spółki poprzez „publiczne nękanie”, m.in. „żądaniami przystąpienia do mediacji” i stosowanie czarnego PR.

Dorosz, Majchrowski i Sołtys oddali sprawę do sądu. W czerwcu 2017 roku radio podpisało z Sołtysem ugodę, a niedługo potem z Majchrowskim i Doroszem. Sołtys współpracował z radiem krótko, ale ostatecznie wybrał posadę w Bonnier Business Polska, za to Dorosz i Majchrowski pracują w Trójce do dziś. – Idąc do sądu, miałem świadomość, że zarzuty wobec nas są bezpodstawne, a radio, podpisując ugodę, przyznało nam rację – mówi Majchrowski.

Dlaczego znowu ryzykuje, podpisując kolejne oświadczenia związku zawodowego? – Przyzwoitość to przyzwoitość. Należy zabierać głos, kiedy ktoś zachowuje się nieprzyzwoicie – odpowiada Majchrowski.

AUDYCJA NIEODPOWIEDNIA

W maju ub.r. dziennikarka Radia Lublin Agnieszka Czyżewska-Jacquemet skończyła pracę nad reportażem na Dzień Flagi. Na kilka godzin przed emisją redaktor naczelna radia Małgorzata Piasecka zdjęła audycję z anteny, uznając ją za nieodpowiednią.

Reportaż na Dzień Flagi był jedną z obowiązkowych audycji rocznicowych. Autorka pokazała w nim przywiązanie Polaków do barw narodowych, ale też jak różnie rozumieją patriotyzm i na czym go opierają. Według tych, którzy słyszeli ów reportaż, jest to bardzo dobry materiał dziennikarski, godny nagrody. Obnażał brak wiedzy historycznej Polaków i ideową pustkę stojącą za patriotycznymi sloganami, ale w sposób nieobrażający nikogo. Bohaterami byli m.in. właściciel studia tatuażu patriotycznego czy właściciel lokalu z „patriotycznymi kebabami”.

– Redaktor naczelna nie podała nam konkretnych przyczyn zdjęcia reportażu z anteny. W rozmowie ze mną powiedziała, że audycja nie nadaje się na Dzień Flagi – opowiada Katarzyna Michalak, wówczas szefowa redakcji reportażu. – Poprosiłam Radę Programową Radia Lublin o ocenę reportażu, ale też o mediację, tak, żeby mógł się on w końcu ukazać na antenie. Rada wezwała redaktor naczelną i nas do kompromisu. O tym fakcie dowiedziałam się z mediów; nie otrzymałam żadnej odpowiedzi na piśmie. Na czym ten kompromis miałby polegać, nie wiem – kończy Michalak. Wkrótce po wydarzeniu zrezygnowała ze stanowiska kierownika redakcji.

Obie dziennikarki mówią, że nie doświadczyły formalnych kar ze strony władz rozgłośni. – Trudno się jednak pracuje ze świadomością, że wszystkie twoje gesty, zachowania czy wypowiedzi są uważnie obserwowane i mogą być zinterpretowane na twoją niekorzyść – mówi Agnieszka Czyżewska-Jacquemet. Odnosząc się zaś do artykułów na temat zdjęcia z anteny jej audycji, podkreśla, że ani ona, ani Katarzyna Michalak nie poszły z tym do prasy. – Dziennikarze już znali sprawę i zwrócili się do nas z prośbą o zajęcie stanowiska. Jednak to na nas spadło oskarżenie, że zszargałyśmy dobre imię rozgłośni – dodaje.

JAK KTOŚ ROBI KRZYWDĘ, TRZEBA SIĘ ODGRYŹĆ

W przeciwieństwie do telewizji publicznej wielu ze zwolnionych dziennikarzy radia publicznego poszło do sądu. I wygrywają.

Tomasz Ławnicki, który opisał sprawę Rokicińskiej z Trójki, dobrze ją znał, bo był serwisantem i zastępcą kierownika redakcji aktualności Programu III. Powodem wręczonego mu w maju 2016 roku wypowiedzenia miała być likwidacja jego stanowiska, lecz na miejsce Ławnickiego zatrudniono nowego serwisanta i kierownika, tyle że nazwano go koordynatorem.

Decyzję o wytoczeniu sprawy pracodawcy Ławnicki musiał podjąć w ciągu siedmiu dni. – Nie wiedziałem wtedy, jak sobie ułożę życie. Ale powód zwolnienia był nieprawdziwy, więc zdecydowałem się iść do sądu – wyjaśnia. Wygrał przed sądem sprawę o odszkodowanie za bezprawne zwolnienie z pracy; sąd zasądził na jego rzecz trzykrotność wynagrodzenia. Dziś Ławnicki jest wydawcą w NaTemat.pl.

Również inny dziennikarz Trójki, kierownik publicystyki Jerzy Sosnowski, wygrał na sali sądowej z Polskim Radiem. W maju 2018 roku Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że zwolnienie go z pracy było bezprawne. Sosnowski otrzymał odszkodowanie w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia. O przywrócenie do pracy nie występował. Znalazł pracę w Tok FM (po roku odszedł z tej stacji). – Nie miałem ani przez chwilę wątpliwości, czy powinienem pójść do sądu. Jak ktoś robi mi krzywdę, uważam, że trzeba się odgryźć. Tekst mojego wypowiedzenia był absurdalny. Nie zostało wyjaśnione, dlaczego zarząd stracił do mnie zaufanie – mówi dziś Sosnowski.

Tę wiedzę mógł mieć Tomasz Zimoch, dziennikarz sportowy Polskiego Radia, który w maju 2016 roku w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” skrytykował sytuację polityczną w Polsce i pomysł weryfikacji dziennikarzy w mediach narodowych. „To jest gorzej niż w stanie wojennym, gorzej niż za komuny. To jest poniżanie dziennikarzy, wydawców. Ludzie są upokorzeni, zmęczeni” – mówił Zimoch.

Ówczesna prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk wezwała go na rozmowę i powiedziała, że obraził cały naród polski. I poinformowała, że został zawieszony. W czerwcu dziennikarz rozwiązał umowę o pracę w radiu bez wypowiedzenia, z winy pracodawcy.

– Dziennikarz ma prawo wypowiedzieć się na każdy temat. Nie zrobiłem nic złego – mówi dziś Zimoch o swoim wywiadzie dla „DGP”. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wydała w jego sprawie opinię przyjaciela sądu. Zwróciła uwagę, że zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dziennikarze mają nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek komentowania spraw o znaczeniu publicznym, do których należą kwestie dotyczące funkcjonowania mediów publicznych, w szczególności ich polityka programowa i kadrowa oraz niezależność redakcyjna.

W lipcu ub.r. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza uznał, że zawieszenie Tomasza Zimocha w obowiązkach służbowych było bezprawne. Po odwołaniu Polskiego Radia sprawa rozpatrywana jest przez sąd drugiej instancji.

Zimoch współpracuje teraz z „Angorą” i innymi mediami. – Nie żałuję wytoczenia procesu Polskiemu Radiu i nie rozważam powrotu – stwierdza.

RADIO ZWALNIA – I PŁACI

Wygranych procesów byłych pracowników z Polskim Radiem jest coraz więcej.

Zwolniony dyscyplinarnie Kamil Dąbrowa, dyrektor Programu I, za „ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych poprzez podjęcie decyzji o emisji hymnów na antenie, wygrał już w czerwcu 2016 roku w pierwszej instancji: Sąd Rejonowy dla Miasta Stołecznego Warszawy orzekł, że zwolnienie było bezprawne. Przyznał mu odszkodowanie w wysokości trzykrotnej pensji. Po apelacji Polskiego Radia w kwietniu 2017 roku Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy przez sąd pierwszej instancji. Wyrok jeszcze nie zapadł.

Dąbrowa chce walczyć do końca: – Jeśli będzie konieczne, zamierzam odwoływać się aż do Trybunału w Strasburgu. Chodzi o sprawiedliwość – zapowiada. Dziś jest dyrektorem Meloradia.

Ugodę z Radiem Poznań w sprawie zwolnienia z pracy zawarł w 2016 roku Wojciech Biedak, publicysta stacji i były wiceprezes Radia Merkury. – Nowy prezes Filip Rdesiński wezwał mnie do gabinetu i powiedział, że musimy się rozstać – opowiada Biedak. – Dodał, że powód mojego wypowiedzenia wyjaśniony jest w piśmie. Nie znalazłem tam konkretów, oprócz ogólnikowego wskazania na przyczyny leżące po stronie pracodawcy: ekonomiczne i organizacyjne. Oddałem więc sprawę do sądu o bezprawne zwolnienie z pracy – kończy.

Do ugody doszło już na drugiej rozprawie. – Stacja przyjęła mój warunek: półtorakrotność miesięcznego wynagrodzenia. Była to niewielka kwota, ale już wcześniej dostałem odszkodowanie za odejście z radia i za skrócenie okresu wypowiedzenia – wyjaśnia dziennikarz. Dziś Wojciech Biedak jest rzecznikiem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu. Powrót do radia wyklucza.

Za Rdesińskiego z Radia Poznań odeszło kilkanaście osób – sześć wytoczyło rozgłośni procesy za bezprawne zwolnienie z pracy. Jedną z pierwszych decyzji personalnych nowego prezesa było zwolnienie Agnieszki Gulczyńskiej należącej do najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy tej rozgłośni. Poszła do sądu. W październiku ub.r. Radio Poznań przegrało już prawomocnie ten proces – sąd uznał, że zwolnienie Gulczyńskiej po zmianie prezesa było nieuzasadnione. Rozgłośnia musi wypłacić jej trzymiesięczną odprawę. Sama Gulczyńska odeszła z zawodu i o sprawie nie chce już rozmawiać.

Wśród zwolnionych był też m.in. Mariusz Kwaśniewski, który przez 21 lat razem z Arkadiuszem Kozłowskim prowadził muzyczny program „Radio Yesterday”. W 2014 roku audycja zniknęła z anteny. – Program zaczął się przeistaczać w kampanię propisowską Arka. Nasz duet się rozleciał, a kierownictwo zdecydowało o zakończeniu emisji audycji – opowiada Kwaśniewski. – Arek nie był pracownikiem radia, miał tylko ten jeden program, więc źródła swojego nieszczęścia upatrywał we mnie. Gdy po wyborach w 2015 roku przyszedł do radia jako dyrektor programowy, osobiście wręczył mi wypowiedzenie – dodaje.

Kwaśniewski oskarżył pracodawcę o bezprawne zwolnienie. Nie domagał się przywrócenia do pracy, tylko zadośćuczynienia. Sprawa zakończyła się ugodą, wypłacono mu równowartość półtoramiesięcznego wynagrodzenia. Dziś pracuje w studenckim Radiu Afera. – Świadomie nie zdecydowałem się na pracę rzecznika prasowego, żeby nie tracić kontaktu z zawodem – mówi Kwaśniewski.

W lutym 2018 roku minister kultury i dziedzictwa narodowego, odpowiadając na interpelację posłanki Platformy Obywatelskiej Katarzyny Osos, poinformował, że od początku 2016 roku do kwietnia 2018 roku Polskie Radio, regionalne rozgłośnie publiczne i Polska Agencja Prasowa wypłaciły bezprawnie zwolnionym 14 pracownikom łącznie już 280,1 tys. zł odszkodowań z tego tytułu, z czego odszkodowanie dostał tylko jeden pracownik PAP. Nam ministerstwo odmówiło podania aktualnej informacji na ten temat.

DO KOMERCYJNYCH MEDIÓW NIE PASUJĄ

Agnieszka Michajłow z Radia Gdańsk nie wyklucza wytoczenia spółce procesu sądowego. – Po prawie 25 latach wyrzuca się mnie z pracy na podstawie utraty zaufania, co moim zdaniem jest śmieszne, lecz intencją jest zapewne upokorzenie mnie – mówi.

Możliwe, że do sądu pójdzie też Jacek Naliwajek: – Jeśli prezes chce mnie zwolnić, niech to zrobi. Ale nie godzę się na kłamliwe uzasadnienie mojego odejścia.

Zwolnionym dziennikarzom publicznego radia nie jest łatwo znaleźć nową pracę. – Rozgłośnie komercyjne mają inną stylistykę. Jesteśmy ludźmi, którzy do komercyjnych mediów nie pasują. Ofert dopasowanych do naszych możliwości nie ma specjalnie dużo – mówi Jerzy Sosnowski.
Dlaczego to zatem głównie radiowcy, a nie byli dziennikarze TVP biją się o sprawiedliwość? Anna Rokicińska: – W publicznym radiu zawsze było więcej misji i mniej polityki niż w telewizji. Jeśli ktoś jest przekonany, że to jego miejsce na ziemi i to, co robił, robił dobrze, wtedy walczy – mówi była dziennikarka Trójki.

Albo koledzy walczą wraz z nim – jak w grudniu ub.r. w Radiu Rzeszów. Prezes tej rozgłośni Przemysław Tejkowski doniósł do prokuratury na własną dziennikarkę Grażynę Bochenek – za to, że w jej audycji słuchacz nazwał prezydenta Andrzeja Dudę „figurantem” (prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa). Bochenek otrzymała również naganę i została odsunięta od prowadzenia programów. Zespół stanął w jej obronie. „Wszelkiego rodzaju polityczne naciski (nakazujące podawanie danej informacji albo zabraniające podawania innej) uważamy za łamanie wolności słowa i tłumienie uczciwości i rzetelności dziennikarskiej” – pod tymi słowami listu otwartego podpisało się 29 odważnych radiowców.

Małgorzata Wyszyńska

Pozostałe tematy weekendowe

Nie wiedziałem, co się dzieje na świecie
Po zmianach w TVP słabnie pozycja Jacka Kurskiego
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.