Wydanie: PRESS 11/2005

Pobledli

To oskarżenie to moja cywilna śmierć – mówi Jerzy Nowacki, popularny poznański dziennikarz telewizyjny. W październiku były szef wielkopolskiej „Solidarności” Janusz Pałubicki ogłosił, że w czasach PRL-u Nowacki, jako tajny współpracownik, donosił na niego Służbie Bezpieczeństwa. Nowacki zaprzecza: – Nie byłem agentem „Stanisławem Brzozowskim”. Nie byłem agentem „Magdą”. Na sali zapadła cisza Od piętnastu lat Jerzy Nowacki jest dziennikarzem poznańskiego ośrodka Telewizji Polskiej. Postacią znaną, często widywaną na ekranie. Prowadził najpoważniejsze dyskusje, wywiady i programy polityczne. Ma piękną opozycyjną przeszłość. Na studiach występował w buntowniczych spektaklach Teatru Ósmego Dnia. Był członkiem Komitetu Obrony Robotników – jednym z dwóch z Poznania, obok poety Stanisława Barańczaka. W czasie pokojowej rewolucji „Solidarności” zasiadał w prezydium Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Wielkopolska, był jego rzecznikiem prasowym. Internowany 13 grudnia 1981 roku, wyszedł z więzienia w Gębarzewie w maju 1982 roku. Działał w konspiracji. Potem wyjechał do Francji. Od 1986 do 1990 roku redaktor naczelny paryskiego miesięcznika „Kontakt”, bliski współpracownik Mirosława Chojeckiego, wydawcy pisma, organizatora oficyny wydawniczej Nowa, członka KOR-u. W poznańskim środowisku mediów Nowacki był dziennikarzem z autorytetem. 19 października w codziennym programie TVP 3 Poznań „Wydarzenia i opinie” miał rozmawiać o zawartości teczek SB m.in. z Januszem Pałubickim oraz dyrektorem IPN w Poznaniu – uczestnikami poznańskiej konferencji „»Solidarność« w dokumentach aparatów bezpieczeństwa 1980–1981”. „Jerzy Nowacki był tajnym współ- pracownikiem Służby Bezpieczeństwa” – oświadczył na tejże konferencji Janusz Pałubicki. – „Miał pseudonim »Stanisław Brzozowski« i donosił na mnie SB”. – Na sali zapadła absolutna cisza – wspomina Agata Ławniczak z TVP 3 Poznań, wraz z Nowackim współwydawca programu „Wydarzenia i opinie”. Była na konferencji, filmowała wystąpienie Pałubickiego. Piotr Bojarski, dziennikarz poznańskiej „Gazety Wyborczej”, także obecny na konferencji: – Spojrzałem na ekipę telewizji. Wszyscy pobledli. Zdenerwowani, zaczęli telefonować. Chętni wypalać zło Pałubicki jest w trakcie czytania dokumentów SB na swój temat. Dane agenta, które znalazł w teczkach, Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu odtajnił na jego wniosek, jako pokrzywdzonego. „Na podstawie dokumentów Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Poznaniu” – napisał IPN – „można było jednoznacznie określić”, że TW Stanisław Brzozowski to urodzony 28.02.1952 roku Jerzy Nowacki. Wiadomość błyskawicznie dotarła do siedziby telewizji. – To był szok, rodzaj traumy – opisuje reakcję zespołu dziennikarz programu informacyjnego „Teleskop” Grzegorz Chlasta. Zespół poznańskiej telewizji podzielił się. Jedni nie wierzą w winę Nowackiego. Inni koncentrują się na dramacie dziennikarza i jego bliskich. Jeszcze inni mówią, że donoszenie, i to najprawdopodobniej za pieniądze, jest godne bezwzględnego napiętnowania. – Widzę w oczach niektórych kolegów inkwizytorskie błyski – mówi Chlasta. – Ludzie, którzy w PRL-u nie działali w opozycji, dziś są gotowi nieść żagiew i wypalać zło gorącym żelazem. – Ucieszyli się ci, którzy potrafią patrzeć innym w oczy, ale są przy tym wyjątkowo nieszczerzy. Najbardziej zmartwili się ci, którzy podejrzewają, że na podstawie niewiarygodnych, moim zdaniem, dokumentów SB może ich spotkać to samo – mówi Aleksandra Bessert, wydawca „Telekuriera”, niegdyś działaczka opozycji. „Jeżeli popełniłem kiedykolwiek grzech pychy czy niefrasobliwości, łatwowierności albo gadulstwa, to stawiając go na szali z moją postawą przez wiele lat, jest on niewątpliwie mniejszy” – stwierdził Nowacki w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej zaraz po wydarzeniu. – „Ale jeżeli mam ponieść odpowiedzialność za te grzechy, to jestem gotów ponieść ją w całej rozciągłości”. – Jestem gadułą – mówi mi dziś, a jego znajomi potwierdzają. Nie zaprzecza wielokrotnym rozmowom z oficerami SB. Był wzywany, jak wielu działaczy opozycji. Ale dziś ma do siebie żal, że w ogóle z nimi rozmawiał. – Nie myślałem, że ich przekonam. Choć trochę może tak – opowiada. – Sądziłem, że ich ogrywam. Mówię im rzeczy bez znaczenia i usypiam ich czujność. Ale świadomie nigdy nie współpracowałem. Trzy dowody Pałubickiego Janusz Pałubicki pokazał na konferencji pismo z IPN-u odtajniające dane agenta „Stanisława Brzozowskiego”. I zrekonstruował wydarzenia z przeszłości. Na razie jest pewny trzech zdarzeń, w których informatorem SB mógł być tylko Jerzy Nowacki. – Jesienią 1981 roku prezydium Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Wielkopolska wyznaczyło mnie i Nowackiego do znalezienia zapasowego, tajnego ośrodka, z którego można by kierować strajkiem powszechnym w zakładach, gdyby do niego doszło – opowiada. – Wybraliśmy Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Wiedzieliśmy o tym tylko ja i on. Wkrótce potem SB wkroczyła do zakładu i przeprowadziła bardzo ostre działania, prewencyjnie go pacyfikując. Drugie zdarzenie miało miejsce jesienią 1982 roku. Pałubicki ukrywał się, stanowiąc jednoosobowo Tymczasowy Zarząd Regionu „S”. – Opracowałem instrukcję strajkową dla zakładów pracy w regionie, żeby w wypadku protestów ludzie wiedzieli, jak się zachowywać. Przekazałem ją do zaopiniowania czterem osobom, wśród których był Jerzy Nowacki. Jeszcze przed jej opublikowaniem Służba Bezpieczeństwa dysponowała donosem „Stanisława Brzozowskiego”, że instrukcja jest przygotowana i niedługo zostanie opublikowana. Z tych czterech osób, które nad nią obradowały, trzy zostały później aresztowane. Czwartą, niearesztowaną, był Nowacki – mówi. Ostatnie wydarzenie to już 1988 rok. SB przeprowadziła wówczas serię nalotów na lokale „S” w Poznaniu używane m.in. przez Pałubickiego. – Niektóre były znane tylko mnie i Nowackiemu – mówi Pałubicki. Nowacki jednak od ponad dwóch lat przebywał wówczas za granicą. – Doniósł o nich wcześniej – twierdzi były szef wielkopolskiej „S”. Zaraz jednak dodaje: – Nowacki to był mały kapuś. Naprawdę szkodliwa była działalność Jana Śliwińskiego, przez którego ja wraz z kilkunastoma innymi osobami trafiliśmy do więzienia. – To nieprawda – ripostuje Jerzy Nowacki. – O wyborze Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego nigdy nie słyszałem. Opracowywania instrukcji nie pamiętam. Nie przypominam też sobie rozmów z Pałubickim o tajnych lokalach „Solidarności”. Moje stosunki z nim nigdy nie były tak bliskie, byśmy tylko my dwaj mogli być w posiadaniu jakiejś wiedzy. Nie byłem głęboko w konspiracji. Wiedziałem, że nie bardzo się do niej nadaję. Wolałem jawną, otwartą działalność, jak w KOR-ze – opowiada. W maju tego roku jedno z poznańskich liceów zorganizowało szkolne obchody 25-lecia „Solidarności”. Wśród gości byli i Pałubicki, i Nowacki. Pierwszy znał już akta SB na swój temat i pewny był współpracy tego drugiego ze służbami. Ale nie miał jeszcze dowodu, czyli potwierdzenia IPN-u. Tymczasem Nowacki opowiadał wtedy młodzieży, jak walczył z komunistycznym systemem. Pałubicki milczał. – Odczuwałem fałszywość sytuacji, w której agent SB opowiada młodzieży, jak to walczył o wolność – mówi. On fordem, inni maluchem O agenturalności Nowackiego jest przekonany prawicowy polityk Lech Dymarski, były rzecznik NSZZ „Solidarność” – jego dawny bliski przyjaciel, który rekomendował go do KOR-u. Do trzech dowodów Pałubickiego dorzuca dwa własne. – W 1985 roku Jurek powiadomił mnie, że przejął od związkowców francuskich maszynę offsetową i ulokował ją w dobrym miejscu, w piwnicy domu jakiejś pani w Puszczykowie pod Poznaniem – opowiada Dymarski. – Była to dla nas atrakcyjna rzecz. Pojechałem tam, obejrzałem ją. Drukarnia miała służyć podziemnej strukturze wydawniczo-kolporterskiej, którą kierowałem, choć Nowacki w niej nie uczestniczył. Zaczęli od uruchomienia maszyny i tu pojawiły się problemy nie do przejścia. – Jurek chciał drukować, ja miałem dostarczać papier i naświetlone płyty. Ale okazało się, że maszyna nie drukuje z blach, tylko z polimerowych matryc, na zasadzie stempla – mówi Dymarski. – Nie miałem dostępu do takiej technologii, bezradny był nawet zawodowy poligraf, którego zawieziono tam z zamkniętymi oczami. Pomstowałem, a tymczasem właścicielka domu w Puszczykowie zaczęła się denerwować, że ona się naraża, a maszyna stoi bezużytecznie. Pojechałem do niej maluchem, klucząc, by sprawdzić, czy nie ciągnę „ogona”. Proszę ją o cierpliwość, tłumaczę, że to dziwna maszyna. Szukam fachowców w Nowej, podziemnym, niezależnym wydawnictwie w Warszawie, ale nie chcą nikogo przysłać. Trochę to trwa, tymczasem przychodzi do mnie Jasio Plewa, właściciel rzucającego się na ulicach w oczy forda granady koloru gold. Jasio skarży mi się, że Nowacki wydaje mu telefonicznie rozkazy i każe wozić się do Puszczykowa. „Oni z tą panią piją whisky za moje pieniądze, a ja nic, tylko czekam, by go zabrać z powrotem”. Wściekłem się. To ja jeżdżę tam maluchem, by nie zwracać niczyjej uwagi, a on każe się podwozić fordem granadą, i to nie wiadomo po co! Dymarski poprosił Nowackiego na rozmowę. – To była cicha uliczna awantura. Powiedziałem, że nie ma nic bardziej tajnego niż schowana u kogoś maszyna drukarska. „We łbie ci się pomieszało, że jeździsz tam zwracającym powszechną uwagę wozem”. Zabroniłem mu wizyt w Puszczykowie i zdecydowałem, że odsuwam go od poważnej roboty. „Do takich rzeczy nie będziesz miał więcej dostępu, nie nadajesz się do konspiracji, ta maszyna ma drukować, a nie ściągać bezpiekę”. Stawiał się, protestował. Ostrzegłem przed Jurkiem Pałubickiego – opowiada Dymarski. Nie pamięta, co się stało z maszyną, nie udało się jej uruchomić. Wkrótce potem Nowacki dostał paszport i wyjechał do Paryża, do „Kontaktu”. – Tak, maszyna drukarska przyjechała od związkowców francuskich, z którymi ktoś mnie skontaktował – opowiada swoją wersję Jerzy Nowacki. – Były kłopoty z jej uruchomieniem, aż w końcu Dymarski, wedle mojej wiedzy, wywiózł ją z Puszczykowa bez mojej zgody, ale i w tajemnicy przed Pałubickim, z którym wówczas rywalizował o przywództwo. Do Dymarskiego sprawa niespodziewanie wróciła w 1997 roku. – Pracowałem w TVP w Warszawie – mówi. – Zatrudniłem jako asystenta młodego człowieka, byłego oficera Urzędu Ochrony Państwa, którego SLD wyrzucił z posady po objęciu władzy. Opowiadał, że zna Poznań, przyjeżdżał tu na akcje. Zapytał, czy znam Puszczykowo. Okazało się, że jego szef, pozytywnie zweryfikowany esbek, miał tam przyjaciółkę, wieloletnią agentkę służb. Bywając w Poznaniu, jeździli do niej. Opisuje dom i tę panią. Wypytuję o szczegóły, nazwisko. Okazuje się, że to ta kobieta i ten dom od maszyny drukarskiej. Podstawiono ją nam, to był montaż SB – twierdzi Dymarski. – Chciano, byśmy stworzyli wokół niej dużą strukturę, siatkę ludzi. Na szczęście maszyna okazała się dla nas za trudna. – Zaskakująca sprawa – przyznaje Nowacki. – Nigdy nie miałem wobec tej pani żadnych podejrzeń. Polecił mi ją ktoś z Kościoła, człowiek cieszący się dużym szacunkiem, który już nie żyje. Koledzy o tym wiedzieli, cieszyli się z tego miejsca, bo innego nie mogli wówczas zorganizować. Donos z akt IPN-u 25 października br., kilka dni po rewelacjach Pałubickiego, pismo od IPN-u dostał Julian Zydorek, który w 1981 roku, podobnie jak Nowacki, był członkiem prezydium Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Wielkopolska. Zydorek poprosił o odtajnienie danych donoszącego nań agenta „Magda”. Odpowiedź IPN-u: Jerzy Nowacki. Przeglądając swoją teczkę, Zydorek zrobił kopie kilku donosów. 18 marca 1985 roku „Magda” informowała prowadzącego ją esbeka: „Wczoraj miały być blachy z szóstym komunikatem, lecz coś nie wypaliło (...). Tekst biorę ja i pojadę do Puszczykowa i zrobię z nim próbę i trochę tego wydrukujemy. Będziemy wiedzieli, jak to funkcjonuje i musimy to pokazać, żeby zareklamować firmę, to znaczy, że się robi na maszynie offsetowej w Poznaniu, że to jest ładne – o to chodzi. Komunikat będzie zawierał same teksty gospodarcze (...). Komunikat ten pisał L. Dymarski. On chce mieć tysiąc egzemplarzy (...)”. – Pismo z IPN-u robi na mnie duże wrażenie – przyznaje Nowacki. – Ale ja nie jestem „Magdą”. Jakby nie wiedział z kim Mówi Włodzimierz Filipek, poznański opozycjonista, dziś wykładowca ASP i scenarzysta: – Jurek Nowacki nigdy mnie nie zawiódł. Nie miałem też cienia tego rodzaju podejrzeń wobec niego. Kiedy w lipcu 1980 roku ścigało mnie wojsko i ukrywałem się przed WSW oraz SB, Jurek był moim łącznikiem ze światem. Ani ja, ani żadna z osób mi pomagających wówczas nie ucierpieliśmy. – Jest mało prawdopodobne, by Jerzy współpracował z SB – stwierdza Mirosław Chojecki, dziś producent programów telewizyjnych i filmów dokumentalnych. – Obok tego, co mówi Pałubicki, nie należy przechodzić bokiem, lecz przejrzałem cztery tysiące stron dotyczących mnie akt SB – na razie tylko do 1981 roku – i nie znalazłem tam niczego, co obciążałoby Jurka. W „Kontakcie” zajmowaliśmy się wieloma rzeczami. Nigdy nie miałem wobec niego podejrzeń. Marcin Kęszycki, aktor Teatru Ósmego Dnia, znalazł w swojej teczce materiały poświadczające, że w latach 70. ubiegłego wieku SB prowadziła przeciwko niemu i teatrowi szeroko zakrojoną akcję. – Szukali sposobu, żeby mnie skompromitować w środowisku. Jest tam także relacja z przesłuchania Jurka – z którym przyjaźnimy się od czasów liceum – po którejś rewizji. Nie ma w niej śladu jego nielojalności – opowiada. – Zdziwiła mnie tylko jego rozmowność, jakby nie wiedział, z kim rozmawia. W lipcu 1980 roku, tuż przed sierpniowymi strajkami, Nowacki musiał odejść z KOR-u. – Wystąpiły wątpliwości co do jego rozliczeń finansowych, ale ja nie wiem, czy był ich winien – mówi Chojecki. W komunikacie KOR-u podano oficjalnie, że Nowacki przestaje być członkiem Komitetu z powodów zawodowych i rodzinnych. Ci, którzy wierzą w agenturalność Nowackiego, przypominają artykuł z „Poznaniaka” z połowy lat 90. ubiegłego wieku. Ten brukowy tygodnik zamieścił wówczas zwierzenia anonimowego funkcjonariusza SB na temat popularnego dziennikarza. Podawał oba jego kryptonimy i opisywał działalność. Burza w poznańskiej telewizji trwała krótko. – Gazeta nie cieszyła się szacunkiem i nie miała prestiżu. Wielu uznało, że to pokłosie esbeckich rozgrywek – przypomina sobie Agata Ławniczak. Pogłoski, że Jerzy Nowacki był współpracownikiem SB, pojawiły się ponownie cztery, pięć lat temu – wraz z kilkoma innymi nazwiskami, na które padło podejrzenie. Tym razem pochodziły z grona jego kolegów z opozycji. – Póki nie można było ich wiarygodnie zweryfikować, były jedynie plotką – opowiada Ławniczak. – Dopokąd był cień wątpliwości, miałam nadzieję, że to nieprawda. Ale teraz przestało to być już tylko słowo przeciw słowu. IPN po kwerendzie swoich materiałów wydał dokument, a Pałubicki go pokazał. – Janusz Pałubicki nie jest mściwą osobą – ripostuje Sława Piasecka, dziennikarka współpracująca z publicznym Radiem Merkury. W czasie pierwszej „Solidarności” pracowała w zarządzie regionu. W nocy 13 grudnia 1981 roku miała wraz z Nowackim dyżur w biurze zarządu, razem zostali stamtąd wzięci przez ZOMO. – To, co ogłosił Janusz Pałubicki, było zgodne z prawem. Tymczasem media mówią, że oskarżył Nowackiego. To nie oskarżenie, to dokument – przekonuje Piasecka. – Na plus poznańskich środowisk opozycyjnych zaliczam to, że nikt wcześniej nie oskarżył Jerzego. Że czekano na dowód. Przez wiele lat mógł być tym, kim był w telewizji. Zabrakło mu pokory, by nie być osobą publiczną. Nikt nie kazał mu być dziennikarzem. Jeżeli współpracował, dlaczego się pchał na ekran, wiedząc, że kiedyś może się to wydać? – On kocha być w centrum uwagi. Nigdy by się nie usunął – mówi dziennikarka z długim stażem telewizyjnym, chcąca zachować anonimowość. – Może uważał, że jego teczka jest zniszczona? – przypuszcza jeden z redaktorów telewizji. – Chciał żyć, wszystkich ambicji nie stracił – sądzi Dymarski. – Musiałby zrobić rachunek sumienia, by poszukać dla siebie nowego miejsca, a takiego rachunku nie było – dodaje. Kilka innych osób podkreśla jednak: – Trzeba przyznać, że do polityki nigdy się nie pchał, choć mógłby. Dyrektor poznańskiego ośrodka TVP Krzysztof Nowak zawiesił Nowackiego w pracy. On sam nie ma złudzeń: – To koniec. Nie będę mógł dalej wykonywać zawodu. Temat lustracji wraca Jerzy Nowacki jest pierwszy na liście agentów bezpieki, których nazwiska będą ujawnione – słyszałem podczas rozmów do tekstu. – Te informacje wypłyną, puzzle ułożą się w całość. Wielu ludzi złożyło w Poznaniu wnioski do IPN-u o udostępnienie im ich teczek – mówi Krystyna Laskowicz, działaczka opozycji od lat 70., była szefowa poznańskiego Radia Eska. – Tego procesu nie da się już zatrzymać – potwierdza Lech Dymarski. Temat lustracji dziennikarzy powrócił. – Lustracja jest niezbędna – uważa Agata Ławniczak z TVP 3 Poznań. – Dla dziennikarza, który nadużywa zaufania, zarówno swych rozmówców, jak i odbiorców, nie ma miejsca w zawodzie. Nie wolno zapominać, że dziennikarstwo to zawód szczególny. – Lustracja to wiedza o tym, z kim mamy do czynienia – mówi z kolei Krystyna Laskowicz. – Ci, którzy byli współpracownikami SB i szkodzili kolegom, powinni być odtajnieni. Lustrować trzeba, bo będą się sypały nowe, odszyfrowane przez IPN na wniosek pokrzywdzonych nazwiska agentów z naszego środowiska. A dziennikarz to zawód zaufania publicznego. To ostatnie zdanie powtarza Seweryn Blumsztajn, były działacz KOR-u, dziś redaktor naczelny „Gazety Wyborczej Kraków”. Lecz dodaje: – Tylko że nasza działalność, jako dziennikarzy, jest jawna i widoczna. Wiadomo, co dziennikarz pisze, jakie programy robi. Jeśli ktoś nawet pisał w czasach PRL-u, można to znaleźć i przeczytać. A jeśli składał kiedyś na kogoś donosy, nie musi to zaraz znaczyć, że dziś jest w swojej pracy niewiarygodny – uważa Blumsztajn i dodaje. – Nie znam przypadku, w którym lustracja dałaby pozytywne efekty. Żadne procedury, najbardziej nawet drobiazgowe, nie są w stanie wychwycić wszystkich powikłań ludzkich biografii. Wiem, co mówię, bo działałem w opozycji, kilka lat siedziałem w więzieniu i widziałem różne dramaty. W zawodzie dziennikarza wiadomo po prostu, kto jest kim. Lustracja jest zbędna. Barbara Fabiańska, była poznańska opozycjonistka, dziś m.in. autorka filmów dokumentalnych: – Nie chodzi o wsadzanie ludzi do więzień, jak niegdyś przeciwników PRL-u, tylko o ujawnianie prawdy. – Nie uważam lustracji w jej obecnej formie za straszne nieszczęście, choć jej sens jest niewielki – stwierdza nawet Jacek Żakowski, publicysta „Polityki”. – Natomiast ludzie, którzy zostali pokrzywdzeni przez donosicieli, mają prawo do opartej na dowodach wiedzy, kto im szkodził. Krzywdy były nieraz bardzo poważne. Nie można wymagać od ludzi, żeby powstrzymywali się od ich uregulowania. Jeśli ktoś dowie się od IPN-u, kto na niego donosił, ma prawo ogłosić nazwisko donosiciela. Ale wymienieni jako agenci muszą mieć prawo do obrony. – Czytałam zachowane fragmenty mojej teczki – opowiada Aleksandra Bessert z TVP 3 Poznań. – Znalazłam tam różne konfabulacje: fakty, których nie było, czy pseudopsychologiczne opisy na mój temat. Nie wiem po co. Może żeby mnie przyszpilić, chciano pokazać, że jestem bardziej aktywna, niż byłam. To rodzi pytania o wiarygodność tych materiałów. Bessert jest jednak za lustracją dziennikarzy. – Ale z prawem do obrony, a nie tak, jak w przypadku Jerzego – zastrzega. – Jest zasadnicza różnica, czy ktoś został przez esbeków złamany, czy donosił za pieniądze. Do każdego dokumentu SB należy podchodzić z ostrożnością. – Gdy się komuś zrobi zdjęcie w kiblu – a agenturalność do tego można porównać – czy jest to cała prawda o nim? – pyta z kolei Włodzimierz Filipek, któremu Nowacki pomagał się ukrywać. – Nie wierzę, żeby lustracja mogła osiągnąć swoje cele, czyli pokazać prawdę i oczyścić atmosferę moralną w kraju. Esbeckie teczki nie są historyczną wyrocznią, jakąś biblią. Historia to także nasza pamięć – podkreśla. – Jeśli mam ufać czwartej władzy, dziennikarze nie mogą pozostawać w dwuznacznej sytuacji. Ich lustrację trzeba przeprowadzić – uważa Mirosław Chojecki. Na zjeździe w styczniu br. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich niemal jednogłośnie uchwaliło wniosek o taką zmianę ustawy lustracyjnej, która objęłaby również dziennikarzy. –Przeszliśmy daleką drogę – mówi Krystyna Mokrosińska, szefowa SDP. – Na początku lat dziewięćdziesiątych wśród dziennikarzy dominował opór przeciw lustracji ich środowiska. Teraz wniosek przyjęto bez dyskusji. Przeważyła lustracja dziennikarzy, czyli prawda o samym sobie. – Pamiętasz redaktora Winkiela z „Człowieka z żelaza”? – pyta Grzegorz Chlasta z TVP 3 Poznań. – Czy myślisz, że można by uczciwie osądzić jego postawę i zmierzyć współpracę z SB na podstawie jego teczki? Dziennikarz i dziennikarz Ustawa lustracyjna z 1997 roku przewiduje prześwietlanie przeszłości osób, które kandydują lub obejmują ważne stanowiska w państwie, w publicznym radiu i telewizji oraz w PAP-ie i Polskiej Agencji Informacyjnej. Tylko jedna grupa zawodowa objęta jest wraz z nimi obowiązkową lustracją: prawnicy. – Prawnicy znaleźli się w ustawie na własną prośbę – mówi Janusz Pałubicki. – Dziennikarze o to nie prosili. Wśród nich było dużo agentury, wielu współpracowało z SB i ci ludzie po 1989 roku skutecznie walczyli z lustracją – twierdzi. I ostrzega: – Jeśli dziennikarzy nie interesuje kwestia moralności publicznej swego środowiska, to do ujawniania wśród nich agentów będzie dochodziło na zasadzie głosu pokrzywdzonych. Tak jak stało się z Jerzym Nowackim. – Aby lustrować dziennikarzy, trzeba wpierw określić, kto jest dziennikarzem, czyli zamknąć ten zawód. Lustrować by trzeba tak samo redaktora, powiedzmy, „Konia Polskiego”, jak i dziennikarza „Gazety Wyborczej” – mówi Seweryn Blumsztajn. – Jakiekolwiek odgórne próby określenia statusu dziennikarza prowadzą do ingerencji w nasz zawód urzędników i ograniczenia naszej swobody – ostrzega. – Już same problemy formalne prowadzą więc do klęski postulatu: zlustrować dziennikarzy. Czym jest lustracja? To „ujawnienie pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944–1990” – mówi ustawa. Lustracji dokonuje i o pracy lub współpracy z SB orzeka Sąd Lustracyjny. – Sposób, w jaki ogłoszono, że Jurek Nowacki to agent, jest rodzajem dzikiej lustracji – twierdzi Włodzimierz Filipek. – Bez prawa do obrony, bez prawa do zapoznania się z papierami, które kompromitują oskarżonego, nawet bez prawa do wyjaśnień. To cywilna egzekucja. W poznańskiej prasie niegdysiejszy urzędnik bardzo wysokiego szczebla suponuje, że jeśli powstanie „komitet obrony Jerzego Nowackiego”, będzie w tym tyleż „szlachetności”, co i „strachu”. To publiczny szantaż. Tydzień po tym, jak Pałubicki obciążył Nowackiego, Trybunał Konstytucyjny uznał zamykanie dostępu do zgromadzonych w IPN-ie akt za sprzeczne z konstytucją. Teraz każdy, niezależnie czy był pracownikiem SB, współpracownikiem służb czy ich ofiarą, będzie miał prawo zajrzeć do dotyczących go papierów. – Zrobię to, bo dziś są w Poznaniu ludzie, którzy mówią, co w nich jest i czego nie ma. Konfabulują czy ktoś manipuluje tą wiedzą? – mówi Nowacki. – Uważam, że należy zgodnie z prawem zweryfikować całe środowisko dziennikarskie, zwłaszcza mediów publicznych – oczywiście z wyjątkiem najmłodszych pokoleń – i ujawnić wiedzę na ten temat – deklaruje Agata Ławniczak. Jak technicznie to zrobić, nie wie. – Pewnie tą drogą, która jest zapisana w ustawie: poprzez Sąd Lustracyjny – dodaje. – Globalna lustracja dziennikarzy to absurd. Winnych ujawnią pokrzywdzeni. Dotychczasowy mechanizm jest wystarczający – mówi Jacek Żakowski. A jeśli pracodawca zażądałby od dziennikarza oświadczenia, że nie współpracował z SB? – Nie podpisałabym – protestuje Aleksandra Bessert. – Redakcja zatrudnia mnie dla moich kwalifikacji zawodowych, nie dla moralności. – A ja bym podpisała. Dziennikarz nie jest fachowcem do wynajęcia. To pewna postawa i hierarchia wartości – mówi Ławniczak. – Nie widzę w tym niczego niewłaściwego: tę samą procedurę ustawa lustracyjna przewiduje wobec osób na określonych stanowiskach. – Składanie oświadczeń pracodawcy to tworzenie atmosfery, w której człowiek, zanim zostanie obdarzony zaufaniem: pracą dziennikarską czy inną, musi dać słowo, że nie jest świnią – ocenia Żakowski. – Jeśli miałbym składać oświadczenie, że nie jestem agentem, to dlaczego nie mam składać też oświadczeń, że nie kradnę czy nie morduję? To absurdalna logika. Inne ważne rzeczy Zwolennicy lustracji podnoszą jeszcze jeden argument: – Ustawa przewiduje przeprowadzenie lustracji dla bezpieczeństwa państwa. Jest to ujawnienie współpracowników tajnych służb PRL-u dla zapobieżenia ich ewentualnemu szantażowi – mówi Janusz Pałubicki. – Istnieje zagrożenie, że dziennikarz, który był współpracownikiem SB, w konkretnych sytuacjach może być dziś manipulowany przez inne służby czy ludzi, którzy mają kompromitujące go materiały – twierdzi Agata Ławniczak. – Nie dajmy się zwariować. Nie wierzę w spiskową teorię dziejów. Dziennikarz może być szantażowany, ale nie sądzę, by mógł być to problem na znaczącą skalę. Czy dotyczył Jurka? Nie wiem. Może w jego przypadku mamy do czynienia z autocenzurą. W tym psychologicznym mechanizmie na odpowiedź za to, co robiło się w życiu, nie ma miejsca – uważa natomiast Barbara Fabiańska. – Czy dziennikarz, który był agentem, musi być niewiarygodny? W telewizji czy w gazetach co rusz spotykam nazwiska dziennikarzy, którzy zapewne nie byli agentami, a są niewiarygodni – mówi Włodzimierz Filipek. – Dziennikarzy można szantażować z powodu tysiąca różnych rzeczy – zauważa Seweryn Blumsztajn. – Szantażowanie z powodu agentury to mit. Nie znam jak dotąd żadnego takiego przykładu. Abstrakcją nie jest natomiast problem współpracy dziennikarzy z policją. Sukces w dziennikarstwie śledczym w dużej mierze zależy nie od dociekliwości dziennikarzy, ale od źródeł, które dziennikarz ma w policji. To oznacza, że każdy dziennikarz śledczy jest na pasku policji, która może nim manipulować. I to jest realne. Jacek Żakowski zwraca uwagę na kolejny, podobny problem: – Dziennikarze III Rzeczypospolitej mają na sumieniu znacznie poważniejsze grzechy, których nie można przemilczeć. Lustracja to drugorzędny problem, odwraca uwagę od głębokich powiązań dziennikarzy i mediów ze środowiskami politycznymi. Dziennikarze piszą dziś przemówienia politykom, są ghostwriterami, skrycie wspierają partie. Potrzeba nam politycznej lustracji dziennikarzy – żeby wszyscy uczciwie powiedzieli o swoich – również towarzyskich – związkach ze światem polityki. Poważnych programów – zwłaszcza informacyjnych – nie powinni tworzyć ludzie, którzy są niejawnie powiązani z politykami czy partiami. To wydaje mi się ważniejsze – kończy Żakowski. Co właściwie wiemy? W 1990 roku Barbara Fabiańska zaczynała pracę w poznańskiej telewizji. Grupa dawnych opozycjonistów wchodzących w dziennikarstwo i grupa dziennikarzy pracujących tam od lat tworzyła nowy zespół informacyjnych „Aktualności”. Nowacki wrócił wtedy z Paryża i został zastępcą dyrektora ds. programowych Jacka Kubiaka. – Nowacki praktycznie kierował całym tym zespołem – wspomina Fabiańska. – I Bogu dzięki, że był. Zespół był właściwie pęknięty: my czerpaliśmy pełnymi garściami z pokojowej rewolucji, która działa się dookoła, chcieliśmy opisywać i pokazywać ten gorący czas – a starzy byli przyzwyczajeni do pracy jak w biurze, od do, i do tematów w rodzaju „dziura w ulicy”. Pamiętam, jak Jurek wkraczał rano do pokoju i mówił do nich: „Nie czytacie gazet!”. Ustawiał ludzi, zespół, miał duży wpływ na to, jak wyglądała informacja w „Aktualnościach”. Robił dobrą robotę. – Jurek może być dziś zupełnie innym człowiekiem niż wtedy, kiedy podpisywał kwit o współpracy – zauważa Krystyna Laskowicz, przez wiele lat szefowa poznańskiego Radia Eska. Nowacki był kiedyś jej studentem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, razem od lat 70. działali w opozycji. Dziś jest pewna jego winy: – To, że może być innym człowiekiem, nie zmienia tego, że musi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. – Co my właściwie wiemy? Nikt nie widział dokumentów winy Nowackiego. Kto został aresztowany? Czyja działalność stała się znana SB wskutek jego agenturalnej działalności? – pyta Włodzimierz Filipek. – Znamy tylko pismo IPN-u i komentarze Pałubickiego oraz Dymarskiego. – Kiedy dowiedziałam się, o co Nowacki jest oskarżony, pomyślałam, że nie chcę, by historia „Solidarności” była pisana rękoma esbeków – mówi Aleksandra Bessert z „Teleskopu”. – Najgorsze jest, że inaczej zaczynam patrzeć na swoją przeszłość. W głowie pojawia się myśl, że jeśli Jerzy potrafił coś takiego robić – a do końca nie mogę w to uwierzyć – może i inni ludzie, którzy niegdyś byli dla mnie wiarygodni, także... Grzegorz Chlasta mówi: – U podstaw lustracji leży utopijne przekonanie, że można wykonać ruch, który pozwoli nam wreszcie wyrwać się z PRL-u. Tymczasem nie uda nam się od tego oczyścić, odrąbać za jednym zamachem. Jesteśmy skazani na przeszłość z jej brudami. Ona będzie wracać, póki nie pokona jej biologia. Andrzej Niziołek

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.