Wydanie: PRESS 10/2005

Legioniści

Przyjaźnią się Panowie z politykami? Tomasz Sekielski: Ja nie. Andrzej Morozowski: Ja też nie. Jedyny, o którym mogę powiedzieć, że się dobrze znamy, to Michał Kamiński. On był kiedyś dziennikarzem; wtedy się zaprzyjaźniliśmy, gdy miałem trudne sprawy rodzinne, bardzo mi pomógł. Sekielski: No tak, Michała też dobrze znam, bo był moim szefem w Radiu Vox w Bydgoszczy, w którym pracowałem. Pan, Panie Andrzeju, nie ma z tym zgryzu? Wielu popularnych polityków to Pana dawni znajomi, choćby z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Oni robią kariery, a Pan dalej biega za nimi z mikrofonem. Morozowski: Oczywiście, w OKP-ie byli i Jan Rokita, i Henryk Wujec, i obaj Kaczyńscy, ale między nimi a mną jest dystans. Nawet Michał Kamiński doskonale wie, że są rzeczy, których ja mu nie powiem, a ja wiem, że są sprawy, o których on mi nie powie. Bo dziś stoimy po dwóch stronach barykady. Jednak w 1999 roku ciągnęło Pana do polityki, zastanawiał się Pan głośno, czy by się nie zakręcić wokół Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Sekielski: O rany! To nie bylibyśmy dziś kumplami. Morozowski: Krajowa Rada? Rzeczywiście, dostałem kiedyś taką propozycję… Zresztą propozycji przejścia do polityki miałem kilka. Zwłaszcza wtedy, gdy odszedłem z Radia Zet. Wybrałem jednak dziennikarstwo. Pamiętam, że pod koniec lat 90. właśnie liberałowie, w tym Donald Tusk, organizowali w Warszawie spotkania wigilijne z dziennikarzami. Imprezy w wynajętym lokalu, na których pojawiał się kwiat dziennikarstwa. Tłumaczono, że to przecież taki miły gest ze strony polityków. Jak więc można mówić o dystansie między tymi grupami? Morozowski: W latach 90. my, dziennikarze, też robiliśmy balangi, na które zapraszaliśmy polityków. Nawet Jan Rokita, wówczas szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Hanny Suchockiej, na nie przychodził. W pewnym okresie dziennikarze polityczni z nowych mediów, którzy przyszli do dziennikarstwa po 89 roku, a wcześniej byli związani czy tylko sympatyzowali z opozycją, oraz młodzi politycy też wywodzący się z opozycji, mieli wspólne poczucie misji - tworzenia nowej Polski. Stąd naturalność prywatnych kontaktów między nimi. I dziś zaprasza Pan Rokitę do programu - on udaje obrażonego Pana pytaniami, droczycie się, ale po programie już jest OK. Jest w tym jakiś fałsz. Morozowski: Ależ skąd, nasze role dawno się już zmieniły. Bronisław Geremek czy Jan Rokita może kiedyś uważali, że jeżeli mnie znają z OKP-u, to będą przeze mnie lepiej traktowani, ale nie byli. I się obrażali. Ja nie stosuję taryfy ulgowej. Pracuję trzynaście lat jako dziennikarz polityczny i niech mi ktoś powie, że komuś pofolgowałem, że postąpiłem wbrew zasadom dziennikarskim. Jeszcze do niedawna najważniejszymi gośćmi na Charytatywnym Balu Dziennikarzy byli politycy. Morozowski: Bo kiedyś nam się wydawało - mówię o organizatorach balu - że politycy są tak samo uczciwi, jak my. Dopiero po aferze Rywina wszystkim nam się oczy otworzyły. Ja sam nie widzę niczego złego w tym, że na nasz bal zapraszaliśmy polityków. Przed wojną na balu dziennikarza też bywali i traktowali to jako zaszczyt. Sekielski: W Stanach Zjednoczonych na bal korespondentów akredytowanych przy Białym Domu przychodzą prezydent i najbardziej wpływowi amerykańscy politycy. Nie przesadzajmy więc. Nasze środowisko dziennikarskie nie jest idealne, ale nawet amerykańscy dziennikarze tacy nie są. W ostatnich latach zdarzyło im się kilka poważnych afer. Mam wiele krytycyzmu wobec naszego środowiska, ale nie wieszałbym na nim psów. Co Panowie myślą o dziennikarzach przechodzących do polityki, startujących do Sejmu? Morozowski: Każdy dziennikarz ma prawo startować do Sejmu, ale to jest one way ticket. Uważam, że dobry dziennikarz, gdyby się tam znalazł, mógłby zrobić wiele dobrego. Byłem zwolennikiem tego, by Tomasz Lis startował w wyborach prezydenckich. Rozumiem, że go to kusiło. Ale potem trochę za długo bawił się sytuacją, która wokół niego powstała. A propos Lisa. Dlaczego zdecydowali się Panowie na talk-show „Teraz my!” w formacie, który u nas ma umiarkowane powodzenie? No i jest kojarzony z programem Tomasza Lisa w Polsacie. Morozowski: Ależ każdy z tych programów ma inną formułę! Nie do końca. W polskich talk-show rozmawia się na okrągło z tymi samymi politykami - szczególnie w okresie wyborów - a różnice ograniczają się zwykle do tego, ilu jest gości i jak są usadzeni. Morozowski: „Prześwietlenie”, które prowadziliśmy w TVN 24, też takie było, a jakoś z programem Lisa nikt go nie kojarzył. „Prześwietlenie” było pomysłem świeżym, nowatorskim. Dowodzi tego zresztą fakt, że choć emitowane w kanale tematycznym, solidnie Panów wykreowało. Sekielski: Nie rozumiem tych porównań. Gdy robiliśmy program w TVN 24, wszyscy uważali, że robimy fajny talk-show. Gdy weszliśmy na dużą antenę, nagle słyszymy, że chcemy konkurować z Tomaszem Lisem. Musieli Panowie mieć świadomość, że takie komentarze się pojawią. Sekielski: Jednym z argumentów, które zdecydowały, że nasz program został przeniesiony na dużą antenę, było to, że zapowiedziałem, iż już nie wyrobię, by kolejny rok jednocześnie pracować w „Faktach” i przygotowywać codziennie „Prześwietlenie”. I że wyjściem z tej sytuacji byłoby - gdybyśmy chcieli zachować formułę, która została zauważona - robienie takiego programu raz w tygodniu. Podchwycił to dyrektor programowy TVN-u Edward Miszczak, któremu kończył się format „Najsztub pyta” - i stąd mamy program w TVN-ie. Rok temu we „Wprost” Tomasz Sekielski powiedział: „W Polsce istnieje recepta na udany program: trzeba zaprosić dwóch polityków, którzy się nie lubią, i niech się kłócą. To potwornie oklepana formuła…”. Sekielski: Dlatego nasz talk-show urozmaicamy materiałami zdjęciowymi, dlatego w pierwszej części jest jeden gość, dlatego program prowadzimy w szybkim tempie. Zgadzam się, że przejście do masowej telewizji wiąże się z pewnym kompromisem: tu program musi być bardziej wyrazisty, to musi być większy show. Moja wypowiedź dla „Wprost” dotyczyła codziennych rozmów, do których się zaprasza dwóch polityków i oni się kłócą. Pierwsze wydania „Teraz my!” siłą rzeczy dotyczyły wyłącznie polityki, bo mamy wybory. Morozowski: Poza tym - o czym świadczy fakt, że rozmawia Pani z nami oboma - nie ma w polskich mediach takiej pary odpytującej. W „Tok szoku” była para Żakowski i Najsztub, program był swego czasu ogromnie popularny, w formule nowatorski - a jednak się skończył. Morozowski: Bo takie pary szybko się rozpadają. Ale my pracujemy ze sobą już od roku, codziennie. Proszę zobaczyć: tu wisi sto osiemdziesiąt dziewięć naszych programów. Niedługo goście zaczną się Panom powtarzać. Sekielski: Obliczyliśmy, że jeśli będziemy robili program raz w tygodniu, to zaczną się powtarzać za pięć lat. Jest szansa, że będziemy mieli w polskiej telewizji takie polityczne talk-show, jak programy Brunona Vespy w RAI czy Tima Russeta w NBC? Popularne przez wiele lat? Sekielski: Skoro mamy plany przynajmniej na pięć lat, to znaczy, że zamierzamy powalczyć. Tylko że „Porta a porta” trwa prawie cztery godziny, a nasz program zaledwie czterdzieści minut. To inny wymiar. Wyznacznikiem obecności programu na dużej antenie w stacji komercyjnej jest zwykle oglądalność. Słupki muszą być odpowiednio wysokie. Sekielski: Nasze są dobre. Po trzech emisjach półtora miliona widzów. A na przykład program Tomasza Lisa miał w tym okresie blisko dwa miliony. Sekielski: Nie zgadzam się na ustawianie nas w opozycji do Lisa. Ale jeśli pani chce porównywać, to był już taki tydzień, w którym nasz program miał wyższą oglądalność. Nie mówię o opozycji, tylko o konkurencji. O porównaniu dwóch podobnych formatów. Widzowie mają do tego prawo. Jako autorzy politycznego talk-show w TVN-ie wystawili się Panowie na takie porównania. Morozowski: Nie ścigamy się z Tomaszem Lisem, może więc nie rozmawiajmy o jego programie. A myśleli Panowie o tym, że jeżeli słupki „Teraz my!” nie będą odpowiednio wysokie, to w wiosennej ramówce czy w kolejnej program już się nie pojawi? Morozowski: To w końcu komercyjna telewizja. Może więc i tak się zdarzyć. Z drugiej strony, pamiętam z czasów też komercyjnego Radia Zet, że kiedy zaczęło się ściganie na słupki, Andrzej Woyciechowski stwierdził: „Słupki słupkami, ale jak mi będą pokazywały, że mam robić audycje, których sam nie chcę słuchać, to mam słupki w dupie”. Szefowie TVN-u też tak myślą? Sekielski: TVN wyprodukował za grubą kasę wieczór wyborczy, który pod względem komercyjnym nie był zapewne specjalnie opłacalny. Ale pewne programy robi się dla prestiżu stacji. Mówienie więc, że w TVN-ie patrzy się na ramówkę wyłącznie pod kątem komercyjnym, jest przesadą. Grupa ITI stworzyła kanał TVN 24, który nie jest maszynką do robienia pieniędzy. Ale to jest kanał ambitny i o to chodzi. Morozowski: A zachowanie się stacji po śmierci Papieża, gdy wstrzymano wszystkie reklamy i programy rozrywkowe? Przecież to była czysta strata finansowa, a jednak nikt się nie zawahał przed podjęciem takiej decyzji. Podwyżkę mają Panowie załatwioną. A poważnie: wyznacznik oglądalności nie jest zarzutem w przypadku telewizji komercyjnej, tylko rzeczywistością. Sekielski: Dlatego cieszymy się, że już nasz trzeci program miał w swoim paśmie ponad dwadzieścia procent udziału w rynku. Morozowski: Żeby była jasność: chcemy, żeby słupki rosły. Ale nie rozbierzemy się, żeby to osiągnąć. Dla Pana Andrzeja ten talk-show jest ukoronowaniem wielu lat pracy w zawodzie reportera politycznego, ale w przypadku Pana Tomasza, który jest dużo młodszy, to dość szybki awans. Różnica wieku między Panami - ponad dziesięć lat - przeszkadza? Sekielski: W ogóle nie czuję, że Andrzej jest starszy. Czasami lubi podkreślać własne zdanie, ale nie gra jakiegoś guru. Morozowski: Bo tak naprawdę Tomek jest starszy. Jest taki odpowiedzialny. Na pewno odczuwam jakąś różnicę, ale Tomek wychował się jeszcze na podobnych dobranockach co ja. Nadajemy na tych samych falach. Poza tym ja prawie dziesięć lat spędziłem w tak zwanej lodówce. Gdy skończyłem studia, był stan wojenny, nie wypadało pracować w mediach elektronicznych, więc nie pracowałem. Po pobycie w OKP-ie poszedłem od razu do Radia Zet, w którym byli młodzi ludzie. Czuję się więc tak, jakbym zgubił dziesięć lat. Jak były żołnierz Lisa dogaduje się z wychowankiem Woyciechowskiego? To chyba trochę odmienne style dziennikarstwa. Sekielski: Nie zgadzam się. Rzetelność, świetnie poinformowani dziennikarze, którzy potrafią krótko i treściwie przekazać najważniejsze informacje. Taki był Andrzej Woyciechowski, taki był Tomasz Lis, gdy z nim pracowałem. Przeszczepili do swoich redakcji najlepsze wzory - Woyciechowski z Francji, Lis ze Stanów. Gdyby się spotkali, nie wiem, czy by się dogadali ze względu na charaktery i osobowości, ale co do stylu dziennikarstwa myśleliby podobnie. Panie Andrzeju, nie jest Panu żal, że wy, ludzie Radia Zet, pozwalacie zapomnieć o Andrzeju Woyciechowskim? Studentom dziennikarstwa to nazwisko już nic nie mówi. Morozowski: Jest chyba w encyklopedii. W Warszawie mamy skwer imienia Andrzeja Woyciechowskiego. O Dariuszu Fikusie jest może głośniej, ponieważ powstała nagroda jego imienia, lecz Andrzej to też ktoś, kto przeszedł do historii polskiego dziennikarstwa po 1990 roku. Na pewno się o nim pamięta. Teraz zresztą powstała także nagroda imienia Woyciechowskiego - może przypomni Andrzeja szerszej publiczności. Obaj Panowie zaczynali jako radiowcy. Tomasz Sekielski najpierw w Radiu Vox w Bydgoszczy, potem było radio WAWa i Radio dla Ciebie, w końcu TVN. Trzeba było Lisa, by obudziło się w Panu telewizyjne zwierzę? Sekielski: Tak, jak zawsze będę wdzięczny Lisowi za to, czego mnie nauczył w dziennikarstwie telewizyjnym, tak będę wdzięczny Mariuszowi Walterowi, który gdy powstawały „Fakty”, miał z nami kolegia, roztaczał swoje wizje i motywował. Co do Tomka Lisa: on jest urodzonym przywódcą. Potrafi poderwać wszystkich do boju, wyrwać z okopów i nawet, jeśli się wydaje, że to jest banda straceńców, to biegną. To dlaczego w 1998 roku chciał Pan odejść od Lisa do Radia Zet? Sekielski: Sprawy finansowe, zaszło pewne nieporozumienie. Lis nie miał z tym nic wspólnego. A co Pan czuł, gdy w ubiegłym roku Tomasz Lis odchodził z TVN-u? Przerażenie? Żal? Sekielski: Na pewno olbrzymi żal. Za tym, co stworzył - bo obawiałem się, że się rozpadnie, że nic z tego nie zostanie. I za nim. „Fakty” osiągnęły to, co osiągnęły, bo był Tomasz Lis, czyli typowy anchorman. Kłóciłem się z nim, ileś tam razy się na siebie obrażaliśmy, ale był dla mnie dziennikarskim autorytetem. Dlaczego więc nie przeszedł Pan do Polsatu, gdy Tomasz Lis proponował to Panu latem ubiegłego roku? Sekielski: O powodach, dla których nie przeszedłem, nie chcę mówić. W czym w „Wydarzeniach” widzi Pan rękę Lisa? Sekielski: W wadze i sposobie dobierania informacji - ile jest politycznych, ile pozostałych. W stylu montowania materiałów. Styl prowadzenia programu przez Hanię Smoktunowicz to też jest styl Lisa - ale bez Lisa. W tym wszystkim właśnie czuje się Lisa, ale jego nie ma. I to jest problem „Wydarzeń”. Morozowski: Krótko, ale pracowałem z Lisem. To jest tytan pracy. W dziennikarstwie oczywiście liczą się i talent, i szczęście, ale przede wszystkim - praca. Sam się przekonałem, że ten miał newsa, kto dłużej siedział w Sejmie. Kiedyś, będąc w Sejmie, gadaliśmy o kobietach i Lis stwierdził: „Stary, ja to chyba nigdy się nie zejdę z kobietą, która nie rozumie, że jak mam lokomotywę (tak nazywał supernewsa), zostawię wszystko”. Czuje Pan jeszcze w zespole „Faktów” jego ducha? Morozowski: Cały czas. Gdy przechodziłem z radia, Tomek Sekielski mówił mi: zobaczysz, dla ciebie największym problemem będzie obrazek. Musiałem się uczyć od niego i od Marcina Pawłowskiego, że w telewizji nie jest tak, że piszesz tekst, a potem nakrywasz go obrazkami - tylko odwrotnie. Najpierw trzeba przejrzeć obrazki, potem wymyślić pod nie tekst. Ludzie, którzy pracowali z Lisem, doskonale posiedli tę umiejętność. Pozostali mają ją mniejszą albo nie mają jej w ogóle. No i ludzie, którzy pracowali z Lisem, mają to samo, co on: jeśli jest lokomotywa, wszystko idzie w odstawkę. A Pan, Panie Tomaszu, czuje teraz w redakcji syndrom ludzi z Zetki, czy też - jak ich nazywają w TVN 24 - drużyny pierścienia? Sekielski: Część tych osób znałem wcześniej. Oni się trzymają szerzej niż my w „Faktach”, ponieważ grupa ludzi z dawnej Zetki jest większa, wykracza poza TVN 24. Spotykają się na zewnątrz w swoim kręgu. Jeśli natomiast tu w firmie miałbym porównać byłe legiony Lisa z legionami Zetki, mocniej w okopach tkwią byłe legiony Lisa. Morozowski: A mnie się wydaje, że TVN 24 wciąż jest jakoś Zetkowy - choć przyszło już sporo nowych ludzi - że tę stację dobrze się ogląda, ale też dobrze się jej słucha. Odchodził Pan z Radia Zet dwa razy: najpierw do Wolnej Europy, a potem do TVP. Za każdym razem Pan wracał. Morozowski: W telewizji publicznej przygotowywałem przez krótki czas „Puls dnia”, ale był to już schyłkowy okres tego programu. A dopóki w Radiu Zet była grupa ludzi, która zakładała tę stację, miało się wrażenie, że funkcjonowało ono jak rodzina. Wracałem więc do ludzi. I gdy się kiedyś zastanawiałem, dlaczego za trzecim razem udało mi się odejść, odpowiedź jest prosta: bo cała ta grupa odeszła ze mną. A nie myślał Pan wtedy, że to już koniec? Gdyby akurat nie powstawał TVN 24, mogliby Państwo tak miękko nie wylądować. Morozowski: Wcale tak nie myślałem, a odeszliśmy z takim hukiem, że nawet zostaliśmy przeszacowani. Propozycji otrzymaliśmy mnóstwo, TVN 24 był po prostu najfajniejszą. Inni się tak nie ustawili. Choćby Krzysztof Skowroński, który z tej grupy był najbardziej znany. Morozowski: To była kwestia wyboru. Krzysztof miał mnóstwo ofert, wybrał może nie najszczęśliwiej Trójkę i Telewizję Puls. Jak postrzegają Panowie te osoby, które z Waszej stacji odchodzą dziś do „Wiadomości”? Sekielski: Nie podpisywaliśmy cyrografu, że do końca będziemy razem. Nikt z reporterów nie ma pretensji do Mikołaja Kunicy, że przeszedł, ani też nikt z nas nie czuje się lepszy z tego powodu, że został. Pan też dostał propozycję z „Wiadomości”, ale jej nie przyjął. Absolutna wierność „Faktom”? Sekielski: Każdy z nas ma jakieś powody, podejmując takie decyzje. Jedno jest pewne: kiedyś przejście do „Wiadomości” to był obciach, dziś już tak nie jest. Program jest zdecydowanie lepszy niż za czasów poprzedniego prezesa TVP. Ponoć mają Panowie teraz w TVN-ie zielone światło, takie najbardziej zielone z zielonych? Sekielski: Skoro tak mówią, to idziemy teraz do Edwarda Miszczaka, zapytamy go o dodatkową kasę na program, wrócimy i opowiemy. Rozmawiała Renata Gluza Fragmenty programu „Teraz my!” obejrzyj na Press CD

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.