Wydanie: PRESS 10/2005

Zostajemy

Dwie lokalne gazety, trzy uniwersyteckie, siedem stacji telewizyjnych i siedem radiowych straciło w Nowym Orleanie podczas uderzenia huraganu Katrina bazę działania. Nie dość, że redakcje znalazły się pod wodą, to w dodatku z miasta zniknęli odbiorcy i reklamodawcy mediów. - To chyba najgorszy koszmar, jaki może się przydarzyć wydawcy: redakcję zawsze można przenieść, ale co ma zrobić lokalna gazeta czy telewizja, gdy jej odbiorców ewakuowano z miasta? - mówi Steven Livingston, wykładowca w szkole dziennikarstwa i specjalista od mediów z Uniwersytetu George’a Washingtona. Potrzeba informacji Odpowiedź okazała się prostsza, niż mogłoby się zdawać. - Użyję słów naszego wydawcy, Ashtona Phelpsa Jr.: „»The Times-Picayune« (lokalna gazeta - przyp. red.) będzie wydawana, a my dalej będziemy jej właścicielami. Kropka” - relacjonuje Donald Newhouse, prezes Advance Publications, właściciela i wydawcy kilkunastu gazet w Stanach Zjednoczonych. Newhouse przyznaje jednak, że zadanie nie było proste. - Wielu naszych reporterów i ich rodziny również zostało poszkodowanych przez huragan. Biura częściowo znalazły się pod wodą i nie było do nich dostępu. W mieście nie było prądu, musieliśmy więc założyć tymczasowe redakcje w miejscach, gdzie dało się pracować, między innymi w Houston. Utrudniało to spójną pracę i komunikację. Mieliśmy ludzi w Nowym Orleanie, ale nie działały komórki. Niektórych reporterów wyposażyliśmy więc w telefony satelitarne, inni wysyłali teksty e-mailem lub po prostu przywozili do najbliższej tymczasowej siedziby redakcji. Podobnie działali fotoreporterzy - relacjonuje Donald Newhouse. Pierwsze dni po uderzeniu Katriny nowoorleańskie redakcje musiały poświęcić na reorganizację pracy i tworzenie tymczasowych biur w okolicznych miastach, m.in. w Houston, Houma, Baton Rouge. Dziennik „The Times-Pica- yune” przez trzy dni nie ukazywał się w wersji drukowanej, a jedynie w internetowej, którą przygotowywano w tymczasowych biurach w innym budynku. Potem swojej drukarni pod Houma użyczył gazecie tamtejszy lokalny dziennik „Courier”. Redakcja utworzyła też w okolicy cztery tymczasowe biura. Dziennik sprzedawano tylko w tych miejscach, do których można było dotrzeć, np. w niezalanych i funkcjonujących sklepach. Problem z wydrukowaniem grubszej gazety i z dostarczeniem jej do czytelników rozproszonych po całych Stanach spowodował jednak, że „The Times-Picayune” położył większy nacisk na stronę internetową. Wprowadzono dodatkowe działy, niektóre interaktywne, by czytelnicy sami mogli uaktualniać informacje. Poszerzono m.in. dział Centrum pomocy, gdzie czytelnicy umieszczali nazwiska zaginionych, podawali wiadomości typu: „Mamo, tu John Doe, wszyscy zdrowi, mieszkamy w motelu w Houston. Telefon..., odezwij się”. Mnóstwo było też informacji o działaniach służb ratowniczych, ośrodkach pomocy, miejscach, w których rozdawano jedzenie, ubrania, wskazówek, gdzie służby miejskie będą naprawiały trakcję elektryczną, które sklepy są otwarte itd. Niechęci na bok Podobnie jak „The Times-Picayune” postąpiły inne nowoorleańskie media. Właściciele dwóch największych lokalnych stacji telewizyjnych stwierdzili, że nie mają zamiaru zamykać biznesu. - Pozostajemy na rynku i będziemy nadawać - stwierdził krótko Jeff Reiter, rzecznik Tribune Company, właściciela lokalnej telewizji WGNO, powiązanej z ogólnokrajową telewizją ABC. Inna telewizja - WWL-TV - po przymusowej ewakuacji z francuskiej dzielnicy Nowego Orleanu nadawała program ze studiów pobliskiego Louisiana State University. Wykorzystywała łącza Yahoo i kilku cyfrowych sieci kablowych w kraju. Przez kilka dni jej program był oglądany głównie w Internecie, bo nadawanie naziemne uniemożliwiał brak prądu i problemy z łącznością. Inni nadawcy zawarli tymczasowe umowy z okolicznymi redakcjami na wykorzystywanie ich pasm, np. WDSU-TV (związana z ogólnokrajową NBC) przekazywała program przez łącza studia telewizyjnego Pax z Houston. Najbardziej spektakularne było utworzenie United Radio Broadcasting Group. Powołały ją dwie konkurencyjne sieci: Clear Channel i Entercom (to tak, jakby w Polsce zaczęły wspólnie nadawać jeden program np. RMF FM i Radio Zet). Ich dziennikarze prowadzili razem specjalne audycje, odbierali telefony od słuchaczy, pozwalając im się wyżalać na antenie, informowali o ośrodkach pomocy i pomagali szukać zaginionych. FEMA (Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego) zapewniła generator, aby program mógł być nadawany non stop. Tymczasowe studio utworzono w Baton Rouge, a niektórzy dziennikarze, obsługa techniczna i ich rodziny spali w przyczepach kempingowych na parkingu obok stacji. Taktowne reklamy Egzamin zdali też chyba reklamodawcy. Według ekspertów w sytuacjach kryzysowych firmy nie powinny rezygnować z reklam, ale muszą zachować umiar i takt, by odbiorcy nie czuli, że ich dramat posłużył komuś do wzbogacenia się. I rzeczywiście - w pierwszych dniach i tygodniach po tragedii ogłoszenia były stonowane i wyważone. W „The Times-Picayune” były to wyłącznie teksty, bez zdjęć czy rysunków. Jeden z najważniejszych reklamodawców gazety The Whitney Bank ogłaszał: „Takie czasy wymagają takiego banku jak Whitney”, a po kilku dniach zamieścił informację o specjalnych nisko oprocentowanych pożyczkach dla ofiar Katriny. Z kolei jedna z mleczarni z Baton Rouge zamieściła w gazecie ogłoszenie, w którym witała ewakuowanych: „Witamy Was, nasi nowi sąsiedzi z Nowego Orleanu, i zapraszamy - jeśli jeszcze nie próbowałeś, napij się naszego mleka”. W ciągu pół roku przed Katriną miesięczny dochód z reklam w „The Times-Picayune” wynosił średnio 9,2 mln dolarów. Wciąż nie wiadomo, ile gazeta straciła przez trzy tygodnie po uderzeniu huraganu, bo część reklamodawców (głównie banki, agencje ubezpieczeniowe i firmy poszukujące pracowników) zwiększyła liczbę ogłoszeń. Jednak przez pierwsze dni pismo ukazywało się w objętości tylko ośmiu stron, potem 20, więc nie było w stanie zmieścić wszystkich ogłoszeń (przed huraganem miało 80 stron). Siedem lokalnych telewizji w Nowym Orleanie tylko przez dwa tygodnie po uderzeniu Katriny straciło łącznie - według ekspertów - prawie 4 mln dolarów, które zarobiłyby na reklamach. W ostatnim półroczu ich łączny dochód z tego tytułu wynosił średnio 7,5 mln dolarów miesięcznie. Właściciele nie martwią się jednak spadkiem przychodów. „W takiej sytuacji reklamodawcy zdają sobie sprawę, jak ważne jest ich poparcie dla ofiar kataklizmu” - wypowiadał się na łamach „The New York Times” David Barrett, prezes firmy Hearst-Argyle Television Inc., właściciela WDSU-TV. „Oczywiście, będą ogłoszenia firm budowlanych, ubezpieczeniowych, sklepów z materiałami do odbudowy domów, banków oferujących pożyczki, firm szukających pracowników, ale będzie też - i już jest - wiele reklam deklarujących wyłącznie wsparcie dla ofiar Katriny, pieniądze czy inną pomoc” - zapewniał Barrett. Podobny wydźwięk miały po Katrinie reklamy w telewizji. Ogólnokrajowa sieć sklepów Lowe’s (sprzedająca wyposażenie domów, od śrubek po sprzęt AGD) nie zrezygnowała z wykupionego wcześniej czasu antenowego - zmieniła jednak gotowe reklamy i nawet zwiększyła ich liczbę. W nowych spotach informowała o zamrożeniu cen na wszystkie produkty w sklepach w rejonie uderzenia huraganu, o specjalnych dostawach produktów potrzebnych do usuwania skutków powodzi i wichury oraz o darowiznach na rzecz Czerwonego Krzyża i innych organizacji pomocowych. Egzamin zaliczony Powrót zespołów lokalnych mediów do rodzimych redakcji okazał się trudny, choćby ze względu na kolejny huragan - Ritę. Niektóre już jednak wróciły do Nowego Orleanu. Nadal nie wszędzie jest prąd, nie działają telefony, wyposażenie redakcji zostało zniszczone, więc trzeba korzystać z telefonów satelitarnych czy stołów montażowych stacji z innych miast. Media w Nowym Orleanie mają ten komfort, że są powiązane z większymi sieciami lub należą do ogólnokrajowych syndykatów. Dzięki temu mogą liczyć na wsparcie finansowe, techniczne i moralne, a to oznacza, że sytuacja wróci do normy. Kiedy - tego na razie nikt nie wie. Ważniejsze jest jednak to, że dziennikarze stanęli na wysokości zadania. - Starali się być wszędzie. Zamiast komentować, po prostu pokazywali, co się dzieje w Nowym Orleanie. Katrina nauczyła ich czegoś nowego: nie tylko bardziej ludzkiego podejścia do dramatów dziejących się we własnym domu, ale też sztuki tworzenia wiadomości w sytuacjach ekstremalnych. Jeszcze kilkanaście lat temu taki przekaz informacji byłby niemożliwy - uważa Steven Livingston. Dodaje, że miliony dolarów dla ofiar Katriny zebrano w ciągu kilku dni w głównej mierze dzięki dziennikarskim relacjom, które uzmysłowiły Amerykanom i mieszkańcom innych krajów rozmiary tragedii. - Nie można też zapominać, że wielu reporterów stawiło się do pracy mimo osobistych strat. Ich domy także zostały zalane, rodziny zagrożone czy ewakuowane, miejsca pracy zniszczone, a przecież w relacjach nie okazywali tego, skupiali się na pracy i muszę przyznać, że wykonywali ją znakomicie - komentuje Livingston. Prawie dwa miesiące po Katrinie duże amerykańskie media wciąż pomagają lokalnym redakcjom z Nowego Orleanu, głównie tym powiązanym z sieciami, przede wszystkim zapewniając łączność. W tym wypadku chodzi bowiem zarówno o dziennikarską solidarność, jak i o przyszłość, czyli utrzymanie pozycji na rynku medialnym. Agnieszka Pukniel, Waszyngton

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.