Wydanie: PRESS 06/2009

Walka z p@sożytami

W  serwisie internetowym Nowiny24.pl, tworzonym przez podkarpacki dziennik „Nowiny”, 10 maja ukazała się informacja Sławomira Oskarbskiego, dziennikarza gazety, o tym, że w firmie Dębica zamiast zwolnień będą obniżane pensje. Ten sam artykuł ukazał się na stronach lokalnego konkurencyjnego portalu e-Debica.pl, lecz z dopiskiem: „Źródło – Dębica: artykuły, informacje, aktualności”. Jak się okazuje, to nie przypadek. – Ja też informacje o Sanoku biorę ze strony Nowiny24.pl, oczywiście za pozwoleniem dziennikarza „Nowin”, który pracuje w Sanoku – stwierdza otwarcie Bartosz Frączek, właściciel lokalnego serwisu Sanok.tv.
Stanisław Sowa, redaktor naczelny „Nowin”, rozkłada ręce: – Lokalne portale masowo umieszczają nasze teksty na swoich stronach. Mamy z tym problem.
Dlatego szef działu online w „Nowinach” Mateusz Mazur poświęca jeden dzień w miesiącu na sprawdzanie, które lokalne strony internetowe skopiowały ich teksty. Podaje nazwy ośmiu, które nakrył ostatnio. – Lista nie jest ani pełna, ani w jakikolwiek sposób reprezentatywna. To kilka pierwszych serwisów, które mi się nawinęły – zaznacza.
Na porządku dziennym jest to, że teksty powstające w redakcjach gazet ogólnopolskich i regionalnych bez ich wiedzy trafiają do dużych portali, serwisów lokalnych, na strony branżowe oraz witryny informacyjne. – Rzadko kto pyta o zgodę – przyznaje Artur D. Liskowacki, prezes wydawnictwa Kurier Szczeciński i redaktor naczelny „Kuriera Szczecińskiego”.
– Ponieważ nie jesteśmy już tylko wydawcami gazet papierowych, lecz mamy również swoje serwisy w Internecie, wystarczy je przekleić. Znam serwisy, w których znaleźliśmy po osiem–dziewięć naszych większych tekstów – mówi Dariusz Piekarski, wiceprezes Infor Biznes (m.in. „Gazeta Prawna”).
Jednak właściciele serwisów internetowych zdają się nie widzieć w tym nic zdrożnego. Michał Brański, współwłaściciel portalu O2.pl, który w grudniu ub.r. uruchomił serwis informacyjny Sfora.pl, zapewnia, że do tej pory żaden wydawca nie miał do niego pretensji. – Nikt się do nas w tej sprawie nie zgłaszał – twierdzi Brański. – Zresztą przyjęlibyśmy to z zaskoczeniem, ponieważ Sfora.pl działa w ramach praktyk funkcjonujących od lat w portalach internetowych – dodaje. Dzięki tym praktykom Sfora.pl nie musi zatrudniać dziennikarzy, którzy zdobędą newsy. Wystarczą redaktorzy do opracowywania cudzych materiałów. Brański pytany, ile osób zatrudnia redakcja, ucina: – Takiej kuchni projektu nie chcemy zdradzać.
Mniej tajemniczy jest Artur Potocki z zarządu Interia.pl SA, który zapewnia, że w redakcjach Interia.pl pracuje kilkadziesiąt osób. – Też tworzą część materiałów portalu, ale przyznaję, że mniejszą – nie kryje.

Inkasowanie kasy
Trudno się dziwić właścicielom stron, skoro sami wydawcy gazet do niedawna nie widzieli nic złego w tym, że teksty ich dziennikarzy krążą po sieci. Mało tego – cieszyli się, że „cytowania rosną”. Dopiero gdy kryzys zajrzał im w oczy, szukają rozwiązań, jak ściągnąć pieniądze za podbierane materiały. – Trzeba coś z tym zrobić, bo sytuacja staje się dramatyczna – mówi Michał Kobosko, redaktor naczelny „Newsweek Polska”.
Dlatego Izba Wydawców Prasy powołała Stowarzyszenie Wydawców Repropol i stara się o przyznanie mu licencji na zarządzanie prawami autorskimi. Repropol miałby przekazywać wydawcom pieniądze za wykorzystywanie materiałów ich redakcji w Internecie. Zgodę na to musi wydać minister kultury. – Zapowiedział, że podejmie taką decyzję – mówi Maciej Hoffman, dyrektor IWP i prezes Repropolu. Stowarzyszenie już od 2005 roku próbuje taką zgodę od ministra dostać. Obiecana licencja ma być wkrótce wydana.
Według Macieja Hoffmana działalność Repropolu wyglądałaby tak: pełni funkcję inkasenta i pobiera zryczałtowane opłaty, m.in. od właścicieli stron internetowych, potem przekazuje pieniądze wydawcom. Ponadto ustala stawki cennikowe w porozumieniu z portalami. Repropol mógłby też przeczesywać Internet w poszukiwaniu kopiowanych materiałów wydawców. Każdy wydawca dostałby wtedy pieniądze za wykorzystywanie jego materiałów przez serwisy internetowe. Repropol mógłby występować do sądu w ich imieniu.
Wydawcy inicjatywę IWP witają z zadowoleniem. – Dla mnie najważniejsze jest, że zaczyna się o tym problemie mówić – stwierdza Artur Sierant, zastępca prezesa Presspubliki (m.in. „Rzeczpospolita” i „Gazeta Giełdy Parkiet”).
– Kibicuję tej inicjatywie. Czas klasycznych mediów drukowanych się nie kończy, ale zmienia się sytuacja, w której one działają, i trzeba się do niej dostosowywać – mówi Zbigniew Napierała, prezes Edipresse Polska.
– Trzeba próbować. Stracić możemy tyle, ile w to włożymy. Alternatywą jest nicnierobienie – kwituje Dariusz Piekarski z Infor Biznes. 

Teksty za linki
Do tej pory każdy wydawca prasowy działał na własną rękę. – Przygotowaliśmy ostatnio list do witryn naruszających nasze prawa. Jest w nim propozycja zakupu naszych treści i ostrzeżenie, że przywłaszczanie ich sobie to kradzież – mówi Artur D. Liskowacki z „Kuriera Szczecińskiego”.
Infor Biznes do sprawdzania, kto kopiuje teksty np. z „Gazety Prawnej”, wykorzystuje program Plagiat, dzięki któremu można przeszukiwać Internet i porównywać podobieństwo między tekstami. – Ustaliliśmy, że jeśli znajdziemy 80 procent podobieństwa z naszymi tekstami o długości przekraczającej dwa i pół tysiąca znaków, chcemy za to odszkodowanie – wyjaśnia Dariusz Piekarski. Infor szacuje, że te roszczenia łącznie mogą sięgnąć nawet 1 mln zł. Wydawca w lutym pozwał już Polską Federację Rynku Nieruchomości za wykorzystywanie w serwisie materiałów przygotowanych przez dziennikarzy „Gazety Prawnej” i serwisu Forsal.pl. – Opon z magazynu jakoś nikt nie kradnie, a teksty z serwisów tak. Musimy chronić kontent. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy mieli mniej pieniędzy na jego tworzenie, więc będzie niższej jakości. Musimy uświadamiać, że kontent to wartość i każde jego pobranie obliguje do pewnych działań. Każdy wydawca powinien podjąć walkę także oddzielnie. Musimy pokazywać, że sami o to dbamy – uważa Dariusz Piekarski.
Tylko że serwisy internetowe są przyzwyczajone, że za wykorzystywanie treści płacić nie muszą. – Mamy z wydawcami podpisane umowy, na mocy których w zamian za kontent świadczymy usługi promocyjne – przyznaje Artur Potocki z zarządu Interia.pl SA. Owe usługi to najczęściej link do serwisu wydawcy i ewentualnie jego logo. – Rzeczywiście, w przypadku krótkich informacji nie chcemy pieniędzy. Chcemy, by je linkowali na naszych warunkach. Gdy link przekierowuje na nasze strony, generuje nam ruch, więc mamy z tego jakieś korzyści – przyznaje Dariusz Piekarski. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze deklaracje o walce z bezpłatnym kopiowaniem w sieci, jest tu pewna niespójność. Przynęta „link za informacje” jest chyba dla wydawców wciąż kusząca.
Również redakcja „Nowin”, jeśli przyłapie serwis internetowy na podbieraniu treści, nie domaga się wcale pieniędzy, lecz odpowiedniego podlinkowania. – Wysyłamy prośby, że jeśli już od nas biorą, niech robią to w cywilizowany sposób. Reakcje są różne. Ostatnio wysłaliśmy trzy takie pisma i jeden serwis dostosował się do naszej prośby, w drugim wyskoczyli na nas z buzią, a trzeci nie zareagował – mówi Stanisław Sowa z „Nowin”. Artur D. Liskowacki jako wręcz pozytywny przykład podaje portal Stetinum.pl: – Sami się do nas zgłosili, że chcą podpisać umowę na linkowanie naszych tekstów.
To jednak tak, jakby założyć nowy dziennik, który przedrukowywałby za darmo informacje z innych gazet, tylko z odpowiednim tego zaznaczeniem. Wydawca, nie wykosztowując się na dziennikarzy, spokojnie zarabiałby na reklamach. Gdzie tu ochrona kontentu?
Tymczasem wydawcy łudzą się, że linkowanie ich tekstów ma wartość marketingową – że eksponowanie ich logo przyciągnie im użytkowników. Maciej Hoffman ironicznie zapewnia, że Repropol nie będzie zabraniał wydawcom oddawania tekstów w zamian za linki.

Uciekający czas
Myli się ten, kto sądzi, że linkowanie jego tekstów zwiększa ruch na jego stronie albo wręcz zachęca czytelników do kupna gazety. – Szacujemy, że z powodu redystrybucji naszych treści tracimy łącznie około 15 procent sprzedaży gazety – mówi Artur Sierant, wiceprezes Presspubliki. Zgadza się z nim Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”: – To zabijanie czytelnictwa prasy. Czytelnik nie ma już powodu, aby kupować gazety, bo interesujące go materiały przeczytał w Internecie.
W dodatku niektóre serwisy dopuszczają się manipulacji. Na przykład Sfora.pl przeredagowuje teksty z innych mediów, a pod materiałem umieszcza linki do stron źródłowych. Paweł Nowacki, redaktor naczelny serwisu Wiadomości24.pl, zauważył, że m.in. Sfora.pl, Wykop.pl i Wyczajto.pl korzystają z tzw. framingu – mimo że po kliknięciu w link do źródła informacji otwiera się strona źródłowa z tą informacją, na dole lub na górze znajduje się ramka serwisu, który ją podebrał. „(...) Gdy internauta ogląda treść w ramce, faktycznie dla Megapanelu PBI/Gemiusa jest zliczany na konto pasożyta. A zatem Wykop, Sfora, jak i Wyczajto w nieuczciwy sposób zarabiają na cudzych treściach, po pierwsze, prezentując go w swojej ramce, a po drugie, otrzymując ruch w statystykach” – wyjaśniał na swoim blogu Paweł Nowacki. Co ciekawe, jemu serwis Wykop.pl poradził, jak zrobić, żeby teksty z jego portalu nie pojawiały się razem z ramkami. – Przesłali nam kod, który powinniśmy wpisać na naszej stronie, by wyeliminować ramki. Cała operacja jest prosta, ale wcześniej nikt nas o takiej możliwości nie poinformował – ubolewa Nowacki. Zauważył też, że z powodu ramek czas przebywania internauty na stronie zaliczany jest na konto serwisu, który wykorzystał cudzą treść.
– Wyświetlanie treści w taki sposób, że ruch na stronie i czas pobytu na niej internauty nie jest zliczany na konto serwisu źródłowego, jest poważnym nadużyciem. Można to porównać z piracką retransmisją sygnału telewizyjnego – uważa Michał Adamczyk, redaktor naczelny miesięcznika „Chip”.

Linki nie zarobią
Łukasz Wejchert, prezes Grupy Onet.pl, przekonywał w wywiadzie w „Gazecie Prawnej”, że doskonałym rozwiązaniem dla wydawców są umowy barterowe: „To przekłada się na wiele korzyści, które pomagają rozwijać biznes – silniejsza marka, większa obecność i rozpoznawalność w Internecie. Gdyby nie takie umowy o współpracy, musieliby ponosić realne koszty reklamy, gdyby chcieli promować swój tytuł w Internecie”. I lał miód na serca wydawców: „Doskonale rozumiem problemy wydawców i to, że chcieliby zarabiać na produkowanych treściach więcej niż dziś. I uważam, że powinni”.
– Nie wiem, jak te umowy barterowe są konstruowane, ale wcale nie widzę, by wszystkie materiały wykorzystywane przez portale były podlinkowane. Krzywią się, gdy rozmawiamy z nimi, żeby coś podlinkowali – mówi o współpracy z Onet.pl Michał Kobosko. Jednak Onet.pl, Wirtualna Polska oraz Interia.pl i tak należą do tych, którzy zachowują się bardziej fair od innych stron WWW.
Szefowie wydawnictw mówią wprost: w linkach dziennikarzom pensji nie wypłacimy. – W dobie koniunktury wszyscy myśleli o inwestowaniu. W czasie kryzysu, gdy spadają przychody, szuka się sposobów na uszczelnienie budżetów i dlatego teraz robi się głośno na ten temat – wyjaśnia Zbigniew Napierała.
– Koledzy wydawcy nie spostrzegli, że serwisy internetowe rosną w siłę, budują sobie marki – a my co z tego mamy? Ponosimy koszt tworzenia kontentu, który posłużył do wypromowania cudzej marki – przyznaje Maciej Hoffman.
– Dzięki naszym materiałom serwisy zyskują bogactwo treści. Czasami biorą za darmo materiały, nad którymi dziennikarz musiał długo pracować. Dzięki temu mają lepszą oglądalność, co pomaga w pozyskaniu reklamodawców. A wszystko za pomocą prostej operacji na klawiaturze komputera polegającej na skopiowaniu tekstu. Dochody reklamowe zostają w portalach i nie są przekazywane autorom tekstów. To klasyczne pasożytnictwo – oburza się Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej”. Jego zdaniem powinien powstać system zryczałtowanych opłat, które uiszczaliby właściciele serwisów internetowych, i które byłyby przekazywane wydawcom.

Google też ma płacić
Od września ub.r. polscy wydawcy zmagają się też z potęgą agregatora newsów – ruszyła bowiem polska wersja serwisu Google News. Wyszukuje w sieci informacje i wyświetla je na swojej stronie głównej wraz z krótkim opisem. Jeśli internauta chce przeczytać całego newsa i kliknie w zajawkę, zostaje odesłany do strony źródłowej. – Zarabiają na treściach, które powstały w redakcjach, więc powinni się podzielić wpływami – uważa Maciej Hoffman z IWP. Przeciwko takim serwisom jak Google News oraz Yahoo! News wystąpili już za granicą m.in. Rupert Murdoch z News Corp. i prezes Axel Springer Mathias Döpfner.
Sęk w tym, że do niedawna wydawcy woleli żyć dobrze z Google, gdyż serwis ten generuje sporą część ruchu na ich stronach. Jednak gdy w lutym br. Google News obok wyświetlanych treści zaczął w USA zamieszczać reklamy kontekstowe, wydawcy się obudzili i zaczęli myśleć o pieniądzach.
– Niektórzy wydawcy mają problem ze zrozumieniem tego, co się dzieje w Internecie – stwierdza Artur Waliszewski, szef Google Polska. – Rozumiem protesty wydawców, gdy ktoś bierze w całości i bez porozumienia ich teksty na swoje strony internetowe, bo to jest niezgodne z prawem. Jednak porównywanie tego z wybraniem z tekstu 20 słów, żeby ktoś to mógł znaleźć, a następnie przeczytać na stronie wydawcy... Nie rozumiem tych protestów. My nie jesteśmy agregatorem newsów, lecz wyszukiwarką. Domaganie się od nas pieniędzy, to tak jak domaganie się pieniędzy od biblioteki za to, że ma katalog – argumentuje Waliszewski. Dodaje, że przed uruchomieniem Google News spotykał się z wydawcami i uwag z ich strony nie słyszał. – Wydawcy, z którymi miałem styczność, pytali o to, jak być dobrze widocznym w Google News i ogólnie w wyszukiwarkach, dobrze rozumieli model działania serwisu. Dlatego nie wiem, skąd tak naprawdę pochodzą protesty. Każdy, kto działa w Internecie, chce być wyżej w wyszukiwarce, a niektórzy wydawcy nagle nie chcą? Nie rozumiem dlaczego, ale nie zapominajmy, że każdy może w każdej chwili wycofać swoją stronę z Google News lub innych wyszukiwarek. W dzisiejszym świecie wartością nie jest wydrukowana gazeta, lecz treść – mówi Waliszewski.
Jednak prasa chyba zaczyna to rozumieć. Belgijska firma zarządzająca prawami autorskimi Copiepresse już w 2006 roku wytoczyła proces Google News. – Sąd w Brukseli orzekł, że portal Google News jest portalem informacyjnym, a nie jedynie agregatorem wiadomości, i naruszył prawo, udostępniając fragmenty wiadomości – relacjonuje David Wood, doradca prawny Initiative for a Competitive Online Marketplace (ICOMP), organizacji zrzeszającej prawie 50 firm działających na rynku internetowym i partner w kancelarii prawnej Gibson, Dunn & Crutcher w Brukseli.
Przedstawiciele Google tłumaczyli, że sprawa w sądzie nie była potrzebna, bo każdy mógł się zwrócić do Google o zaprzestanie emisji jego nagłówków. „Webmaster może umieścić na swojej stronie plik Robots.txt, w którym poinformuje nas, że nie życzy sobie indeksowania. Wydawcy mogą zrobić na swoich stronach to samo” – argumentował w rozmowie z IDG News Service Nathan Stoll, menedżer produktu w Google. Sąd nakazał jednak Google News usunięcie materiałów belgijskich wydawców, grożąc karą 25 tys. euro za każdy dzień obecności tych materiałów w serwisie. – Jesteśmy w trakcie apelacji od wyroku – informuje Artur Waliszewski z Google Polska. Dodaje, że orzeczenie sądu w Brukseli nie dotyczy innych sądów w Belgii, sądy w innych krajach europejskich zaś uznały, że serwisy podobne do Google News działają w zgodzie z prawem autorskim.
Tymczasem polscy wydawcy mają twardy orzech do zgryzienia – w marcu ujawniono, że Polska Agencja Prasowa będzie dla Google News dostarczała wybrane materiały. W zamian Google News podzieli się przychodami z umieszczanych przy nich reklam kontekstowych. Szczegółów jeszcze nie ujawniono, ale wydawcom nie podoba się ta umowa – oni PAP-owi muszą płacić za materiały, które będą teraz dostępne za darmo w Google News.

Repropol na papierze
W „Gazecie Prawnej” prezes Grupy Onet.pl zapewniał, że jest gotowy do rozmów z wydawcami na temat wypracowania modeli, dzięki którym mogliby zarabiać na swoich treściach wykorzystywanych w Internecie. Artur Potocki z Interii też nie odmawia rozmowy na ten temat z wydawcami, gdy się do niego zgłoszą. Jednak Artur Waliszewski z Google Polska sceptycznie odnosi się do nakładania opłat na serwisy internetowe. – Rozumiem, że prasa ma ciężki okres, ale musi zmienić model biznesowy. Od dziesięciu lat powinni myśleć, jak działać w Internecie – kwituje.
Do rozmów o pieniądzach zapewne i tak szybko nie dojdzie. Repropol na razie nie ustalił szczegółów, jak uregulować sprawę płatności za treści wydawców prasowych wykorzystywane w Internecie.
A wydawcy czekają, aż Repropol zacznie działać. – Te regulacje są trudne, bo istnieje przekonanie, że Internet jest wolny i bezpłatny. Jednak nie może być tak, że wszyscy od nas biorą i nie płacą – przekonuje Zbigniew Napierała, prezes Edipresse Polska.
– Jeżeli na przykład News Corporation spróbuje wprowadzić odpłatność za teksty w Internecie, internauci zaczną się przyzwyczajać, że za dobry kontent trzeba zapłacić – ma nadzieję Michał Kobosko z „Newsweeka”.
Podczas gdy polscy wydawcy czekają na rozwiązanie ich problemów, w Stanach Zjednoczonych już powstała instytucja, która ma pomóc prasie w ściąganiu należności za teksty w sieci – Journalism Online. W ramach projektu ma powstać serwis informacyjny, w którym internauci za 15–20 dol. miesięcznie będą mieli dostęp do poszczególnych tytułów.
Do walki z kopiowaniem tekstów w Internecie zaangażowano też amerykańską firmę Attributor. Wydawca udostępnia Attributorowi swoje teksty, firma elektronicznie je oznacza i dzięki temu może śledzić ich ruch w sieci. „Nasz system wykrywa nie tylko kradziony materiał, ale też brokera, który umieścił obok niego reklamy. I właśnie od tych brokerów wydawcy będą domagać się opłat z tytułu reklam, które figurują przy ich tekstach. Jeśli wydawcy będą zarabiać na reklamach umieszczonych wokół ich tekstów także na innych stronach w sieci, to już nie będą walczyć o ich usunięcie” – wyjaśniał w rozmowie z „GW” Rich Pearson, szef działu marketingu Attributora.
Czy jest szansa na polskiego Attributora? Z naszych rozmów wynika, że raczej nie.
– Amerykanie coś wymyślą, my będziemy to naśladować – kwituje Artur Sierant z Presspubliki. I nawet Maciej Hoffman nie kryje, skąd oczekuje pomocy: – Jakieś rozwiązania przyjdą z Niemiec albo ze Stanów.

Mariusz Kowalczyk

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.