Wydanie: PRESS 02/2005

Wybudzić w sześćdziesiąt sekund

Gdy składałem w Trójce propozycję audycji „60 sekund na minutę”, usłyszałem, że dobrze by było, gdybym znalazł wykonawcę swoich tekstów. Najlepiej znanego aktora w wieku 30–40 lat. Padały nazwiska Pawła Wilczaka, Michała Milowicza. Jednak aby precyzyjnie pokazać, jaki charakter miałaby mieć audycja, sam nagrałem sześć przykładowych odcinków. Gdy zaprezentowałem je dyrekcji Trójki, Witold Laskowski i Adam Fijałkowski zapytali, kto to czyta. Zdziwiony, że mnie nie rozpoznali, odparłem, że ja. Wówczas Laskowski zarządził: „To rób to nadal. Koniec poszukiwań”.
Poczucie humoru to cecha złożona i delikatna, rozległa i pojemna: od schadenfreude do autoironii, od bawarskiej rubaszności do brytyjskiego wyrafinowania, od slapsticku do purnonsensu. Wszystkim nie dogodzę, postanowiłem więc nadać programowi otwartą formułę: są zatem parodie, podbita sarkazmem publicystyka, absurdalne wersje bajek, piosenki – i to nagrywane techniką wielośladową, bogato aranżowane.
Spośród kolegów satyryków najbliżej mi do Szymona Majewskiego, którego „Sponton” też jest minisłuchowiskiem, ale tworzy go spora grupa. Szymon – poza świetnymi tekstami – dysponuje poważnym atutem: jest znany z ekranu. Dzięki temu słuchacze mogą zobaczyć autora oczyma wyobraźni. Z kolei Tomasz Olbratowski uczynił atut z drobnej, acz wyrazistej wady wymowy. Jest przez to charakterystyczny, a niedbały ton, jakim podaje swoje felietony, paradoksalnie uwypukla ich treść.
Mogę udawać helikopter Wiele tekstów do „60 sekund na minutę” powstało podczas spacerów z moim synem, na które zawsze zabieram dyktafon. Nauczyłem się, że należy notować każdy pomysł, a nie łudzić się, że się go zapamięta. Często przyjaciele i krewni pytają, jakim cudem udaje mi się codziennie wymyślić nowy odcinek. „Ty coś bierzesz?”. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że jestem strasznym nudziarzem, nigdy w życiu się nie upiłem, nigdy niczego nie brałem. To po prostu myślenie żartem – niegroźna dewiacja zawodowa, nabywana przez lata pracy. Fotograficy i operatorzy filmowi myślą kadrem, poseł Macierewicz myśli teczkami, a ja myślę żartem. Mój hardware to papier i wieczne pióro. Software – sprawny telewizor, szczególnie programy informacyjne, Internet i stosy gazet lub, pardon, czasopism.
Radio musi – choćby w niewielkim zakresie – odwoływać się do wyobraźni słuchacza. Uruchamiają ją skojarzenia słowne, muzyka informująca o przyjętej konwencji („Sensacje XX wieku”, „Archiwum X”), efekty dźwiękowe: odgłosy zwierząt, zgiełk uliczny, pogłosy, echa. Pamiętając jednak, że większość słuchaczy może akurat w porze mojej audycji prowadzić samochody, staram się unikać dźwięków, które mogą wywołać niebezpieczną sytuację: wybuchów, pisków opon, klaksonów, syren pogotowia lub policji. Trzymam się tej zasady, odkąd o mało nie wpadłem w poślizg, gdy w radiowej reklamie opon usłyszałem odgłosy gwałtownego hamowania, przez co odruchowo wcisnąłem hamulec.
Nie wszystkie efekty dźwiękowe uzyskuję za pomocą mikroprocesorów. Czasami wystarczy zdrowe gardło, język i płuca. Helikoptery, wichry, większość zwierząt, śmiechy i złowieszcze rechoty – to produkt mojego osobistego aparatu wykonawczego. Do uzyskania charakterystycznego sapania, znaku rozpoznawczego Dartha Millera (alias Dartha Vadera) z „Gwiezdnych wojen”, używam kufla do piwa. Pustego, rzecz jasna.
By audycja miała nerw, mówię szybko i dynamicznie. W radiu trzeba w zamierzony sposób operować głosem – jego wysokością, intonacją, akcentem. Sposób przekazania treści może być recenzją, wyrażać stosunek do opisywanych zdarzeń. Każdy dźwięk, zabieg interpretacyjny musi być uzasadniony. Jeżeli zawieszam głos, słuchacz odruchowo wytęża słuch. Gdy w końcu nastąpi puenta, ta chwila ciszy ją wzmocni. Kiedy obcokrajowiec próbuje mówić po polsku, skupiamy większą uwagę na wypowiadanych przez niego treściach niż podczas rozmów z rodakami. Często więc wcielam się w role obcokrajowców – francuskiego kucharza, niemieckiego turysty, próbowałem parodiować Kevina Aistona. Tak zwany warsztat aktorski umożliwia łatwą identyfikację postaci, w którą się wcielam. Radio zawęża jednak pole manewru. Umożliwia parodię jedynie w odniesieniu do osób nie tylko dobrze znanych, ale i mówiących z jakąś manierą, w sposób charakterystyczny (Wiktor Zin, Lech Wałęsa, Bogusław Wołoszański, Tadeusz Mazowiecki).
Żarty jednozdaniowe Kiedy zdecydowano, że „Sześćdziesiątka” będzie nadawana rano, padło określenie „audycja wybudzająca”. Stąd ten piekielny budzik w czołówce. Poranna audycja nie może być ciężka, powinna być jak zdrowe śniadanie – pożywna i lekkostrawna. Z maksymalną liczbą momentów rozweselających. Lubię więc żarty jednozdaniowe, np. „W Warszawie oddano do użytku nowy odcinek metra o długości pół metra”. W trakcie programu nie poprzestaję na jednej puencie.
By od rana nie masakrować ludzi złośliwymi analizami działań polityków, skupiam się na nich samych, także na ich powierzchowności. Tak się narodziła Stara Cyganka, która np. radziła prezydentowi Kwaśniewskiemu, by się nie opalał w okularach przeciwsłonecznych, bo „wygląda jak panda”. Polityka bywa u mnie również sztuką kulinarną: „Grupa Trzymająca Wazę z Zupą proponuje korupnik”. Duża część słuchaczy Programu III to moi rówieśnicy, pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatków, więc założyłem, że znają „Gwiezdne wojny”. Dlatego mogłem naszych polityków wysłać w kosmos i opowiadać o „Sejmolocie, holującym stację komiczną Polonia do Gwiazdozbioru Brukselki” czy „młodym Tuskwalkerze, który podróżuje przez Polaktykę Rokitą dalekiego zasięgu z głowicą dociekliwą, unikając zderzenia z licznymi Giertychoidami i Leppeorami”.
Audycje nagrywam dwa, trzy razy w tygodniu po dwa, trzy odcinki. Rejestracja mojego głosu na twardym dysku komputera nie trwa dłużej niż dziesięć minut. Reszta to zabiegi realizatorskie – wyrównanie poziomu, nałożenie efektów, kompresja, zmiksowanie, sformatowanie do mp3, wypalenie na płycie. Gdy potrzebne są dodatkowe zabiegi, np. przekształcenie mojego głosu w głos Starej Cyganki lub wypełnienie muzyką i efektami dźwiękowymi kolejnych ścieżek, czas się wydłuża. Jednak nie przypominam sobie sesji dłuższych niż dwugodzinne. Autorem bądź współautorem większości materiałów muzycznych programu jest realizator Bartek Wielgosz, właściciel gdyńskiego studia, w którym nagrywam. Gotowa audycja wędruje via e-mail na Myśliwiecką, do studia Trójki.
Jeżeli miewam klęski urodzaju, to z powodu nadmiaru tekstów. Jeśli tekst stawia opór, doliczam mojej minucie VAT i akcyzę, ale dotąd żaden odcinek nie przekroczył dwóch minut. A powstało ich już ponad trzysta. To mniej więcej pięć godzin (plus VAT i akcyza).
Od razu, gdy zaczynam pisać, wiem, w jakiej formie dzieło się ukaże. Dobrze przyjął się pomysł nowych tekstów do znanych przebojów. Należy na to – zgodnie z prawem autorskim – uzyskać pisemną zgodę twórców oryginału. I tu zaczynają się schody, bo część artystów nie ma dystansu do własnej twórczości i trudno ich przekonać, że nie naigrawam się z niej, lecz jedynie wykorzystuję popularność piosenek. Tworząc nowy tekst, staram się zbudować fonetyczne podobieństwo do oryginału.
Czasem oryginalny tekst sam nasuwa skojarzenie: „Kiedy byłem małym chłopcem” – „kiedy byłem SLD-owcem”; „Anna Maria” – „Jan Maria”; „Nie ma zysku” – „nie ma dysków”. Znana melodia przykuwa uwagę. Dzięki niej mam na początek pewien kredyt od słuchacza, który koncentruje się na tekście, bo melodię już zna i na ogół ją lubi. Kłania się inżynier Mamoń.
Przy okazji sporadycznych występów scenicznych dowiaduję się, że ludzie czekają na tzw. powiedzonka autografy. Że to metoda skuteczna, wiemy chociażby ze znakomitego brytyjskiego serialu „Allo! Allo!”. Dlatego wmontowałem w usta moich bohaterów identyfikacyjne refreny. Narrator „Nonsensacji XXI wieku” nie omieszka zauważyć: „tymczasem Hitler i Stalin w dalszym ciągu nie żyli”; Stara Cyganka nawet do Lecha Wałęsy zwraca się per „młody człowieku”, a poruszona jakimś odkryciem, krzyczy: „a niech mnie tabor przejedzie!”.
Show must go on Głupio zabrzmi, ale bazą mojego warsztatu jest dobre samopoczucie. Wyznaję zasadę, że każdy dzień nad ziemią to dobry dzień. Jednak jak każdemu, nie zawsze jest mi do śmiechu. Mój synek przyszedł na świat trochę za wcześnie, przez pierwszy tydzień walczył o życie w inkubatorze. Jedna z najbliższych mi osób umierała na raka. Byłem z nią do samego końca. Tymczasem audycja cały czas się ukazywała. Po prostu mam teczkę tekstów ratunkowych, niedotyczących aktualnych wydarzeń. Wolałbym do niej nie sięgać, ale czasami muszę. Show must go on.
Skąd wiem, że to, co wymyśliłem, jest śmieszne? Mogę jedynie stosować zasadę: „Rozśmieszaj bliźniego, jak siebie samego”. Jest w tym pewna doza hazardu. Bo w satyrze czy komedii recenzją jest śmiech publiczności. Tymczasem w radiu nie mogę widzieć ani słyszeć jej reakcji. Szkoda.
Maciej Kraszewski
Autor, reżyser, producent kilkuset programów radiowych i telewizyjnych. Był jednym z autorów tekstów do „Wieczoru z Alicją” i „Magazynia” (TVP 1), pisze dla Krzysztofa Jaroszyńskiego i Stefana Friedmanna. Współautor i współreżyser seriali „Szpital na perypetiach” i „Daleko od noszy” (Polsat) Audycji Macieja Kraszewskiego „60 sekund na minutę” słuchaj na Press CD

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.