Wydanie: PRESS 11/2004
Przepisać się nie da
2100 minut, czyli 35 godzin nagrań, które zrobiłyśmy z Anną Sekudewicz, przygotowując nagrodzony 25-minutowy reportaż o górnikach „Cena pracy”, leży dzisiaj w naszej szafie. Z prostego matematycznego rachunku wynika, że odrzuciłyśmy 2075 minut! Większość reporterów radiowych pewnie złapie się za głowę i krzyknie: „trzeba było tyle nie nagrywać”. Ci, którzy kiedykolwiek próbowali zrobić taki reportaż, wiedzą, że czasami jest to konieczne.
Słuchamy
Odsłuchanie pierwszych kilkudziesięciu minut nagrań nie wprowadziło nas w dobry nastrój. Po prostu na początku niewiele udało się nagrać – głównie ciszę albo pospiesznie oddalające się kroki. Wybrani przez nas rozmówcy na widok mikrofonu najczęściej odwracali głowę i uciekali. I trudno się im dziwić – chciałyśmy, żeby mówili o przestrzeganiu przepisów bezpieczeństwa pracy w kopalniach. A temat był gorący. Śląskimi kopalniami wstrząsnęło właśnie kilka wypadków, coraz częściej pojawiały się informacje, że ze względów ekonomicznych kierownictwo oszczędza na bezpieczeństwie. Jednocześnie ukazała się lista kopalń przeznaczonych do likwidacji. Nic dziwnego, że w obawie o utratę pracy górnicy nie chcieli nic powiedzieć do mikrofonu. Jednak udało się przerwać tę zmowę milczenia, wystarczyło znaleźć jednego górnika, który zaczął mówić. Potem fakty potwierdzili inni. Nasi rozmówcy to nie tylko ludzie pracujący na dole w kopalni. Kilka z 35 godzin nagrań to rozmowy z wdowami po górnikach, którzy zginęli w tragicznym wypadku w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu Zdroju. Kiedy opowiadały nam o swoich najtragiczniejszych przeżyciach – po prostu słuchałyśmy.
Przeglądamy dalej materiał, pojawiają się urzędnicy: odważni związkowcy, małomówni dyrektorzy kopalń i rzecznicy prasowi, którzy najchętniej w ogóle nie odpowiadaliby na nasze pytania. Na kolejnych taśmach mamy zarejestrowane społeczne protesty: pikietujących w centrum Katowic i Warszawy górników, kobiety siedzące przez kilkanaście dni na dachu sortowni kopalni Centrum, matki i żony górników jadące pikietować dom ówczesnego ministra pracy Jerzego Hausnera.
Kolekcjonowałyśmy także materiały zaprzyjaźnionych reporterów newsowych, choć doświadczenie mówiło nam, że zupełnie inaczej nagrywa się 30 sekund potrzebnych do wiadomości niż materiał do reportażu. Reporter newsowy najczęściej oczekuje zwięzłych i efektownych wypowiedzi. My szukałyśmy tej prawdy, którą trudno było znaleźć w codziennych doniesieniach dziennikarzy. A życie – w czasie półtorarocznej pracy nad reportażem przyniosło kolejne wypadki: na przykład poparzenie 16 górników po wybuchu metanu w kopalni Bielszowice w Rudzie Śląskiej.
Selekcjonujemy
I tak stanął przed nami problem odrzucenia 2075 minut nagrania. Zazdrościłyśmy kolegom radiowcom z Niemiec, Norwegii czy Francji. Ich reportaże trwają średnio 50 minut, a pracują nad nimi nieporównanie dłużej niż my w Polsce.
Jak swobodnie poruszać się po tak obszernym materiale? Ja uzbrajam się w długopis i dużą liczbę kartek papieru. Precyzyjnie notuję wyselekcjonowane frazy, fragmenty zdań, a także zarejestrowane dźwięki. Dla Anny Sekudewicz jest to zdecydowanie łatwiejsze – po prostu pamięta! Nadal budzi moje zdziwienie fakt, że można zapamiętać nawet ton zdania wypowiadanego w 15. minucie nagrania i zmontować je logicznie ze sformułowaniem, które padło w 50. minucie. Ja używam różnokolorowych fiszek, robię notatki z dokładnym zaznaczeniem minuty nagrania, w którym rozmówca wypowiedział interesującą mnie kwestię.
Było wielu rozmówców, których wypowiedzi z oczywistych względów nie znalazły się w naszym reportażu. Odrzuciłyśmy na przykład ponaddwugodzinne nagranie rozmowy z emerytowanym górnikiem, który doskonale pamięta czasy, kiedy Śląsk nazywało się złotym eldorado, a uprzywilejowani górnicy w sklepach „G” mogli kupować lodówki i meble niedostępne dla innych. Rozbudowywanie tego, skądinąd ciekawego wątku oddaliłoby nas tylko od tematu wypadków w górnictwie. W koszu znalazło się również nagranie z jednym ze związkowców jastrzębskiej kopalni. Mówił związkowym językiem pełnym wyświechtanych urzędowych sformułowań, frazesów, paragrafów i niezrozumiałych dla przeciętnego słuchacza technicznych określeń. To, że nie wykorzystałyśmy jego wypowiedzi, nie oznaczało, że nie wysłuchałyśmy ich z uwagą. Cały, również odrzucony materiał to nasza dokumentacja. Jednak wciąż szukałyśmy bohaterów, którzy mają zdolność plastycznego opowiadania zdarzeń. Chodzi przecież o to, by słuchacz nie pozostał obojętny wobec opowiadanej historii, by w jego umyśle wykreować plastyczne obrazy.
Konstruujemy
Najważniejsze pytanie, które trzeba sobie postawić, brzmi: Jak przez małą historię opowiedzieć tak naprawdę historię dużą? Chciałyśmy uchwycić Śląsk w momencie przełomu i zarejestrować, jak się zmienia. Chciałyśmy pokazać społeczne wstrząsy spowodowane zamykaniem kopalń, strach o utratę miejsc pracy, ale też lęki żon, które martwią się codziennie o mężów pracujących w niebezpiecznych warunkach. Chciałyśmy pokazać polskie górnictwo w okresie transformacji, a doszłyśmy do przygnębiających wniosków, że górnicy zamienili się w maszyny do produkcji i że dawno wszyscy zapomnieli o szacunku, jakim darzono kiedyś ten zawód. „Na kopalniach zataja się wypadki i dzisiaj. Kiedyś nas przymuszali do roboty, a dzisiaj straszą. Zwolnieniem. Dzisiaj rządzą tacy faszyści, że człowieka by zeżarli” –mówi jeden z bohaterów.
Zależało nam na jednym: skonstruować reportaż za pomocą następujących po sobie scen – naturalnych zdarzeń i sytuacji, a nie publicystycznych deklaracji czy wypowiedzi ekspertów. Pokazywać, a nie mówić. Słuchacz jest tutaj postawiony w sytuacji osoby podsłuchującej czy nawet podglądającej nasze kolejne spotkania z bohaterami. To właśnie kolejne sceny budują historię. Obowiązuje zasada: pokazuj, a nie komentuj!
Wybór tych, a nie innych scen poprzedziły długie rozmowy i wahania. Od początku byłyśmy przekonane, że ważnym elementem będzie spotkanie wdów, które niezwykle emocjonalnie opowiadają o swych najtragiczniejszych przeżyciach, a do tego konkretnie mówią o warunkach pracy górników i łamaniu zasad bezpieczeństwa w kopalniach.
Dalszą część reportażu pomogło nam niestety napisać życie. Rozpoczynając nad nim pracę, nie mogłyśmy przypuszczać, że w miesiąc po tragicznej rocznicy w kopalni Jas-Mos 16 górników z zupełnie innej kopalni zostanie poparzonych metanem. Co gorsza, okaże się, że dzień przed tragedią w tym samym miejscu w kopalni doszło do podobnego zdarzenia, ale kierownictwo wypadek zataiło.
Montujemy
Montaż wybranego materiału to praca żmudna jak szydełkowanie. Z tą różnicą, że na początku wcale nie widać efektów. Reporter układa przygotowane wcześniej całości, montuje dźwięki i czyści tzw. brudy. Przy wycinaniu powtórzeń, drobnych potknięć czy częstych „yyyyy” trzeba jednak uważać. Niektóre mają kolosalne znaczenie dla wymowy danego fragmentu: „yyyyy” dyrektora poważnej instytucji zastanawiającego się nad odpowiedzią to strzał w dziesiątkę.
Pytanie o to, co zostawić, a czego się pozbyć, jest zasadnicze ze względu na dopuszczalną długość reportażu. Do dziś żałujemy sekwencji protestu w kopalni Sośnica. Dyrektor zakładu nie zgodził się, byśmy weszły do cechowni, gdzie miała się odbyć zorganizowana przez związkowców masówka. Po krótkiej i oczywiście nagranej przez nas kłótni ze strażnikami oddałyśmy magnetofon górnikom, którzy sami zrealizowali nagranie w cechowni. Efekt był ciekawy, ale na ten materiał w naszym reportażu nie było już miejsca.
Po wstępnym montażu tzw. słowa przyszedł czas na dźwiękową realizację reportażu. Tu pracowałyśmy już z reżyserem dźwięku Jackiem Kurkowskim. Kogoś, kto nigdy nie zajmował się dziennikarstwem radiowym, zdziwiłaby różnica w nagraniu ciszy w pokoju, w którym siedzi kilka osób, a na przykład ciszy w kuchni, w której pracuje lodówka. Montaż różnych przestrzeni akustycznych może być zadaniem równie karkołomnym jak montaż filmowy. Aktor nie może przecież pukać do drzwi brązowych, a sekundę później otwierać czerwonych. Podobnie jest w radiu. Różnorodne dźwięki trzeba ze sobą umiejętnie połączyć: ciszę przed kopalnią nagrywaną o świcie, zjazd windą na dół kopalni, długą wędrówkę po korytarzach kilkadziesiąt metrów pod ziemią, dziesiątki huczących i hałasujących maszyn.
Szczególnie trudne było montowanie sekwencji z dołu kopalni, gdzie tło akustyczne jest mocno zróżnicowane. Montowanie warstwy słownej staje się w takiej sytuacji niezwykle skomplikowane, a niespełna pięciominutowa sekwencja zarejestrowana w kopalni jest wynikiem montażu prawie trzech godzin materiału wyjściowego. Kolejnych kilkadziesiąt godzin zajęło nam więc płynne połączenie huczącej maszyny z ciszą poranka i bawiących się dzieci z odgłosem pociągu wiozącego węgiel.
Najwięcej kłopotów sprawia przemontowywanie gotowego materiału. Jeżeli jest dobrze skonstruowany, wycięcie jednego, dwóch zdań może zrujnować całą konstrukcję. W ostatnim etapie pracy wymontowywanie jednego zdania ze sceny z wdowami trwało dłużej niż zmontowanie nowego, dziesięciominutowego reportażu.
Wydawałoby się, że każdy reportaż radiowy można bez kłopotu przepisać z taśmy i opublikować w gazecie. Prawdziwy reportaż radiowy nie poddaje się jednak takim zabiegom. Bo jak oddać atmosferę kopalnianej cechowni, drżenie głosu rozmówcy czy dźwięki wysypywanego przez dzieci węgla? Reportażu „Cena pracy” przepisać się nie da – sprawdziłyśmy!
Anna Dudzińska, Polskie Radio Katowice
„Cena pracy”, reportaż Anny Dudzińskiej i Anny Sekudewicz w realizacji dźwiękowej Jacka Kurkowskiego otrzymał w tym roku nagrodę Prix Italia w kategorii reportaż radiowy
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter