Wydanie: PRESS 08/2004

Redaktor komputer

Redaktor naczelny „Życia Warszawy” Andrzej Załucki podróżuje ostatnio po Europie i przygląda się komputerowym systemom wydawniczym funkcjonującym w redakcjach. Szykuje rewolucję najpierw w swojej gazecie, a potem w całym wydawnictwie. Jej efektem ma być usprawnienie pracy dziennikarzy i redaktorów. – Zyskamy przez to więcej czasu na dopracowanie informacji i tekstów – mówi Załucki. System wydawniczy daje redaktorom narzędzie do opanowania całego procesu tworzenia dziennika. Załucki przyglądał się pracy kilkunastu redakcji, m.in. „Der Tagespiegel” (Berlin) i „Neue Presse” (Coburg) czy „Corriere di Rieti”(Rieti), „Avvenire”(Mediolan) i „La Provincia” (Como). Korzystają one z systemów wydawniczych, nad których zakupem zastanawia się właśnie „Życie Warszawy”. – Można w nich jednocześnie przygotowywać materiały na wszystkie kolumny. Do tego redaktor na bieżąco widzi pracę dziennikarza, a ten ostatni – jak będzie wyglądał jego tekst na kolumnie – Załucki wymienia zalety poznanych systemów. Na inny aspekt systemów wydawniczych – szczególnie przy przetwarzaniu olbrzymiej liczby informacji – zwraca uwagę Tomasz Kuczborski, szef Studia Q, przedstawiciela firmy Sinedita: – W redakcjach, które dysponują systemem wydawniczym, rzadziej zdarzają się wpadki. Dobrze skonfigurowany system pamięta i – co najważniejsze – przypomina w odpowiednim momencie, że na przykład dany tekst czy zdjęcie już były drukowane. Niektóre polskie wydawnictwa posługują się już systemami wydawniczymi. Nie ma ich jednak dużo, najczęściej zresztą są to autorskie rozwiązania, przystosowane do struktury redakcji. Powód: adaptowanie gotowych systemów kupionych na Zachodzie jest niezwykle drogie. UOM zarządza portalem Codzienne wydanie „Gazety Wyborczej” – grzbiet główny wraz z lokalnym dodatkiem – zawiera ponad 200 tekstów. Nad każdym pracuje autor, redaktorzy, korektor, w końcu łamacz, a ponieważ „Gazeta” ma redakcje lokalne, więc teksty krążą między miastami. Bez systemu, który panuje nad olbrzymią liczbą plików, ta machina by nie działała. Obecne rozwiązania Agory rodziły się kilka lat. Ich podstawą jest system katalogów. Nie jest to może zbyt wyrafinowana metoda, ale się sprawdza. Dziennikarze i redaktorzy „Gazety” dostęp do katalogów redakcyjnych i własnego konta poczty elektronicznej mają z dowolnego oddziału w Polsce. W warszawskiej centrali katalogi podzielono na działy (polityczny, kultura, gospodarka itd.) – każdy dziennikarz z redakcji lokalnej sam wrzuca swój tekst do odpowiedniego katalogu. We wszystkich oddziałach „Gazety” obieg tekstów jest taki sam. Dziennikarz pisze tekst na swojej prywatnej ścieżce w sieci, do której żaden przełożony nie ma wglądu, potem wrzuca go do katalogu z tekstami nowymi, do którego mają dostęp redaktorzy. Ci po poprawieniu tekstu wrzucają go do katalogu Korekta lub do katalogu Kontakty, skąd dziennikarz zabiera tekst z zaznaczonymi miejscami do poprawy. Korekta przesyła przeczytany tekst do katalogu Gotowe, następnie redaktor prowadzący po wybraniu go do swojego numeru przerzuca do katalogu Studio – a stamtąd zabierają go łamacze i ustawiają na kolumnie. By przesłać tekst do korekty czy do studia, wystarczy kliknąć w odpowiednią ikonkę na pasku poleceń. Ciekawym rozwiązaniem jest też słownik ortograficzny używany w „Gazecie Wyborczej”. Jego zawartość tworzą słowa, które już wystąpiły w tekstach „GW” – z uwzględnieniem nazwisk, żargonu czy nowo utworzonych pojęć. Z chwilą powstania portalu Gazeta.pl informatycy „GW” stworzyli system zwany przez dziennikarzy „łomem” (od nazwy UOM – Uogólniony Open Market), dzięki któremu oddziały lokalne czy działy redakcji wprowadzają sporą część materiałów do portalu. Jest to stworzony i dostosowany do potrzeb „Gazety” tzw. CMS (Content Management System – system zarządzania zawartością portalu). Przydziela odpowiednie uprawnienia osobom odpowiedzialnym za dane elementy portalu i za umieszczanie tekstów we wskazanych miejscach. Każdy redaktor wprowadza do Internetu artykuły i podczepia zdjęcia. Tzw. redaktorzy internetowi mają wpływ na wygląd stron portalu, za które odpowiadają. Dziennikarze dodają do tekstów tytuły i leady internetowe, które się różnią od tych w wydaniu drukowanym. Przy tekstach jest metryczka, w której określone są m.in. czas, w jakim ma się pojawić i zniknąć dany tekst, oraz dział portalu. Prima monitoruje pracę – Gdzie nam się mierzyć z Agorą – stwierdza Piotr Cichocki, dyrektor informatyki i telekomunikacji w Wydawnictwie Murator. Ale system stworzony w tej firmie w niczym nie ustępuje temu w „GW”. Murator wydaje dużo katalogów, które zawierają, oprócz tekstu, również ważne informacje dodatkowe, np. spisy dystrybutorów, logo, zdjęcia czy prezentacje. Przechowywanie tych materiałów i zarządzanie nimi bez specjalnej bazy danych jest praktycznie niemożliwe. Dlatego informatycy stworzyli wielką bazę danych o nazwie Prima – korzysta z niej niemal całe wydawnictwo. Kiedy dział marketingu bezpośredniego pozyska klienta, jego dane przekazuje do bazy. Tam trafia praktycznie cała zamówiona przez klienta prezentacja, łącznie z elementami dodatkowymi, za które często klient płaci, np. specjalne oznaczenia, że to nowość w ofercie, logo czy opisy produktów. Niektóre z elementów klient zamawia dodatkowo i dlatego ich odpowiednie skatalogowanie jest ważne. Redakcja może w dowolnym momencie podejrzeć, ile ma zamówień do określonego działu, autoryzować wszystkie elementy zamówienia (np. znaki graficzne czy listy dystrybutorów). Efektem końcowym jest prawie gotowy spiegel. Z Primy korzystają również inne komórki wydawnictwa. Pracownicy działu marketingu bezpośredniego wprowadzają do niej informacje o klientach, zapisując datę rozmowy z nimi, notatkę o jej przebiegu i datę, kiedy system ma przypomnieć o telefonie do klienta. W systemie wystawiane są i przechowywane faktury dla klientów. Nadzorujący telemarketerów mogą w każdej chwili sprawdzić ich pracę, otrzymać raport o liczbie wykonanych przez konkretną osobę telefonów i pozyskanych klientach. Również lista płac jest tworzona automatycznie. Kierownik wprowadza określony dla pracownika plan i stawki prowizji, a Prima analizuje efekty, wyliczając na koniec kwoty, które otrzymają pracownicy. Podobny funkcjonalnie system, o nazwie Manam, jest w Agorze. Dane o ogłoszeniach wprowadzane są przez sprzedawców. Program umożliwia redaktorowi prowadzącemu numer podglądanie makiety stron z zaznaczonymi ogłoszeniami. Na ekranie komputera widzi on makietę z Manamu z zaznaczonymi reklamami, oznaczeniem stron (kolorowe czy nie). Jeżeli przy reklamie widnieje symbol kłódki, znaczy to, że nie wolno jej przenosić w inne miejsce, bo klient określił dokładnie, gdzie ma się znaleźć, i za to zapłacił. Możliwość podejrzenia liczby reklam, ich wielkości i umiejscowienia to pomoc dla redakcji – np. redaktor prowadzący, widząc, że brakuje ogłoszeń, może zamówić dodatkowy tekst czy zdjęcie albo nawet zmniejszyć objętość „Gazety”. Panda ogranicza kontakty Systemem wydawniczym, zwanym Pandą, dysponuje redakcja „Faktu”. To edytor z kilkoma funkcjami, za pomocą których tekst wysyłany jest do odpowiedniej osoby. Dziennikarz swój artykuł może wysłać jedynie do szefa działu. On, w zależności od tego, czy wprowadzi poprawki, czy też wpisze wątpliwości i uwagi, przesyła go do redaktora odpowiedzialnego za wydanie albo z powrotem do dziennikarza, by dopracował tekst. Redaktor wydania po zredagowaniu tekstu wysyła go do korekty, a stamtąd ląduje on w studiu. W każdym momencie sekretariat redakcji może podejrzeć, na jakim etapie są prace nad tekstem, przeczytać uwagi, adnotacje i wprowadzone zmiany, jak i to, kto i o której godzinie je naniósł, czy obejrzeć tekst w wersji pierwotnej. – Nasz system wydawniczy ogromnie ułatwia pracę – przyznaje Tomasz Kontek, zastępca redaktora naczelnego „Faktu”. – Nie muszę krzyczeć przez pół redakcji i dopytywać się, czy ktoś poprawił tekst, albo biegać i szukać dziennikarza. W każdej chwili mogę zobaczyć w komputerze, na jakim etapie jest praca nad artykułem. System barwnych znaków Planowane w „Życiu Warszawy” zmiany mają prawie całkiem wyeliminować rysowanie makiet na papierze. Dziennikarz po napisaniu tekstu prześle go do redaktora albo nawet od razu umieści go na kolumnie. System wydawniczy umożliwi przygotowanie w komputerze szablonów kolumn. Każdy redaktor – w zależności od stopnia uprawnień – będzie mógł pracować nad swoją częścią strony. To pozwoli przygotowywać wiele kolumn naraz. System kolorowych znaków na bieżąco ma informować o zaawansowaniu pracy nad poszczególnymi stronami. Zapalenie się pomarańczowego znaku na ekranie podglądu kolumny będzie zapowiadać zbliżanie się deadline’u, czerwony znak zasygnalizuje opóźnienie, a zielony – kolumnę gotową do drukarni. System dostosuje rozmiar i jakość zdjęcia do miejsca na stronie i uniemożliwi powiększenie go do takiego formatu, że utraciłoby wymaganą jakość. Usprawnieniu ulegnie komunikacja z biurem ogłoszeń. Redaktor na bieżąco będzie widział przybywające do numeru reklamy, które  wprowadzi biuro ogłoszeń. Po tym, co Andrzej Załucki widział w porównywalnych wielkością z „Życiem Warszawy” zachodnich redakcjach, przewiduje, że czas przesyłu gazety do drukarni zmniejszy się z pięciu do dwóch godzin. Dla małych za drogi Ile kosztuje system wydawniczy? Nie ma jednej ceny zarówno dla systemu zrobionego przez swoich ludzi, jak i kupionego od specjalistycznej firmy. Trudno wycenić koszty ponoszone przez kilka lat podczas przygotowywania i wdrażania kolejnych elementów pakietu. Profesjonalne systemy są bardzo drogie. – Koszty zależą też od wielkości redakcji, liczby stanowisk itp. Spotkałem się z wyceną systemu dla kilku redaktorów i dziennikarzy oraz jednego stanowiska do składu za 800 tysięcy złotych. Ale są firmy, które żądają i 3 milionów złotych. A jeśli redakcja potrzebuje profesjonalnego archiwum, czasem trzeba za nie zapłacić następne 3 miliony złotych – opowiada Załucki. Tomasz Kuczborski dodaje: – Redakcjom dysponującym nie więcej niż piętnastoma stanowiskami pracy polecamy  skonfigurowane wokół prostej bazy danych programy Adobe InDesign wraz z InCopy. Koszt takiej instalacji nie powinien przekroczyć 150–200 tysięcy złotych. Moim zdaniem wdrażanie pełnego systemu wydawniczego w małych redakcjach się nie opłaca. Według Kuczborskiego polskie wydawnictwa są jednak w nieco lepszej sytuacji niż działające za granicą, bo producenci, wiedząc, że nasi wydawcy nie dysponują dużymi budżetami, oferują im swoje produkty nieraz nawet o 30 proc. taniej niż zachodnim klientom. Mimo to wydawnictwa w Polsce nie wykazują jeszcze dużego zainteresowania systemami wydawniczymi. – Gdy będą cięli koszty płac, pomyślą o wdrożeniu systemu wydawniczego, bo to dobry sposób na oszczędności – uważa Tomasz Kuczborski. – Wprowadzenie go pozwala zatrudnić na przykład tylko jednego łamiącego zamiast trzech czy siedmiu dziennikarzy zamiast dwunastu. Stanisław M. Stanuch, „IT Reseller”

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.