Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Październik 12, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Wiedzą, ale nie powiedzą. Dziennikarze sportowi wolą nie dotykać tematów tabu

Magdalena Fręch na pomeczowej konferencji wprost powiedziała, co było przyczyną jej niedyspozycji w pierwszej rundzie Wimbledonu (fot. Christophe Petit Tesson/EPA/PAP)

Dziennikarze sportowi widzą i wiedzą więcej, niż przekazują kibicom. Kilku tematów wolą nie dotykać.

W południe 2 lipca w programie „Halo tu Wimbledon” dziennikarze i eksperci Polsatu Sport roztrząsali przyczyny sensacyjnej porażki Magdaleny Fręch w pierwszej rundzie tenisowego Wimbledonu. Dzień wcześniej gładko przegrała z niespełna 19-letnią Kanadyjką Victorią Mboko. W studiu powodów porażki Polki dopatrywano się w tym, że w ostatniej chwili zmieniono jej przeciwniczkę, miejsce, a nawet porę rozegrania meczu, przez co nie zdążyła wypić kawy po obiedzie i w efekcie nie trafiała piłką w kort. W końcu połączono się z Londynem i zapytano o zdanie Krzysztofa Rawę.

„Czasem trzeba powiedzieć jasno i krótko. Oprócz zaburzenia rutyny wchodziła w grę przyczyna fizjologiczna, problemy natury kobiecej, mówmy szczerze, jak jest” – wyłożył kawę na ławę dziennikarz, który na Wimbledonie obejrzał setki meczów, jako zasłużony korespondent ma stałe miejsce przy korcie centralnym. I podsumował: „Sport składa się również z takich spraw i nie możemy nic na to poradzić”. Tylko dzięki niemu kibice dowiedzieli się, co było prawdziwą przyczyną niedyspozycji tenisistki.

Dzwonię do Krzysztofa Rawy, aby pogratulować mu odwagi, bo inni komentatorzy udają, że sporstmenki nie miesiączkują. – Mam trzy córki, byłem kilkakrotnie żonaty, więc rozumiem problem – odpowiada żartem. A potem już na poważnie dodaje: – W przypadku kobiet czasami doszukiwanie się powodów ich przegranej przypomina kabaret, a przecież fizjologii się nie oszuka. Magda Fręch to zawodniczka świadoma swojej klasy sportowej i nie boi się mówić, jak jest. Na pomeczowej konferencji wprost powiedziała, co było przyczyną jej niedyspozycji, więc nie odkryłem żadnej tajemnicy.

TRUDNY CZAS KOBIETY

Dawniej sportsmenki ukrywały, że przechodzą menstruację, nie tylko przed mediami, ale nawet przed swoimi trenerami. W ostatnich latach zawodniczki profesjonalnych klubów wypełniają dzienniczki menstruacyjne, do których mają wgląd trenerzy. Nie wstydzą się też mówić o tym dziennikarzom.

Rok temu w Paryżu, kiedy najlepsza polska sprinterka Ewa Swoboda awansowała do olimpijskiego półfinału biegu na 100 metrów, przechodząc przez mixed zone, wypaliła: „Pogadamy jutro, dostałam okresu. Ale napiszcie, że jestem w ch... zadowolona”. Potem reporterowi TVP Sport rzuciła: „Mam pierwszy dzień tych dni, więc jestem zmęczona i zdenerwowana”. Po półfinale, w którym Swoboda odpadła, powiedziała przed kamerą: „Mam okres i to jest zły okres dla mnie w miesiącu, ale nie będę na to zwalać. Zabrakło 0,01. Przygotowana jestem. Nie wiem, co się stało. Za cztery lata będziemy rozmawiać inaczej”.

W studiu olimpijskim TVP nie dało się już pominąć tej kwestii, ale ani razu nie użyto słów „okres” ani „miesiączka”. Prowadząca zapytała obecną tam biegaczkę Annę Kiełbasińską, czy „to trudny czas dla kobiety”. „Ja bym w ogóle odkryła ten temat, ponieważ to nie jest temat tabu. Połowa ludzkości przechodzi przez ten temat i dzięki temu funkcjonujemy i istniejemy” – odpowiedziała sportsmenka.

Akurat Kiełbasińska była jedną z pierwszych, która odważyła się powiedzieć mediom, jaki wpływ na wyniki biegaczki ma menstruacja. Podczas mistrzostw świata w Doha w 2019 roku w biegu na 400 metrów odpadła już w eliminacjach. W TVP na żywo komentowała swoją porażkę. Widać było, że się trochę wahała, ale w końcu powiedziała: „Dzisiaj mam pierwszy dzień miesiączki. Wiem, że o tym z reguły sportowcy nie mówią, i wiem, że to nie jest tak, że to bardzo przeszkadza. Większość nawet mówi, że wydolność jest większa, natomiast u mnie ostatnimi miesiącami to jest dzień, dwa wyjęte z życia. Jestem wściekła, że to akurat dzisiaj mi wypadło, ale taka jest natura”.

Podczas igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku komentatorzy byli zawiedzeni występem Angeliki Cichockiej – choć w biegu na 1500 metrów była wówczas mistrzynią Europy, to na olimpiadzie nie awansowała do finału. Na Facebooku po starcie napisała: „Jechałam do Rio z aspiracjami i marzeniami. Na mojej drodze jednak znów pojawiły się przeszkody, które ciężko było pokonać. Nie byłam więc do końca sobą tu w Rio”. Redaktor serwisu SportoweFakty.pl, przytaczając ten wpis, kibicom uważnie czytającym między wierszami dał do zrozumienia, że problem „tkwił w czymś innym” niż przygotowanie do imprezy. Dopiero po latach zawodniczka opowiedziała, w czym. „Cztery tygodnie przed igrzyskami w Rio dostałam, po kilkumiesięcznej przerwie, bardzo mocnego okresu. Łupnęło mnie. Na najważniejszej imprezie życia byłam rozregulowana hormonalnie. Wysiłek fizyczny był ostatnią rzeczą, na którą mój organizm miał ochotę” – opowiadała biegaczka Joannie Wiśniowskiej z magazynu „Wysokie Obcasy”. „Nawet teraz, gdy patrzę na zdjęcia z tamtego czasu, widzę, jak jestem ciężka, napuchnięta” – dodała.

Podczas igrzysk w Paryżu marka Always prowadziła kampanię edukacyjną pod hasłem „To Nowy Okres”. W jej ramach przeprowadziła badania wśród europejskich sportsmenek. Okazuje się, że 55 proc. z nich czuje się niezrozumianych w świecie sportu z powodu menstruacji, a 71 proc. uważa, że to wciąż temat tabu w branży sportowej.

CZARNA BIELIZNA

Na forach bukmacherskich dyskusje o szansach tenisistek w danym meczu zaczyna się od ich statystyk, czyli wyników osiąganych w pojedynkach na konkretnej nawierzchni. A potem są dywagacje o aktualnej formie, zdrowiu i pojawiają się domysły, która z zawodniczek może mieć w danym dniu okres i jak on wpłynie na jej dyspozycję. To oznacza, że także dla kibiców ten temat jest istotny.

– My też o tym informujemy, ale dyskretnie – próbuje mnie przekonać Tomasz Tomaszewski, komentator tenisa w Polsat Sport.

Słuchając sprawozdawców, możemy jednak tylko się domyślać, co ukrywają pod sformułowaniem „pamiętajmy, że kobieta zmienną jest” albo „to nie jest jej dzień”.

Dlatego tylko niektórzy kibice zorientowali się, że Iga Świątek w drodze do tryumfu w tegorocznym Wimbledonie zmagała się też z miesiączką. Niektóre mecze rozgrywała w czarnych szortach założonych pod białą spódniczkę. Dwa lata temu organizatorzy turnieju, m.in. pod wpływem protestów aktywistek, złagodzili restrykcyjne przepisy dotyczące ubioru. Wcześniej wszystkie części garderoby, łącznie z bielizną, musiały być białe. Zdarzało się, że sędziowie przymuszali zawodniczki do zmiany majtek, jeżeli choćby częściowo były innego koloru. Sporządzony przed laty przez mężczyzn regulamin został zmieniony pod presją m.in. takich zawodniczek jak mistrzyni olimpijska Monica Puig. Pisała na Twitterze: „Okres zdecydowanie wpływa na zawodniczki. Nie wspominając już nawet o nerwach związanych z ubieraniem się na biało podczas Wimbledonu i modleniu się, aby nie mieć okresu przez dwa tygodnie”. W polskich mediach sportowych o tej rewolucyjnej zmianie informowano zdawkowo albo nie mówiono wcale. Za to o rezygnacji z sędziów liniowych (zastąpiła ich elektronika) było wszędzie.

– Zawód komentatora sportowego w Polsce jest zmaskulinizowany, a mężczyźni wstydzą się o tym mówić – zauważa Krzysztof Rawa. – Nie wiedzą i raczej nie chcą wiedzieć, co to PMS, czyli zespół napięcia przedmiesiączkowego, a przecież na formę i wynik zawodniczki ma on znacznie większy wpływ niż np. to, co zjadła na śniadanie lub co wypiła po obiedzie – mówi dziennikarz.

– Konia z rzędem za redaktora mężczyznę, który podejmie temat bez obawy o zarzut, że nie ma pojęcia, o czym mówi. Pół biedy, jeśli sprawa dotyczy koloru bielizny używanej przez tenisistki na Wimbledonie, ale jeśli idzie o dyspozycję zawodniczek w te dni, łatwiej jest sprawę przemilczeć lub znaleźć temat zastępczy – mówi Mariusz Czykier, news & video editor Eurosport Polska.

Widzi on także problem w samym języku. – Polszczyzna jest po prostu dramatycznie uboga, jeśli chodzi o opisywanie spraw z zakresu higieny intymnej. Nawet nie w tym rzecz, że mamy na to za mało słów, ale ta przestrzeń jest często zamknięta w wąskim korytarzu między terminologią medyczną a określeniami infantylnymi i wulgarnymi – mówi Czykier.

Zwraca uwagę, że podczas relacji z tegorocznego wyścigu Tour de France Femmes komentatorzy Eurosportu odpowiadali na wszystkie pytania widzów. Interesowało ich m.in. to, w jaki sposób kolarki załatwiają potrzeby fizjologiczne w trakcie wyścigu. Chodziło głównie o problemy związane ze strojami kolarskimi, które są projektowane z myślą o mężczyznach, a nie kobietach. Adam Probosz i Anna Lafourte (była kolarka) merytorycznie i wyczerpująco zajęli się tematem na antenie. Słów im nie brakowało.

W SZATNI BEZ GEJÓW

Aktywista Rafał Lipski dziewięć lat temu napisał powieść „Pressing”, która dotyka problemu homofobii w futbolu. Jego zdaniem homoseksualiści na pewno strzelali bramki dla Górnika, Legii czy Lecha, a nawet reprezentacji Polski. „Kibice kiedyś się zdziwią, ile razy oklaskiwali i śpiewali na cześć homoseksualnych piłkarzy” – stwierdził pisarz w jednym z wywiadów. Mijają lata i się jednak nie dziwią, bo wciąż po polskich boiskach biegają piłkarze wyłącznie heteroseksualni.

– Nie mamy w piłce nożnej gejów, choć to nie znaczy, że ich w niej nie ma – mówi Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji sportowej Canal+. – Wiemy, że są, wiemy kto, ale jesteśmy odpowiedzialni. Nie mamy pewności, że piłkarz gej będzie czuł się bezpiecznie na boisku i poza nim – dodaje.

Homofobiczne hasła na polskich stadionach są standardem. Tym klimatem przesiąkają niektóre redakcje sportowe. Radio Weszło FM, które już nie istnieje, podczas rozmów z piłkarzami pytało o „gejów w szatni”. Na przykład Rafała Wolsztyńskiego, wówczas napastnika Górnika Zabrze, spytano, czy podpisałby kontrakt z Realem Madryt, jeżeli w jego składzie grałby gej. „Zależy, jaka byłaby wysokość kontraktu. Jakby to było dwa koła brutto, to raczej nie” – odpowiedział, a w studiu słychać było śmiech. Z kolei Adrian Błąd (GKS Katowice) opowiadał, że kiedyś „był taki jeden, któremu kuśka stawała, jak się kąpaliśmy po treningu (...). Ale już go w Polsce nie ma”.

Po tych audycjach w Noizz.pl ukazał się tekst Pawła Korzeniowskiego, pt. „Geje w szatni. Polscy piłkarze ukrywają orientację, bo koledzy, kluby i media z nich szydzą”. Poruszył temat audycji w Weszło FM. „Z naszej strony nie ma złych chęci. Moglibyśmy w ogóle pomijać temat homoseksualizmu w piłce, tak jak robi to większość dziennikarzy sportowych. Oni udają, że problem nie istnieje. Nasze pytanie jest kontrowersyjne, ale nie wydaje mi się, żebyśmy przekraczali granicę. Troszkę podpuszczamy” – tłumaczył się Bartłomiej Szcześniak, wówczas dziennikarz Weszło FM. Dodał, że sam zna historię piłkarza geja, który stracił pracę w polskim klubie z powodu orientacji seksualnej, ale nie może zdradzić, o jaki klub chodzi, bo musi być lojalny jak piłkarz na boisku.

***

To tylko fragment tekstu Grzegorza Kopacza. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Magda Łucyan chce zmienić los ludzi, dziennikarki przepraszają Gonciarza, a także Antoni Dudek o sobie i Sławosz Uznański-Wiśniewski

Press

Grzegorz Kopacz

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.