Obiektywy na uwięzi. Zakaz fotografowania nie uderza w szpiegów, tylko w media
W treści samego rozporządzenia MON i ustawy o obronie ojczyzny nie ma zapisu, który zabraniałby emisji archiwalnych ujęć. W razie konieczności trzeba jednak udowodnić, kiedy nagrano publikowane materiały (fot. Albert Zawada/PAP)
Przez lata pozostawał martwy, ale po marcowym rozporządzeniu znów obowiązuje. Zakaz fotografowania obiektów strategicznych w praktyce uderza teraz głównie w media i fotoreporterów. Dziennikarze walczą z absurdami ograniczeń, a rząd szuka sposobu, jak to poprawić.
Dwa miesiące po wejściu w życie rozporządzenia MON o zakazie fotografowania obiektów strategicznych trzy ekipy telewizyjne rozstawiły się niedaleko bramy wjazdowej do części wojskowej warszawskiego lotniska na Okęciu. Operatorzy chcieli pokazać, jak mężczyzna podejrzany o spowodowanie tragicznego wypadku na autostradzie A1, w którym zginęła trzyosobowa rodzina, powraca pod obstawą do Polski. – Czekaliśmy na moment, gdy konwój z ekstradowanym ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich Sebastianem M. wjedzie na teren jednostki. Ustawialiśmy się tam nie raz i nie było żadnych oznak, że tym razem coś pójdzie nie tak jak zwykle. Jednak po chwili zjawili się żołnierze, którzy oznajmili nam stanowczo, że „smutni panowie z policji już po nas jadą” – wspomina reporter jednej z ekip uczestniczących w incydencie. – Nie chodziło nawet o to, że nagrywaliśmy, bo czekając na wjazd skazanego, nie rejestrowaliśmy obrazu, ale o samo to, że w ogóle tam staliśmy z kamerami skierowanymi w stronę obiektu wojskowego. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy, zmieniliśmy kadry, które obejmowały tylko ul. Żwirki i Wigury, ale nasi koledzy z konkurencyjnej stacji zostali bliżej – może kilkanaście metrów od bramy – i w porę nie zdążyli się cofnąć. Podjechał radiowóz, a my obserwowaliśmy z daleka, jak policjanci dość długo ich upominali. Ostatecznie nie wydarzyło się nic złego, nikt nie został zatrzymany ani nie doszło do konfiskaty sprzętu, ale wyraźnie było widać, że intencją służb jest postawienie stanowczej granicy – dodaje.
PRAWO NIE DZIAŁA WSTECZ
Zakaz fotografowania figurował w polskich przepisach już od dłuższego czasu, jednak w praktyce pozostawał martwy z powodu braku doprecyzowania trybu zezwoleń i wzoru oznaczeń. Dopiero Rozporządzenie ministra obrony narodowej z 27 marca 2025 roku, które weszło w życie 18 kwietnia, nadało tym przepisom realne zastosowanie. Dotyczyło „trybu oraz terminów wydawania zezwoleń na fotografowanie, filmowanie lub utrwalanie w inny sposób obrazu lub wizerunku obiektów, osób lub ruchomości, o których mowa w art. 616a ust. 1 Ustawy z 11 marca 2022 r. o obronie Ojczyzny”. Dziennikarze wskazują, że przepisy są niejasne i więcej budzą pytań, niż dają odpowiedzi. W dodatku są różnie intepretowane przez służby i ochronę obiektów objętych zakazem. Granica między tym, co legalne, a tym, co zabronione, jest często płynna, a ryzyko odpowiedzialności – realne.
O tym, że redakcje rzuciły się do utrwalania obiektów krótko przed wejściem w życie zakazu, mówi dziennikarz newsroomu TVN 24. – Wiedzieliśmy, że rozporządzenie jest w przygotowaniu od dłuższego czasu, ale jak to zwykle bywa, nie było to pilne. Aż do momentu, gdy się zorientowaliśmy, że nie mamy najaktualniejszych zdjęć strategicznych budynków, których od jutra nagrywać już nie będzie można. Padło polecenie, żeby część dostępnych ekip wyjeżdżała w teren i robiła przebitki, bo być może po raz ostatni w historii mamy szansę na takie nagrania, by móc je potem wykorzystywać przy różnych okazjach. Zarwaliśmy nockę – opowiada.
W treści samego rozporządzenia MON i ustawy o obronie ojczyzny nie ma zapisu, który zabraniałby emisji archiwalnych ujęć. W razie konieczności trzeba jednak udowodnić, kiedy nagrano publikowane materiały. – W przypadku kwestionowania legalności publikacji możemy zostać poproszeni o udokumentowanie daty wykonania nagrania, np. za pomocą metadanych plików. Łatwo możemy to zweryfikować, bo jak każda duża stacja wszystkie materiały opisujemy i archiwizujemy na bieżąco. Natomiast w nagraniach realizowanych po 17 kwietnia blurujemy obiekty objęte zakazem lub wybieramy takie ujęcia, na których ich nie widać. Chodzi jednak tylko o te budynki, na których widnieją tabliczki informujące o zakazie. Jeśli ich nie ma, nie są spełnione wszystkie zapisy rozporządzenia i ustawy, więc nagrywać można – podkreśla mój rozmówca, powołując się na udostępnioną wewnętrznie intepretację prawną spółki.
Potwierdza to dr Tomasz Lewandowski, prawnik z Uniwersytetu SWPS i specjalista w zakresie ochrony danych osobowych. – Zdjęcia i nagrania wykonane przed wejściem w życie nowych przepisów oraz przed oznaczeniem obiektu znakiem zakazu można wykorzystywać bez ograniczeń, ponieważ zakaz nie działa wstecz i obowiązuje dopiero od momentu oznaczenia obiektu, co wynika z art. 616a ust. 1 i 4. Do momentu wprowadzenia zakazu utrwalanie obrazu nie było nielegalne, a więc nie może być traktowane jako naruszenie prawa – wyjaśnia.
RÓŻNE REAKCJE
Nawet jeśli formalnie przepisy nie zakazują robienia zdjęć lub nagrań w konkretnych przypadkach, to w praktyce może być różnie, bo pozostawiają pewną swobodę interpretacji. Zdaniem Wojtka Wardejna, fotoreportera Radia Poznań, służby i ochrona obiektów nie mają jasnych wytycznych, jak reagować na pracę mediów w terenie, co czasem prowadzi do groteskowych sytuacji. – Musiałem zrobić zdjęcie poznańskiej siedziby Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego przy ul. Rolnej. Wcześnie rano, jeszcze ciemno, rozstawiam statyw. Nagle podjeżdża radiowóz i pada pytanie: „Co pan tu robi?”. Pokazałem legitymację prasową, powiedziałem, że robię zdjęcia do materiału, i nie było problemu. Ale to był czysty przypadek, mogło pójść zupełnie inaczej, bo nikt do końca nie wie, jak powinien zareagować. Inna sytuacja: pojechałem na Ostrów Tumski, bo wybuchł tam transformator. Robię zdjęcia z bezpiecznej odległości, podchodzi strażak i mówi, że nie wolno tu fotografować. Próbował mnie powstrzymać i wskazał rzekomą tabliczkę na ogrodzeniu. Problem w tym, że był to zardzewiały prostokąt z resztką czerwonej farby, z którego nic nie dało się odczytać – wspomina Wardejn i opisuje kolejną sytuację. – Raz wyszedł ochroniarz budynku przy Marcelińskiej i powiedział, że architekt nie życzy sobie, by fotografować jego projekt. Architekt! Przeszedłem na drugą stronę ulicy i zrobiłem zdjęcie. Widocznie tam nie obowiązywała już wola projektanta, bo nikt nie protestował.
Prawnicy tłumaczą, że nie ma jasno sprecyzowanej metody postępowania, więc służby samodzielnie interpretują prawo, a ocena ryzyka danej sytuacji zależy od ich uznania. Podkreślają, że rejestrowanie obrazu z oddali nie rozwiązuje problemu. Przepisy zakazują samego utrwalania wizerunku obiektu, a nie tylko publikacji. – Nawet jeśli nagranie powstaje z przestrzeni publicznej, a na obrazie widoczny jest chroniony obiekt oznaczony znakiem zakazu, może to zostać uznane za naruszenie. Przepisy są stosunkowo nowe i nie zostały jeszcze ugruntowane standardy działania. Wiele zależy też od tego, czy dana sytuacja zostanie uznana za istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa obiektu, co pozostaje w gestii służb ochrony. To powoduje, że w jednej sytuacji media są ignorowane, a w innej spotykają się z upomnieniem lub sankcjami – zaznacza dr Tomasz Lewandowski.
Pewne jest jednak to, że jeśli tabliczka jest nieczytelna lub jej wzór nie jest zgodny z przepisami, służby nie mają podstaw do interwencji. – Ustawa wprost wskazuje, że zakaz fotografowania dotyczy obiektów oznaczonych znakiem graficznym, którego wzór został określony w rozporządzeniu MON. Tylko wyraźne i prawidłowe oznaczenie obiektu znakiem zakazu może skutecznie uruchamiać obowiązek powstrzymania się od jego utrwalania. W przypadku braku takiego oznaczenia lub jego nieczytelności nie sposób przypisać odpowiedzialności osobie, która nie miała możliwości zapoznania się z zakazem – wskazuje Aleksandra Krzysiak, junior associate z kancelarii SKP Ślusarek Kubiak Pieczyk sp. k.
A co z przypadkiem transmisji debaty prezydenckiej, relacjonowanej szeroko przez największe polskie redakcje? W tle ujęć sprzed siedziby TVP można było dostrzec tabliczki informujące o zakazie. Nagrania te nie wywołały jednak żadnych formalnych konsekwencji wobec nadawców, co zauważono w internecie. „Różnym mediom jak Onet czy Republika, relacjonującym spod siedziby TVP, nie pozostaje nic innego niż ignorować zakaz. [...] Póki co, przepis nie podlega masowej krytyce, bo Policja udaje, że jej nie ma, gdy zakaz naruszają większe media. A siłą rzeczy robią to notorycznie” – pisze na portalu X autor bloga SluzbyiObywatel.pl. „Pamiętacie liczne protesty opozycji pod aresztami? Tu również będzie dochodzić do licznych naruszeń, które w końcu wykorzysta władza. Będzie tak, ponieważ wszystkie obiekty tego typu zostały oznaczone tablicami” – zauważa.
Prawnik komentuje: – Egzekwowanie przepisów zależy w dużej mierze od analizy materiału przez odpowiednie służby. W wielu przypadkach reakcja nie następuje natychmiast, lecz po analizie już opublikowanego materiału, co może prowadzić do wezwań, próśb o usunięcie, a nawet grzywien czy działań procesowych. Przypadek transmisji sprzed siedziby TVP pokazuje jednak, że służby mogą również podejmować decyzję o braku reakcji, jeśli uznają, że obraz nie narusza istoty zakazu lub ryzyko dla bezpieczeństwa jest znikome – mówi dr Lewandowski z Uniwersytetu SWPS i dodaje, że jeśli w kadrze widać oznaczenia, lepiej mieć odpowiednie zezwolenia.
NAJPIERW ZGODA
Problem w tym, że tryb ich uzyskiwania nie jest jednolity ani do końca sformalizowany. W niektórych przypadkach wystarczy korespondencja mailowa z biurem prasowym, w innych wniosek, który może być rozpatrywany nawet kilkanaście dni. – Na terenie Portu Gdańsk fotografowanie, filmowanie oraz wszelkie inne formy utrwalania obrazu na obszarach objętych zakazem są możliwe wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody Zarządu Morskiego Portu Gdynia SA. Aby zgodę uzyskać, należy wypełnić wniosek dostępny na stronie internetowej Portu Gdańsk i przesłać w wiadomości mailowej na adres Centrum Operacyjnego. Jest osobny wniosek o zgodę na lot dronem, a procedura jest jednakowa niezależnie od typu redakcji: liczy się kompletność i poprawność dokumentów – informuje Regina Stawnicka, rzecznik prasowy portu, który znalazł się na liście obiektów szczególnie ważnych dla bezpieczeństwa i obronności państwa. Jak czytamy we wzorze formularza, wydanie zezwolenia następuje w terminie 14 dni od dnia doręczenia. – Jednak najczęściej taka zgoda wydawana jest szybciej, bo wiemy, że dla dziennikarzy ważny jest czas. Dziennikarze mogą też zawsze zwrócić się do nas o udostępnienie gotowych zdjęć bądź nagrań z widokami portu – dodaje.
Nieco inna procedura uzyskiwania zgody obowiązuje na lotnisku Kraków-Balice, choć wniosek również należy wypełnić. – Redakcje, niezależnie od ich typu czy materiału informacyjnego, otrzymują zgodę bezpośrednio od rzecznika prasowego lotniska. Dopuszczalna jest zarówno telefoniczna, jak i mailowa forma zgłoszenia. Podczas filmowania lub fotografowania obecny jest przedstawiciel biura prasowego, by zwrócić uwagę na ewentualne miejsca albo kadry, których pokazanie może być z jakiegoś powodu problematyczne – tłumaczy Monika Chylaszek, rzecznik prasowy krakowskiego lotniska.
Dodatkowo, jak wskazuje dr Lewandowski, zezwolenie obowiązuje tylko na wnioskowany cel, a wykorzystanie materiałów zarejestrowanych przez media na podstawie udzielonej zgody w innym kontekście niż pierwotnie określony może być problematyczne. – Zezwolenia wydawane są na konkretny cel, obiekt i termin. W związku z tym użycie materiałów poza zakresem zgody, nawet jeśli technicznie dotyczy tego samego obiektu, może być uznane za przekroczenie warunków zezwolenia. Jeśli stacja nagrywa reportaż o nowym połączeniu kolejowym i uzyskała zgodę na nagranie peronu i składu pociągu, to ponowne użycie tego samego materiału w zupełnie innym kontekście, np. w materiale o bezpieczeństwie na kolei, wymaga uzyskania nowej zgody – wyjaśnia.
– Kwestia zezwoleń od administratorów budynków nie załatwia sprawy, bo przy tematach nagłych, wymagających szybkich reakcji ze strony mediów, nie ma czasu na papierologię, także po stronie zarządców. My po prostu jedziemy na miejsce i robimy swoje: dokumentujemy i informujemy – mówi Wojtek Wardejn z Radia Poznań i podkreśla, że w dobie street view, kamerek samochodowych i aparatów wielkości główki od szpilki zakazy fotografowania przypominają ponury relikt PRL-u, a przepisy nie nadążają za rzeczywistością i są łatwe do obejścia.
NA WŁASNE RYZYKO
Opinię tę potwierdza Mikołaj Zacharow, freelancer i fotodokumentalista. – Żeby sfotografować obiekt strategiczny i pozostać niezauważonym, wystarczy sprzęt za 100 zł z AliExpress. Nowym telefonem z 200 megapikselami i dziesięciokrotnym zoomem optycznym także można zrobić świetne zdjęcie z dużej odległości, żaden ochroniarz tego nie zobaczy. Zakaz nie zapobiega więc dokumentowaniu obiektów, ale jedynie uderza w dziennikarzy pracujących otwarcie i legalnie – mówi Mikołaj Zacharow.
Paradoks reporterów, którzy są najbardziej obciążeni formalnościami, dostrzega także dr Tomasz Lewandowski. – Dzieje się tak, ponieważ to oni, zgodnie z przepisami, muszą składać wnioski, czekać na zgodę i działać pod nadzorem. Tymczasem osoby działające poza systemem, np. używające mikrokamer, dronów czy nagrywające z dużej odległości, często pozostają poza zasięgiem realnego nadzoru. Główne mankamenty przepisów to brak skutecznych narzędzi do kontroli obrazu rejestrowanego z przestrzeni publicznej, brak możliwości przeciwdziałania zdalnemu rejestrowaniu oraz trudność w odróżnieniu fotografii celowej od przypadkowego uchwycenia obiektu w tle – wymienia. Z kolei prawniczka Aleksandra Krzysiak wskazuje na inną lukę. – Wątpliwości budzi sama konstrukcja przepisów, a w szczególności delegacja ustawowa zawarta w art. 616a ust. 6. Przepis ten upoważnia ministra obrony narodowej do określenia w drodze rozporządzenia trybu i terminów wydawania zezwoleń oraz wzoru znaku zakazu fotografowania, a nie zawiera wyraźnego umocowania do ustanawiania wyjątków od obowiązku uzyskania zezwoleń. Rodzi to poważne wątpliwości co do zgodności tych wyjątków z konstytucyjną zasadą legalizmu, a tym samym podważa ważność tych regulacji – tłumaczy.
Fotoreporterzy rozkładają ręce, bo w praktyce oznacza to dla nich nie tylko dużo niejasności, wywołujących chaos i utrudniających pracę, ale także potencjalne narażenie się na postępowania karne lub interwencje służb mimo braku jednoznacznego złamania prawa. – Przepisy weszły, ale tak naprawdę nikt dokładnie nie wie, czego nie wolno, i dlatego reakcje są różne.
Kiedy robię zdjęcie na plaży w Sopocie, a w tle widać jednostkę wojskową w Gdyni, teoretycznie już jest problem, mimo że nikt nie celował aparatem bezpośrednio w jednostkę – mówi Zacharow. – Rzeczywiście, potencjalnie dochodzi tutaj do naruszenia przepisów, jeżeli obiekt jest oznaczony znakiem zakazu i zostaje utrwalony, nawet jeśli nie jest celem nagrania. Aby działać zgodnie z przepisami, reporter powininen wystąpić o zgodę na nagrywanie. Blurowanie obrazu przed publikacją może ograniczyć odpowiedzialność za rozpowszechnianie, ale nie zmienia faktu, że samo utrwalenie materiału, czyli wykonanie nagrania z widocznym obiektem, mogło być niezgodne z prawem – wyjaśnia dr Lewandowski z Uniwersytetu SWPS.
To właśnie niejasności w stosowaniu prawa i brak jasnych wytycznych rodzą obawy i frustrację w środowisku fotoreporterów i dokumentalistów. – Przecież to oczywiste, że osoba z małym, amatorskim aparatem może sfotografować wrażliwe miejsca niezauważona, w przeciwieństwie do profesjonalnych fotoreporterów z dużym sprzętem – zauważa Ludmiła Mitręga ze Stowarzyszenia Fotoreporterów i podkreśla, że brakuje odpowiedniego wyważenia. Jej zdaniem prawo w tym zakresie z jednej strony powinno pozwolić na identyfikację zagrożeń ze strony obcego wywiadu, z drugiej jednak nie może prowadzić do braku dostępu do informacji ani zakazywać dokumentowania instytucji publicznych.
POTRZEBA DIALOGU
– Zapewne dopiero po ogłoszeniu pierwszego wyroku wszyscy zaczną poważnie analizować, jak przepisy działają w praktyce. Poza tym stawki za zdjęcia nie są współmierne do ryzyka utracenia przez konfiskatę narzędzia pracy, więc w sytuacjach podbramkowych fotoreporterzy zapewne zaczną odpuszczać – prognozuje Mikołaj Zacharow. Tak już się dzieje w telewizjach regionalnych, gdzie nie nagrywa się kadrów, które mogłyby wzbudzić podejrzenia o łamanie przepisów.
Andrzej Czapkowski, operator TVP, stwierdza: – Prawnicy zalecają stosowanie ogólnych, wręcz totalnych planów, co w praktyce uniemożliwia sensowne wykonywanie pracy operatora. Bez wcześniejszej zgody od administratorów nie można nagrywać w supermarketach czy metrze. A i tak – nawet jeśli nagranie zostało wykonane zgodnie z zasadami – każdy, kto się na nim rozpozna, może później zgłosić zastrzeżenia, że nie został zblurowany i nie wyraził zgody na wykorzystanie wizerunku. Również w TVN za ewentualne niedopatrzenia odpowiedzialność ponoszą zarówno wydawcy, jak i sami reporterzy. – Jeśli poproszę mojego operatora o zdjęcia pokazujące rynek w Białymstoku i na nagraniu będzie widoczny budynek poczty oznaczony tabliczkami z rozporządzenia, a ja wypuszczę to na livie czy w materiale, to obaj ponosimy odpowiedzialność za błędy i ich konsekwencje – mówi jeden z newsowców TVN 24.
Ludmiła Mitręga zwraca uwagę, że brak konsultacji ze środowiskiem dziennikarskim przyczynił się do spotęgowania sytuacji spornych, związanych ze stosowaniem zakazu. Jej zdaniem dialog z branżą jest niezbędny, aby prawo faktycznie chroniło dziennikarzy i jednocześnie pozwalało służbom reagować na realne zagrożenia. – Wprowadzanie przepisów dotyczących zakazów powinno być poprzedzone spotkaniami z dziennikarzami. Nie po to, żeby nie wprowadzać organiczeń, tylko po to, żeby uniknąć swobody interpretacyjnej, która prowadzi do nadużyć przeciwko pracy mediów – apeluje.
Z kolei według Mikołaja Zacharowa zakazy, szczególnie te niejasno sprecyzowane, często przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego, bo zamiast zniechęcać, wzbudzają zainteresowanie i ciekawość. – To klasyczny efekt Streisand. Albo, jak u nas, „efekt domu Ziobry”, który w pandemii uznano za obiekt strategiczny i zakazano tam lotów. Efekt? Wszyscy sprawdzali w Google Maps, gdzie mieszka minister. Z tymi przepisami jest podobnie: intencją było zwiększenie bezpieczeństwa, a skończyło się na tym, że w internecie przybywa historii ukazujacych absurdy tych ograniczeń – puentuje.
ŚWIATEŁKO W TUNELU
Czy złagodzenie przepisów poprawi sytuację? Ma zniknąć widmo aresztu dla fotografów łamiących zakaz – ale nie kara grzywny. Już w maju przedstawiony został nowy projekt ustawy o obronie ojczyzny, a na początku czerwca liberalizację zakazu dyskutowano na sejmowej komisji obrony. Interwencję do rządu w tej sprawie zgłosił też Rzecznik Praw Obywatelskich, kwestionując zgodność przepisów z Konstytucją. Proponowane zmiany mają ograniczyć listę chronionych obiektów do wojskowych i służb specjalnych, dopuścić nagrywanie wywiadów i konferencji oraz pozwolić fotografować, gdy obiekt strategiczny jest jedynie tłem. W praktyce jednak wciąż dużo zależeć będzie od swobodnej interpretacji służb. A to może rodzić problemy.
***
Ten tekst Bartłomieja Chlabicza pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 7-8/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Bartłomiej Chlabicz











