Temat: internet

Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 29, 2022

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Końskie zaloty. Czy szantaż emocjonalny przy zbiórkach na zwierzęta jest usprawiedliwiony?

Co można zrobić, gdy pisanie o matce i końskim dziecku to za mało? Autor może sam stać się koniem (fot. Pixabay.com)

„Matylda stoi wciśnięta w róg, a przed nią kuli się, wtulony w nią mały Morfeusz. Jakby chciał wcisnąć się za mamę i stać się niewidocznym. (...) Bo tam, gdzie zaraz mają pójść, nie ma miejsca dla matek z dziećmi”. Fundacje zbierające pieniądze na zwierzęta sięgają po coraz silniejszy szantaż emocjonalny. Czy słusznie?

Przed laty wystarczyło napisać: „Kuba pracował całe życie, teraz grozi mu transport do rzeźni, pomóżcie go uratować!”. Obok zwyczajne, często niewyraźne zdjęcie wiejskiego konia, uwiązanego przy płocie. Albo koński portret, na którym zaciekawione zwierzę zerka w obiektyw. Tak wyglądały ogłoszenia o zbiórkach na ratowanie koni jeszcze przed 1999 rokiem, kiedy pierwsze w Polsce akcje na rzecz koni przeprowadzał Klub Gaja z Wilkowic pod Bielsko-Białą. Do dziś niektóre organizacje nastawione na ratowanie koni nadal tak piszą.

Ale czasy się zmieniają i konkurencja rośnie. Według Safe-Animal, instalującej czipy do identyfikacji zwierząt, w Polsce działa ponad 160 organizacji zajmujących się pomocą zwierzętom. Dlatego opisy zwykłych starych koni już nie wystarczają.

W dodatku ogłoszenia o zbiórce na ratowanie koni przed wywózką do rzeźni przeniosły się w ostatnich latach z prasy do internetu. A tu nie trzeba się zamykać w niewielkiej liczbie znaków. Stąd takie apele, niczym wstęp do reportażu: „Handlarz roznosi wkoło woń taniego wiejskiego wina i trochę chwieje się na nogach. „Co, durna kobyło, znowu trzeba cię przeszkolić”? – rzuca w stronę Zuzanny. Jego gromki, grubiański śmiech roznosi się po całym przybytku. „Tyle razy dostała, że powinna się już nauczyć stać na baczność, gdy jej pan idzie. Na co pani taka głupia chabeta? A to dziecko nie lepsze, spier... ile razy mnie widzi, no na co to komu”?! Drągów we wsi nie starczy, żeby ich czegoś nauczyć – rzuca na odchodne”.

Ale na wiejskiego starego konia zbierze się dziś mało. Dlatego ogłoszenia muszą bardziej chwytać z serce.

„Matylda stoi wciśnięta w róg, a przed nią kuli się, wtulony w nią mały Morfeusz. Jakby chciał wcisnąć się za mamę i stać się niewidocznym. Trwa w swoim świecie i wierzy, że przy niej jest bezpieczny. Oboje skazani. Za niewinność. To dziś dość popularny wyrok. Zwłaszcza dla konia. Oboje przerażeni. Bo tam, gdzie zaraz mają pójść, nie ma miejsca dla matek z dziećmi. Tak naprawdę to w ogóle nie jest miejsce do życia. Bo tam idzie się, by umrzeć”.

Co można zrobić, gdy pisanie o matce i końskim dziecku to za mało? Autor może sam stać się małym konikiem.

„Gdy wszedł i machnął tą dziwną laską, mama zaczęła rozpaczliwie ryczeć. Nie wiedziałem, co się dzieje, nigdy nikt nas nie odwiedzał. Wystartowałem! Przewracając się trochę na klepisku – szybko wbiegłem za maminy ogon. I cały się skuliłem, tak bardzo jak mogłem. Byłem pewny, że w ogóle nie było mnie widać, bo przecież zamknąłem oczy”.

– To czysta personifikacja: matka chroniąca bezbronne dziecko, niewinność, miłość matczyna, znana z poezji romantycznej, ale też wyrażenia szydercze, sugerujące prostactwo i bezduszność ludzi, którzy mieli wcześniej do czynienia z koniem. Do tego nihilizm, wyrażający się w sugestii beznadziei, świata bez dobra czy okrutnego porządku rzeczy. Świetna mieszanka na dramatyczny tekst – komentuje Radosław Lewandowski, autor powieści SF i historycznych, często wykorzystujący narrację emocjonalną w swoich tekstach. Zwraca uwagę, że większość koni w ogłoszeniach ma ludzkie imiona, co jeszcze lepiej trafia do odbiorcy.

TO NIE JEST DOBRY WZORZEC

– Nigdy nie zdecydowałbym się na takie opisy – mówi Jacek Bożek z Klubu Gaja, ten sam, który zainicjował w Polsce kampanię na rzecz ratowania koni z transportów. – Możemy mówić o faktycznej sytuacji konia, psa czy kota, ale takie opisy to przesada. Choć wiem, że są bardzo skuteczne.

– To nie jest dobry wzorzec – ocenia dr Dorota Sumińska, weterynarz, autorka programów radiowych i działaczka na rzecz adopcji zwierząt, która sama o psach i kotach proponowanych do adopcji mówi dość oszczędnie. – Takie teksty mają jak najbardziej wzruszyć odbiorcę, tak, by się zdecydował adoptować to zwierzę. Muszą docierać do serc. Znam wolontariuszy, którzy piszą wręcz poematy o psach do adopcji. Ale wiem też, że są fundacje, które robią podobne zabiegi tylko po to, żeby zebrać pieniądze. A konie to zwierzęta, na które się świetnie zbiera. Nie mówię, że tak robią wszystkie organizacje, ale jest spora grupa, która zebrane pieniądze przeznacza na inne cele niż pomoc zwierzętom.

Nazw nie chce wymieniać.

***

To tylko fragment tekstu Ryszarda Parki. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy „Press": Lichnerowicz i Górniak o wojnie, która nie jest kobietą, a także Lis, Grzędziński, Gebert oraz Jeleniewska z TikToka

Press

Ryszard Parka

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.