Temat: na weekend

Dział:

Dodano: Lipiec 09, 2021

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Telewizja incognito

Holenderska telewizyjna publiczna w strachu przed agresorami usunęła logo ze swoich wozów transmisyjnych (Possessed Photography/Unsplash)

Holenderska telewizja publiczna ze strachu przed agresorami usunęła logo ze swoich wozów transmisyjnych. Czy słusznie?

Tekst pochodzi z magazynu „Press” (3/4 2021)

Pokazywanie środkowego palca, kanonady wyzwisk, samochody, które na autostradzie nagle hamują przed naszymi wozami transmisyjnymi. Początkowo traktowaliśmy to jako incydenty, ale teraz nabrało to charakteru strukturalnego. Przekroczono pewną granicę” – powiedział w programie telewizyjnym „EenVandaag” Marcel Gelauff, dyrektor Nederlandse Omroep Stichting, pionu informacyjnego holenderskiej telewizji publicznej NPO, tłumaczący decyzję o usunięciu z wozów logo jego stacji.

Według wielu komentatorów ta decyzja wiele mówi o klimacie społecznym, w jakim obecnie muszą pracować dziennikarze. I nie dotyczy to tylko Holandii.

ODWAŻNA WOLNOŚĆ SŁOWA

6 maja 2002 roku, na kilka dni przed wyborami do izby niższej holenderskiego parlamentu, Pim Fortuyn, lider populistycznej, krytykującej islam partii LPF szybującej wówczas w sondażach, udzielił wywiadu stacji Radio 3FM. Po wyjściu ze studia w Media Park w Hilversum do polityka podbiegł 32-letni mężczyzna. Wyciągnął pistolet, oddał kilka strzałów, Fortuyn zginął na miejscu. 2 listopada 2004 roku Theo van Gogh, kontrowersyjny reżyser i felietonista, jechał rowerem we wschodniej części Amsterdamu. 26-letni mężczyzna, również jadący rowerem, ostrzelał go, a następnie wbił w jego ciało dwa noże. Także van Gogh zginął na miejscu.

Oba te morderstwa sprzed kilkunastu lat wstrząsnęły Holandią. Nienawiść nie przyszła z jednej strony: lidera LPF zabił radykalny działacz ruchu ekologicznego, van Gogha – muzułmanin ekstremista. Obie te sprawy nie dotyczyły bezpośrednio dziennikarzy. Fortuyn był charyzmatycznym politykiem, van Gogh filmowcem i publicystycznym enfant terrible.

Obie te tragedie pokazywały jednak, że odważne korzystanie z wolności słowa może być kosztowne i niebezpieczne, także w Holandii, z pozoru spokojnej i tolerancyjnej. Kto włącza się do debaty publicznej i wchodzi na medialną scenę, ten musi liczyć się z wyzwiskami, groźbami, a w najgorszym przypadku – z serią strzałów w klatkę piersiową i nożem wbitym w plecy.

Wydawało się, że morderstwa Fortuyna i van Gogha to już przeszłość i trudno je w jakikolwiek sposób łączyć z niedawną decyzją NOS, by usunąć z wozów transmisyjnych logo stacji. Nie ten kaliber spraw, to oczywiste. Być może to jednak doświadczenie morderstw z 2002 i 2004 roku zmusiło redakcję NOS do pewnej nadwrażliwości w kwestii dbania o fizyczne bezpieczeństwo pracowników. Wtedy też zaczęło się od wyzwisk i gróźb.

ZAWSZE. WSZĘDZIE. BEZ LOGO

Dyrektor NOS Marcel Gelauff tłumaczył, że decyzję poprzedziła wielomiesięczna dyskusja. – Przekroczono jednak pewną granicę. Chcemy być widoczni w życiu społecznym, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa nie jest to już możliwe – stwierdził. Dyrekcja NOS oraz pracownicy stacji przyznają, że nie czują się z tym dobrze. – To może mocne słowa, ale wygląda to na uleganie terrorowi i przemocy – przyznała Kysia Hekster, reporterka i jedna z twarzy NOS.

Problem w tym, że groźby wobec pracowników NOS przestały być incydentami, a stały się codziennością. Ludzie pokazywali pracownikom NOS środkowe palce, wyzywali ich, zajeżdżali im drogę, rzucali w nich śmieciami. Dojechanie na czas do studia, by zmontować materiał, często nie było możliwe – opisywały holenderskie media. Na wozach transmisyjnych oprócz logo znajdowało się też hasło: „Zawsze. Wszędzie. NOS”. Teraz wozy są białe, nierzucające się w oczy, incognito.

– Tak nisko upadliśmy, a najsmutniejsze jest to, że to wszystko stało się tak szybko. Dziennikarstwo jest atakowane przez pojedynczych ludzi i całe grupy. Chcą w naszych programach widzieć tylko swoją wizję świata i próbują uniemożliwić spojrzenie z każdej innej perspektywy, naruszając tym samym wolność słowa – powiedział Gelauff w programie „EenVandaag”.

Podobnie uważa dr Iwona Guść, naukowczyni związana z Uniwersytetem Erazma w Rotterdamie. – W Holandii już od ponad dekady rosną wpływy populistów, a od kilku lat narasta też sprzeciw wobec tak zwanych mainstreamowych mediów. Przyczyniła się do tego między innymi popularność mediów społecznościowych, ich użytkownicy są często nieufni wobec mediów tradycyjnych – mówi Guść, która sama też regularnie wypowiada się w holenderskich mediach, m.in. na temat sytuacji w Polsce.

– Pandemia tylko to pogłębiła. Do krytyki w mediach społecznościowych decyzji rządu dotyczących walki z koronawirusem chętnie podłączają się też niszowe radykalne partie. W Holandii jest to na przykład Forum dla Demokracji (FvD) Thierry’ego Baudeta. Kryzys pandemiczny uderza w gospodarkę, dotyka prawie każdego, a jednocześnie nie każdy jest zadowolony z decyzji rządu, nowych obostrzeń, zamykania sklepów i restauracji. To niezadowolenie dochodzi do głosu w mediach społecznościowych, a na tym próbują budować siłę ruchy antycovidowe i radykalne partie polityczne – tłumaczy Guść.

TELEWIZJA PUBLICZNA MÓWI WIELOGŁOSEM

Aby zdać sobie sprawę, jak wielkie znaczenie NPO odgrywa w holenderskim systemie medialnym i społecznej debacie, trzeba zrozumieć konstrukcję holenderskich mediów publicznych. Pion informacyjny NOS stanowi centralny element tej układanki. W Holandii czas antenowy w publicznych stacjach telewizyjnych i radiowych rozdzielany jest między nadawców-stowarzyszenia (omroepen) o bardzo zróżnicowanym profilu. To pozostałość filaryzacji, czyli podziału holenderskiego społeczeństwa na kilka wielkich bloków (katolicki, protestancki, socjalistyczny i liberalny). Rozpoczęta pod koniec XIX wieku filaryzacja zaczęła tracić na znaczeniu w latach 60. XX wieku, ale jej ślady wciąż są obecne, m.in. właśnie w mediach publicznych. Tak jak kiedyś katolicy, protestanci czy socjaliści mieli własne media, tak teraz osoby o konserwatywnych czy socjaldemokratycznych poglądach mają swoje omroepen. Im więcej dany nadawca-stowarzyszenie ma członków (płacących niewielkie składki), tym więcej dostaje czasu antenowego.

Takie rozwiązanie miało pozwolić uniknąć oskarżeń o to, że w mediach publicznych dominuje jedna wizja świata. Jeśli holenderscy katolicy uważają, że ich wartości nie są odpowiednio reprezentowane w mediach publicznych, to proszę bardzo, niech więcej z nich zapisze się do katolickiego nadawcy-stowarzyszenia KRO-NCR i dzięki temu ten nadawca uzyska prawo do większej ilości czasu antenowego. Gdyby przenieść to na bardziej upartyjniony i spolaryzowany polski grunt, oznaczałoby to, że o ilości czasu antenowego w TVP decydowałaby liczba członków nadawców-stowarzyszeń związanych z Prawem i Sprawiedliwością, Platformą Obywatelską, Kościołem katolickim, Lewicą czy inną siłą społeczno-polityczną. W publicystyce Telewizji Polskiej nadal mielibyśmy Pospieszalskiego i braci Karnowskich, ale dzieliliby oni czas antenowy z Lisem, Wielowieyską czy Sierakowskim.

– To nie są różne telewizje, ale jedna telewizja publiczna, która mówi wielogłosem. Holenderskie media publiczne mają z założenia reprezentować wszystkich mieszkańców kraju. Pod tym względem są pluralistyczne, szczególnie jeśli porównamy je na przykład z obecną TVP – mówi Iwona Guść.

Społeczeństwo się jednak zmienia i media publiczne muszą się do tego dostosować. W Holandii od dawna trwa dyskusja na temat tego, na ile faktycznie są lustrem odbijającym całość społeczeństwa. Do systemu mogą dołączać nowe omroepen. Jeśli odpowiednia liczba obywateli zostanie członkami nowego nadawcy-stowarzyszenia, to staje się częścią systemu i uzyskuje prawo do czasu antenowego. – Teraz na przykład zgłosił się Omroep Zwart [dosłownie: czarny nadawca – przyp. red.], skierowany do osób czarnoskórych. Także społeczność muzułmańska chce mieć swojego nadawcę. Jest też kandydatura Ongehoord Nederland [ongehoord to po niderlandzku lekceważony, niesłuchany, pomijany – przyp. red.], związana bardziej z populistycznymi, ruchami narodowymi. To pokazuje, że media tradycyjne nie do końca przekonują wszystkich mieszkańców Holandii, że mówią ich głosem – opisuje Guść.

INFORMACJA KONTRA POSTPRAWDA

Holenderski system pozwala więc na zachowanie względnego pluralizmu w mediach publicznych, ale dotyczy to opinii, publicystyki, kultury. Programy informacyjne telewizji publicznej przygotowują nie poszczególni nadawcy-stowarzyszenia, ale osobny nadawca, znajdujący się niejako ponad tymi podziałami ideologicznymi, czyli właśnie NOS (Nederlandse Omroep Stichting, Fundacja Holenderskiego Nadawcy). Siedmiuset dziennikarzy i pracowników technicznych NOS tworzy programy informacyjne holenderskich mediów publicznych, w tym główne wydanie telewizyjnego serwisu informacyjnego „NOS Journaal” emitowane codziennie o godz. 20. NOS zajmuje się też relacjonowaniem wydarzeń sportowych i imprez masowych oraz prowadzeniem popularnego portalu informacyjnego Nos.nl.

System opiera się na przekonaniu, że możemy mieć bardzo różne poglądy polityczne, przekonania ideologiczne i potrzeby kulturalne, ale dziennikarstwo informacyjne jest ponad to, fakty są wspólne, prawda jest jedna. NOS informuje, omroepen komentują i nadają kontekst. Wraz z pojawieniem się współczesnych populizmów, rosnącą popularnością mediów społecznościowych, zamykaniem się ludzi w bańkach informacyjnych, zalewem fake newsów, zacieraniem granic między informacją a opinią, pojawieniem się mediów tożsamościowych, słowem dopiero w czasach postprawdy i kryzysu zaufania do dziennikarstwa media mainstreamowe, w tym NOS, znalazły się w oczach wielu na cenzurowanym.

To zjawisko globalne. Liderzy kampanii probrexitowej podważali wiarygodność uchodzącego za symbol dziennikarskiej rzetelności BBC, bo wiedzieli, że dopiero kiedy zniechęci się publiczność do przyjmowania sprawdzonych informacji, uwierzy ona w „alternatywne fakty” i okradającą brytyjskiego robotnika Brukselę. Donald Trump od początku politycznej kariery szczuł tłumy na reporterów CNN, obrażał dziennikarzy innych mainstreamowych mediów i podawał na Twitterze jeden fake news za drugim, bo tylko w świecie postprawdy jego kłamstwa, bezpodstawne oskarżenia i bezczelność mogły konkurować. A w 2016 roku nawet wygrać – z faktami, informacjami i prawdą.

WRÓG NARODU: DZIENNIKARZ

Również Holandię, choć w innym stopniu, dotknęło to zjawisko. Na scenie politycznej pojawiły się populistyczne partie z definicji atakujące elity i zastany ład, a co za tym idzie – uderzające też w „będące w rękach elit” media publiczne.

Geert Wilders, lider antyislamskiego i antyimigracyjnego PVV, od lat domaga się likwidacji NPO. „Nie potrzebujemy tych strasznych mediów publicznych, gdzie patrzy się na świat z perspektywy amsterdamskich elit. To jedna wielka fabryka fake newsów” – mówił w 2019 roku w umieszczonym na Twitterze nagraniu. Media publiczne to liberalno-lewicowa tuba propagandowa, w której „prawdziwie holenderskie tradycje” są rugowane na rzecz ramadanu i innych świąt islamskich; w których milczy się o ciemnych stronach społeczeństwa wielokulturowego i nie mówi o „rasistowskiej przemocy wobec białych Holendrów” – przekonuje Wilders.

– Od około dziesięciu lat, kiedy w polityce pojawił się Geert Wilders, trwa swego rodzaju polityczna nagonka na media prowadzona przez populistycznych polityków. Mówią oni o nich, że to „linkse kerk” [„lewicowy Kościół” – przyp. red.], co ma oznaczać, że pokazują tylko lewicową, progresywną narrację i nie ma w nich miejsca na prawicowy punkt widzenia – tłumaczy dr Iwona Guść.

Także nowa, obecna w parlamencie od 2017 roku, antyeuropejska partia FvD zarzuca mediom publicznym „wielką stronniczość”. „Dominuje w nich kłująca w oczy jednostronność połączona z brakiem zainteresowania. NPO stało się instrumentem w rękach partyjnego kartelu” – czytamy w programie FvD. Założyciel tego ugrupowania, charyzmatyczny młody filozof Thierry Baudet zdecydował się na wejście do aktywnej polityki m.in. właśnie z powodu niezadowolenia z klimatu medialnego, w którym czuł się dyskryminowany i lekceważony, kiedy jeszcze żył z prawicowej publicystyki i pracy naukowej.

NIE TYLKO MEDIA SIĘ BRUTALIZUJĄ

Antyelitaryzm wraz z wynikającą z niego wrogością wobec mediów publicznych charakteryzuje też wiele nowych ruchów społecznych, często rodzących się i organizujących najpierw w mediach społecznościowych, a potem wychodzących na ulice. Antyszczepionkowcy, przeciwnicy masztów 5G, wyznawcy teorii spiskowej QAnon, ale także wściekli rolnicy (niezgadzający się na rządowe programy ograniczenia emisji szkodliwych substancji do atmosfery m.in. przez branżę rolniczą) czy, od niedawna, ludzie niewierzący w pandemię lub przeciwni obostrzeniom. Wszystkie te grupy odgrywają w holenderskiej debacie publicznej coraz większą rolę. A to prowadzi do brutalizacji życia politycznego i medialnego, nie tylko werbalnej, ale coraz częściej także fizycznej.

Z najnowszego raportu o zagrożeniach w Holandii przygotowanego przez biuro Krajowego Koordynatora ds. Bezpieczeństwa i Zwalczania Terroryzmu NCTV wynika, że obecnie dziennikarze częściej niż kiedyś padają ofiarą gróźb i agresji. Pandemia tylko pogłębiła trendy już wcześniej obecne. „Ludzie, którzy już od dłuższego czasu nie ufali rządowi, naukowcom i tradycyjnym mediom, utwierdzają się w swych przekonaniach dzięki teoriom spiskowym i dezinformacji. Umożliwiają im to media społecznościowe, które pełnią funkcję mobilizującą” – czytamy w opublikowanym w połowie października kwartalnym raporcie NCTV.

Także świat przestępczy coraz brutalniej traktuje dziennikarzy. Amsterdamski sąd ogłosił niedawno wyrok w sprawie zamachu na redakcję największej holenderskiej gazety „De Telegraaf”, do którego doszło latem 2018 roku. W budynek redakcji wjechał samochód, który następnie podpalono. Do ataku doszło nocą i nikt nie ucierpiał, ale straty materialne były ogromne. Głównego organizatora skazano na 10 lat więzienia – za zamachem stali członkowie amsterdamskiej grupy przestępczej opisywanej na łamach gazety. „De Telegraaf” od lat poświęca dużo uwagi tematyce kryminalnej. John van den Heuvel, czołowy dziennikarz śledczy zajmujący się tematami kryminalnymi w tej gazecie, od 2017 roku jest ochraniany 24 godz. na dobę.

Zbrutalizowało się również życie polityczne. Jeszcze do niedawna ministrowie i posłowie na placu przed Binnenhof, haskim kompleksem parlamentarno-rządowym, ucinali sobie pogawędki z dziennikarzami. Teraz coraz częściej witają ich tam tłumy wściekłych demonstrantów (ostatnio przeważnie koronasceptyków) wyzywających ich od zdrajców narodu, wygrażających pięściami i wykrzykujących w twarz wyzwiska. W połowie października Khadija Arib, marszałkini holenderskiego sejmu Tweede Kamer, ze smutkiem przyznała, że parlamentarzyści coraz częściej muszą wchodzić do budynku parlamentu tylnym wejściem. Także przestrzeń prywatna polityków jest naruszana. W październiku do drzwi mieszkania Roba Jettena, zakażonego wówczas koronawirusem szefa klubu parlamentarnego progresywnej partii D66, zapukali działacze rolniczy i wręczyli mu „paczkę żywnościową” pełną mięsa (Jetten to wegetarianin). W ubiegłym roku nieznany mężczyzna zajechał mu drogę i zmusił do wyjścia z samochodu. „Gdy jadę rowerem, coraz częściej słyszę takie określenia jak »zdrajca« . Wcześniej tak nie było” – dziennik „NRC Handelsblad” cytował we wrześniu lidera Zielonej Lewicy Jessego Klavera. Antyislamski polityk Geert Wilders, mimo że od lat jest jednym z najlepiej ochranianych polityków w Europie, bez przerwy dostaje listy z pogróżkami. Policyjne dane pokazują, że gróźb wobec polityków jest coraz więcej. W 2018 roku zgłoszono ich oficjalnie 620, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Danych z 2019 i 2020 roku jeszcze nie ma, ale wiele wskazuje na to, że padły kolejne rekordy.

Z drugiej strony eksperci podkreślają: za groźbami i atakami, werbalnymi i bardziej bezpośrednimi, na media i polityków stoi stosunkowo niewielka grupa obywateli. Ogólnie rzecz biorąc, zaufanie społeczne w Holandii do polityków, mediów czy instytucji państwowych – mimo spadku w minionych latach – jest nadal stosunkowo wysokie, szczególnie na tle wielu innych państw Unii Europejskiej. W pierwszym kwartale 2020 roku zaufanie do wymiaru sprawiedliwości deklarowało 66 proc. mieszkańców Holandii, do gazet 64 proc., do telewizji 62 proc., do parlamentu 54 proc., a do rządu 51 proc. – czytamy w raporcie Społeczno-Kulturowego Biura Planowania SCP. Dla porównania: w sondażu IBRiS przeprowadzonym pod koniec listopada 2020 roku na zlecenie Onetu zaufanie do sądów wyraziło 34,1 proc. Polaków, do rządu 33,7 proc., a do parlamentu 27,1 proc.

SZKOLENIA DLA DZIENNIKARZY, WSPÓŁPRACA Z POLICJĄ

Decyzja NOS odbiła się w Holandii szerokim echem. – Dużo się o tym mówiło, także w parlamencie, ludzie umieszczali logo NOS w profilach na Twitterze, żeby pokazać solidarność. W dodatku zbiegło się to z zabójstwem francuskiego nauczyciela [który pokazał uczniom karykaturę Mahometa – przyp. red.], co też wiązało się z debatą na temat wolności słowa – mówi dr Iwona Guść.

Holenderskie Stowarzyszenie Dziennikarzy NVJ przyznało, że decyzja NOS wpisała się w szerszy trend. Thomas Bruining z NVJ podkreślił, że najważniejsze jest to, by NOS nadal jeździło w teren. Nawet jeśli ceną za to jest obecność ochroniarzy czy usuwanie logo z wozów transmisyjnych. Byłoby dużo gorzej, gdyby NOS zareagowało na groźby i ataki, rezygnując z obecności w niebezpiecznych miejscach, np. na protestach – uważa Bruining, cytowany przez dziennik „Het Parool”.

NVJ już od dłuższego czasu podkreśla, że narasta agresja wobec dziennikarzy. W październiku 2019 roku NVJ we współpracy z policją, prokuraturą i Związkiem Redaktorów Naczelnych stworzyło platformę internetową PersVeilig.nl (BezpiecznaPrasa.nl). Na stronie znajdują się porady dla dziennikarzy, którzy padają ofiarą agresji i gróźb. Jak się zachować w takiej sytuacji? Gdzie szukać pomocy? Kiedy złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa? Jak zapobiegać powstawaniu niebezpiecznych sytuacji? Na stronie znajdziemy teksty z poradami i ok. 25-minutowe szkolenie w formie interaktywnego filmiku. Dziennikarze mogą na PersVeilig.nl zgłaszać online sytuacje, w których padli ofiarą agresywnych zachowań.

Dzięki zaangażowaniu NVJ udało się też podnieść kary dla przestępców skazanych za agresję wobec dziennikarzy. Stowarzyszenie zachęca ludzi mediów do zgłaszania na policję przypadków agresji. NVJ podkreśla, że od połowy 2019 roku policja i prokuratura kierują się innymi wytycznymi w tego rodzaju sprawach i traktują je jako priorytetowe – czytamy na stronie internetowej NVJ.

Główny komercyjny konkurent telewizji publicznej, jeśli chodzi o programy informacyjne, czyli RTL Nieuws, wyraził solidarność z NOS, ale nie zamierza decydować się na podobny krok. „Decyzja NOS jest może zrozumiała, ale to smutne, że musiano ją podjąć. Fakt, że dziennikarze nie mogą bez przeszkód pracować, jest całkowicie niedopuszczalny” – czytamy w oficjalnej reakcji RTL Nieuws.

„ATAK NA NASZĄ CYWILIZACJĘ”

Decyzja NOS poruszyła też polityków. To, że atakuje się dziennikarzy, minister sprawiedliwości Ferd Grapperhaus określił jako „straszne”. „Wolność prasy to wielkie dobro. Kto je atakuje, ten nie wie, jak ważna jest demokracja” – powiedział Grapperhaus. „Narastająca polaryzacja stanowi zagrożenie dla demokracji i państwa prawa” – skomentował Jesse Klaver, lider Zielonej Lewicy.

A Attje Kuiken z Partii Pracy PvdA dodała: „Wolność prasy jest tlenem demokracji. Można krytykować media, sama też to robię, ale czas skończyć z atakami, groźbami i sianiem nieufności”.

Zarówno Zielona Lewica, jak i Partia Pracy (oba ugrupowania są obecnie w opozycji) wezwały rząd do działań, choć nie do końca wiadomo, co gabinet premiera Rutte miałby konkretnie zrobić.

Także partie stanowiące zaplecze parlamentarne rządu (Holandią rządzi obecnie czteropartyjna koalicja liberalno-chadecko-centrowa) wyraziły oburzenie. „Dziennikarze w imieniu nas wszystkich dostarczają nam codziennie informacji, pracując czasem w bardzo trudnych okolicznościach. Nie należy im grozić, ale pozwolić im pracować” – powiedział Rob Jetten z centrowego D66.

Z kolei Baudet, wspomniany już lider antysystemowego FvD, zdecydowanie odrzucił oskarżenia, że to właśnie werbalne ataki na media publiczne z jego strony i innych populistów przyczyniły się do wzrostu agresji wobec dziennikarzy. „Zadaniem polityka jest też pewna krytyka kultury. Ale pomysł, żeby przekładać ją na groźby i ataki fizyczne, jest oczywiście straszny, absurdalny i obrzydliwy. Zdecydowanie to potępiam” – stwierdził w „EenVandaag”, programie informacyjnym skądinąd atakowanej przez niego telewizji publicznej.

KONIECZNOŚĆ CZY BŁĄD?

Część komentatorów uznało decyzję NOS za błąd i niebezpieczny precedens. Cennym głosem w tej debacie był artykuł Hansa Laroesa opublikowany w opiniotwórczym „NRC Handelsblad”. Laroes sam był przez prawie dekadę (2002–2011) redaktorem naczelnym „NOS Journaal”, głównego programu informacyjnego telewizji publicznej. Wie też, czym jest agresja wobec dziennikarzy: w 1991 roku zaburzony psychicznie mężczyzna wbił mu nóż w plecy, bo nie podobały mu się materiały Laroesa o polityce socjalnej. Dziennikarz przeżył, a dziś krytycznie odnosi się do decyzji swej dawnej redakcji.

Przyznaje co prawda, że czasy się zmieniły. „Kiedy w moich czasach dyskutowaliśmy w redakcji o zagrożeniach, to chodziło o dziennikarstwo wojenne. Czy to rozsądne wysłać reportera do Bagdadu? Jak zapewnimy bezpieczeństwo freelancerom? Prawdziwe ryzyko wiązało się wówczas z pracą na terenach objętych konfliktem” – pisze w „NRC Handelsblad”.

Teraz jest inaczej. W Holandii, podobnie jak w wielu innych zachodnich demokracjach, do głosu doszedł „wściekły obywatel”. „Głośny i obrażający. Uważający wszystkich, którym się sprzeciwia, za wrogie elity” – pisze. „W jego oczach fakt szybko staje się kłamstwem, a ciężko pracujący dziennikarz kłamcą. Tradycyjne media to wróg narodu”.

Hans Laroes zdaje sobie sprawę, że powtarzające się ataki i groźby wobec dziennikarzy czasem wręcz uniemożliwiają normalną pracę. „Mimo to usuwanie logo nie powinno być odpowiedzią” – uważa. Wręcz przeciwnie: media powinny z dumą prezentować swój sztandar i nie chować się przed Wściekłym Obywatelem. „Media powinny być dumne z dziennikarstwa, które bada, opisuje i analizuje świat. Dajcie spokój, wasze groźby na nas nie działają – taka powinna być postawa mediów”, pisze Laroes. „Nie jestem jednak naiwny. Oznacza to, że czasem trzeba korzystać z ochrony. Konieczne jest większe zaangażowanie policji, wyroki w tych sprawach powinny szybciej zapadać, a politycy powinni stale interesować się tym tematem” – postuluje.

Łukasz Koterba

Pozostałe tematy weekendowe

Marketing a Hubert Hurkacz
Lex TVN: PiS chce, aby właściciel pozbył się udziałów w...
Kto się boi Viaplay?
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.