Temat: na weekend

Dział:

Dodano: Sierpień 09, 2019

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Niewolnicy Twittera

fot. Pixabay.com

Amerykańscy dziennikarze mają problem z Twitterem: z jednej strony dostrzegają jego przydatność w newsach, z drugiej – destrukcyjny wpływ na poziom mediów.

Mniej więcej przed dekadą Susan Maushart, amerykańska dziennikarka mieszkająca w Australii, na pół roku zrezygnowała z używania nowoczesnych technologii. Do wzięcia udziału w eksperymencie, który zaczął się od tygodnia bez prądu, zmusiła też dwójkę swoich nastoletnich dzieci. Maushart następnie zebrała obserwacje o tym, jak technologia wpływa na nasze życie, w książce „The Winter of Our Disconnect”.

Na początku tego roku podobny eksperyment przeprowadziła redaktor naczelna amerykańskiego serwisu Insider. Odcięła swój zespół redakcyjny od zasilania. W pewnym sensie. Julie Zeveloff West wprowadziła w redakcji tygodniowy zakaz korzystania z Twittera.

Detoks w godzinach pracy

Część dziennikarzy Insidera zareagowała tak, jakby w nowoczesnym biurowcu na dolnym Manhattanie rzeczywiście zabrakło prądu. Insider jest lżejszą, nieco lifestylową, młodszą wersją Business Insidera. Pisze o sztuce, podróżach i kulinariach, ale również o polityce. „Trump tweetuje cały czas. Jestem reporterem politycznym. Jak mam kontrolować, co mówi prezydent Stanów Zjednoczonych?” – zastanawiał się John Haltiwanger, dziennikarz Insidera, cytowany przez magazyn „Slate”, który opisał eksperyment. Pozostali pracownicy redakcji też nie byli zachwyceni.

Prawdę mówiąc, Julie Zeveloff West bała się jednak rzucić zespół na głęboką wodę i zabezpieczyła redakcję przed ryzykiem, że Insiderowi umknie jakiś news. Kilku wybranych redaktorów miało prawo do przeglądania Twittera, a „detoks” dotyczył dziennikarzy tylko w godzinach pracy. Po wyjściu z biura mogli robić, co chcieli, i niektórzy skwapliwie z tej możliwości korzystali.

Naczelna Insidera była jednak pewna, że nawet taki ograniczony eksperyment przyniesie pozytywne rezultaty. Sama ma osobiste doświadczenia z Twitterem. Kilka lat temu niemal całkowicie zrezygnowała z prowadzenia konta, nie licząc okazjonalnych retweetów artykułów jej kolegów redakcyjnych. „Zwróciło mi to olbrzymią ilość wolnego czasu i zmniejszyło uczucie nieustannego niepokoju, który mi towarzyszył” – opisuje mi swoje doświadczenia z tego okresu.

Taki był właśnie cel eksperymentu: uświadomić dziennikarzom Insidera, że Twitter to tylko narzędzie. Zmobilizować ich do szukania alternatywnych źródeł informacji, własnych tematów, zachęcić do pracy nad warsztatem dziennikarskim. A także zwiększyć produktywność, bo Twitter bywa czarną dziurą wysysającą czas i energię, a przez to śmiertelnym wrogiem deadline’ów.

Julie Zeveloff West chciała też uświadomić pracownikom newsroomu, że Twitter działa jak komora pogłosowa, w której często powtarza się informacje i komentarze bez głębszej refleksji i pewności, czy są warte opublikowania. Szczególnie jeśli zostały już one podane przez inne media.

Julie Zeveloff West jest zadowolona z wyników eksperymentu. Przez ten tydzień Insiderowi nie umknął żaden ważny news, a dziennikarzom otworzyły się oczy. „Pracownicy newsroomu zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo wszyscy polegamy na Twitterze pod każdym względem, począwszy od wyszukiwania informacji i podążania za newsami, aż po kontakty ze źródłami. Z jednej strony było to dla naszych dziennikarzy wyzwanie bardzo pouczające, ale z drugiej wszyscy byli szczęśliwi, że znowu mogli korzystać z Twittera” – napisała naczelna.

Źle używane narzędzie

Eksperyment Insidera wpisywał się w toczącą się właśnie w amerykańskich mediach debatę na temat tego, jak bardzo Twitter wpłynął na dziennikarstwo – także negatywnie.

John Ziegler, znany radiowiec, publicysta i autor filmów dokumentalnych, opublikował w ub.r. na branżowym portalu MediaITE komentarz „Dziesięć najważniejszych przykładów, jak Twitter szkodzi dziennikarstwu i niszczy debatę publiczną”. Dowodzi w nim, że Twitter drastycznie obniżył standardy dziennikarstwa i zniszczył debatę publiczną. Wskazuje 10 przykładów tego zepsucia: m.in. zmianę wiarygodności na popularność, komunikowanie się głównie za pomocą headline’ów, mentalność tłumu czy władzę, jaką Twitter daje anonimowym trollom.

Przykładów na potwierdzenie tez Zieglera jest aż nadto. O tym, że Twitter jest czymś więcej niż internetowym czatem ze znajomymi, a tweety więcej niż SMS-em do znajomego, przekonały się boleśnie setki amerykańskich dziennikarzy. Wśród najbardziej znanych przykładów jest Erik Abriss, który stracił pracę w INE Entertainment po tym, jak na Twitterze życzył śmierci nastolatkom z katolickiej szkoły Covington.

Reza Aslan z CNN trafił w ogień krytyki za ostre tweety, w których wyrażał się niepochlebnie na temat Donalda Trumpa (ostatecznie za nie przeprosił). Reporter „The New York Post” Bart Hubbuch został zwolniony po opublikowaniu tweeta, w którym porównał inaugurację Donalda Trumpa do zamachów 11 września i ataku na Pearl Harbor. CNN pożegnał się z wydawczynią serwisu bliskowschodniego Octavią Nasr po tym, gdy na Twitterze napisała, że jednego z liderów Hezbollahu w Libanie darzyła olbrzymim szacunkiem.

Zwolennicy swobodnego dostępu do broni palnej w Stanach Zjednoczonych używają argumentu, że to nie broń zabija, lecz ludzie, którzy się nią posługują. Nie należy więc zakazywać jej posiadania, bo broń jest tylko narzędziem. Bez względu na racjonalność takiego rozumowania podobnego argumentu można użyć w stosunku do Twittera. To nie Twitter niszczy dziennikarstwo, ale dziennikarze, którzy nieroztropnie go używają. Redakcje nie powinny ograniczać dziennikarzom dostępu do Twittera, bo godzi to w podstawową wartość, na której zbudowane jest dziennikarstwo – wolność słowa. A zarówno dostęp do broni, jak i wolność słowa są zagwarantowane przez amerykańską konstytucję.

Takiego właśnie argumentu używa Rob Williams, publicysta portalu branżowego MediaPost. „Twitter nie rujnuje dziennikarstwa, dziennikarze sami to robią” – pisze. Przyznaje, że osobiście jest wielkim fanem Twittera, bo jest on wyjątkową platformą do wyszukiwania newsów i monitorowania trendów. Dodaje jednocześnie, że lekkomyślność dziennikarska, która powoduje uszczerbek na dobrym imieniu wydawcy i redakcji, nie powinna zasługiwać na pobłażliwość. „Podobnie jak naładowany pistolet, Twitter musi być traktowany z ostrożnością i odpowiednim szacunkiem. Można go użyć jak broni informacyjnej, ale także do ochrony dobra publicznego” – przestrzega kolegów dziennikarzy Williams.

– To dla mnie trudny problem, ponieważ jestem wielkim zwolennikiem wolności słowa – przyznaje w rozmowie ze mną John Ziegler. Bo on do fanów Twittera z pewnością się nie zalicza. – Uważam jednak za absurd, że czasami dziennikarze wpadają w tarapaty za pisanie na Twitterze rzeczy, które mogą bez konsekwencji mówić w telewizji lub pisać w gazetach – dodaje.

Artykuły z tweetów

Jim VandeHei, współzałożyciel i prezes Axios, podczas wygłoszonego w październiku 2018 roku gościnnie wykładu dla studentów Uniwersytetu Wisconsin-Oshkosh zaproponował, by dziennikarze nie udostępniali w mediach społecznościowych, a szczególnie na Twitterze, niczego poza linkami do swoich artykułów. Axios to zyskujący na popularności portal informacyjny, założony przez byłych pracowników Politico, którego dewiza brzmi: „Media są zepsute, a często są także przekrętem”. Wewnętrzne regulacje tej redakcji nie pozwalają dziennikarzom na upublicznianie poglądów politycznych oraz publikowanie zjadliwych komentarzy w sieci. Zasada jest prosta: nie pisz w internecie niczego, czego nie napisałbyś w swoim artykule albo nie powiedziałbyś publicznie.

W odpowiedzi na apel Jima VandeHeia publicysta „The New York Times” James Poniewozik napisał, nomen omen na Twitterze: „Czy Axios naprawdę wierzy, że jeśli jego zespół nie będzie wypowiadał opinii, czytelnicy przyjmą, że ich nie ma? Co za idiota w to uwierzy? Któryż to z aspektów dziennikarstwa pozwala nam wierzyć, że ukrywanie informacji przed społeczeństwem służy opinii publicznej?”.

Choć pomysł VandeHeia nie ma szans na urzeczywistnienie, to jednak w ostatnich latach wiele amerykańskich redakcji wprowadziło regulację dotyczącą treści publikowanych przez dziennikarzy w mediach społecznościowych. Na przykład wytyczne NBC News mówią, że konta w social mediach muszą spełniać te same standardy, co wszystkie treści redakcyjne, w tym „zasady uczciwości, staranności, poszanowania praw autorskich i prawa do prywatności”.

Z kolei „The New York Times” ostrzega swoich dziennikarzy, że publikowanie opinii lub stronniczych treści zagraża ich wiarygodności. Wielu poważnych wydawców wścieka się, gdy reporterzy – zamiast być bezstronni – wyzłośliwiają się, wygłaszają wredne komentarze albo pogrążają się w beznadziejnych potyczkach na przytyki i docinki.

Z drugiej strony, twitterowa aktywność dziennikarzy jest często na rękę szefom mediów, bo przekierowuje część ruchu z mediów społecznościowych na strony internetowe tytułów. Redakcje cynicznie korzystają z możliwości, które daje im Twitter, dzięki któremu łatwo stworzyć coś z niczego. Niektóre media wręcz budują swoją markę na konstruowaniu tematów wokół wpisów polityków czy celebrytów, a dzięki Donaldowi Trumpowi stało się to niezwykle popularne. Osoba A napisała „to i to”, osoby B i C odpowiedziały „tamto”. Gotowe.

Artykuły, które są wyłącznie streszczeniem lub omówieniem twitterowych konwersacji, są dziś powszechne w amerykańskich mainstreamowych mediach.

John Ziegler mówi mi, że wydawcy i właściciele mediów rozumieją, iż Twitter psuje dziennikarstwo, ale przeciwdziałają temu tylko pozornie.

– Większość ludzi mediów uwielbia Twittera, ponieważ pomaga on w zwiększeniu ruchu na stronie. Na Twitterze istotne jest, ilu ludzi cię obserwuje, a jeśli pracujesz dla dużej redakcji informacyjnej, z pewnością masz wielu followersów już z automatu – mówi Ziegler. – Dzięki Twitterowi dziennikarze czują się ważniejsi. Fakt, że jest generalnie destrukcyjny dla przemysłu medialnego, jest dla nich w dużej mierze nieistotny – stwierdza.

Tweety jak depesze AP

Shannon McGregor z Uniwersytetu Utah i Logan Molyneux z Uniwersytetu Temple w Pensylwanii opublikowali w 2018 roku badania, których wyniki powinny zaalarmować szefów wszystkich mediów w USA. Eksperyment przeprowadzili na 200 dziennikarzach. Dali wyselekcjonowanej grupie do przeczytania pomieszane ze sobą tweety i fragmenty depesz Associated Press. Wśród badanych byli reporterzy z różnym stażem zawodowym i różnymi nawykami w używaniu Twittera – zarówno tacy, którzy przeglądali go sporadycznie, jak i tacy, którzy byli niemal od niego uzależnieni. Efekt: dziennikarze młodsi, dla których korzystanie z social mediów jest rutyną, uznali tweety i depesze AP za tak samo wartościowe źródło wiedzy.

Shannon McGregor: – Przeprowadzałam wywiady z wieloma dziennikarzami na temat tego, jak korzystają z Twittera. Oni mają świadomość potencjalnych problemów. Ale obawiają się ryzyka ewentualnej straty newsa i ta stawka jest dla nich zbyt wysoka.

Naukowcy dostrzegają jednak też pozytywny wpływ Twittera na dziennikarstwo. Jako przykład podają demokratyzację procesu powstawania newsa – dziennikarze nie muszą polegać wyłącznie na oficjalnych lub trudno dostępnych kanałach informacyjnych.

– W dziennikarstwie nie ma nic, czego nie można by zrobić bez mediów społecznościowych. Korzystanie z nich z pewnością nie jest podyktowane koniecznością zapewnienia jakości dziennikarskiej, ale może być przydatną drogą na skróty – przekonuje mnie Logan Molyneux. – Niezależnie od tego, czego chcieliby sami dziennikarze, wiele redakcji wymaga od swoich pracowników pewnego poziomu aktywności w mediach społecznościowych i zaangażowania – przyznaje.

Ten wymóg jest jedynym powodem, dla którego David Von Drehle, publicysta „The Washington Post”, nie porzucił jeszcze Twittera. W styczniu br. w gorzkim komentarzu napisał, że „Twitter jest metaamfetaminą newsroomów – narkotykiem, który rozsiewa się, trafiając w nasze słabe punkty tylko po to, by pozostawić nas bezzębnych i zhańbionych”.

Wtórował mu Farhad Manjoo z „The New York Times”, który w komentarzu „Nigdy nie tweetuj” pisał, że Twitter „przedkłada obraz nad treść i tanią tandetę nad rozsądną debatę”.

– Mam nadzieję, że amerykańskie media otrząsną się z tego szkodliwego wpływu – mówi David Von Drehle. – Ale jest specjalny powód, dla którego porównałem Twittera do uzależnienia narkotykami: ludzie wiedzą, że jest szkodliwy, ale mimo to nadal go używają – wyjaśnia.

Logan Molyneux z Uniwersytetu Temple wyznaje: – Zdecydowałem się zmienić moje przyzwyczajenia, zamiast rzucić Twittera. Wyznaczyłem sobie, ile czasu mogę tam spędzić, wyznaczam sobie konkretne cele, kiedy z niego korzystam. Uważam, że nadal jest to cenny sposób na utrzymanie kontaktu z innymi naukowcami w mojej dziedzinie.

Shannon McGregor z Uniwersytetu Utah nigdy nie rozważała porzucenia Twittera. – Bywały chwile, gdy stawałam się obiektem seksistowskich ataków i wtedy robiłam sobie przerwy dla utrzymania higieny psychicznej. Teraz próbuję sprawdzać Twittera kilka razy dziennie. To pomocne, by być na bieżąco z newsami – przyznaje.

A John Ziegler bije się w piersi: – Nienawidzę tego, że jestem tak aktywny na Twitterze, ale nie mam wyboru. Dla mnie jako felietonisty medium internetowego to jedyne miejsce, w którym mogę komunikować się z odbiorcami.

Tekst ukazał się w magazynie "Press" nr 05-06/2019

Marcin Firlej

Pozostałe tematy weekendowe

Sejm jak prywatna firma PR Kuchcińskiego
Polski internauta wart tyle, co duża pizza
"1939 Na żywo"
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.