Wydanie: PRESS 12/2006

IV władza do władzy,

Krótko przed startem tegorocznej kampanii wyborczej dziennikarz poznańskiej telewizji WTK Maciej Przybylak bezkompromisowo rozliczał prezydenta tego miasta Ryszarda Grobelnego z podejmowanych decyzji. Przez sześć lat bowiem raz w tygodniu prowadził popularny program „Temat dla prezydenta”. Skandal wybuchł, kiedy wyszło na jaw, że Przybylak kandyduje na radnego Poznania. Wystartował z pierwszego miejsca listy Prawa i Sprawiedliwości konkurującej z listą prezydenta miasta KWW R. Grobelny „Poznań ma przyszłość”. Prezes WTK Krzysztof Szydłowski natychmiast rozwiązał z Przybylakiem umowę. – Ktoś, kto zajmuje się polityką, nie może być dziennikarzem – mówi bez ogródek. Nie wszyscy szefowie są aż tak pryncypialni. Dziennikarze publicznego Radia Katowice – Maciej Szczawiński, Henryk Cierpioł i Wojciech Pacula – wystartowali w ostatnich wyborach, a prezes stacji Wojciech Jerzy Poczachowski co prawda odsunął ich od anteny na czas trwania kampanii, ale jednocześnie uznał, że realizują swoje powołanie. – Jeśli dziennikarze walczą o sprawy ludzi, mogą to robić też jako radni. Dziennikarze nie powinni angażować się w politykę, ale samorządy niewiele mają z nią wspólnego – dowodzi. Tropem szefa idzie Wojciech Pacula. – Radny z małej miejscowości zajmuje się sprawami istotnymi dla lokalnej społeczności: oświetleniem ulic, kanalizacją, drogami. To sprawy odległe od polityki i mogę je łączyć z dziennikarstwem – mówi Pacula, który właśnie zdobył mandat radnego dziewięciotysięcznego śląskiego Sławkowa. Zaznacza, że startował z listy apolitycznego komitetu Przejrzysty Sławków. I nadal ma pracować dla Radia Katowice. Maciej Szczawiński i Henryk Cierpioł, którym nie powiodło się w wyborach do rady miasta Katowic (kandydowali z listy Forum Samorządowego Piotra Uszoka), również zostają w stacji. Zamiana ról – Role dziennikarza i samorządowca nie mogą się pokrywać. Jeśli jest miejskim radnym, nie powinien jako dziennikarz zajmować się miejską problematyką, bo w każdej z tych ról będzie niewiarygodny – uważa Dobrosław Rodziewicz, do początku grudnia prezes publicznego Radia Kraków. W trosce o bezstronność stacji Rodziewicz zwolnił przed wyborami dziennikarza Miłosza Horodyskiego. Powodem był brak zaufania – Horodyski bowiem nie ujawnił, że jego żona kandyduje z listy PiS-u do rady Krakowa. On sam zaś w tym czasie przygotowywał programy o kampanii wyborczej. Pracownicy stacji w wydanym oświadczeniu oskarżyli Horodyskiego o brak dziennikarskiej rzetelności i o stronniczość. Na początku listopada Rodziewicz wstrzymał emisję materiału Horodyskiego z udziałem kandydatów na prezydenta miasta. – Wypowiedzi lewicowego kandydata Jacka Majchrowskiego zostały okrojone w taki sposób, by nie mógł odpowiedzieć na zarzuty – uzasadnia swoją decyzję. O zwolnieniu dziennikarza zdecydowała jeszcze jedna okoliczność. Pracownicy stacji zarzucili mu, że nagrywał w radiowym studiu reklamówki dla trzech kandydatów PiS-u do rady miasta. Horodyski nie chce komentować swojego zwolnienia. Dobrosław Rodziewicz nie potrafi dziś powiedzieć, czy zatajenie przez Horodyskiego rodzinnych koneksji politycznych byłoby wystarczającym powodem do zwolnienia. – Na pewno nie powinien przygotowywać materiałów o kampanii samorządowej. Iluzoryczna świadomość Miejsca w innych samorządach szturmowali również dziennikarze ogólnopolskich mediów. Korneliusz Pacuda, prezenter Polskiego Radia i propagator muzyki country, starał się o mandat radnego Warszawy z listy PO. Bez sukcesu. To nie pierwsza polityczna przygoda Pacudy. Bez powodzenia startował już w wyborach do europarlamentu. Start w wyborach nigdy nie oznaczał dla niego rozstania z zawodem. – Jeśli będę działał uczciwie, nie zostanie mi przyprawiona żadna polityczna gęba – uważa. Robert Leszczyński, były dziennikarz muzyczny „Gazety Wyborczej” i juror programu „Idol” w Telewizji Polsat, obecnie redaktor naczelny miesięcznika „Laif”, ubiegał się o mandat radnego Warszawy z listy Zielonych. Chciał się zająć problemem dziedziczenia biedy, braku sukcesu i wykształcenia, a także emancypacją mniejszości seksualnych. Ochroną środowiska nie był zainteresowany. Nie widzi powodu, by jako radny miał rezygnować z uprawiania dziennikarstwa. – Każdy dziennikarz ma poglądy polityczne. Rażą mnie pozory obiektywizmu – program „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego jest uczciwszy niż udające obiektywizm teksty w „Rzeczpospolitej”, bo jego autor nie ukrywa swoich prawicowych sympatii – tłumaczy. Leszczyński w wyborach do rady Warszawy przepadł, ale tym się nie martwi. – Nie startowałem w wyborach po to, żeby sprawować władzę. W polityce nie chodzi o zwycięstwo, ale o emanację wartości w sferze publicznej – tłumaczy. Kuba Wojewódzki (sędziował z Leszczyńskim w programie „Idol”) dla ambicji kolegi nie ma poważania. – Znane osoby kandydują w wyborach, żeby ratować swoją słabnącą popularność. To żałosne próby. Kiedy czytam wywiady z piłkarzem Radosławem Majdanem, który został radnym sejmiku województwa zachodniopomorskiego, upewniam się, że jego miejsce jest między dwoma słupkami, a nie w samorządzie. Najlepszym momentem kariery Roberta Leszczyńskiego była rola dziennikarza muzycznego „Gazety Wyborczej”. Powinien się zająć czymś podobnym, a nie karierą samorządową – mówi. Sam Wojewódzki sprawdził na własnej skórze, jak łatwo dziennikarzowi wchodzącemu do polityki zyskać poparcie. Kilka lat temu dla żartu powiedział w wywiadzie dla „Przekroju”, że zamierza założyć partię polityczną i wystartować w wyborach do Sejmu. – Ku mojemu zdumieniu reakcja dziennikarzy była entuzjastyczna – mówi. W podwójnej roli Powrotu do zawodu nie widzi dla siebie Andrzej Golimont, były dziennikarz tygodnika „Nie” i „Trybuny”, który po raz trzeci został radnym Warszawy (w poprzednich kadencjach z listy SLD, teraz z listy SLD-SdPl-UP-PD). – Żadna redakcja nie może sobie pozwolić na to, żeby zatrudniać dziennikarza o jednoznacznie politycznej gębie. Dziennikarstwo informacyjne musi być obiektywne – mówi Golimont. Sam jednak nie zrezygnował z niego całkowicie. Zaznacza, że od kiedy został radnym, do obu tytułów pisywał rzadko, ale były to teksty publicystyczne, nie informacyjne. – Starałem się nie pisać o Warszawie, a jeśli już mi się zdarzyło, to podpisywałem się pseudonimem – tłumaczy. To jednak dziennikarstwo i nazwisko kojarzone z „Nie” i „Trybuną” pomogły mu dostać się do samorządu. – W 1994 roku kandydowałem z siódmego miejsca na liście. Ludzie głosowali na mnie, bo znali mnie z łamów – opowiada. Swoje nazwisko próbował też wykorzystać w karierze politycznej Błażej Torański, były dziennikarz polityczny „Rzeczpospolitej”. Nie udało mu się zostać posłem, a obecność na listach wyborczych odcięła mu powrót do zawodu. Odszedł z „Rz” rok temu, jak sam mówi, z powodu oczywistej kolizji etycznej, bo akurat startował do Sejmu z listy PiS-u. Posłem nie został, zaczął więc rozglądać się za pracą, żaden tytuł nie był nim jednak zainteresowany. – Zostałem wypchnięty z zawodu. Nawet z kolorówek przestali do mnie dzwonić – wspomina. Jego zdaniem deklaracja polityczna nie powinna mieć wpływu na jego wiarygodność, bo: – Gdyby w PiS-ie wybuchła afera, pierwszy bym ją opisał w każdym tytule, w którym bym pracował – zapewnia. W ostatnich wyborach samorządowych walczył o mandat radnego Łodzi z listy PiS-u – bez sukcesu. Mimo że od kilku miesięcy jest rzecznikiem prasowym Narodowego Funduszu Zdrowia, chciałby wrócić do dziennikarstwa. – Ten zawód jest dla mnie jak tlen – mówi. Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, woli powstrzymać się od odpowiedzi, czy teraz zatrudniłby Torańskiego. I chociaż na polityczne przygody dziennikarzy patrzy niechętnie, nie potrafi przesądzić, czy zawsze powinny one zamykać drogę powrotu do zawodu. – Wiele zależy od tego, jak bardzo dziennikarz angażował się w politykę i ile czasu minęło od tej chwili – mówi. W podwójnej roli mógł znaleźć się Piotr Barełkowski, prezes prywatnej telewizji TV Biznes, który bez powodzenia kandydował na radnego z listy prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Barełkowski za dziennikarza się nie uważa, więc etycznych wątpliwości co do łączenia funkcji w mediach i radnego nie miał. Dodaje, że TV Biznes lokalną polityką się nie zajmuje. Pretekst do podejrzeń Z kolei dziennikarze popierani w wyborach przez partie polityczne zarzekają się, że mimo to do żadnej partii nie należą. – Nie jestem członkiem PiS-u – deklaruje Maciej Przybylak, który został radnym Poznania. Nie obawia się, że jego dziennikarska reputacja została nadszarpnięta. – W moich programach wszystkie opcje polityczne były równo reprezentowane. Udowodniłem, że jestem bezstronny. – Nie należę do żadnej partii i nie czuję się politykiem. Prawo nie zabrania dziennikarzom kandydować, to nasze obywatelskie uprawnienie. Uznałem, że mogę z niego skorzystać, bo nie zachodził żaden konflikt interesów – podkreśla Zygmunt Nosal, dziennikarz zamojskiego tygodnika „Kronika Tygodnia”, popierany przez PiS jako kandydat do rady gminy Zamość. Nosal mandatu nie zdobył, więc nadal będzie pisał w „Kronice Tygodnia”. Jego szef, zastępca dyrektora Grupy Wydawniczej Słowo i redaktor naczelny „Kroniki Tygodnia” Andrzej Wnuk ma wreszcie kłopot z głowy. – Gdyby pan Nosal został radnym, musiałbym go przesunąć na stanowisko niedziennikarskie. Byłoby szkoda, bo jest sprawnym dziennikarzem, a takich nam brakuje – mówi. Wnuk przyznaje, że sprawa była dla niego przykra. Ani Nosal, ani Tomasz Sąsiadek (startujący do rady Chełma z listy Platformy Obywatelskiej), dziennikarz sportowy wydawanego przez Grupę Wydawniczą Słowo „Super Tygodnia Chełmskiego”, nie poinformowali go bowiem, że kandydują na radnych. – Wójt gminy Zamość Ryszard Gliwiński zarzucił nam, że krytykujemy go za zwolnienie tuż przed wyborami swojego zastępcy, bo nasz dziennikarz startuje z listy popieranej przez PiS. Zarzut był nieuzasadniony, tekst napisała zresztą inna dziennikarka. Wolałbym jednak nie dawać pretekstów do takich podejrzeń – ubolewa. Sam Sąsiadek ma kłopot z wyjaśnieniem, jakie motywy skłoniły go do kandydowania. – Zwolniło się miejsce na liście – mówi po długim milczeniu. – To jedyny powód? Co chciałby pan zrobić dla gminy? – pytam go przed wyborami. – Będę mógł wpływać na politykę sportową gminy (Tomasz Sąsiadek jest też piłkarzem czwartoligowej Chełminianki Chełm). – A co chciałby pan w niej zmienić? – dociekam. – Tak głęboko się nad tym nie zastanawiałem. Nie jest jasne, czy bezstronność polityczna jest obowiązkiem tylko tych dziennikarzy, którzy zajmują się informacją. – Nie jestem dziennikarzem – zaznacza Juliusz Kubel, autor scenariuszy słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych, felietonista poznańskiego dodatku „Gazety Wyborczej”. Kubel jest osobą dla miasta zasłużoną. Zakochany w Poznaniu twórca niezwykle popularnej wśród poznaniaków postaci Starego Marycha, bohatera pisanych gwarą słuchowisk w publicznym Radiu Merkury. Kilka tygodni temu został radnym Poznania z listy Platformy Obywatelskiej. Poznańska redakcja „GW” nie zdecydowała jeszcze, czy odnowi z nim współpracę zawieszoną na czas kampanii. – Pisanie felietonów nie jest klasycznym dziennikarstwem – mówi tylko Włodzimierz Bogaczyk, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” w Poznaniu. Piotr Frydryszek, prezes Radia Merkury, nie widzi przeszkód, by Kubel mógł być radnym. – Nie ma kolizji, bo on nigdy nie uprawiał dziennikarstwa informacyjnego – sądzi. Sam Kubel też nie zamierza zrezygnować z pisania. – Każda wypowiedź jest dobra, jeśli służy miastu – uważa. Kontroluj albo odejdź Czy dziennikarz może patrzeć władzy na ręce i jednocześnie ją sprawować? – To niedopuszczalne. Dziennikarz ma kontrolować władzę. Jeśli chce rządzić, powinien odejść z zawodu. Ale taki wybór też nie kojarzy się najlepiej, nasuwa podejrzenia, że dziennikarz wybrał ten zawód dla politycznej kariery – uważa Stefan Bratkowski, honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Szef Agencji Informacji TVP Andrzej Mietkowski nie zgodziłby się, żeby dziennikarz zajmujący się informacją zaangażował się w kampanię wyborczą: – Odbiorca powinien mieć jasny sygnał, czy ma do czynienia z bezstronnym obserwatorem sceny politycznej, czy też z jej uczestnikiem. Także dla Michała Koboski, redaktora naczelnego tygodnika „Newsweek Polska”, łączenie ról dziennikarza i samorządowca jest nie do zaakceptowania. – Dziennikarz w takiej sytuacji jest wystawiony na pokusę, żeby interes reprezentowany w radzie popierać na łamach. Konflikt interesów to jedna z gorszych rzeczy, jakie dziennikarzowi można zarzucić. Małgorzata Wyszyńska

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.