Wydanie: PRESS 12/2009

Kąssawka

Jak 20 lat temu debiutował Pan rysunkiem „Waszyngton za zamkniętymi drzwiami” w polskim wydaniu, tak to trwa do dziś. Ta sama głupota polskich polityków, tylko bohaterowie się zmieniają…
Tamten rysunek zrobił furorę. Ludzie go pamiętają, bo to trochę tak – zachowując umiar – jak sceny z Klossem czy czterema pancernymi. Wówczas nie było tylu gazet, programów telewizyjnych, tylu możliwości przekazu, co dziś. Wszyscy funkcjonowaliśmy w jednym obiegu i mieliśmy wspólną płaszczyznę odniesienia. I właśnie te wspólne odnośniki – doświadczenia, lektury, narodowe stereotypy – ułatwiają porozumienie. Mimo całego mnóstwa kanałów telewizyjnych i Internetu ludzie wciąż lubią oglądać to samo, co inni – żeby móc o tym rozmawiać. Czasami nie da się zrozumieć rysunku bez tej wspólnoty pamięci. Zrobiłem na przykład taki z minister zdrowia Ewą Kopacz. Pani go chyba nie kupi. Ewa Kopacz siedzi na konferencji prasowej i mówi: „Rząd się jakoś zaszczepi”…
…to jak Urbana: „Rząd się jakoś wyżywi”.
No dobrze, pani jest dziennikarką. Normalnie to raczej dowcip tylko dla mojego pokolenia, czyli 50+. Obawiam się, że spora część czytelników nie zajarzyła, o co chodzi.
Dlaczego poświęca Pan swój talent na komentowanie tego, co się momentalnie dezaktualizuje? Taka kreska szybko umiera.
To prawda, rysunki polityczne skazane są na szybką śmierć. Choć za komuny były aktualne przez cały ustrój… Moja sztuka rodzi się po prostu z irytacji – gdy nie mogę się powstrzymać. Wolałbym rysować konie, naprawdę. Zresztą od tego zaczynałem. Niedawno wybrałem się nawet na plener artystów koniarzy…
Lecz zamiast zostać Kossakiem, przyssał się Pan do polityków.
Tak, zostałem Kossawką, a nawet Kąssawką. No cóż, lubię szybki, aktualny dowcip. Kto szybko daje, dwa razy daje. Lecz nie zgadzam się, że to łatwiejsze niż komentowanie codzienności. Tym bardziej że od czasu rządów PiS wraz z przystawkami politycy bardzo wysoko podnieśli poprzeczkę dla satyryków. Trudno było przebić rzeczywistość. Wymyślałem coś jako żart, a oni nazajutrz robili to na poważnie. Miałem wydać książkę ,,Czwarta RP grubą kreską’’, a ona się sama skreśliła.
Gdy wybierał Pan ostatnio prace do tomu „The best of Sawka”, to chyba niewiele rysunków miało szansę się załapać?
Odwrotnie. Miałem problem, bo z 12 tysięcy prac kilkaset pasowałoby do każdego ustroju. Wybrałem te, które dotyczą spraw powtarzalnych. Nawet jeśli polityki, to w szerszym znaczeniu. Bardziej filozofii politycznej. Zawsze aktualne są rysunki pokazujące zasady rządzące rzeczywistością. Bo skorupka cywilizacji jest na nas krucha: gdy tylko czegoś zabraknie, zaraz pęka. Pamiętam, jak w 1981 roku byłem w Londynie. Przed wyjazdem wszyscy mi mówili, jacy tam ludzie są grzeczni i kulturalni. Ale pewnego dnia stałem na przystanku autobusowym. Była awaria i ludzi zgromadziło się dużo więcej niż zwykle. Gdy autobus w końcu przyjechał, przepychali się do niego łokciami – zupełnie jak w Polsce. Satyryk takie rzeczy przetwarza.
Jednak najważniejszym kryterium powinna być śmieszność – nawet niesłuszna. Mój inny rysunek o Ewie Kopacz pokazuje faceta kopiącego dół. Podchodzi do niego jakaś para. „Grabarz?” – pytają. „Nie, Kopacz”. Ja się akurat z minister Kopacz w sprawie szczepionek przeciwko grypie zgadzam, nie należy w popłochu bez sprawdzenia zamawiać. Ale uznałem, że taki żart będzie śmieszny.
Którego czytelnika chce Pan dosięgnąć: tego, który się z rysunku uśmieje, czy tego, który się zań obrazi?
Tego, który się będzie śmiał. Dowcip nie jest ani walką, ani wychowywaniem. Nie rysuję, żeby kogoś pouczyć, pogrążyć albo coś załatwić. Chcę ludzi rozbawić. To są polskie romantyczne mity, że artysta zbawia świat. Śmieszy mnie, gdy ludzie podziwiają aktora za to, że nie gra w reklamie. Nie gra, bo mu nie zaproponowano.
Nie chciał Pan nigdy stworzyć jakiegoś Filutka czy Pana Stanisława – własnego, rozpoznawalnego bohatera?
Miałem Vabisiaka w „Tygodniku Gdańskim”, takiego everymana, trochę Piszczyka. Ciągnąłem to przez dwa lata. Teraz też marzą mi się jakieś formy komiksowe, tyle że krótsze. Z Rafałem Bryndalem, z którym wydałem „Sceny z życia małżeńskiego”, pracujemy nad książką o polityce pt. „Nieszczęścia chodzą partiami”. Ukaże się pod choinkę. A na wiosnę Iskry wydadzą „Sawka Klezmer Band, czyli rysunki po bandzie”.
Rzeczywiście będą ostre?
Ostre. Obyczajowo i politycznie. Raczej niepublikowane, a niektóre wręcz niepublikowalne. Nie będą to może rysunki takie jak te o Mahomecie, ale śmiałe.
Rysunków o Mahomecie Pan nie pochwalał, tymczasem na Zachodzie z ich powodu niemal wybuchła wojna. I wywołały dyskusję o wolności prasy. Czyli siła kreski, odpowiednio użytej, może być ogromna.
Burzę, którą wywołały rysunki Mahometa zamieszczone w duńskim dzienniku, można porównać z sytuacją, gdy u nas ojciec Rydzyk napuści na kogoś swoich słuchaczy. Tam też nagle ludzie musieli się określić: są za czy przeciw. Według mnie to nie była siła rysunku, tylko grupy, która przeciwko niemu wystąpiła.
Jakich tematów by Pan nie skomentował?
Czyjejś tragedii, szczególnie jeśli zdarzyła się niedawno. Bo z czasem taka historia, jak na przykład śmierć Barbary Blidy, jest mniej osobista, staje się faktem medialnym i statystyką. Po tragedii w hali katowickiej zrobiłem rysunek z komentarzem: „W związku z tragedią na Śląsku znów przesłuchano Kiszczaka i Jaruzelskiego”. Lecz nie odważyłbym się go nigdzie opublikować. To kwestia dobrego smaku.
A nie autocenzury?
Ależ wszyscy się autocenzurujemy na co dzień! Mówimy: „Kochanie, wcale nie przytyłaś”, „Panie prezesie, bardzo mądrze pan powiedział”, „Jakie ładne dziecko”…
Tylko że od satyryka oczekuje się, że czasem przekroczy pewne granice po to, by otworzyć nam oczy.
Satyryk mówi głośno to, co ludzie myślą po cichu. To jego przywilej. Nie musi z niego korzystać, jeśli czuje, że mógłby komuś zrobić przykrość. Ale nie zależy mi na tym, żeby obrażać Wałęsę czy Kaczyńskiego, przepraszam za zestawienie.
Czyli z jednych lubi się Pan wyśmiewać, a z innych już nie?
Przede wszystkim: nie śmieję się z ludzi prywatnie. Śmieję się z funkcji, które pełnią. Taka jest moja rola: wyśmiewam urzędy.
Ludzi bawi też nabijanie się z samych siebie, przeglądanie się w krzywym zwierciadle.
W Polsce? Nigdy! U nas ludzie nabijają się tylko z innych. Polacy nie śmieją się, lecz naśmiewają. Cierpimy na narodowy brak dystansu do siebie.
Satyryk polityczny powinien chyba mieszkać blisko Wiejskiej. Co można dostrzec ze Szczecina?
Ze Szczecina świetnie widać. A przebywanie blisko polityków nie wyszłoby mi na dobre. Gdy się kogoś bliżej pozna, potem głupio go obśmiewać. Mógłbym mieć skrupuły. Szczególnie po bruderszafcie.
Znowu autocenzura.
Ale wynikająca z empatii.
Zaraz po opublikowaniu rysunku wie Pan, jak został przyjęty przez czytelników. Skąd?
Ludzie do mnie dzwonią, e-mailują, wysyłają SMS-y albo opowiadają mi moje (!) dowcipy. Choćby po rysunku o tym, jak wnuczek z babcią wychodzi z muzeum i mówi: „Jak dorosnę, też chciałbym zginąć w powstaniu”, miałem masę telefonów. Wszystkim się podobało.
Powstańcom też?
A myśli pani, że oni nie mają poczucia humoru? Wybitna sędzia opowiadała mi o spotkaniu, na którym było ze stu sędziów. Poważne zebranie, nagle poruszenie, wszyscy się śmieją, wyrywając sobie „Politykę”. Chodziło o rysunek, na którym Komitet Noblowski stwierdza, że przyznałby Obamie nagrodę literacką, tylko jeszcze niczego nie napisał.
To jest przyjemne: wiedzieć, że poważni ludzie reagują.
Skoro woli Pan rozśmieszać, to ogranicza Pan tematykę prac, żeby nie wkurzać?
Nie. Dla mnie jedyne kryterium to śmieszność dowcipu. I oczywiście element dobrego smaku. Chociaż zdarzają mi się ostrzejsze rysunki o tematyce erotycznej. Na przykład wychodzą dwa penisy z agencji towarzyskiej i jeden mówi: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Może to trochę wulgarne, ale nie tylko facetów śmieszy.
Próbował Pan rysować dla zagranicznych gazet?
A zna Pani zagranicznego rysownika, który rysuje dla Polaków? Miałem wiele przedruków, dużo spotkań z niemieckimi studentami. Rysunki na Zachodzie i beze mnie mają się dobrze. Choć nie znam francuskiego, kupuję „Le Canard enchaîné”, bo tam jest dużo dowcipów w moim stylu: bieżących politycznych komentarzy. Patrzę na kreskę i tematykę. Chłonę ducha tych żartów. Arabowie robią na przykład mnóstwo antyizraelskich. Ostrzejszych niż te duńskie karykatury Mahometa.
Lecz żeby być dobrym satyrykiem, trzeba żyć tym, czym żyje społeczeństwo. Można mieć telewizję, Internet, gazety – ale to nie to samo, co żyć z ludźmi. Człowiek wyczuwa atmosferę w rozmowach, w tonie głosu, w powietrzu. Chociaż robiłem kiedyś wystawę dla Słowaków w Bratysławie. Okazało się, że tam są podobne tematy: in vitro, sprawy religijne, obyczajowe. Więc można granice przekraczać. Wiele żartów da się przetłumaczyć. Tylko że Polska jest dla świata marginalna. To tylko nam się wydaje, że Putin gdy rano wstaje, to od razu myśli, jak tu z powodu Gruzji wysłać nad Wisłę parę czołgów.
Gdyby Pan tego Putina narysował, w Rosji by się śmiali?
Nie wszyscy. Miałem kiedyś wystawę w Moskwie i chciałem pokazać taki rysunek: skacowany Jelcyn, a obok stoi Gorbatchov Vodka. Spytałem panią kurator, inteligentną i piękną Ormiankę, co o tym sądzi. A ona mi mówi: „Wiemy, że on pije. Ale panu, jako gościowi, komentować tego nie wypada”.
Tym razem autocenzura z cenzurą.
Czasem to pierwsze bywa gorsze. W Rosji nie ma cenzury, a wszyscy wiedzą, że trzeba kochać prezydenta, to znaczy premiera. W moim przypadku było to jednak poczucie dobrego smaku. To tak, jakby wejść do czyjegoś domu i powiedzieć: „Wasz ojciec to stary alkoholik”. Zresztą i tak się Rosjanom naraziłem – innym rysunkiem, który źle zrozumieli. Kiedyś za komuny w Peweksach sprzedawano majtki z nadrukiem: Monday, Tuesday i tak dalej. Siedem par w paczce. Narysowałem Pewex, gdzie te majtki wiszą. I typową Rosjankę w szubie przy straganie z majtkami: Sientiabr, Oktiabr, Nojabr, Diekabr.
Rozumiem: kwestia dobrego smaku tym razem dotyczyła tylko polityki.
To była po prostu aluzja do zaopatrzenia w komunie. No i nie chciało mi się wszystkich 12 miesięcy rysować. Obrazili się, że Amerykanki mają siedem par, a Rosjanki tylko cztery. Powiedziano mi, że jacyś faceci chcieli mi nawet za to przyłożyć, więc dla mojego bezpieczeństwa zdjęto rysunek z wystawy.
Ile jest w Polsce gazet, które jeszcze Pana nie drukowały?
Pewnie trochę zostało, ale najchętniej zdominowałbym rynek jak Coca-Cola.
Marek Król nazywał Pana flagowym okrętem „Wprost” – a Pan zawinął do konkurencyjnego portu. Pieniądze?
Tajemnica handlowa.
Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby dziennikarz „Wprost” strzepnął proch z sandałów i gładko przeszedł do „Polityki”.
Rysownik odpowiada sam za siebie. Czytelnik nie czyta gazety, żeby się czegoś dowiedzieć, lecz żeby utwierdzić się w swoich poglądach. Dla mnie ważne jest, by docierać do ludzi. Moje rysunki to rozmowa z ludźmi, nie z samym sobą. Bez publiczności się nie da.
Czyli Panu jest wszystko jedno, co piszą gazety, w których rysuje. A one łykają wszystkie Pana pomysły?
Nie wszystko jest na sprzedaż, więc nie jest mi wszystko jedno, gdzie rysuję. Najważniejszy jest ten tytuł, z którym wiążę się na stałe. Jeśli redakcji odpowiada mój sposób postrzegania, to zaczynamy współpracę. Zdarzały się przypadki, że ktoś czegoś nie chciał – ale to na palcach mogę policzyć. Każda gazeta ma do tego prawo, na przykład powiedzieć, że nie puszczą żartów o papieżu.
Ma Pan takie?
Pewnie. Szczerze mówiąc, gdybym był naczelnym, sam bym niektórych swoich prac nie wydrukował. To kwestia odpowiedzialności. Miałem taki rysunek, na którym Bill Clinton mówi: „Paliłem marihuanę, ale się nie zaciągałem”, a Monica Levinsky: „Robiłam to z prezydentem, ale się nie zaciągałam”. Odrzucili. Nie dziwię się.
Właściwie wszystkie Pana rysunki można opowiedzieć – czyli ich sednem jest słowo, nie kreska. Jako rysownikowi to Panu nie przeszkadza?
Na początku było słowo. Ja najpierw myślę tekstem, obrazek jest później. Chodzi o to, by nie był przegadany: niech czytelnik ma satysfakcję, że się domyślił, o co chodzi. Moją rolą jest biec z piłką przez całe boisko, wykiwać wszystkich i podać na ostatnim metrze przed bramką, by to czytelnik strzelił gola.
Ma Pan menedżera, pewnie też sekretarkę, speca od informatyki. Ile osób potrzeba, żeby w „Polityce” czy „Polsce” ukazał się jeden Pana rysunek?
Wystarczę ja sam. Rysuję, skanuję i wysyłam e-mailem do agencji HS Concept, która zajmuje się dalszą obróbką. Archiwizują, opisują i przygotowują w odpowiedniej rozdzielczości wszystkie moje rysunki. Bez tego trudno by mi było wybrać na przykład prace do książki. Prowadzą też sklep internetowy, zajmują się moimi wystawami. Dobrzy są.
Kontrakty z klientami też dopracowują? Raczkowski rysuje do reklam, Mleczko też, Pan już rysował do reklamy banku, telefonii komórkowej…
…i leku na astmę, i jeszcze jakichś.
Trudno wyżyć z rysowania dla kilku tytułów?
To zależy, kto ile potrzebuje. Prasa to tylko jedna z form istnienia. Jeśli rysownik jest popularny i lubiany, niejedna firma chce, żeby ilustrował jej produkty, książki czy gadżety. Reklama jest prawdziwym wyzwaniem dla rysownika: trzeba być dobrym na zadany temat...
…i wywołać pożądany skutek. To tak, jakby ktoś Panu narzucił: obśmiać Wałęsę. I jeszcze oceniał, czy dosyć dobrze Pan to zrobił. Gdzie tu przyjemność?
Rysunek do reklamy to ma być taki ciepły żart o produkcie. Oczywiście klient musi go zaakceptować. Lecz to nie jest propaganda. Bo propaganda mocno się za czymś opowiada – i zwalcza drugą stronę.
A gdyby reklamowany produkt z czasem aż się prosił o wyśmianie – to co? Kontrakt Panu zabroni czy włączy się autocenzura?
To czysta teoria. Dworować można sobie ze wszystkiego. Ale jestem ciekaw, która redakcja zechce obok reklamy produktu zamieścić jakiś uszczypliwy dowcip na jego temat.
Koledzy mi kiedyś powiedzieli: „Patrzymy na te twoje rysunki i nie wiemy, jakie ty masz poglądy”. Satyryk nie jest ani na prawo, ani na lewo, ani pośrodku. Satyryk jest ponad. Tego się trzymam.

Z rysownikiem Henrykiem Sawką
rozmawiała Elżbieta Rutkowska

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.