Informator anonim. Anonimowe źródła są dla dziennikarza cenne – ale również niebezpieczne

– Informacja pochodząca wyłącznie z anonimu, której nie da się potwierdzić w jakiś inny sposób, nie nadaje się do publikacji i żadna poważna redakcja jej nie opublikuje – uważa Bianka Mikołajewska (fot. Ben Sweet/Unsplash.com)
Anonimowe źródła są dla dziennikarza niezwykle cenne, ale korzystanie z nich rodzi wiele niebezpieczeństw.
Piotr Świerczek, dziennikarz „Czarno na białym” w TVN 24, przytacza historię związaną z katastrofą smoleńską. Chodzi o rzekomą emocjonalną rozmowę pomiędzy gen. Andrzejem Błasikiem i kpt. Arkadiuszem Protasiukiem tuż przed wylotem do Smoleńska.
– Ta informacja była przekazywana anonimowo przez wiele miesięcy. Nikt się za to nie wziął, dopóki prokuratura wprost do naszej kamery nie powiedziała, że bada ten wątek. Dopiero kiedy była podstawa, podjęliśmy temat. W materiale nie przesądziliśmy, co tam się wydarzyło, choć to, że była jakaś scysja, potwierdziło mi trzech anonimowych informatorów – mówi Świerczek.
Później prokuratura wydała komunikat, że wspomnianych osób nie ma na kamerach, a więc nie ma nagrania potwierdzającego scysję. – Nie miałem informacji na 100 proc., o czym rozmawiali. Oparłem to na anonimowych źródłach. Gdy wybuchła publiczna awantura, to „Gazeta Wyborcza” wzięła mnie w obronę – wspomina Świerczek.
„Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR” – pisała w 2011 roku „Gazeta Wyborcza”. – Od tego momentu wszystko, co robiłem o Smoleńsku, opierałem na dokumentach – stwierdza Świerczek.
Przykładów potwierdzających, że korzystanie z anonimowych źródeł może dla dziennikarza skończyć się nieprzyjemnościami, jest sporo.
W 2011 roku w poranku TVN 24 Katarzyna Kolenda-Zaleska, dziennikarka tej stacji i „Faktów” TVN, powiedziała, że podawana przez TVN 24 na tzw. pasku informacja, jakoby Grzegorz Schetyna miał zostać ministrem transportu, jest nieprawdziwa. Dodała, że ona ma pełno takich plotek. Ostatecznie Schetyna ministrem transportu rzeczywiście nie został.
W 2014 roku „Fakt”, ale też „Super Express”, „Newsweek Polska” i TVP Info podały na swoich stronach internetowych, że zmarł generał Wojciech Jaruzelski. Okazało się jednak, że to nieprawda. „Informacja o śmierci generała Jaruzelskiego pojawiła się dziś o godz. 10.30. Pochodziła z wiarygodnego źródła. Jako dziennikarze nie możemy go ujawnić, chociaż tym razem zawiodło. Rodzina generała nie odbierała telefonów od naszych dziennikarzy. Teraz wiemy już, że zdementowała doniesienia z naszego źródła. Przepraszamy bliskich generała za ich opublikowanie” – podał później Fakt.pl. Chorujący Jaruzelski zmarł kilka dni później.
W 2019 roku Onet, powołując się na nieoficjalne źródła, podał, że Zuzanna Falzmann będzie prowadziła „Wiadomości” w TVP 1. Telewizja temu zaprzeczyła.
W 2023 roku dziennikarz Wirtualnej Polski Szymon Jadczak przeprosił za tekst o pobiciu Kewina Komara, bramkarza Puszczy Niepołomice, czego mieli się dopuścić pseudokibice Wisły Kraków. Informacje zdementowała małopolska policja. Do świadka bójki dotarł również „Fakt”, który potwierdził, że nie miała ona związku z piłką nożną. Jadczak przyznał, że popełnił błąd, chociaż oparł swój tekst na źródłach, które uznał za wiarygodne. W tekście powoływał się na świadków.
MAIL ANONIM
Anonimowe źródła potrafią być jednak też początkiem wielu udanych publikacji, w tym tych śledczych. Bianka Mikołajewska, szefowa redakcji „Raportu specjalnego” w TVP 1, a w przeszłości wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego serwisu OKO.press, jako przykład sprawy opisanej m.in. na podstawie anonimowych źródeł podaje serię publikacji o Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych. – W tej sprawie dostawaliśmy mnóstwo sygnałów, czasami całkowicie anonimowych. Z ich autorami nie było jak się skontaktować. Przesyłali tylko podpowiedzi, jakie informacje warto sprawdzić. Jeśli informacje dało się zweryfikować, wykorzystywałam je, ale część wskazówek przepadła, bo nie było można ich sprawdzić – przyznaje Mikołajewska.
Mariusz Gierszewski, dziennikarz śledczy Radia Zet, zaznacza, że anonimowy e-mail, wysłany z szyfrowanej skrzynki, musi przejść wstępną weryfikację. – Sprawdzam, czy zawarte tam informacje są spójne z moimi lub z ogólnodostępnymi danymi. Dopiero wtedy mogę zgłosić taki temat w redakcji i omówić go z szefem – mówi. – Jeśli wszystko się zgadza, to podejmuję dalszą komunikację, czyli przesyłam na taki mail dodatkowe pytania – dodaje.
Zdaniem Gierszewskiego trudno jednak sporządzić wiarygodną informację na podstawie samego anonimu. Część anonimowych informatorów ujawnia się jednak później przed dziennikarzem. Z kolei część anonimowych informacji udaje się potwierdzić przez kontakt z różnymi instytucjami.
– Informacja pochodząca wyłącznie z anonimu, której nie da się potwierdzić w jakiś inny sposób, nie nadaje się do publikacji i żadna poważna redakcja jej nie opublikuje – uważa Bianka Mikołajewska.
Jacek Harłukowicz, dziennikarz śledczy Onetu: – Zdarzało się, że dostawałem anonimowe maile z cennymi informacjami, poszedłem ich tropem i powstało coś ważnego. Nie chcę jednak zdradzać szczegółów.
Bianka Mikołajewska wspomina, że w OKO.press praca nad wieloma tekstami zaczynała się od anonimowych informacji. Początkowo wiele z nich trafiało do specjalnej skrzynki, stworzonej do bezpiecznego kontaktu z informatorami. – Można tam było zostawić informacje całkowicie anonimowo, nie podając nawet adresu mailowego. Często po otrzymaniu pierwszej wiadomości mieliśmy jakieś pytania, a informator nie zaglądał już więcej do skrzynki ani nie odpowiadał na zostawiane tam przez nas prośby o kontakt. Ponieważ nie było żadnej możliwości skontaktowania się z nim, temat przepadał – mówi. – Później nie promowaliśmy już tak mocno możliwości korzystania z tej specjalnej skrzynki, stawialiśmy na tradycyjne formy kontaktu – dodaje.
Bertold Kittel, dziennikarz śledczy „Superwizjera” TVN, uważa, że w pracy nad tekstem lub materiałem nie ma złego początku. – Potencjał na news czy śledztwo może się znajdować zarówno w jakiejś niepozornej informacji w prasie, jak i np. w anonimowym mailu lub wypowiedzi osoby publicznej. To nie jest problem. Ważne jest tylko, żeby dziennikarz nie podawał niezweryfikowanych informacji – podkreśla.
Z PROŚBĄ O DYSKRECJĘ
Informatorzy zgłaszający się do dziennikarzy i przedstawiający się im imieniem i nazwiskiem często chcą jednak pozostać anonimowi dla opinii publicznej. – To często osoby zatrudnione (albo związane finansowo) w instytucjach czy firmach, o których działalności informują. Ujawnienie ich tożsamości mogłoby dla nich wiązać się z rozmaitymi problemami, na przykład zwolnieniem z pracy albo zerwaniem umów pomiędzy nimi a daną instytucją lub firmą – mówi Bianka Mikołajewska.
Jej zdaniem zwłaszcza za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości wiele osób informujących dziennikarzy o różnych nieprawidłowościach obawiało się zemsty, represji i kłopotów prawnych ze strony tamtej władzy. – Mam poczucie, że wtedy częściej korzystaliśmy z anonimów, niż to było wcześniej. Ludzie bali się mówić pod nazwiskiem nawet o sprawach mniejszego kalibru. Liczne procesy wytaczane krytykom ówczesnej władzy, używanie służb i specjalistycznych systemów do badania kontaktów dziennikarzy pokazują, że te obawy nie były bezpodstawne – podkreśla Mikołajewska.
Bertold Kittel: – Często mówimy teraz o sygnalistach, którzy w Polsce nie mają wystarczającej ochrony, może ich dotknąć hejt lub lincz internetowy ze strony jakichś organizacji. Dlatego anonimowość jest istotna.
Mariusz Gierszewski: – W sprawach większego kalibru, jak mobbing czy korupcja, informatorzy boją się o siebie, rodzinę czy pracę. Dlatego w większości takich przypadków chcą zachować anonimowość. Musimy ich chronić.
Jacek Harłukowicz pozostawia do decyzji informatorów, czy chcą się ujawnić. – Zastrzegam jednak, że w przypadku pozwu czy procesu takie źródło musi się zgodzić wystąpić przed sądem i jeszcze nie zdarzyło się, żeby ktoś w takiej sytuacji mnie wystawił.
Także zdaniem Bianki Mikołajewskiej informatorzy muszą zadeklarować, że w razie procesu wystąpią w sądzie. Inaczej trzeba odpuścić taki temat. – Chyba że są inne źródła potwierdzające informacje przekazane przez informatorów, np. dokumenty, maile lub nagrania. Wtedy nie jest niezbędne, żeby taka osoba występowała w sądzie, bo wystarczą inne dowody – zaznacza.
Bertold Kittel: – Trzeba uszanować, że osoba rozmawiająca z dziennikarzem chce skorzystać ze swoich praw. Dziennikarz nie może warunkować swoich działań od tego, czy dana osoba się ujawni, czy nie. Jeśli interes publiczny tego wymaga, to rolą dziennikarza jest opublikowanie informacji z pominięciem tożsamości informatora, ale po jej zweryfikowaniu.
W telewizji trudniej jednak niż w prasie lub internecie jest tworzyć materiały na podstawie anonimowych źródeł. Ważny jest bowiem obraz, więc całej historii nie można opowiedzieć z tzw. offa. – W artykułach wystarczy zacytować anonimowego informatora i wyjaśnić, dlaczego pozostaje anonimowy. W materiałach telewizyjnych kluczowy jest oczywiście obraz, więc ktoś musi wystąpić przed kamerą. Trzeba podjąć wiele działań zapewniających informatorom anonimowość – filmować ich tak, by nie pokazywać ich twarzy, zmieniać komputerowo ich głos, rozmowy nagrywać w miejscach, które nikomu nie skojarzą się z naszymi rozmówcami. Gdy istnieje ryzyko, że mimo tych wszystkich zabiegów informator może zostać rozpoznany – na przykład ze względu na charakterystyczną sylwetkę albo specyficzny sposób mówienia – scenkę musi odegrać statysta. Zachowanie anonimowości informatora jest w tym przypadku najważniejsze – mówi Mikołajewska.
Piotr Świerczek zwraca uwagę, że anonimowemu źródłu musi też zaufać odbiorca. – Wiarygodność budują dokumenty, które muszą się ukazać w materiale, i wypowiedzi osób, które pod nazwiskiem uprawdopodobnią tę historię. Namawiam źródła do ujawnienia, bo nie da się zrobić materiałów na samych anonimowych wypowiedziach. Śmieję się, że PiS trochę uzdrowił polskie dziennikarstwo, bo jeśli chciało się przebić przez bańkę informacyjną, trzeba było mieć wiarygodne, mocne źródło – stwierdza.
Problem ochrony źródeł jest też istotny w kontekście wydarzeń zagranicznych, w tym związanych z wojną. Michał Przedlacki, dziennikarz „Superwizjera”: – Około półtora roku temu zrobiliśmy wspólne śledztwo dziennikarskie z „The Kyiv Independent”. Przeprowadziliśmy dziesiątki wywiadów ze źródłami informacji, ale ich tożsamość chroniliśmy ze względu na ich dobro i zagrożenie związane z sytuacją wojenną. W tym śledztwie próbowaliśmy przekonać jedno ze źródeł do ujawnienia się, ale bezskutecznie. Informacje przez nie przekazane udało się jednak potwierdzić w innych miejscach.
INFORMACJE CYKLICZNE
Wielu dziennikarzy ma też wieloletnie, stałe źródła, których tożsamości nie ujawniają opinii publicznej. – Jeśli dziennikarz dłużej zajmuje się jakimś tematem czy obszarem spraw, to oczywiście ma osoby, do których może się zwrócić o informacje w tych sprawach – uważa Bianka Mikołajewska. Zaznacza też, że w „Polityce” i OKO.press kontynuowała różne tematy przez wiele miesięcy lub lat. – Siłą rzeczy były więc osoby, z którymi miałam regularny kontakt. Można powiedzieć, że były moimi stałymi informatorami – przyznaje Mikołajewska.
Mariusz Gierszewski pracę dziennikarza śledczego porównuje do pracy agenta wywiadu. – Tak samo jak on budujemy relacje, które czasem trwają latami. Taki informator może zmieniać miejsce pracy, ale informacja idzie za nim. Warto mieć takich stałych informatorów, zwłaszcza tych, którzy się sprawdzają. Oczywiście ten przekaz od nich może być specjalnie lub niespecjalnie jakoś zmieniony, ale jestem do tego przyzwyczajony. Tym bardziej że informację i tak zawsze trzeba sprawdzić co najmniej w dwóch źródłach – mówi.
***
To tylko fragment tekstu Michała Niedbalskiego. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy "Press": rozmowa z Wałkuskim, sylwetka Turskiego, pięć lat podcastu Rosiaka
Michał Niedbalski
