Dział: TELEWIZJA

Dodano: Grudzień 17, 2016

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Polityk nie ma gadać

Tyłem, z daleka, bez głosu – tak programy informacyjne zachodnich telewizji pokazują polityków. Grają oni rolę tła, mówią zaś o nich dziennikarze i zapraszani eksperci.
W Polsce jest dokładnie na odwrót. W jednym z wydań "Press" (grudzień 2014) pokazaliśmy jak bardzo „Wiadomości”, „Wydarzenia” i „Fakty” odbiegają od międzynarodowych standardów prezentowania polityki

Norwegia

Ani jednego polityka w wiadomościach

Tak, tak, ale wcale nie o tym tu rozmawiamy – zwykł mawiać do mało zdyscyplinowanych dyskutantów Erik Wold, który przez 24 lata prowadził w państwowej telewizji program „Debatten” z udziałem polityków. I nieważne, czy zwracał się do premiera, czy do lidera opozycyjnej młodzieżówki. Każdy, kto chciał zabrać głos, by odpowiedzieć na pytania padające ze strony publiczności, musiał podnieść rękę. Jeśli mówił zbyt długo, Wold mu przerywał i oddawał głos komuś innemu. Mało kto próbował łamać zasady debaty, bo w Norwegii prowadzący program ma realną władzę. Jeśli polityk nie potrafi się zachować, nie ma co liczyć na kolejne zaproszenie do programu. A po co komu polityk, którego nie można pokazać w telewizji?
Politycy zajmują w norweskich dziennikach 10–20 proc. czasu, komentując zwykle sprawy budżetowe. Główne wydanie wiadomości w państwowej telewizji może się obyć nawet bez jednego przedstawiciela rządu lub parlamentu. Nie ma zwyczaju proszenia ministra zdrowia o komentarz do zatrucia pokarmowego u dzieci na koloniach. Nawet w sprawach politycznych politycy nie zawsze dostają prawo głosu.
– Komentatorami politycznymi w Norwegii są głównie dziennikarze specjalizujący się w tej materii – mówi Aga Sadłowska, działaczka polityczna partii Høyre z Oslo i baczna obserwatorka miejscowej sceny politycznej. – Politycy nie są uważani za osoby bezstronne. Zakłada się, że komentując, uprawiają politykę, dlatego nie obsadza się ich w rolach wszechwiedzących ekspertów. Nie wypowiadają się na przykład w sprawach nauki, chyba że cytują badania na poparcie swoich politycznych tez.
Z obserwacji Sadłowskiej wynika, że w Norwegii rzadziej niż w Polsce przywołuje się w mediach opinię premiera. Musi się wydarzyć coś naprawdę ważnego, by poproszono o komentarz premier Ernę Solberg. W ostatnich miesiącach liderka Høyre wypowiadała się dla stacji telewizyjnych i gazet przy okazji strajku nauczycieli, zmiany rosyjskiej polityki wobec Ukrainy, problemu mobbingu w szkołach oraz propozycji nowego budżetu.
Publicznym nadawcą radiowo-telewizyjnym w Norwegii jest państwowa spółka akcyjna NRK. Mając 40 proc. norweskiego rynku telewizyjnego, dyktuje trendy.
– Stawiamy sobie za cel korzystanie z jak najszerszego wachlarza źródeł – mówi rzeczniczka NRK Hilde Ebeltoft-Skaugrud. – Politycy są oczywiście często pytani o zdanie, ale ich zadaniem jest wypowiadanie się o polityce. Nie wykorzystujemy ich jako ekspertów. Stosujemy się pod tym względem do wytycznych „Vær Varsom-plakaten”, czyli kodeksu etyki mediów stworzonego przez Norweskie Stowarzyszenie Prasy PFU.
W statucie państwowego nadawcy jest zapis, że NRK musi „dbać o swoją wiarygodność opartą na zdolności do działania niezależnego od jakichkolwiek osób, grup politycznych, ideologicznych lub ekonomicznych albo innych mogących wpływać na zawartość merytoryczną przekazywanych informacji”. Słowo „neutralność” powtarza się zarówno w kodeksie etyki mediów PFU, jak i w „Redaktørplakaten”, czyli dokumencie stworzonym przez koalicję organizacji zrzeszających pracowników mediów, który jest zbiorem zasad obowiązujących redaktorów. Przez neutralność rozumie się ostrożne podejście do opinii polityków.
Rozważając kwestie etyczne przy doborze źródeł informacji, norweskie media dyskutują w ostatnich latach takie sprawy, jak równy dostęp do czasu antenowego osób różnej płci i pochodzenia. Raczej nie ma potrzeby dyskutowania o politykach. – Na spotkaniach branżowych, kursach i konferencjach niewiele się mówi w tym kontekście o wykorzystaniu polityków jako źródeł informacji, rzecz wydaje się bowiem dobrze zdefiniowana. Politycy są od polityki, kropka – mówi Łukasz Kędzierski, redaktor polonijnego portalu informacyjnego w Norwegii Nportal.no.
Na debatę polityczną są przeznaczone programy o dość jasno określonych, choć niepisanych zasadach. Komentarze osobiste i potyczki słowne, które odbiegają od meritum, są uważane za wypowiedzi w złym tonie.
– Charakterystyczny dla norweskiego sposobu prezentowania polityki jest większy niż w Polsce szacunek do czasu i wiedzy innych – mówi mieszkająca od lat w Norwegii Aleksandra F. Eriksen, prezes firmy Polish Connection. – Proszę sobie wyobrazić polskiego polityka, który mając świadomość, że nie zna się na przykład na polityce zagranicznej, z uwagą słucha oponenta będącego specjalistą w tej dziedzinie. Albo takiego, który bez wstydu przyznaje, że nie ma wiedzy w skomplikowanych zagadnieniach bioetyki, dlatego nie będzie się wypowiadał.
Zasady na scenie politycznej dyktują nie tyle politycy czy media, ile wyborcy. Zdecydowana większość norweskich wyborców działa społecznie na szczeblu samorządowym. Stowarzyszenia i formalne grupy w Norwegii liczą ponad 10 mln członków, czyli dwa razy więcej niż wynosi liczba mieszkańców kraju. Oznacza to, że każdy dorosły Norweg jest w kilku. Należący do różnych organizacji związkowych i hobbystycznych Norwegowie mają doświadczenie w roli członków rad oraz zarządów. Wiedzą, że aby wybudować drogę na osiedlu, nie można marnować czasu na słowną ekwilibrystykę. Dlatego nie wybaczają tego politykom.

Sylwia Skorstad, Norwegia

Szwecja

Fakty i konkrety

Pierwsze, co przychodzi na myśl po przełączeniu polskiego kanału informacyjnego na jego szwedzki odpowiednik, to nuda. Żadnych gorących emocji, spekulacji, zapowiedzi. Rząd ustalił budżet i podzieli go tak i tak. Nie ma wzajemnej krytyki ani zarzutów o bezmyślność. Podatki będą wyższe, ulg będzie mniej. Żeby wszystko lepiej weszło do głowy, całą sprawę skomentuje ekspert ds. ekonomii – najczęściej dziennikarz specjalizujący się w tej dziedzinie. Ewentualne kolejne informacje dotyczące budżetu objaśnią głębiej, jak konkretne zmiany i decyzje wpłyną na codzienne życie, dlaczego ich wprowadzenie było konieczne i jakie są oczekiwane rezultaty.
Materiał telewizyjny musi spełniać wymogi zawarte w prawie dla radia i telewizji („Radio- och Tv- lag”) oraz drugim dokumencie – pozwoleniu na emisję („Tillstånd”). Poza tym telewizje mają swoje regulaminy oraz dokument objaśniający misję społeczną („Public-Service Redovisning”). Jednym z najważniejszych obowiązków jest umożliwienie każdej ze stron wypowiedzenia się na temat danej kwestii, obronienie się lub ustosunkowanie do ewentualnych zastrzeżeń. Dlatego jeśli przedstawia się plan budżetu partii przewodzącej, to należy pokazać też alternatywne budżety pozostałych.
Mimo że ostatnio budżet okazał się kontrowersyjny, bo daleki od obietnic przedwyborczych, w studiu telewizyjnym nie puszczono nawet dźwięku z parlamentu – pokazano tylko obrazki w okienku w tle. W studiu TV 4 był dziennikarz prowadzący wydanie i jego gość – ekspert ds. politycznych, dziennikarka Helena Nilsson, która objaśniała całą sprawę.
W szwedzkiej telewizji politycy są rzadkimi gośćmi. Bo polityk to w Szwecji przede wszystkim zawód. Polityk ma pracować. Jeśli jest w telewizji, to nie jest w pracy, czyli w parlamencie.
W telewizji najbardziej słychać więc tych, którzy w niej pracują. Wszelkie komentarze i objaśnienia sytuacji, decyzji politycznych, gospodarczych, klimatycznych itd. komentują eksperci – a są nimi reporterzy specjalizujący się w danej dziedzinie, np. ekonomii, prawie, obronie narodowej itd. To oni wyjaśniają, co dana decyzja rządu oznacza dla społeczeństwa, skąd się wzięła i jakie będą jej skutki. Dziennikarz musi więc mieć precyzyjną wiedzę z konkretnej dziedziny – ale choć jest specjalistą, nie może sobie pozwolić na wydawanie osądów.
W programach informacyjnych politycy jeżeli mówią, to najczęściej dwa, trzy zdania. I muszą one być konkretne i niedwuznaczne. Dziennikarz raportuje jakieś wydarzenie, przytacza czyjąś wypowiedź (polityk może być pokazany, jak się wypowiada bądź po prostu w tle) i objaśnia jej treść. Wypowiedź polityka nie jest newsem sama w sobie, lecz przedstawieniem lub potwierdzeniem informacji. Szwedzkie wiadomości nie kręcą się jedynie wokół rządu. Informacja polityczna pojawia się, gdy faktycznie istnieje.
W informacjach, również tych politycznych, na każde stwierdzenie trzeba mieć pokrycie w postaci konkretnych danych. Politycy też o tym wiedzą. Kilka tygodni temu głośna była sprawa pojawienia się łodzi podwodnej niewiadomego pochodzenia w wodach Archipelagu Sztokholmskiego. W materiałach telewizyjnych pokazywani byli: premier Stefan Lövfen, najwyższe przedstawicielstwo szwedzkiego Ministerstwa Obrony Narodowej lub sam minister obrony narodowej Peter Hulqvist oraz eksperci ds. obrony narodowej – dziennikarze specjalizujący się w tym zagadnieniu albo wykładowcy tego tematu na uczelniach wyższych. Nikt jednak nie pozwolił sobie na jednoznaczne wskazanie, co to za łódź. Nie było też sugestii ukrytych w pytaniach dziennikarzy, jak: „Czy to Rosja?”. Pytania brzmiały: „Który kraj stoi za łodzią podwodną?”, „Co to oznacza dla Szwecji?”, „Jak wygląda stanowisko Szwecji wobec zaistniałej sytuacji?”. Najlepiej precyzję i trzymanie się faktów oddaje wypowiedź Andersa Grenstada, kontradmirała i dowódcy operacyjnego w Ministerstwie Obrony Narodowej. Zapytany o pochodzenie łodzi podwodnej powiedział, że dopóki nie będzie można porozmawiać z jej załogą, nie jest w stanie tego stwierdzić. Najbardziej radykalną wypowiedzią na ten temat były słowa Sverkera Göransona (najwyższy stopniem militarnym przedstawiciel obrony), że taka sytuacja (wpływanie łodzią podwodną na terytorium wodne jakiegoś kraju) jest po prostu nieakceptowalna.

Ewa Domagała, Szwecja

 

Wielka Brytania

Politykom w garniturach mówimy „nie”

Główne wydanie dziennika telewizyjnego bez żadnego polityka? W brytyjskiej telewizji to możliwe. Tak było np. 5 listopada. Pierwszy news w wiadomościach BBC to epidemia eboli. W Sierra Leone otwarto właśnie ufundowane przez Brytyjczyków centrum leczenia choroby. Polityka wyrażającego nadzieję, że nowe centrum, które ufundował rząd, okaże się przydatne, nie ma. W kolejnych sześciu materiałach tego wydania również nie. 24-minutowy serwis bez ani jednej wypowiedzi polityka to w BBC dość częste. U prywatnej konkurencji, ITV News, sytuacja jest podobna. Tego dnia osiem tematów w serwisie, tylko w jednym dano się wypowiedzieć politykom. W czasie listopadowego tygodnia wygląda to tak: w BBC na 52 materiały newsowe było siedem komentarzy polityków. W ITV News na 48 materiałów politycy pojawiają się w ośmiu. Na krótko, konkretnie.
– W BBC mamy dużo programów stricte politycznych. W newsach chcemy pokazać widzom, jak decyzje polityków wpłyną na ich życie codzienne. Ilustrujemy to kreatywnie, starając się nie opierać na setkach z politykami w garniturach – tłumaczy dziennikarka brytyjskiej telewizji publicznej Katarzyna Madera.
Co to znaczy kreatywnie? Weźmy temat o tym, że na Wyspach ukazał się raport sugerujący, iż napływ imigrantów jest pozytywny dla tutejszej gospodarki. Imigracja to przed majowymi wyborami kwestia numer jeden – na niej zdobywa się dziś na Wyspach punkty u wyborców. Politycy z pewnością chętnie podzieliliby się swoją opinią o raporcie. Ale korespondent gospodarczy BBC Robert Peston nie wpuszcza ich na wizję nawet na moment. Rozmawia z klientami jednego z polskich sklepów i pyta o zdanie Brytyjczyków na ulicy. Ponadto autor raportu zostaje skontrowany z szefem eurosceptycznego think tanku.
Zasada „Politykom w garniturach mówimy »nie«” jest w serwisach brytyjskich telewizji przestrzegana. Połowa tematów z politykami mówiącymi na wizji w jedynym wydaniu „BBC News”? – To by nie przeszło – kwituje Madera. – Przecież nasz widz wyłączyłby telewizor. To jest nudne. Jeśli dzieje się coś naprawdę ważnego, na przykład niedawny szczyt G20, wtedy pokazujemy nieco więcej polityków. Ale codzienne spory, że ktoś coś powiedział, a ktoś inny mu odpowiedział, raczej nas nie interesują. W półgodzinnym programie lubimy mieszankę: temat społeczny, coś życiowego, coś o zdrowiu, sport, świat, jakaś lżejsza historia. Wszystko zależy od dnia. Ale żeby pokazać przekrój wydarzeń, chętnie skrócimy temat polityczny – wyjaśnia zasady obowiązujące w BBC. A wpuszczanie polityków na wizję, by komentowali sprawy niepolityczne, w ogóle nie uchodzi. Jedynie w nocnym wydaniu serwisu o 22 polityki może być nieco więcej, bo ogląda je trochę inna publiczność, bardziej zainteresowana sprawami politycznymi.
W dniach 5–11 listopada temat stricte polityczny – mimo wielu ważnych wydarzeń z tej dziedziny na Wyspach – trafił na czołówkę głównych serwisów tylko raz. ITV i BBC zgodnie uznały, że zasługuje na to kłótnia rządu i opozycji o rachunek wystawiony Londynowi przez UE na 2 mld funtów. Oba newsy były bliźniaczo podobne, prezentowały opinie polityków rządu i opozycji. Tyle że taki materiał to na Wyspach wyjątek, nie reguła.
Nawet jeśli temat można by zrealizować, opierając się na sporach polityków, brytyjskie dzienniki starają się tego unikać. – Świetnym przykładem jest cykl Marka Eastona – opowiada Madera. Reporter BBC objeżdżał przez tydzień kraj, by zastanowić się nad tym, które jego części  mogą uzyskać autonomię podobną do szkockiej. Mimo że – jak informuje stacja – cykl dotyczy „konstytucyjnej przyszłości kraju”, w żadnym odcinku (z jednym, ośmiosekundowym wyjątkiem) nie pojawił się polityk – ani lokalny, ani krajowy. Easton odwiedza za to księgarnię w Edynburgu, zamek w Walii i pub w Yorkshire. Rozmawia przede wszystkim z mieszkańcami i z apolitycznymi ekspertami. Katarzyna Madera: – Mamy takie motto: „Live the story” (żyj historią). Bardziej nas obchodzi, co ma do powiedzenia zwykły mieszkaniec okolicy żyjący daną sprawą niż radny czy burmistrz.

Adam Dąbrowski, Londyn

Włochy

Bez łaszenia się do kamery

Włochy są silniejsze, niż to jest opisywane. Jesteśmy w stanie wyjść z tunelu rezygnacji, lenistwa i zmęczenia”. To cytat z wypowiedzi premiera Mattea Renziego przemawiającego na niedawnej ceremonii przebicia ostatniej membrany w tunelu przez Apeniny, wykorzystany przez RAI 1 w głównym wydaniu serwisu „Telegiornale 1”. Uwagę zwraca ujęcie z prasowego briefingu, gdzie premier wprawdzie coś mówi, ale nie słychać co, a całość filmowana jest od tyłu. Jeśli polityk, nawet tak ważny jak premier, przemawia do nas z telewizora bezpośrednio, to znaczy, że ma to albo znaczenie kompozycyjno-estetyczne, albo wnosi coś naprawdę merytorycznego do opisywanego wydarzenia. Jeśli trzeba opowiedzieć o technikaliach jakiegoś procesu, np. prac nad Patto del Nazareno (styczniowe porozumienie pomiędzy Renzim i Berlusconi, mające prowadzić do reform konstytucyjnych, m.in. w zakresie prawa wyborczego), zwykle wypowiadają się przedstawiciele ugrupowań politycznych. Nie są to jednak ich opinie czy prztyczki dla politycznych konkurentów, ale surowe urzędnicze wypowiedzi. Polityk figuruje w materiale nie jako ekspert, wizjoner, lecz ktoś, kogo zadaniem jest poinformowanie opinii publicznej. Chyba że jest uczestnikiem jakiegoś zdarzenia, jak  Matteo Salvini, lider Ligi Północnej, który skarżył się we wszystkich serwisach informacyjnych, że polityczni oponenci zaatakowali jego samochód, wybijając szyby.
Polaka przyzwyczajonego do gadających głów w wieczornych wiadomościach mogłaby zdziwić inna prawidłowość. We Włoszech polityk porusza ustami, ale to dziennikarz streszcza to, o czym on mówi. Wszyscy, nawet Berlusconi w kanałach swoich telewizji, gdzieś tam przemawiają, ale na tyle cicho, że nie słuchamy ich samych, tylko głosu dziennikarza mówiącego na tle słów polityka. W głównym wydaniu „Studio Aperto”, dziennika telewizji Italia 1, autor materiału cytuje „La Stampę” piszącą o Berlusconim, ale samego bohatera tekstu nie uznaje za zasadne przepytać. Przebitki z briefingów służą tylko temu, by pokazać, że polityk odpowiadał dziś na pytania dziennikarzy, ale to oni jego słowa uporządkowali, zinterpretowali i je przytaczają. W tle widać, kto był źródłem tych informacji.
Bezpośrednich cytatów jest mało (średnio trzy–pięć w głównym wydaniu dziennika), nawet spodziewana dymisja prezydenta nie jest pretekstem do tego, żeby pozwolić Giorgiowi Napolitano przemawiać wprost do kamery. W „Telegiornale 3” telewizji RAI 3 jedyny cytat w materiale odnoszącym się do dymisji prezydenta pochodzi od Paola Gentiloniego, ministra spraw zagranicznych, i jest przytaczany jako fragment programu publicystycznego „In ½ Ora”, w którym polityk się wypowiadał. Czym innym jest cytat z mównicy – skoro polityk zabiera głos przed jakimś audytorium, to, o ile ma to znaczenie, kilkusekundowy cytat bywa wykorzystywany w materiale.
Co ciekawe, we Włoszech politycy pytani są o zdanie przede wszystkim w sprawach koalicyjnych. Nie komentują manifestacji antyrządowych ani trąb powietrznych. Ta ostatnia, która przeszła nad Sycylią, skłoniła dziennikarzy do zebrania wypowiedzi wyłącznie lokalnych urzędników, takich jak włodarze najbardziej poszkodowanych Katanii czy Acireale.
Generalnie w ciągu ok. 30 minut trwania serwisu informacyjnego wypowiedzi polityków, maksymalnie kilkunastosekundowe, stanowią niewielki ułamek całości wydania. W „Telegiornale” telewizji La 7 jeśli ktoś jest gwiazdą, to nie polityk, a prędzej prowadzący wydanie, który czasem trzyminutowym wstępem wprowadza nas do następujących za chwilę materiałów.
Bezpośrednie wypowiedzi włoskich polityków pojawiają się w całodobowych kanałach informacyjnych oraz w programach publicystycznych. Kiedy pytam Laurę Cannavò, prezenterkę „Telegiornale 5” (telewizji Canale 5) oraz serwisów telewizji Tgcom24, dlaczego tak niewiele jest wejść polityków na antenę włoskich dzienników, odpowiada: – Przecież to jest kronika informacyjna, a nie program publicystyczny. Cannavò, która jest również dziennikarką polityczną agencji informacyjnej NewsMediaset, przypomina mi wręcz, że praca dziennikarza polega na prezentowaniu różnych poglądów i punktów widzenia, a nie na cytowaniu. – Musimy interpretować słowa polityków i wyjaśniać je odbiorcy – podkreśla.
Mario Giordano, wydawca „Telegiornale 4” (kanał Rete 4), mówi, że w dziennikach przestrzega się zasady maksymalnie krótkiego cytatu (10–20 s). Bezpośrednie wypowiedzi polityków pojawiają się w serwisach informacyjnych, jeśli są szczególnie ważne. W przeciwnym razie powinny ustąpić miejsca faktom.

Katarzyna Staszewska


Niemcy

Na setkę trzeba zasłużyć

w Niemczech politycy komentujący w telewizyjnych dziennikach wypowiedzi innych polityków to rzadko spotykane widowisko. Główne wydania najważniejszych programów informacyjnych raczej nie zamęczają widzów setkami polityków. Dla przykładu, 26 października w Kolonii doszło do najpoważniejszych od lat zamieszek. Kilka tysięcy chuliganów, wspieranych przez neonazistów, demonstrowało przeciwko radykalnym islamistom, a na końcu zaatakowało policję. Ponad 40 funkcjonariuszy zostało rannych, zniszczono policyjne radiowozy. Następnego dnia w głównym wydaniu „Tagesschau”, czyli w wiadomościach pierwszego programu publicznej telewizji ARD, sprawy nie komentował ani jeden polityk. Przytoczono krótko słowa ministra spraw wewnętrznych, ale nie został on nawet pokazany. Szansę na wypowiedź przed kamerą dostali za to socjolog i funkcjonariusz służb specjalnych. Podobnie wyglądało główne wydanie wiadomości w ZDF, czyli w telewizyjnej niemieckiej dwójce. Tam do kamery wypowiadali się policjant, znawca środowiska chuliganów, ekspert ds. neonazistów i lokalny minister spraw wewnętrznych Nadrenii Północnej-Westfalii.
Gadających głów znanych polityków próżno było szukać także przy innym wydarzeniu, które w ostatnim czasie poruszyło Niemcy, czyli przy najdłuższym od lat strajku na kolei. W programach informacyjnych brylowali wówczas przedstawiciele kolejowych związków zawodowych, władz kolei oraz eksperci od prawa pracy. Poza jedną krótką wypowiedzią kanclerz Angeli Merkel, wzywającej obie strony konfliktu do odpowiedzialnego postępowania, politycy pozostawali poza kadrem.
Komentujących polityków nie było w głównych serwisach informacyjnych nawet 7 listopada, kiedy doszło do poważnego zgrzytu w Bundestagu. Piosenkarz Wolf Biermann zaproszony na posiedzenie izby, aby uczcić 25. rocznicę upadku muru berlińskiego, wykorzystał swój występ do ostrego ataku na jedną z partii. W głównych dziennikach nie zobaczyliśmy jednak polityków wyrażających swoje zdanie na temat incydentu.
– Nie wykluczamy polityki z naszego programu, ale informujemy o niej w kontekście istotnych planów, debat czy ważnych decyzji – tłumaczy Thomas Heinrich, szef wiadomości w ZDF. – Wtedy też mówimy o poszczególnych politykach zajmujących się daną sprawą, informujemy, co powiedzieli i co zdecydowali. Koledzy w branży mówią, że na setkę w wiadomościach trzeba sobie zasłużyć – dodaje.
– Staramy się przyjąć perspektywę naszego widza – tłumaczy kierownik redakcji aktualności w telewizji RTL Gerhard Kohlenbach. – Jeżeli zmienia się jakaś ustawa, to chcemy pokazać, co to oznacza dla ludzi, a nie wysyłać reportera, by biegał w kółko po Bundestagu.
Kohlenbach dodaje, że widzowie chętnie oglądają materiały na te tematy polityczne, które ich dotyczą, nie akceptują za to partyjnych kłótni. – Aby znaleźć się w programie, polityk musi mieć do powiedzenia coś istotnego, i to w sprawie ważnej dla naszych widzów – podkreśla.Wymądrzający się partyjni działacze nie przyciągają Niemców przed telewizor. Niektórych wręcz odstraszają. – Ogólne zniechęcenie do partyjnej polityki może powodować, że spada zainteresowanie samymi politykami – mówi szef redakcji aktualności w telewizji ARD Kai Gniffke. – Jako nadawca publiczny, który patrzy nie tylko na słupki oglądalności, nie redukujemy jednak liczby tematów politycznych – podkreśla. Potwierdzają to wyniki monitoringu mediów prowadzonego przez instytut IFEM w Kolonii. Szeroko rozumiana polityka zajmuje najwięcej miejsca właśnie w dziennikach publicznej telewizji ARD, a najmniej w komercyjnej RTL.
Szefowie głównych programów informacyjnych w niemieckiej telewizji zgodnie podkreślają, że decyzja o tym, czy dany polityk pojawi się w programie, jest podejmowana na podstawie ogólnych kryteriów dziennikarskich.
– Dbamy o to, aby nasz ogólny przekaz uwzględniał wszystkie poglądy, tak aby publiczność mogła wyrobić sobie zdanie na temat wszystkich stron debaty – mówi Thomas Heinrich z ZDF. – Ale nie zawsze musimy przedstawić opinię każdej partii politycznej. Również Kai Gniffke z ARD podkreśla, że wypowiedzi jednego polityka nie musi automatycznie towarzyszyć kontrwypowiedź innego. – Nie liczymy, ile sekund na wypowiedź dostała jedna, a ile druga strona. Ważne jest osiągnięcie pluralizmu poglądów w perspektywie wielu wydań naszych programów – podkreśla.
Co ciekawe, w przypadku tematów, które nie mogą się obyć bez politycznych setek, szanse na pojawienie się przed kamerą często dostają parlamentarzyści, którzy nie są szerzej znani, ale specjalizują się w danej dziedzinie. Gdy Ministerstwo Finansów przedstawiło niedawno nowe prognozy podatkowe, a Ministerstwo Pracy – plany walki z bezrobociem, o komentarz poproszono głównie polityków pracujących w odpowiednich parlamentarnych komisjach, a nie tych z pierwszych stron gazet. Fachowa wiedza okazała się ważniejsza niż rozpoznawalna twarz.

Wojciech Szymański, korespondent Polskiego Radia w Berlinie

 

POLSKA: Polityk polityka pogania

Serwisom informacyjnym największych polskich telewizji wystarczyłyby niecałe dwa tygodnie, by dać się wypowiedzieć na antenie wszystkim 460 posłom z Sejmu

To nie żart. Wierni widzowie dzienników telewizyjnych potwierdzą, że głównymi bohaterami materiałów dziennikarskich są polscy politycy. Niezależnie od tego, czy temat dotyczy polityki czy nie; czy mają coś do powiedzenia czy nie – reporter podtyka im mikrofon i setka (czyli wypowiedź do kamery) ląduje w materiale.
Od końca października śledziliśmy uważnie główne wydania „Wydarzeń” Polsatu, „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP 1. Od 6 do 14 listopada 2014 roku liczyliśmy, ile razy w materiale w serwisie pojawił się jakiś gadający polityk. Wynik: w sumie w trzech programach (łącznie 27 wydań) prawie 350 razy!
Powie ktoś: trwała kampania wyborcza. Sęk w tym, że w polskich telewizjach kampania promowania polityków trwa nieustannie. Bo jak nie wybory, to sprawa posła Hofmana i jego kolegów, jak nie taśmy z podsłuchów, to sprawa Trynkiewicza; jak nie zatrzymanie rosyjskiego szpiega, to wysoka odprawa dla byłej prezes PKP... – u nas każdy temat jest w telewizyjnych serwisach komentowany przez polityków. Wystarczy też, by jeden użył ostrzejszego języka, a dziennikarze już gonią z mikrofonami i kamerami za innymi, by prosić o komentarz. Kiedy minister rolnictwa Marek Sawicki nazwał rolników frajerami, a SLD zaproponował odwołanie go, 29 października w „Wiadomościach” wypowiedzieli się na ten temat przedstawiciele wszystkich klubów parlamentarnych. Kolejny materiał dotyczył tego, że premier Ewa Kopacz robi przegląd ministerstw – „Wiadomości” skupiły się na resorcie spraw zagranicznych. Na ten temat tylko w jednym materiale wypowiedziało się dziewięciu polityków.
Kiedy ogląda się serwisy informacyjne, można odnieść wrażenie, że ranga materiału zależy wręcz od liczby występujących w nim polityków. Po tym jak ujawniono nagrania z kamer przemysłowych, które zarejestrowały przed rokiem szarpaninę Przemysława Wiplera z policją, 6 listopada „Fakty” zadały politykom pytanie: czy policja przekroczyła swoje uprawnienia wobec posła? Aż ośmiu polityków mogło się wypowiedzieć na wizji.
Dla wydawcy „Faktów” był to pewnie ważniejszy temat niż (po raz kolejny) ocenianie polityki zagranicznej szefa MSZ Grzegorza Schetyny – bo w tym materiale wypowiedziało się do kamery tylko siedmiu polityków. Z kolei w „Wydarzeniach” o Wiplerze mówiło przed kamerą czterech, a o Schetynie – pięciu. W „Wiadomościach” na temat Schetyny odpytano na wizji ośmiu polityków, a w kwestii Wiplera – trzech.
I nie byli to wszyscy politycy, którzy 6 listopada mieli setki w głównych dziennikach telewizyjnych. W informacji „Faktów” o tym, że prezydent Rosji nie widzi niczego złego w pakcie Ribbentrop – Mołotow, pojawiła się setka z premier Ewą Kopacz – tylko po to, by widz usłyszał: „Proszę mnie zwolnić z odpowiedzi”.
Jeśli natomiast nie uda się nagrać wypowiedzi polityka samemu – zawsze można ją wziąć z Internetu. „Wiadomości” 13 listopada skorzystały z nagrania wideo z wypowiedzią premier w radiu Tok FM, które rozgłośnia umieściła w swoim serwisie internetowym.
W weekendy w dziennikach telewizyjnych liczba wypowiadających się na żywo polityków niestety nie maleje. Z tym że nie są już nagrywani w Sejmie ani na konferencjach – w soboty reporterzy łapią ich przed wejściem do radiowej Trójki, gdzie goszczą w „Śniadaniu w Trójce” , a w niedziele dobrym punktem jest np. siedziba Radia Zet, gdzie są gośćmi Moniki Olejnik.
Przy czym nie dba się o to, by wypowiedzi polityków były inne niż u konkurencji. Wystarczy, że poseł zatrzyma się w Sejmie – i wszyscy go nagrywają, a widzowie wysłuchują potem po wielokroć tych samych wypowiedzi.
Nie ma też znaczenia, czy polityk ma coś ważnego do powiedzenia. Wypowiedź szefa SLD Leszka Millera z 8 listopada o tym, że prawica cierpi na chorobę lokomocyjną, przytaczano we wszystkich głównych dziennikach. Trudno winić polityków za to, że większość z nich wygaduje banały, skoro mają tak częstą okazję brylować w telewizyjnych newsach. Trudniej zrozumieć reporterów i wydawców tych programów – śledząc trzy główne dzienniki telewizyjne przez dziewięć dni, wysłuchaliśmy średnio 38 tego typu wypowiedzi polityków dziennie.
Szefa „Faktów” Kamila Durczoka, szefa „Wiadomości” Piotra Kraśkę i prowadzącego „Wydarzenia” Jarosława Gugałę zapytaliśmy, jaki jest powód oddawania politykom tak wiele czasu antenowego w największych programach informacyjnych. Żaden na nasze pytanie nie odpowiedział. Z rozmów z dziennikarzami wynika, że w ich redakcjach nikt już nie zwraca na to uwagi. Po prostu najłatwiej jest przygotować materiał na podstawie wypowiedzi polityków, bo tych, którzy zgodzą się powiedzieć do kamery cokolwiek, nie brakuje.

 

Mariusz Kowalczyk

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.