Projekt prawa prasowego byłego ministra sprawiedliwości podoba się dziennikarzom
(fot. Archiwum)
Projekt zmiany prawa prasowego przygotowany przez byłego ministra sprawiedliwości Marka Biernackiego podoba się dziennikarzom. Jednak prawnicy mają do niego wiele zastrzeżeń. - Jest niespójny, przegadany i kosztowny dla wydawców – ocenia Michał Zaremba, specjalista od prawa prasowego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Projekt przewiduje kilka istotnych zmian. Miałby zniknąć wymóg autoryzacji. Redakcja miałaby prawo odmówić zamieszczenia sprostowania, jeśli dziennikarz przedstawił prawdziwe fakty. Dziś musi je opublikować bez względu na ich prawdziwość. - Autoryzacja to jeden z największych problemów w prasie. Osoba, która wypowiada się przed kamerą, nie autoryzuje swojej wypowiedzi, jeśli jednak wiernie ją spisze dziennikarz prasowy, ma prawo przewrócić ją do góry nogami. To absurd – mówi Robert Zieliński, dziennikarz portalu TVN24.pl.
Cezary Łazarewicz, dziennikarz tygodnika "Wprost", też jest zwolennikiem usunięcia obowiązku autoryzacji z prawa prasowego: - To największa zakała prasy. Autoryzacja jest często wykorzystywana do zmieniania wypowiedzi na takie, które w rozmowie nigdy nie padły. W projektowanej ustawie podoba mi się też ograniczenie sprostowań do nieprawdziwych faktów – podkreśla.
Dziennikarzom podoba się zapis rozszerzający tajemnicę dziennikarską. Art. 39 projektu przewiduje, że obejmie ona wszelkie materiały, nośniki, bazy danych, w tym dane o połączeniach telefonicznych oraz wszelką korespondencję (także e-maile) zawierające dane umożliwiające identyfikację osób udzielających dziennikarzowi informacji.
Istotny jest zapis chroniący dziennikarzy przed odpowiedzialnością majątkową w procesach w sprawie publikacji. Obecnie materialnie odpowiada zarówno dziennikarz, jak i wydawca. Projekt zakłada natomiast odpowiedzialność wydawcy. Daje mu jednak możliwość wyegzekwowania potem zasądzonego odszkodowania od nierzetelnego dziennikarza w procesie cywilnym. - To dobry zapis. Dziennikarze nie byliby ciągani po sądach, a jednocześnie wydawcy nie byliby pozbawieni możliwości uzyskania zadośćuczynienia – sądzi Łazarewicz.
Takie rozwiązanie sprawy odpowiedzialności za opublikowane materiały satysfakcjonuje Zbigniewa Benbenka, przewodniczącego rady nadzorczej ZPR SA. - Odpowiedzialność za publikacje powinien ponosić wydawca. To on powinien tak zorganizować pracę swoich dziennikarzy, żeby nie narażać się na przegrane procesy – mówi Benbenek.
Spornym zapisem jest art. 25, według którego każda osoba, do której dziennikarz się zwróci o udzielenie informacji lub przekazanie dokumentów, jest zobowiązana to zrobić (wyjątkiem są osoby, które w ten sposób złamałyby prawo, naruszając np. tajemnicę służbową lub skarbową). Projekt daje też możliwość odmowy udzielenia informacji, jeśli osoba proszona o nią przez dziennikarza powoła się na ważny interes osobisty lub prywatny. Obecnie obowiązek przekazywania informacji mają tylko instytucje państwowe lub z udziałem skarbu państwa. - Byłaby to korzystna zmiana. Nieprawidłowości nie dotyczą przecież tylko instytucji państwowych, ale także firm prywatnych. Trudno bronić na przykład praw konsumentów, kiedy dziennikarz nie ma możliwości uzyskania odpowiedzi od firmy produkującej niebezpieczną zabawkę – mówi Robert Zieliński. Michał Zaremba z UW uważa jednak, że przepis ten byłby martwy: - Prywatne firmy i tak nie będą odpowiadać dziennikarzom na ich zarzuty, a redakcjom nie będzie się chciało z nimi procesować. W dodatku art. 25 nie przewiduje za odmowę informacji żadnych sankcji - stwierdza Zaremba.
Projekt nowelizacji prawa prasowego w art. 24 ust. 2 zwiększa możliwość publikowania danych osobowych osób publicznych. Chroni jednak ich sferę intymną i informacje o stanie majątkowym (wyjątkiem są osoby zobowiązane do składania publicznych oświadczeń o swoim majątku, np. politycy). - To bardzo ogólny przepis, w dodatku krępujący wolność słowa. Co ma zrobić dziennikarz na przykład w przypadku, gdy oskarżona jest kochanka sędziego? - pyta Zaremba.
Proponowana ustawa ma dotyczyć nie tylko prasy drukowanej, radia i telewizji, ale też blogów. Ich autorzy mogliby korzystać z dziennikarskich przywilejów, np. ochrony tajemnicy dziennikarskiej, pod warunkiem rejestracji działalności prasowej.
Piotr Waglowski, prawnik prowadzący serwis Vagla.pl, jest wobec tego pomysłu krytyczny. - Po co miałbym się rejestrować? Możliwość zadawania pytań instytucjom publicznym gwarantuje mi ustawa o dostępie do informacji publicznej. Jedynym powodem mogłoby być uzyskanie prawa do zachowania tajemnicy dziennikarskiej. Jednak to się nie sprawdza, bo sąd zawsze może dziennikarza z niej zwolnić – uważa. Innego zdania jest Przemysław Pająk, prowadzący serwis z blogami Spider's Web, który z własnej woli zarejestrował się jako tytuł prasowy. - Byłem straszony przez firmy, o których pisałem. Zachowanie tajemnicy dziennikarskiej daje mi ochronę – wyjaśnia. Zaznacza jednak, że w dzisiejszych czasach trudno ustalić, kto jest blogerem, a kto nie. - Czy ktoś, kto stale pisze na Twitterze, jest blogerem? - pyta.
Według projektu legitymacje dziennikarskie byłyby rejestrowane centralnie. Miałoby to dać mu taką sama ochronę w czasie pracy jak funkcjonariuszom publicznym. - Teraz każda pseudoredakcja może wystawić dziennikarzowi legitymację. Pomysł jest dobry, bo dostawaliby je tylko profesjonaliści – ocenia Robert Zieliński.
Projekt firmowany przez byłego ministra Marka Biernackiego ujawniła wczoraj "Gazeta Wyborcza". Nie był jeszcze dyskutowany publiczne. Nie wiadomo też, czy będzie nad nim pracował nowy szef resortu Cezary Grabarczyk.
Wcześniej powstały dwa inne projekty prawa prasowego – Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz PSL. Oba projekty już ponad rok temu trafiły do Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. W Sejmie nie były dyskutowane. - Ministerstwo Kultury poparło projekt PSL, który miał także nasze poparcie. Odnosi się między innymi do definicji prasy, uwzględniając prasę internetową, obowiązku rejestracji tytułów prasowych i prawa dziennikarzy do informacji. Projekt byłego ministra sprawiedliwości trudno oceniać, bo nie był jeszcze poddany publicznej debacie – komentuje Maciej Hoffman, dyrektor generalny Izby Wydawców Prasy.
(MW, 03.10.2014)










