Dział: INTERNET

Dodano: Styczeń 10, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Śmierć Twittera?

Konrad Piasecki (fot. Michał Kołyga)

Rzeczywistość Twittera nie jest aż tak różowa – pisze Konrad Piasecki

Twitter umiera. Facebookizuje się z prędkością światła. Banalizuje się na potęgę. Staje się miejscem, w którym główną ambicją jest umieszczenie efektownego zdjęcia swojego kota, a nie prowadzenie mądrego sporu, debaty, wymiany poglądów i ciekawych linków.
Taki lead tekstu byłby tyleż efektowny, co – na szczęście – niemający wiele wspólnego z rzeczywistością. Ta nie jest aż tak ponura. Choć symptomy działania kopernikańskiego prawa o sile złego pieniądza daje się na Twitterze dostrzec.
Poproszony przez „Press” o zmierzenie się z podejrzeniem przyspieszonej facebookizacji Twittera, zacząłem – a jakże – od zapytania o zdanie tych, którzy powinni być najbardziej zainteresowani tematem, czyli użytkowników tego medium. Dostałem cały wachlarz odpowiedzi. Od takich, które podejrzenia potwierdzały: „Coś w tym jest”, „Twitter się popularyzuje, a tłum nie sprzyja poważnym sporom”; przez powątpiewająco-niepewne: „Niektórzy się tu celebrytyzują, ale wciąż nie jest źle”; aż po twitteroentuzjastyczne: „Tt zastępuje mi gazety, tu dostaję wszystko, czego potrzebuję”, „Nie ma lepszego miejsca na początek dnia”.
Zanim zacznę dowodzić, na ile bliższy jestem tym ostatnim ocenom, małe zastrzeżenie: nie ma czegoś takiego jak Twitter. A precyzyjniej: nie ma czegoś takiego jak jeden Twitter. To każdy z nas buduje swojego Twittera, dodając do listy obserwowanych tych, których uznajemy za intrygujących, albo wyrzucając z niej nudziarzy, żółciowców, twitterowych stachanowców czy leni. Dlatego nie da się ocenić polskiego Twittera jako całości. Choćby z tego względu, że nie sposób tej całości ogarnąć. Gdzieś tam jest więc pewnie (obawiam się, że rosnący) Twitter zafascynowany Justinem Bieberem czy zespołem One Direction. Gdzieś trwają dyskusje o zbieraniu znaczków, hodowli kaktusów czy zwyczajach chomików (przy całym szacunku dla filatelistów czy kaktusiarzy), ale rzadko przedzierają się one na mojego Twittera. Skomponowana z polityków, dziennikarzy i ciekawych komentatorów lista obserwowanych przeze mnie osób pochłonięta jest życiem publicznym, polityką polską i międzynarodową, ekonomią czy sporami okołosmoleńskimi. Pełna newsów (tworzonych wpisami polityków, ale też dostarczanych przez twitterowiczów), ciekawych linków, mocnych tez, ostrych – acz w większości konstruktywnych – sporów, złośliwości, które tylko czasami przekraczają granice dobrego smaku, dostarcza wiedzy, buduje opinię, czasami bawi.
To tyle miodu. Bo jednak rzeczywistość nie jest aż tak różowa, jak by się chciało. Codzienność nawet najstaranniej selekcjonowanego Twittera zaczyna z czasem przypominać coś w rodzaju grupy – niekoniecznie lubianych – ale jednak znajomych. Z wszystkimi radościami i przywarami takiego stanu rzeczy. W takim kręgu z czasem człowiek ma ochotę odpocząć od tematów wyłącznie poważnych i mających kluczowe znaczenie dla przyszłości świata. Napisze o tym, co go akurat pochłania, boli, drażni, cieszy. A to pochwali się sukcesem kulinarnym, a to sportowym (w czym niżej podpisany też ma swój udział), wrzuci zdjęcie pociechy (dwu- lub czworonożnej), napisze coś na temat złej obsługi na poczcie czy brutalnie odciętych od prądu gniazdek elektrycznych w pociągu. A jeśli trwa akurat ważny mecz – to mało kto oprze się przyjemności ponarzekania na tradycyjnie fatalną grę polskich piłkarzy. I uznaję to za przejaw tego, że twitterowicze – nawet ci z polityczną obsesją – potrafią zachować resztki zdrowia psychicznego, nawet jeśli mają odrobinę facebookowo-narcystyczne tendencje.
Gorzej, znacznie gorzej jest, gdy czynią z Twittera forum sporów mających mało wspólnego zarówno z tematami istotnymi, jak i spokojną wymianą poglądów. Wielogodzinne, obciążające timeline kłótnie na temat tego, kto i gdzie ile błędów ortograficznych zrobił, albo obrzucanie się nawzajem epitetami jest niestety zbyt częste, by można je uznać za chwilowy spadek twitterowej formy.
Czytam i słyszę, że Twitter w innych krajach odgrywa często kluczową rolę w pracy dziennikarza. Pozwala nawiązywać kontakty z informatorami, zdobywać ekskluzywne newsy, odnajdować świadków wydarzeń. U nas wciąż takie korzystanie z Twittera raczej bywa, niż jest dziennikarską praktyką. Sam kilka razy użyłem Twittera do odnalezienia kogoś, kto zainteresował mnie swoimi wpisami, częściej – jak większości dziennikarzy – zdarza mi się korzystać z newsów dostarczanych Twitterowi i światu przez używających go polityków.
I wydaje mi się, że dopóki Twitter nie stanie się częścią życia, obowiązkowym towarzyszem dnia większej niż dziś liczby internautów, dopóty będzie skazany (w niepejoratywnym tego słowa znaczeniu) na rolę miejsca, które dostarcza dziennikarzom politycznych wieści i osądów, które jest centrum ucierania opinii i błyskawicznym komentarzem na temat wydarzeń przynoszonych przez rzeczywistość.

Tekst był publikowany w "Press" (12/2013)

(10.01.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.