Wydanie: PRESS 09/2005

Jan K., brat Kowalskiego

Większą część okładki „Przekroju” z 28 lipca br. zajmuje zdjęcie mężczyzny z komputerowo zamazanymi oczami. Obok podpis: „sąd nad psychologiem Andrzejem S. oskarżonym o pedofilię”. Ale już w tekście wewnątrz numeru wielokrotnie jest wymieniane pełne nazwisko oskarżonego o pedofilię psychologa Andrzeja Samsona, choć proces dopiero się zaczął i wyrok jeszcze nie zapadł. Na dodatek, dla dobra pokrzywdzonych, sprawa toczy się z wyłączeniem jawności, za zamkniętymi drzwiami. – I tak wszyscy znają nazwisko i wiedzą, o kogo chodzi, więc ochrona, którą daje oskarżonym prawo, jest nieskuteczna – tłumaczy decyzję redakcji Piotr Najsztub, redaktor naczelny „Przekroju”. – Podajemy pełne nazwiska osób, kiedy wiemy, że i tak są powszechnie rozpoznawalne. W przeciwnym razie narazilibyśmy się na śmieszność. Nazwiska używaliśmy też, gdy pisaliśmy o Lwie Rywinie. Gdyby się zdarzyło, że oskarżonym byłby prezydent, na pewno nie napisalibyśmy o Aleksandrze K., ale podalibyśmy pełne dane – dodaje Najsztub. Dlaczego zatem na okładce pojawił się tylko inicjał nazwiska psychologa? – Bo okładki są przez sądy ostrzej traktowane – wyjaśnia. Czyja to rodzina Podobną niespójność postępowania z jednej strony, ale i próbę obejścia prawa z drugiej media pokazały już wiele lat temu. Zastosowały mianowicie unik polegający na podawaniu, co prawda, tylko inicjału nazwiska oskarżonego czy podejrzanego, ale dodawały określenie, które nie pozostawiało wątpliwości, o kogo chodzi. Klasycznym przykładem był sposób, w jaki w 1993 roku relacjonowano sprawę syna prezydenta Lecha Wałęsy – Sławomira, który prowadząc po pijanemu samochód, potrącił przechodnia. Gazety z upodobaniem powtarzały wtedy formułę: „Sławomir W., syn prezydenta”. Od tamtej pory taki brak konsekwencji w ujawnianiu personaliów to nagminna praktyka. Na przykład w grudniu 2004 roku media pisały o aresztowaniu w Opolu Macieja J., męża posłanki Aleksandry Jakubowskiej, a w sierpniu tego roku m.in. Polska Agencja Prasowa, a za nią inne media, opisywały zatrzymanie Andrzeja J., syna PRL-owskiego premiera Piotra Jaroszewicza. Identyfikację rozmaitych osób w mediach można próbować usprawiedliwiać. – Posługiwanie się w relacjach prasowych jedynie imieniem i pierwszą literą nazwiska podejrzanego lub oskarżonego może czasami uderzać w przypadkowe osoby, niezwiązane z opisywaną sprawą. Rozwiązaniu temu zarzuca się również sztuczność, ponieważ opinia publiczna może być niekiedy już wcześniej – przed postawieniem zarzutów – poinformowana o personaliach podejrzanego – tłumaczył prof. Jacek Sobczak, specjalista z zakresu prawa prasowego, na łamach „Press”, kiedy trwała debata nad publikowaniem nazwiska Wojciecha Kroloppa, dyrygenta poznańskiego chóru chłopięcego, któremu postawiono zarzut pedofilii. Jednak w przywołanych wcześniej przypadkach podejrzani nie są osobami publicznymi ani – na ogół – popełniony lub zarzucany im czyn nie miał związku z publiczną funkcją ich krewnych. W dodatku sposoby, za pomocą których media próbują zaradzić sztuczności i niejasności związanych z ukrywaniem personaliów, denerwują środowiska prawnicze. – Jeżeli mamy w gazecie określenie „były senator G.” czy imię Sławomir z wyjaśnieniem „syn byłego prezydenta Lecha W.”, to jest to nieporozumienie, które po prostu źle świadczy o dziennikarzach. Lepiej byłoby podać pełne nazwisko, niż stwarzać fikcję ochrony danych osobowych. To bowiem, powiedziałbym, jest trochę kpiną z reguł, które zostały tutaj przyjęte – oburzał się podczas obrad Senatu w 2003 roku prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich, poproszony przez senatorów o komentarz do takich sytuacji. Zabawa z przepisami W Polsce obowiązuje bowiem zasada domniemania niewinności i mediom w ogóle nie wolno publikować danych osobowych i wizerunku osób podejrzanych lub oskarżonych, pokrzywdzonych oraz świadków zeznających w procesie. – W artykule 13, ustęp 2 i 3 prawa prasowego zapisano, że ujawnienie danych osobowych wskazanych tam osób jest możliwe tylko za ich zgodą lub za zgodą prokuratora i sądu – mówi dr Michał Zaremba, medioznawca zajmujący się dziennikarskim prawem do informacji na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Nie można także przesądzać rozwiązania sprawy, nim zapadnie wyrok w pierwszej instancji. Ustawa o dostępie do informacji publicznej daje jednak dziennikarzom prawo do zdobywania informacji o procesach, które dotyczą „władz publicznych lub innych podmiotów wykonujących zadania publiczne albo osób pełniących funkcje publiczne – w zakresie tych zadań lub funkcji”. Możliwość śledzenia przebiegu rozprawy przez dziennikarzy nie oznacza jednak jeszcze, że mają pełną swobodę wyboru sposobu jego rejestrowania i relacjonowania. Mimo to redakcje coraz częściej decydują się na publikowanie pełnych nazwisk. Robią to przede wszystkim w dwóch przypadkach: kiedy oskarżona jest osoba publiczna lub działająca w sferze publicznej albo jeśli jest to członek mafii. – Jeśli polityk popełnia przestępstwo jako osoba publiczna i w związku ze swoją działalnością publiczną, to uważam, że prasa ma prawo do publikowania jego nazwiska – mówi Grzegorz Jankowski, redaktor naczelny „Faktu”. Takie postępowanie staje się jednak coraz bardziej powszechne nie tylko w stosunku do polityków. Zdarzało się to także wtedy, gdy został oskarżony o pedofilię dyrygent chóru Polskie Słowiki Wojciech Krolopp, a o molestowanie seksualne kleryków – poznański arcybiskup Juliusz Paetz. Przy czym, o ile w przypadku Kroloppa niektóre media – ze względu na dobro pokrzywdzonych – wstrzymywały się od podawania pełnego nazwiska, to o abpie Paetzu oficjalnie pisała większość, podobnie jak o prałacie Henryku Jankowskim, wobec którego wysuwane były (jak się potem okazało – niesłuszne) oskarżenia o pedofilię. Niekiedy media decydują się na publikowanie danych osobowych także wtedy, gdy oskarżonym nie jest osoba publiczna, ale jednak powiązana z życiem publicznym. Kiedy o korumpowanie polityków został oskarżony lobbysta Marek Dochnal, nie był znany szerszemu kręgowi czytelników. Mimo to największe opiniotwórcze dzienniki i tygodniki zdecydowały się na podanie jego pełnych danych, bo sprawa dotyczyła przekupywania polityków i szybko trafiła na pierwsze strony gazet, bulwersując opinię publiczną. Media nie podawały jednak np. nazwiska innego biznesmena, Jana Błaszczuka, prezesa spółki Kolmex, kiedy na początku tego roku został aresztowany za działanie na szkodę PKP. W materiałach prasowych pojawiał się jako Jan B. Przeciwko publikowaniu nazwiska Dochnala zaprotestował jego adwokat. Wówczas redaktorzy „Polityki”, „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Gazety Wyborczej” i „Newsweek Polska” wystosowali publiczny apel o zezwolenie na taką praktykę. „Jesteśmy przekonani, że w interesie społecznym nie leży utajnianie nazwisk takich ludzi, jak Marek Dochnal, Andrzej Pęczak czy Andrzej Jagiełło. Zakaz publikacji danych z zasady nie powinien obejmować osób pełniących funkcje publiczne, polityków, biznesmenów, których interesy zależą od decyzji władz. Wszystkie ich działania winny być transparentne dla opinii publicznej. Ma ona także prawo do informacji o prowadzonych przeciwko nim postępowaniach” – apelowały 6 grudnia ub.r. redakcje. Nie przekonały jednak prokuratury i sądu. „Wprowadzenie jakiejś ogólnej zgody na ujawnianie nazwisk pewnej grupy osób podejrzanych mogłoby się kłócić z polskim systemem prawnym” – tłumaczył dzień później na łamach „Rzeczpospolitej” prokurator krajowy Karol Napierski. Uznał pomysł wprowadzenia proponowanej przez redakcje zasady za „ryzykowny”. – Bardzo częste są przypadki, że to media kogoś o coś oskarżają i to w wyniku akcji medialnej prokurator przygotowuje akt oskarżenia. Paradoks polega na tym, że od tej chwili gazeta jest zobowiązana w miejsce nazwiska, które już wiele razy w tym samym kontekście wymieniała, wstawiać tylko jego inicjał – denerwuje się Mariusz Ziomecki, redaktor naczelny „Super Expressu”. Po oświadczeniu prokuratora Napierskiego w mediach zapanował zupełny chaos: raz pojawia się w nich pełne nazwisko Dochnala, innym razem tylko inicjał. W lipcu br. „Rzeczpospolita” pisała np. o „lobbyście Marku D.”, lecz „Gazeta Wyborcza” o Marku Dochnalu. Baranina czy Barański Niejasna polityka redakcyjna obowiązuje w „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej” w wypadku Edwarda Mazura, polskiego biznesmena z amerykańskim paszportem, którego nazwisko media łączą z zabójstwem byłego komendanta głównego policji gen. Marka Papały. Najczęściej pojawia się z nazwiska, ale czasem jest tylko inicjał. W marcu 2003 roku Mazur zaapelował nawet w „GW” o zaprzestanie łączenia go z tą sprawą. „Z zabójstwem generała M. Papały nie mam nic wspólnego, a rozpowszechnianie podobnych czy też wiążących się z taką informacją treści stanowi oszczerstwo” – pisał w liście do redakcji 30 marca 2003 roku. Nie skierował jednak sprawy do sądu. Bogdan Wróblewski, dziennikarz, który od lat zajmuje się na łamach „Gazety Wyborczej” tematyką sądową, nie był nigdy pozwany o zniesławienie osoby publicznej, przeciwko której toczyło się postępowanie sądowe. – Myślę, że osoby publiczne, które dopuszczają się niegodziwych czynów na gruncie publicznym i w związku z pełnieniem funkcji publicznej, bo nie mówię tu o ich zachowaniach prywatnych, doskonale zdają sobie sprawę, że będą opisywane w prasie pod nazwiskiem – mówi. W „Rzeczpospolitej” nazwisko Mazura pojawiło się m.in. w marcu br. w tekście „Ekspresowy wniosek o ekstradycję” traktującym o morderstwie gen. Papały. W tym samym artykule pada także nazwisko Jeremiasza Barańskiego „Baraniny”, nieżyjącego już domniemanego szefa mafii pruszkowskiej. Ten sam dziennik publikował też nazwiska innych powiązanych z mafią pruszkowską gangsterów: Jarosława Sokołowskiego „Masy” i Andrzeja Zielińskiego „Słowika”. Zasada jest taka jak w przypadku innych osób: im bardziej znany gangster, tym szybciej zaczyna się podawać jego pełne nazwisko. Ale i tu media przyjmują różne metody postępowania. Na przykład „Polityka” w swoim „Alfabecie mafii” ograniczyła się do podania pierwszych liter nazwisk i pseudonimów osób kojarzonych ze środowiskiem gangsterów. Prawo tabloidu Prawo dopuszcza odstępstwo od reguły niepublikowania nazwiska i wizerunku oskarżonego lub podejrzanego. Art. 13, ust. 1 prawa prasowego precyzuje jednak, że może o tym zadecydować „ze względu na ważny interes społeczny” prokurator lub sąd. Takie wyjątki nie zdarzają się jednak często. Zwykle chodzi tylko o sytuację, gdy ktoś jest ścigany listem gończym. Nie mając pozwolenia sądu na ujawnienie wizerunku i danych osobowych, media – w przypadku zupełnie prywatnych osób, które weszły w konflikt z prawem – nie postępują jednolicie. O ile poważne tytuły prawo respektują, o tyle różnie bywa z tabloidami. Grzegorz Jankowski, naczelny „Faktu”, twierdzi, że w tej gazecie redakcyjna polityka podawania nazwisk podejrzanych lub oskarżonych nie obowiązuje w przypadku opisywania czynów dokonywanych przez osoby prywatne. Czy na pewno? 15 lipca br. „Fakt” na pierwszej stronie opublikował zdjęcie i pełne nazwisko emerytowanego policjanta Jacka Kalinowskiego, sprawcy fałszywego alarmu o podłożeniu bomby w warszawskim metrze. Tabloid zrobił to jako jedyny. Wewnątrz numeru były policjant jest wielokrotnie określany jako „drań”, „pijaczyna” i „dureń”. Co więcej – padły również określenia uderzające w inne osoby: „żona drania”, „dzieci drania”. – To wyjątkowa sytuacja – broni się Grzegorz Jankowski. – Zdecydowaliśmy się na taki ruch, bo sytuacja była wyjątkowo drastyczna. Zagrożenie atakiem terrorystycznym jest jedną z największych i najpoważniejszych gróźb, które teraz wiszą nad Polską. W takich sprawach nie ma żartów – twierdzi. Według niego z rozmów z policjantami i prokuratorami wynika, że ludzie dopuszczający się takich zachowań są żądni rozgłosu. – Nasza reakcja jest w tej sytuacji bardzo zdrowa: jeśli chcesz rozgłosu, to pokażemy wszystkim, jak się nazywasz, wyglądasz, gdzie mieszkasz i jak bardzo jesteś chorym człowiekiem. A nie takiego rozgłosu spodziewają się bandyci. To dla nich kara i przestroga dla innych potencjalnych szaleńców. Postąpiliśmy zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i interesem społecznym – uważa naczelny „Faktu”. Brakiem konsekwencji wykazał się także „Super Express”. W numerze z 2–3 lipca br. w tekście o tzw. piłkarskiej mafii, która zarabiała na sprzedaży meczów na Śląsku, prezentuje w ramce jej członków. Tyle że trzem sportretowanym oczy zakrywa czarny pasek, a podpisy nie zdradzają nazwisk, czwarty zaś – sędzia Antoni Fijarczyk – jest na zdjęciu wyraźnie widoczny. Podane jest też jego nazwisko. – Trudno utajnić dane kogoś, kto funkcjonuje jako osoba publiczna. A niekonsekwencje w takim postępowaniu pojawiają się często, bo w różnych sytuacjach różnie doradzają nam prawnicy – tłumaczy dziwny zabieg Mariusz Ziomecki, naczelny dziennika.   Bez zmian Choć – zdaniem przedstawicieli mediów – polskie prawo nie jest najlepsze, to oprócz sporadycznych akcji, takich jak apel w sprawie Marka Dochnala, środowisko nie próbuje wpłynąć na polityków, by przepisy zmienili. – Myślę, że raczej nadal będziemy stosowali uniki, a nie prowadzili wspólnej akcji lobbingowej na rzecz zmiany przepisów, bo środowisko dziennikarskie jest za mało skonsolidowane. Być może, jeśli obyczaj podawania pełnych nazwisk w przypadku osób publicznych się utrze, to politycy i sądy zauważą, jak bardzo prawo jest nieskuteczne – uważa Piotr Najsztub z „Przekroju”. Bogdan Wróblewski z „GW” przypomina, że media lobbują, by dziennikarze nie byli ścigani karnie za ewentualne zniesławienie osób publicznych, ale żeby sprawy te były rozstrzygane w procesach cywilnych. Natomiast Mariusz Ziomecki uważa, że zmian nie będzie także dlatego, iż prawo w obecnym kształcie sprzyja politykom. – Zawsze niektórzy z nich byli i nadal niektórzy będą klientami prokuratury. W większości krajów można publikować imię i nazwisko oskarżonego, a jeśli zarzut zostanie wycofany, to gazeta publikuje wyjaśnienie – zauważa. Przyznaje jednak: – I „Super Express” nie jest w takich przypadkach konsekwentny, i inne media też nie są. Magda Lemańska

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.