Wydanie: PRESS 10/2007

Ranking

Latami marzyłem o tym, by ktoś, jak w amerykańskim filmie, przynosił mi rano gazety do domu. Akurat to się spełniło. Dzień zaczynam od gazet, które kolporter rzuca pod drzwi. Od lat prenumeruję dwa dzienniki. Kiedyś zaczynałem od „Gazety Wyborczej”, a „Rzeczpospolitą” zostawiałem żonie. Potem zamieniliśmy się tytułami. Teraz żona wraca z rannych zakupów z kolejnym dziennikiem, którym jest „Dziennik”. Od niedawna wróciłem do starej techniki czytania. Na początek koniec, czyli sport. Najlepiej w „Rzeczpospolitej”, gdzie dziennikarze znają i lubią sport, opisując go poprawną polszczyzną. Zawsze tam czytam Stefana Szczepłka i Mirosława Żukowskiego. Po sporcie wiadomości miejskie. W „Rzepie” na skromnych dwóch kolumnach muszę znaleźć wszystko, co dla warszawiaka ważne. I znajduję. „Gazetę Stołeczną” zostawiam na wieczór. Potem strony ekonomiczne. Tam obraz naszego kraju wygląda normalnie. Zaczynam od zielonej „Rzeczpospolitej”. Kiedy dowiem się, co w gospodarce piszczy, łatwiej zniosę to, czym straszą na czołówkach. Nim tam dojdę, wpadam na strony naukowe. Najdokładniej czytam teksty Adama Wajraka w „Wyborczej”. W „Rzepie” i „Gazecie” lubię teksty poświęcone historii, w tym wszystko, co napisze Włodzimierz Kalicki. Teraz mogę się zderzyć z pierwszymi stronami. Często tylko dzięki wieloletniemu doświadczeniu wychodzę z tego zdrowy. Potem szukam komentarzy. W prasie krajów od lat ustabilizowanych komentatorami są zwykle starcy, którzy wszystko widzieli i nic ich nie dziwi. U nas z wiadomych przyczyn takich starców brakuje. Pełniący obowiązki komentatorów meandrów politycznych zbyt często korzystają z formuły, według której czucie i wiara silniej mówią do nich niż mędrca szkiełko i oko. Czekam więc, aż się zestarzeją i nabiorą dystansu. Na razie czytam Ewę Milewicz w „Gazecie” oraz rozmyślam nad tym, co napisał multimedialny Jacek Żakowski. Gdzie się da, szukam tekstów traktujących codzienność tak, jak na to zasługuje. Niestety, od kiedy felietonistami zostały takie tuzy dziennikarstwa, jak Tomaszewski, Wałęsa, Miller lub Kołodko, pod szyldem „felieton” można spotkać przedziwne utwory. Na szczęście są jeszcze w prasie codziennej opisujący rzeczywistość krótko i dowcipnie. W „Gazecie” z podziwem czytam Michała Ogórka, w „Rzepie” Jacka Lutomskiego, a w „Dzienniku” Jana Wróbla. W epoce porażających informacji cenne są prace Czeczota, Gawłowskiego, Krauzego, Mleczki, Sawki, Raczkowskiego. Paroma kreskami celniej komentują codzienność niż całokolumnowe kobyły pod tytułem „opinie, analizy” itp. Po prasówce czas słuchania, na które mam czas w samochodzie. Pierwszy przycisk w radiu to Tok FM. Cenię je za informacje i za to, że prowadzący nie unikają demonstrowania tolerancyjno-ironicznego stosunku do polityki. Na drugi przycisk powróciła po przerwie Trójka. Nie wysiadam z samochodu, gdy słyszę Grzegorza Wasowskiego i Wojciecha Manna. Następne przyciski to RMF Classic, Radio Jazz oraz Radio Pogoda 100,1 FM Złote Przeboje, gdy najdzie mnie chęć słuchania czegoś, co już sto razy słyszałem. Niestety, między piosenkami pojawiają się radośni prowadzący. To trudno wytrzymać. O telewizji wiem niewiele. Głód informacji zaspokaja mi TVN 24. Mógłbym napisać więcej o tej stacji, ale powiedziano mi, że nie wypada. Wieczór zaczynam „Wydarzeniami”, w trakcie których przełączam się na „Fakty”. Oglądam je do końca, bo tam bywa zwykle felieton Tomasza Sianeckiego, jedynego tv-reportera wykorzystującego poczucie humoru w codziennej pracy. Po „Faktach” mam dość. Czasem z powodów zawodowych włączam „Wiadomości”, ale nie zdołałem sobie wyrobić o nich zdania. Prawie zawsze wyłączam radio i telewizor, gdy zaczyna się zbiorowy serial pt. „Ja panu nie przerywałem”. Na koniec tygodniki. Początek tygodnia to „Newsweek Polska”, po nim lekki, łatwy i przyjemny w czytaniu „Przekrój”, ale trudno mi się przyzwyczaić do częstych tam zmian naczelnych. Potem „Polityka”. Też zaczynam ją od końca: Polityka i obyczaje, Fusy oraz felietony. Ucieszyło mnie, że pojawił się tu Stanisław Tym. Zawsze zatrzymuje mnie dłużej dział naukowy. Czytam też to, co napiszą: mój ulubiony Wojciech Markiewicz oraz Krystyna Lubelska, Zdzisław Pietrasik, Joanna Podgórska, no i obowiązkowo Janina Paradowska. Na koniec Na własne oczy. „Polityka” to przedostatni bastion reportażu prasowego. Niestety, ten zasłużony gatunek przegrywa ze skąpymi wydawcami. Dlatego tak cenię poniedziałkowy „Duży Format” „Wyborczej”. Choć chudnie jak anorektyczka, znajduję w nim co tydzień teksty niezwykłe. Na parę dni czytania wystarcza mi ze znawstwem redagowane „Forum”. Potem jeszcze „Świat Nauki”, by się dowiedzieć, co o świecie trzeba wiedzieć. I już. Dla przyjemności przeglądam kolorowe magazyny. W „Vivie!” zawsze czytam świetne felietony Jerzego Iwaszkiewicza. I w „Vivie!”, i w „Gali” oglądam fotografie salonowe, opisujące przyjęcia z przeróżnych okazji, np. z pojawienia się inteligentnych perfum. Piękne kobiety, piękni panowie. Na szczęście pod każdym zdjęciem podpis wyjaśnia, kto to jest, skąd jest i z czego znany oraz sławny jest. Marek Przybylik jest dziennikarzem, nauczycielem dziennikarstwa na UW, stałym gościem programu „Szkło kontaktowe” w TVN 24

...

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.