Wydanie: PRESS 12/2005
Prywatny news publiczny
Jacka Kurskiego, polityka Prawa i Sprawiedliwości, znów oświetliły kamery. Stało się tak dzięki dziennikarzom, którzy ujawnili kuluarową rozmowę ze sztabowcem Lecha Kaczyńskiego. 14 października, kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich, Kurskiego zaprosiła do Tok FM dziennikarka TVN-u Katarzyna Kolenda-Zaleska. Były już wtedy sztabowiec Lecha Kaczyńskiego – bo dzień wcześniej został wyrzucony z PiS-u za wypowiedź że dziadek kandydata na prezydenta Donalda Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu – tłumaczył się ze swoich intencji. Mówił, że jego słowa nie były oszczerstwem, tylko błędem. Chwilę później Kolenda-Zaleska wyszła z nim na korytarz. Na swoje wejście na antenę czekali tam komentatorzy – Tomasz Lis, członek zarządu telewizji Polsat, i Tomasz Wołek, dyrektor programowy Tele 5. Dołączył do nich Wiesław Władyka, dziennikarz „Polityki”. – Kiedy wszedłem do studia, oni już stali i rozmawiali. Wołek siedział metr od nich. Kurskiego nie znałem, stanąłem więc z boku – opisuje sytuację Wiesław Władyka. I relacjonuje dalej: – Lis zapytał Kurskiego: „Dlaczego w ogóle zacząłeś z tym dziadkiem Tuska?”. Kurski na to, że: „To lipa, ale jedziemy w to, bo ciemny lud to kupi”. Nie było czasu na reakcję, bo zaczęli nas wołać do studia. Zdenerwowany Lis zdążył tylko powiedzieć, że powtórzy na antenie słowa Kurskiego. I powtórzył. Media, prócz Tele 5, nie zajęły się wypowiedzią Kurskiego. Dopiero 17 listopada, już po wyborach, Tomasz Lis zaprosił Kurskiego do programu „Co z tą Polską?”. Przed dwumilionową widownią Lis zarzucił świeżo przywróconemu na łono PiS-u Kurskiemu manipulację wyborcami. Przypomniał kuluarową rozmowę w radiu Tok FM. Następnego dnia temat podchwyciły wielkonakładowe dzienniki, „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza”. Grzech zaniechania? – To zastanawiające, dlaczego inne media nie zajęły się tematem wcześniej. Może jedne bały się narazić wpływowemu politykowi rządzącej partii, a inne nie doceniły wagi sprawy – mówi Tomasz Wołek. Sam, zaraz po programie w Tok FM, zajął się nią w telewizji Tele 5. Jej oglądalność jest bez porównania mniejsza niż Polsatu. Nie wszyscy obciążają media grzechem zaniechania. – Według mnie powszechnie uważano, że usunięty z PiS-u Kurski został już ukarany – mówi Władyka. Brakowi natychmiastowej reakcji mediów nie dziwi się też Piotr Zaremba, publicysta tygodnika „Newsweek Polska”: – Wcześniej w natłoku wydarzeń kampanijnych ta informacja po prostu się nie przebiła. Media zareagowały, kiedy Kurski został ponownie przyjęty do partii – sądzi. Tomasz Lis podobnie uzasadnia przyczynę zaproszenia Kurskiego do programu wiele tygodni po wydarzeniach na korytarzach Tok FM. Ernest Skalski, komentator „Rzeczpospolitej”, nie widzi w tym nieszczęścia: – Media zawsze stosują selekcję. Dały tę informacje, kiedy był impuls. Ewa Milewicz, dziennikarka polityczna „Gazety Wyborczej”, sądzi, że mógł być jeszcze jeden powód milczenia mediów. – Kiedy Kurski został wyrzucony, uznałam, że to odpowiednia reakcja na jego zachowanie podczas kampanii wyborczej. Kiedy go przywrócili, chwyciłam za telefon, żeby zapytać go o opinię. Potem miałam do siebie pretensje, bo człowiekowi tak skrajnie cynicznemu należy się ostracyzm. Może wcześniej, po usunięciu Kurskiego z PiS-u, dziennikarze też nie chcieli z nim rozmawiać z tego powodu – zastanawia się Milewicz. Kurski idzie w zaparte Przed kamerami Polsatu Kurski zaprzeczył słowom Lisa. Zarzucił mu, że przekręcił jego wypowiedź. „Powiedziałem, że ty pewnie myślisz, iż ja gram na ciemnocie, oddawałem twój sposób myślenia. Ale ja to nazywam inaczej, że jest w Polsce wrażliwy elektorat, klientela, która ten temat bierze” – wyjaśniał w programie. Powołał się na Katarzynę Kolendę-Zaleską, która miała za nim poświadczyć. Nazajutrz w rozmowie dla Tok FM dziennikarka potwierdziła jednak wersję Lisa. Teraz Kurski tłumaczy: – Było to stwierdzenie faktu, ale bez pogardy dla ludzi. Powiedziałem to w slangu publicystycznym, prywatnie mówi się przecież inaczej niż do kamery. Dlatego ma żal, że prywatną rozmowę Lis przytoczył na antenie. Przekonuje, że padł ofiarą spisku: – Lis przygotował intrygę, bo był wściekły z powodu porażki Tuska, w którego kampanię się zaangażował, wpływając na serwis „Wydarzeń” i prowadząc „Co z tą Polską?”. Był też zły na zwycięstwo PiS-u i mój powrót do partii. Bliscy znajomi go poparli; są silnie związani towarzysko i ideowo. Wszyscy też głosowali na Donalda Tuska. Uważa, że Lisem powodowała osobista antypatia. – Lis ma ze mną porachunki jeszcze z lat 1992–1994, kiedy byłem asystentem dyrektora Dyrekcji Programów Informacyjnych Roberta Terentiewa, a Lis dziennikarzem. Swojej nienawiści dał wyraz w książce „Nie tylko Fakty”, poświęcając mi trzy strony. Ma mi też za złe film „Nocna zmiana”, który odsłonił stronniczość Lisa w sprawie obalenia rządu Olszewskiego. – Kurski się myli. Między współczuciem i zażenowaniem, jakie odczuwam, gdy o nim myślę, a nienawiścią jest zasadnicza różnica. Co do przeszłości. W „Wiadomościach” Kurski był komisarzem politycznym. Jeśli czegoś dowiódł film „Nocna zmiana”, to wyłącznie ideologicznego zacietrzewienia i warsztatowej nieporadności. W całej swej działalności dawał on dowody na to, że podłość, kłamstwo i insynuacja to arsenał, z którego namiętnie korzysta – mówi Tomasz Lis. Zastanawia się też, skąd Kurski wie, na kogo głosowały osoby uczestniczące w rozmowie w radiu Tok FM. Wybory w Polsce są przecież tajne. – To, na kogo głosowaliśmy, nie ma nic do rzeczy, zresztą nie wszyscy głosowali na Tuska. Ale dla patologicznego kłamcy Kurskiego jedno kłamstwo więcej czy mniej nie robi różnicy – dodaje Lis. Po programie „Co z tą Polską?” Jacek Kurski zagroził Lisowi sądem. Dziś jednak wycofuje się z tego. – Wobec zorganizowanego krzywoprzysięstwa w procesie nie miałbym szans – dowodzi. Wiesław Władyka nie ma ochoty wdawać się z Kurskim w polemikę. – Każdy z nas dał świadectwo temu, jak było. Jaki mielibyśmy cel, żeby kłamać? Kurski brnie w bezczelność. To kompromitacja – mówi Władyka. Jawne czy tajne Dziennikarze są podzieleni, czy Tomasz Lis dobrze zrobił, ujawniając nieoficjalną rozmowę. On sam nie ma wątpliwości: – Rozmowa polityka z dziennikarzem nigdy nie jest prywatna, jeśli nie umówią się, że taka jest. Polityk ma prawo zastrzec anonimowość albo zastrzec, że rozmowa ma charakter prywatny. Nie ma mowy o prywatności rozmowy toczonej z dwiema osobami, w towarzystwie dwóch innych, gdy żadnego zastrzeżenia nie było – mówi i podkreśla, że przytoczenie wypowiedzi Kurskiego było jego świętym obowiązkiem. Ważna osoba w sztabie kandydata PiS-u zdradzała bowiem absolutny cynizm. Mogło to wpłynąć na wynik wyborów. Tomasz Wołek też nie ma wątpliwości, że słowa Kurskiego trzeba było upublicznić. – Tu nie chodziło już tylko o dziadka w Wehrmachcie, ale o intencje, które ujawnił, przyznając się do manipulacji i socjotechniki – argumentuje. Władyka również przyznaje, że wypowiedź Kurskiego była haniebna i należało ją upublicznić, zwłaszcza przed wyborami prezydenckimi. Katarzyna Kolenda-Zaleska ma dylemat. Uważa, że nieoficjalnych wypowiedzi polityków dziennikarzowi nie wolno ujawniać. Już na antenie zaznaczyła, że rozmowa z Kurskim miała taki charakter. Zarzeka się, że nie ma znaczenia, że z Kurskim jest na ty. Liczył się inny powód: – Jeśli zaczniemy opowiadać o tym, co politycy mówią w kuluarach, to nie będą z nami rozmawiać, bo uznają, że nie jesteśmy godni zaufania – mówi. Jej wątpliwości biorą się też z innego powodu: cynizmem skażeni są różni politycy, a socjotechnikę uprawia wiele partii. Sprawę Kurskiego trudno jej jednoznacznie rozstrzygnąć. – Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak oczywistym kłamstwem – przyznaje. Wierny zasadzie dochowywania tajemnicy prywatnych rozmów z politykami jest też Piotr Zaremba. – To zasada korzystna dla dziennikarzy. Dzięki temu, że mogą rozmawiać z politykami w różnych konwencjach, wiele się dowiadują. Jeśli politycy będą się bać takich rozmów, przestaną być szczerzy. Przypadek Kurskiego był, jego zdaniem, szczególny, bo nie wszyscy uczestnicy rozmowy byli z nim w jednakowej zażyłości. Sam słów Kurskiego raczej by nie ujawnił, choć nie jest do końca pewien. Zastrzega, że nie zna wszystkich okoliczności. Ewa Milewicz, komentatorka polityczna „Gazety Wyborczej”, też nie upubliczniłaby wypowiedzi Kurskiego. – Reakcje w takich sprawach zależą od usposobienia człowieka, a Lis i Wołek są bardziej kategoryczni ode mnie. Rozumie jednak racje Lisa: – Dziennikarz powinien zachować milczenie, kiedy ktoś zwierza mu się w cztery oczy. Trudno powiedzieć to o Kurskim rozprawiającym na korytarzach radia Tok FM w obecności obcych mu osób, Władyki i Wołka. Katarzyna Kolenda-Zaleska obawia się, że dziennikarze będą teraz mieli utrudniony dostęp do informacji. Sądzi, że zaufanie między światem polityki a mediów zostało mocno nadszarpnięte. Piotr Zaremba jest spokojny: – Kurski nie będzie tego powodem. To człowiek, który podejmuje się brutalnych zadań i politycy nie są z nim solidarni. Nie zauważyłem, by stali się mniej otwarci. Krzysztof Burnetko, dziennikarz „Polityki”, ubolewa, że polscy dziennikarze zbyt szybko zaprzyjaźniają się z politykami: – Całe zamieszanie bierze się ze zbyt ciepłych relacji między tymi dwiema grupami. Druga sprawa: zbyt łatwo dziennikarze przechodzą do polityki, jak np. Kurski, i liczą na koleżeńską solidarność. Burnetko wolałby, żeby w polskiej polityce obowiązywały zachodnie standardy, według których każdy polityk wie, że bez względu na okoliczności każda jego wypowiedź ma charakter publiczny. – Jeśli w prywatnej rozmowie mówi o kimś, kogo szanujemy, że jest złodziejem, mamy prawo to ujawnić. Wypowiedź Kurskiego była dowodem takiego cynizmu, że w interesie publicznym należało głośno o niej powiedzieć. Małgorzata Wyszyńska
Aby przeczytać cały artykuł:
Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter