Dział: WYWIADY

Dodano: Grudzień 14, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Mój reportaż opowiada o wielopłaszczyznowej biedzie

Rozmowa z Magdaleną Wadowską z Radia Kraków, nagrodzoną Grand Press za reportaż radiowy pt. „Bieda”.

Pani reportaż opowiada o matce, która zawodowa wyłudza pomoc charytatywną. Jak trafiła Pani na bohaterkę tego materiału?

Zgłaszali się do mnie ludzie, którzy dla tej pani wykonywali różne usługi. Powiedziano mi, że ona może być oszustką. Ja jako dziennikarka miałam to sprawdzić. Zaczęłam przeglądać wszystkie serwisy internetowe, na których zamieszczała ona apele o pomoc dla głodnych i chorych dzieci. Szukałam ludzi, którzy kontaktowali się z nią przez Internet. To jest ważne, że tak naprawdę rozmawiałam z bardzo wieloma osobami, które nigdy jej nie widziały, nie wiedziały  w jakich warunkach mieszka.
Wcześniej powstawały o niej teksty dziennikarskie, programy w regionalnych stacjach, ale wszystkie pod kątem tego, że ta kobieta jest w trudnej sytuacji.

Nikt tego nie sprawdzał? 

Nikt nie zajrzał głębiej, nie pojechał do jej wsi. A jeśli już ktoś pojechał, to był przez nią zmanipulowany i wierzył, że mieszka w szopie.  Jadąc do niej nie wiedziałam, jaka jest prawda. Jechałam zweryfikować rzeczywistość. Miałam podejrzenia, że jeśli okazałoby się, że działa z taką premedytacją, to wyrządza ogromną krzywdę swoim dzieciom.

Czemu Pani jej nie uwierzyła?

Zastosowałam taki chwyt, jaki ona stosuje wobec wszystkich ludzi, których oszukała.  Nie pojechałam do niej nie jako Magda Wadowska. Jej nawet nie interesowało, kim jestem, jak się nazywam, tylko czy jej pomogę finansowo. Zaczęła pokazywać mi wszystkie dokumenty, a ja równolegle szukałam dodatkowych informacji w instytucjach na jej temat. I okazało się, że oszukała bardzo dużo ludzi z całej Polski. Działała tak od wielu lat, wybudowała sobie nowy piękny dom, tymczasem jej rodzina żyje w strasznej biedzie.

Jak wyglądała sama realizacja reportażu?

To było o tyle trudne, że miałam ukryty mikrofon, nie wiedziałam jak ona wygląda, gdzie mieszka, więc krążyłam po wsi. Kiedy w końcu udało mi się ją namierzyć, czekałam na nią wiele godzin, ona zaprosiła mnie do domu. Zanim dojechałam siedmioro dzieci równiutko było pousadzane na wersalce. Jej mąż, choć wielokrotnie go uśmiercała, żył. Te wszystkie dzieci słuchały, o czym rozmawiamy.

Jak długo pracowała Pani nad reportażem?

Długo. W samej wsi byłam dwa razy i wtedy udało mi się zdobyć cały materiał do nagrania. W czerwcu zaczęłam pracę nad reportażem, a  w lipcu skończyłam. Realizowałam go sama.

Kiedy już odkryła Pani prawdę, przekonała się, że kobieta jest oszustką, nie chciała Pani już jako dziennikarka skonfrontować się z bohaterką?

Wyszłam z innego założenia. To nie był reportaż śledczy, a taki, który opowiada o pewnym społecznym zjawisku, o wielopłaszczyznowej biedzie. Nie chciałam, nie miałam ochoty do niej jechać, ale wiem, że moja historia z tą panią nie jest zakończona. Przypuszczam, że kiedyś się jeszcze spotkamy. Dzwoniłam do ludzi ze wsi i wiem, że ona nie otrzymuje już takiej pomocy jak dawniej, już nie chodzi na pocztę i nie odbiera codziennie przesyłek.

Czuje Pani satysfakcję?

Mam satysfakcję. Ale to nie jest koniec, chciałabym jeszcze, żeby jedna rzecz się wydarzyła, ale nie mogę o tym mówić. Pozostaje kwestia dzieci.

Rozmawiała Daria Różańska
fot. Szymon Jankowski

(14.12.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.