Dział: OPINIE

Dodano: Marzec 17, 2024

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Aleksander Gręda: Sztuka słuchania, czyli jak bardzo potrzebujemy dziennikarzy muzycznych

Czy ktoś może sobie wyobrazić tak ogromny sukces komercyjny Nirvany bez promocji ze strony MTV? (screen: YouTube/Nirvana)

Nie brakuje dziś interesujących artystów, ale znacznie trudniej na nich trafić niż kiedyś. Czy to dlatego, że brakuje autorytetów, które potrafią odsiać najlepsze rzeczy, zrecenzować je i wypromować w mediach? - zastanawia się Aleksander Gręda*, laureat Olimpiady Wiedzy o Mediach 2023. Publikacja i nasza współpraca jest jedną z nagród za wygranie olimpiady. 

Wielki sukces komercyjny nie od dziś łączy się z artystyczną przystępnością, jednak przystępność nie wyklucza artystycznych ambicji. Tezę tą potwierdzają muzycy dzisiaj ikoniczni – The Beatles, Pink Floyd, Jimi Hendrix czy Miles Davis. Wybitni, mający znaczący wpływ na rozwój muzyki, a jednocześnie swego czasu faktycznie popularni. Wystarczy wspomnieć, że „The Dark Side of the Moon” na liście „Billboardu” znajdował się niemal 15 lat.

Od produktu do dzieła

Zanim jednak przyszedł czas największej sławy większości z tych wykonawców, sytuacja wyglądała inaczej. Można odnieść wrażenie, jakby do pewnego momentu sama promocja odgrywała rolę wręcz dominującą nad muzyką. Zamiast przemyślanych, dopracowanych albumów będących spójną artystyczną wypowiedzią, stawiano przede wszystkim na single, a płyty stanowiły w gruncie rzeczy zbiór akurat nagranych utworów, dodatkowo produkowanych masowo, nieraz po kilka rocznie. Co nie oznacza, że w ogóle brakowało znakomitych, spójnych longplayów - głównie w muzyce jazzowej.

Dla muzyki popularnej jednym z przełomowych momentów było ukazanie się „Rubber Soul” The Beatles. Choć zespół nagrywał go także pod presją czasu – zbliżały się Święta Bożego Narodzenia roku 1965 – to ostateczny efekt nie sprawia wrażenia skleconego w pośpiechu. Rozwój „Beatlesów” trwał stopniowo, grupa zaczynała bowiem od prostych przebojowych piosenek popowych, które zapewniły im popularność. Dzięki koncertom i występom w telewizji „The Beatles” dotarli na szczyt. I na tym szczycie pozwolili sobie na nagranie „Rubber Soul” – materiału wciąż lekkiego i przebojowego, ale już bardziej ambitnego, który dowartościował muzykę rockową i popową. W tym samym roku - parę miesięcy wcześniej - ukazał się „Highway 61 Revisited” Boba Dylana. Takie właśnie longplaye muzyce popularnej przydały pierwiastek artyzmu. W mainstreamie wciąż były mile widziane po prostu utwory o chwytliwej melodii, radiowych ramach czasowych, gdzie nie przesadzano z eksperymentami - ale już rozumiano, że można poszukiwać dalej i śmielej. Zdarzało się więc, że singiel stanowił jednocześnie przebój i jeden z najmocniejszych punktów całej dyskografii.

„Break on Through (to the Other Side)” The Doors to nie tylko numer łatwo wpadający w ucho, ale i ambitny, poszukujący utwór – ostatecznie klasyk tego zespołu. Spójrzmy też na  „Bohemian Rhapsody” Queen – niemal sześciominutowy utwór, rozbudowana forma, część quasi-operowa. Zdecydowanie nie brzmiało i nie brzmi to jak numer mogący poradzić sobie w rozgłośniach radiowych. A jednak singiel odniósł ogromny sukces, do dziś stanowi ikoniczne nagranie, lądujące na liście „Billboardu” trzy razy w trzech różnych dekadach, ostatnio w 2018 r. po premierze słynnej biografii Queen i Freddiego Mercury’ego.

A kultowy „Like a Rollin Stone” Boba Dylana? Początkowo został odrzucony przez Columbia Records ze względu na ponadsześciominutową długość i charakter zupełnie odbiegający od tego, co wówczas było popularne. Nagranie dostało się jednak w ręce DJ’a w nowojorskim klubie i spotkało się z tak entuzjastycznym przyjęciem, że następnego dnia do wytwórni zadzwoniono z prośbą o kopie – wydanie kompozycji na singlu musiało dojść do skutku i okazało się sukcesem zarówno komercyjnym, jak i artystycznym. 

Brytyjska inwazja i rola mediów

Single docierały do publiczności przede wszystkim dzięki radiu, telewizji oraz prasie. Jak ogromną skalę oddziaływania miały te media, pokazuje ponownie przykład „The Beatles”, a konkretnie sposób, w jaki rozpoczęli oni „brytyjską inwazję”. Od razu trzeba przywołać dwie wielkie figury mediów - oto Walter Cronkite i Ed Sullivan. Cronkite nie był co prawda pierwszy, który na antenie CBS opowiedział o beatlemani w Wielkiej Brytanii - wcześniej zrobił to Mike Wallace - ale to dzięki niemu 15-letnia Marsha Albert napisała list do lokalnej rozgłośni radiowej, w którym wprost zapytała „Dlaczego nie możemy mieć takiej muzyki tutaj, w Ameryce?”. Discjockey nie tylko zdobył kopię utworu „I Want to Hold Your Hand”, ale i zaprosił nastolatkę, żeby zapowiedziała numer na antenie. W ten sposób Brytyjczycy rozpoczęli marsz ku wielkiej popularności w Stanach Zjednoczonych, która tylko wzrosła po występie czwórki z Liverpoolu w programie „The Ed Sullivan Show”, kiedy to oglądało ich ok. 73 miliony osób. Beatlesi przetarli także tym samym szlak innym brytyjskim grupom rockowym.

Kariera kultowego zespołu ukazuje różne aspekty udanej promocji. Można przy tym odnieść wrażenie, iż miała ona odmienne podłoże w ich ojczyźnie i za granicą. W Wielkiej Brytanii The Beatles odnieśli sukces grając w sposób raczej wówczas popularny, wpisując się w oczekiwania publiki. Tymczasem w Ameryce zainteresowali oni młodzież swoją odmiennością, muzyką oferującą coś nowego. Trudno sformułować regułę dotyczącą tego zjawiska. Od wielu czynników zależy, które podejście przeważy. Wpływ mają ogólne nastroje społeczne, charakter danej muzyki, a także dziennikarze – prasowi, radiowi i prezenterzy telewizyjni.

Niewątpliwie jednym z najsłynniejszych promotorów był związany z BBC Radio 1 John Peel, którego podejście wyraża cytat: „Najważniejsze, by nie przypominało to niczego, co już znam i słyszałem, bym nie mógł tego odnieść do żadnego innego nagrania”. Z tego względu potrafił on promować tak odmienne nurty, jak punk rock i rock progresywny. Radiowiec zyskał renomę figury popularyzującej nową muzykę, zainteresowanej undergroundem, nieznanymi, ciekawymi wykonawcami, nieoglądającej się na trendy. Dawał tego przykład w prowadzonych przez siebie programach czy organizując „Peel Sessions”, podczas których muzycy rejestrowali na żywo swoje utwory – przez lata prezenter promował takich, wówczas nieznanych, wykonawców jak Led Zeppelin, Pink Floyd, David Bowie, The Cure, Joy Division, New Order, Nirvana, Ramones czy Roxy Music. Bernard Sumner skomentował jego działalność słowami: "Gdyby nie John Peel, nie byłoby Joy Division, ani New Order. Był jednym z niewielu, którzy dawali zespołom grającym muzykę alternatywną szansę, by o nich usłyszano i kontynuował wspieranie nowatorskiej muzyki na przestrzeni swojego życia".

Brian Eno wspominał z kolei, że chociaż miał już na koncie kasety demo, to dopiero w studiu „Top Gear” u Peela, Roxy Music profesjonalnie zarejestrowało swój materiał. Co więcej, zespół nie miał wówczas ani stojącej za nim wytwórni płytowej, ani nawet managera, a występ, po którym Peel zaprosił ich do rozgłośni, także należał do ich najwcześniejszych koncertów (grupa supportowała wówczas Genesis). W ten sposób o muzykach usłyszał Richard Williams, a na łamach pisma „Melody Maker” ukazał się tekst o formacji jego autorstwa. Peel za swoją pracę doczekał się licznych wyrazów uznania, nazwano nawet na jego cześć jedną ze scen na festiwalu Glastonbury.

W tym miejscu należy jednak wspomnieć o poważnych oskarżeniach ciążących na radiowcu i petycji o przemianowanie John Peel Stage. Jej autorzy wspominali o kontaktach prezentera z nieletnimi kobietami. Peel miał podczas rozmowy z „The Sunday Correspondent” wspominać o kolejkach dziewczyn i związanych z tym „zagrożeniach”: „Jedna z moich regularnych klientek okazała się mieć 13 lat, chociaż wyglądała na starszą” - mówił. Prezenter mając 25 lat ożenił się z 15-latką, twierdząc później, że został okłamany w sprawie jej wieku. Od tego roku scena funkcjonuje pod nazwą „Woodsies”, chociaż współorganizatorka festiwalu twierdzi, że nie miało to związku z petycją i organizatorzy są dumni z używania nazwiska radiowca.

Nie można nie wspomnieć o Willisie Conoverze – amerykańskim dziennikarzu „Voice of America”, który chociaż w ojczyźnie przeprowadzał wywiady z istotnymi postaciami jazzu i związany był z organizacją koncertów Newport Jazz Festival i w Białym Domu, to największą popularność zyskał za żelazną kurtyną. W USA jego program był nadawany na krótkich falach. Natomiast za granicą jego audycje przyczyniły się do spopularyzowania jazzu – także tam, gdzie uznawany był on za politycznie niepoprawny przejaw kapitalistycznego Zachodu. Krótko mówiąc, gdyby nie „Jazz Hour”, wiele późniejszych gwiazd miałoby trudniej.

Audycje Conovera zafascynowały także przyszłe ikony polskiego jazzu i rozbudziły w naszym kraju zainteresowanie tym gatunkiem. Nic dziwnego, że Conover cieszył się w Polsce ogromnym szacunkiem. Gdy przyjechał do Polski w 1959 roku, był witany na lotnisku owacjami i muzyką zagraną przez orkiestrę, a potem także uraczony koncertem w Filharmonii Narodowej. Wpływ Conovera na rozwój polskiego jazzu to także promocja jego przedstawicieli – podczas rzeczonej wizyty w Polsce zarejestrował on pięć audycji na ich temat, następnie przez niego wyemitowanych szerszemu gronu słuchaczy. Wspomagał także polskich muzyków podczas ich koncertów na Zachodzie, angażując się w organizację ich występów. Występujący w zespole Andrzeja Trzaskowskiego The Weckers Michał Urbaniak nakreślił zasługi Conovera słowami: „Willis był motorem tego wszystkiego, wszędzie nas oprowadzał".

Pink Floyd, Morrison i Smith, który zszedł do undergroundu

Zanim Pink Floyd osiągnął status gwiazdy światowego formatu, zyskał renomę w brytyjskim undergroundzie. Jeszcze pod nazwą The Pink Floyd Sound formacja dowodzona wówczas przez Syda Barreta zaczęła występować w klubie Marquee, później także w All Saints Church Hall i klub UFO.

W Marquee i All Saints Church Hall zespołowi szybko udało się zyskać popularność, a gdy doszło do założenia UFO, Floydzi byli już flagowym zespołem lokalu - wraz z Soft Machine występowali w nim regularnie. Grupa przyciągała tłumy, dzięki czemu podpisała kontrakt z wytwórnią EMI. Wydawcy poszukali nowych zespołów, a Pink Floyd zostało polecone przez organizatora koncertów Bryana Morrisona. Przedstawiciel wytwórni - Norm Smith wybrał się na koncert i zdecydował się na zakontraktowanie Pink Floyd – nie mógł zlekceważyć faktu, ilu wówczas grupa miała fanów. Samo nawiązanie współpracy z EMI stanowiło wyraźny sygnał, że zespół opuszcza underground na rzecz mainstreamu. Wytwórni zależało bardziej na pozyskaniu gwiazd niż eksperymentatorów, stąd próby nakłonienia muzyków do większego uwypuklenia melodii i ograniczenia szalonych improwizacji. Debiutancki „The Piper At The Gates of Dawn” z roku 1967 okazał się tym samym albumem zawieszonym pomiędzy komercyjnym podejściem wytwórni, a eksperymentalnym, które preferował zespół.

To odnalezienie punktu środka jest pewnie jednym z decydującym czynników przesądzających o sukcesie Pink Floyd. Przecież wiele wartościowych wykonawców z kręgu rocka progresywnego nie osiągnęło popularności na miarę nie tylko Pink Floyd, ale też King Crimson czy Yes. Mowa tutaj między innymi o reprezentującym scenę Canterbury wspomnianym Soft Machine, którego muzyka artystycznie wcale nie ustępowała dokonaniom najbardziej znanych zespołów progresywnych, ale znacznie mniej przystawała do mainstreamu. Nie brakowało prób, aby i ją zaprezentować szerszej publiczności. Wspomniany Peel także zainteresował się twórczością Soft Machine, jednak fakt, że grupie i tak nie udało się znacząco wybić komercyjnie, pokazuje, że nawet wpływowy promotor, który swoim niekonwencjonalnym podejściem stara się wspierać ambitnych wykonawców, nie zawsze wystarczy, aby zapewnić sukces. Promocja muzyki jest siecią wzajemnych zależności, w której przenikają się indywidualni promotorzy, dyrekcje mediów muzycznych, wydawcy, publiczność.

Punk i do it yourself

Zdaje się, że to właśnie publiczność miała istotny wpływ na popularność punk-rocka. Z czysto muzycznego punktu widzenia muzyka punkowa nie oferowała wiele – sama zresztą się z tym nie kryła, promując podejście „do it yourself” i eksponując swoją prostotę i bezpośredniość. Siłą punk-rocka, która sprawiła, że gatunek postrzegamy dziś nie jako chwilową modę, a rewolucję, była przede wszystkim ideologia i rezonowanie z potrzebami konkretnej grupy odbiorców. Nie wchodząc w szczegóły, punkowcy manifestowali swój sprzeciw wobec rzeczywistości i braku perspektyw na przyszłość. A skoro kontestacja, to też przekonanie, że wydawać oraz promować swoją muzykę może każdy. Po co promotorzy i dziennikarze?

Nic dziwnego, że środowisko punkowe, jak i zresztą później metalowe, nie zwracało się ku mediom, promotorom i dziennikarzom, ale zabrało się zaraz za fanziny – amatorskie, nieoficjalne pisma tworzone przez członków subkultury. 

Od MTV do czasów Spotify

W 1981 r. promocja muzyki została przedefiniowana za sprawą utworzenia telewizji MTV. Odkąd Music Television przestało skupiać się na muzyce, przestało być także uznaną i wpływową stacją, jednak do pewnego momentu jej oddziaływanie na kulturę masową i poziom kreowania trendów przyczynił się do tego, że powstało nawet określenie „pokolenie MTV”. Kultowa stacja, rozpoczynając nadawanie, wyświetliła animację z astronautą wyposażonym we flagę MTV, nawiązującą do misji Apollo 11. Czy zasadnie? MTV od początku był nadawcą komercyjnym, a gwiazdy, które były przez niego promowane, nie zawsze należały do najbardziej wartościowych wykonawców swoich czasów. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość i przyznać, że trendy kreowane przez stację wpłynęły na historię muzyki również w pozytywny sposób. Obok tandetnego popu emitowane były także teledyski Björk, a Nirvana w dużej mierze dzięki wyświetlaniu klipu do „Smells Like Teen Spirit” zawdzięcza status czołowego zespołu nie tylko grunge’u, ale i całej muzyki rockowej lat 90.

Istotne były także programy „Headbangers Ball” i „Yo! MTV Raps”. Pierwszy z nich umożliwił rzeszy wykonawców metalowych zaprezentowanie swojej muzyki w mainstreamowych, opiniotwórczych mediach, a drugi właściwie wprowadził hip-hop do głównego nurtu, znacznie przyczyniając się do erupcji jego popularności (co ciekawe, stało się to antenie stacji, która początkowo oskarżana była o rasizm i brak prezentowania czarnej muzyki, co zmieniło się za sprawą emisji teledysków Michaela Jacksona). MTV pomijało wielu świetnych artystów, którzy nie pasowali do formatu stacji, kosztem wykonawców, którzy artystycznie nie oferowali nic ciekawego, bez wątpienia jednak na polu promocji muzyki ma ogromne zasługi.

Wszechmoc internetu

Wszystko zmienił internet. Nagle okazało się, że zespoły nie musiały już szukać wydawcy i podpisywać kontraktów płytowych, mogły po prostu opublikować swoją muzykę za pośrednictwem YouTube’a, Spotify, Soundclouda czy wcześniej portalu MySpace. Niejeden wykonawca cieszący się dziś ogromną popularnością zawdzięcza sukces właśnie aktywnej obecności – promocji - w internecie.

Pojemność zasobów internetu oddziałuje też na dawną twórczość i artystów. Slowdive uważany jest dziś za jeden z najważniejszych zespołów lat 90. i jednego z największych przedstawicieli shoegaze’u, a ich album „Souvlaki” doczekał się kultowego statusu. Zespół nie ma problemów z przyciąganiem tłumów na swoje koncerty. Stało się to jednak dopiero po reaktywacji w 2014 r. Wcześniej grupa zakończyła działalność w roku 1995, nie będąc ani popularną, ani cenioną. Gitarzysta Slowdive Christian Savill wspomina: „Może dziennikarze nie mają takiego wpływu, jaki mieli kiedyś, nie wiem, jak jest u was, ale w Anglii dziennikarze muzyczni mocno kreowali gusta. Cokolwiek powie „NME” lub „Melody Maker” – powinieneś tego słuchać. Jeśli stwierdzili, że „Slowdive są gówniani, nie słuchajcie ich więcej”, wtedy dzieciaki przestały przychodzić na nasze koncerty. Z tego punktu widzenia to było złe. Teraz internet daje tyle nieograniczony dostęp do muzyki i czytania o niej, jeśli interesujesz się daną muzyką, przynależysz do danej społeczności.”

Internet tym samym otworzył zupełnie nowe szanse, ale i zagrożenia. Szanse, ponieważ niezależna promocja mogła wejść na wyższy poziom, ludzie w większym stopniu mogli sami poszukiwać interesującej ich muzyki, przyczyniać się do wzrostu popularności poszczególnych wykonawców, publiczność stała się mniej zależna od opinii mediów. Zagrożenia, ponieważ w związku z tym gusta i trendy kreować mógł każdy, niezależnie od poziomu muzycznej wiedzy i rozeznawania się w tym, co wartościowe.

Dzięki internetowi to, co poza mainstreamem, zaczęło być dostrzegalne, a dzięki blogom czy podcastom słuchacze mogli promować ciekawą muzykę, o której w mediach głównego nurtu trudno było usłyszeć. Zgodnie ze słowami Christiana Savilla, znacznie łatwiejsze stało się wykreowanie społeczności zainteresowanej danym gatunkiem, a fakt, że pewnych wykonawców nie usłyszymy w czołowych stacjach radiowych, stracił nieco na znaczeniu. 

Cóż kiedy nieograniczony dostęp do muzyki to także zawierzenie algorytmom. Sprawny w teorii system podpowiada nam piosenki dopasowane do naszego gustu. Lecz zamiast eksplorować rynek i próbować nowej twórczość, Spotify i inne serwisy budują dla nas bańkę, z której wyjść musimy już na własną rękę.

Muzyka nie przeżywa dziś kryzysu. Także wśród arcypopularnych wykonawców można wskazać tych zasługujących na szacunek, w jeszcze większym stopniu można to powiedzieć o artystach tworzących poza mainstreamem. Ale łatwo się w tej materii zagubić. Promotorzy, dziennikarze muzyczni czy też internetowi autorzy o sporej muzycznej wiedzy mogą być naszymi przewodnikami. Zapewne już nie zaufamy im bezgranicznie, ale po skonfrontowaniu ich opinii z naszymi gustami, łatwiej będzie nam odkryć wielką sztukę.

***
O autorze: Aleksander Gręda w grudniu skończy 20 lat. Olimpiadę Wiedzy o Mediach wygrał jako uczeń II Liceum Ogólnokształcącego im. Mieszka I w Szczecinie, a obecnie studiuje na pierwszym roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jego największą pasją jest muzyka, co przejawia się na różnych polach – od słuchania i pogłębiania wiedzy na jej temat, przez grę na gitarze w zespole, po pisanie o niej. Jeszcze w szkole podstawowej zdecydował, że w przyszłości chciałby zająć się dziennikarstwem muzycznym. Obecnie aktywnie udziela się w mediach studenckich – radiu Meteor i gazecie „Fenestra”. Publikacja tekstu jest jedną z nagród za wygranie Olimpiady wiedzy o mediach 2023. Fundacja Grand Press miała patronat nad tym konkursem. 

Aleksander Gręda

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.