Zmarła Danuta Zagrodzka
05.01.2007, 11:46
W czwartek zmarła dziennikarka "Gazety Wyborczej" Danuta Zagrodzka
Publikujemy pożegnania opublikowane na łamach "Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski: Pisanie było jej żywiołem Była damą polskiego dziennikarstwa. Robiła to, póki mogła. Na ostatnich nogach stawiała się na każdy redakcyjny dyżur, oddawała zamówiony wywiad czy komentarz. Taką ją zapamiętam, pochyloną nad gazetą albo piszącą tekst. Dwa tygodnie temu po raz pierwszy poprosiła mnie o zastępstwo na dyżurze. Ostatnio cierpiała podwójnie. Z bólu choroby i bólu niepisania. Godność, z jaką do ostatniej chwili walczyła z bezlitosną chorobą, budziła szacunek nas wszystkich - jej przyjaciół z działu Opinii i całej redakcji. Danka, choć od lat osiadła w Warszawie, pozostała na zawsze Pomorzanką. Urodzona w Gdyni wyniosła z domu spadek polsko-niemieckiego pogranicza, dziedzictwo wspólnej poplątanej historii. Z babcią rozmawiała po niemiecku, ojciec zaś - oficer polskiej marynarki, żołnierz Września - kochał Gdynię jako "polską odpowiedź na niemiecki Gdańsk". Jej dzieciństwo przypadło na lata, kiedy mawiano, że "jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem", a niemiecki ślad w rodzinie był garbem. Danka jest przedstawicielem tego pokolenia Polaków, które choć dorastało w atmosferze żywej pamięci II wojny, swym piórem i postawą przygotowywało grunt pod polsko-niemieckie pojednanie. Kochała teatr, ale koleje życia sprawiły, że specjalizowała się w problematyce ekonomicznej. Zanim została publicystką "Gazety", pracowała w "Życiu Warszawy", w "Życiu Gospodarczym", a w latach 1977-81 w "Polityce". Po wprowadzeniu stanu wojennego zrezygnowała z pracy w "Polityce". Współpracowała z prasą drugiego obiegu. Aktywnie działała też w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Represjonowanym i ich Rodzinom oraz w podziemnym Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. W "Gazecie" pracuje od samego początku - od maja 1989 r., kiedy redakcja mieściła się jeszcze w dawnym żłobku przy ul. Iwickiej, a pierwsze makiety noszono do cenzury. W latach 1996-98 była korespondentką "Gazety" w Niemczech. W 1993 roku otrzymała nagrodę Pryzmat przyznaną przez jury pod przewodnictwem Leszka Balcerowicza za upowszechnianie wiedzy o gospodarce rynkowej. Trzy lata temu otrzymała francusko-niemiecką Nagrodą Weimarską w uznaniu jej wkładu w informowanie opinii społecznej o Unii Europejskiej i o współpracy Polski, Niemiec i Francji w ramach Trójkąta Weimarskiego. Za zaangażowanie na rzecz porozumienia między narodami Niemiec i Polski Danusia dostała Krzyż Zasługi I Klasy Orderu Zasługi RFN. Za pozornie szorstką powierzchownością Danki, za jej pozornym pomorskim racjonalizmem kryła się osoba o wielkim sercu, wrażliwości i otwartości na drugiego człowieka. Danusiu, Ty nie odeszłaś. Pozostaniesz z nami przy swym redakcyjnym biurku na zawsze. Teresa Torańska: w ogóle miała szczęście Cierpiała. Pisanie dla Danki było ważniejsze od choroby. Ważniejsze od chodzenia do lekarzy i pilnowania badań. "Chciałam być dobrym dziennikarzem - pisała 20 lat temu w zbiorze dziennikarskich wspomnień "Rubikon '81" - a dobry dziennikarz, jak sądziłam, powinien nie tylko dobrze pisać, ale możliwie najlepiej oddawać nastroje społeczne, być głosem opinii publicznej w dobrym piśmie". I dalej: "Miałam szczęście w swoim zawodowym życiu, nigdy bowiem nie pracowałam w piśmie byle jakim i z byle jakim zespołem". W ogóle miała szczęście. Była ładna, zgrabna i elegancka. Filigranowa blondynka o radosnych oczach i zaraźliwym uśmiechu. Lubiła się śmiać. Była kochana i kochała. Lubiła mieć przyjaciół, znajomych, kolegów. I miała. Była w niej otwartość, która przyciągała ludzi, i bezpośredniość, dzięki której chciało się z nią być. Ale nie wszyscy mogli z nią być. Nie dawała się nabierać na gesty, uśmiechy, miłe słówka. I nie ze wszystkimi chciała się przyjaźnić. Ceniła rzetelność. W przyjaźni i w pisaniu. Po studiach zaczęła pracować w "Życiu Warszawy". W 1957 roku "Życie Warszawy" przeżywało swój dobry czas. Pracowała w znakomitym towarzystwie. Kazimierz Dziewanowski, Jerzy Jaruzelski, Juliusz Rawicz, Stefan Bratkowski, Bogdan Gotowski. Zaczynała w dziale miejskim. Są jeszcze czytelnicy, którzy pamiętają jej felietony o modzie. "Pani Danka informuje". Od początku interesowała się sprawami ekonomicznymi. "Chciałam, by Polska była nowoczesna, otwarta na świat, praworządna i niezakłamana" - wspominała w "Rubikonie '81". Traktowała dziennikarstwo jak misję. I świetnie się znała na tym, o czym pisała. Oszczędna w wydawaniu sądów i skrupulatna w argumentowaniu własnych racji. W 1975 odeszła z "Życia Warszawy" do "Życia Gospodarczego", a po dwóch latach do "Polityki". Znowu znalazła się w dobrym towarzystwie. Niestety, na krótko. Wybuchł stan wojenny. "14 grudnia poszłam do redakcji. Byli chyba wszyscy. Snuliśmy się w grozie i przerażeniu, nie do końca pojmując, co się właściwie stało. ...płakaliśmy za utraconą nadzieją". Odeszła z "Polityki" razem z dziesięcioma innymi dziennikarzami. "Świadomie poparłam pewną sprawę - pierwszy raz w życiu miałam jakiś wybór i wybrałam właśnie tak". Podjęła pracę w miesięczniku "Zarządzanie", o istnieniu którego mało kto wiedział. Naczelny żartował: "Primadonna, której kazaliśmy sprzedawać znaczki pocztowe". Przez siedem lat pracowała w marginalnym piśmie. Pisała do prasy podziemnej. Mieliśmy Dankę w "Gazecie Wyborczej" przez 17 lat. Dobre i to. I już z nami zostaniesz. Jan Cywiński: Mądra i dzielna Jej ostatni tekst, wywiad z niemieckim ekonomistą Meinhardem Miegelem na temat przyszłości Europy, ukazał się w "Gazecie" tuż przed końcem roku. Poprzedni, o reakcjach polityków i zwykłych ludzi na Zachodzie na wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, dwa tygodnie wcześniej, w jego 25. rocznicę. Jako redaktor działu publicystyki, w którym Danka pracowała, pilotowałem ten tekst. I jak zwykle przy takich okazjach musiałem prosić Autorkę o uzupełnienia. W redakcyjnej praktyce - rzecz normalna. Ale tym razem czułem, że popełniam nadużycie, prosząc o dodatkowy wysiłek osobę, która powinna zająć się własnym zdrowiem, odpocząć, zamiast przypominać sobie, co kanclerz Schmidt powiedział Mieczysławowi Rakowskiemu. To było, pamiętam dokładnie, 8 grudnia. Danka była wtedy chyba ostatni raz w redakcji (następnego dnia nie miała już siły przyjść do "Gazety" na obchody 25. rocznicy podziemnego "Tygodnika Mazowsze", którego była autorką), uzupełniła wszystko tak, jak ją prosiłem, jak zawsze z uśmiechem i szybkością, której nie powstydziłby się 20-letni dziennikarz. Kilka dni później omawialiśmy jeszcze jakieś szczegóły przez telefon. I znów jak zawsze życzliwie i kompetentnie wszystko mi wyjaśniła. Danka - dobra, życzliwa innym, mądra i dzielna. Do końca.(oprac. BW, 05.01.2007)
* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter










