Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 04, 2018

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Branża cyfrowa straszy na wyrost zapisami o prawach pokrewnych wydawców

(fot. rawpixel.com)

Parlament Europejski i Rada Europejska pracują nad dyrektywą ws. praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Kontrowersje branży cyfrowej budzą dwa zapisy: o prawach pokrewnych wydawców oraz o filtrowaniu treści zamieszczanych przez użytkowników. Zdaniem wydawców to efekt nadinterpretacji, za którą stoją firmy internetowe niechętne dzieleniu się przychodami z twórcami.

2 lipca Ministerstwo Kultury zamieściło na swojej stronie informację o krytycznym stanowisku Polski względem pierwotnego projektu unijnej dyrektywy oraz "ograniczaniu wolności słowa w internecie". Resort pozytywnie wypowiada się za to o zmianach przyjętych przez Radę Ministrów Unii Europejskiej, która przepis o filtrowaniu nielegalnych treści ogranicza tylko do platform, które w sposób aktywny promują treści udostępniane przez internautów i zarabiają na nich. Te platformy mają być zobowiązane do płacenia za licencje na promowane treści. Natomiast Facebook, Twitter, Wikipedia, fora internetowe, serwisy aukcyjne albo ogłoszeniowe w ogóle nie zostaną tym przepisem objęte – zaznacza resort.

Ministerstwo zaprzecza też, jakoby dyrektywa miała ograniczyć tzw. dozwolony użytek (w tym tworzenie memów czy stosowanie prawa cytatu) lub wprowadzić "podatek od linków".

Unijnym regulacjom sprzeciwiają się internauci i branża cyfrowa. We wtorek 3 lipca Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Krajowa Izba Gospodarcza, Związek Pracodawców Technologii Cyfrowych Lewiatan, Związek Cyfrowa Polska oraz Fundacja Centrum Cyfrowe i Startup Poland we wspólnym liście skrytykowały dyrektywę w obecnym kształcie. Jakub Bińkowski, sekretarz departamentu prawa i legislacji ZPP: - Wydawcy są już wystarczająco chronieni istniejącymi regulacjami. Postulowane pobieranie opłat od odsyłaczy czy fragmentów publikacji szkodzi konsumentom przez ograniczenie dróg dotarcia do poszukiwanych informacji. Cały internet opiera się na zestawianiu i przetwarzaniu treści. Proponowane w unijnej dyrektywie zmiany godzą nie tylko w agregatory w rodzaju Google News, ale także chociażby w serwisy korzystające z prawa cytatu do opracowywania zestawień najważniejszych artykułów prasowych – twierdzi Bińkowski.

Unijny projekt reformy prawa autorskiego krytycznie ocenia również Fundacja Panoptykon, która w swoich mediach społecznościowych udostępnia apele Centrum Cyfrowego o sprzeciw wobec dyrektywy. Katarzyna Szymielewicz, prezeska Panoptykonu, źródeł obaw internautów upatruje poza przepisami dyskutowanymi w Parlamencie Europejskim. – Osobiście problem widzę w ogóle gdzie indziej: w nieuregulowanej sytuacji platform takich jak Facebook, które jako nowe media nie ponoszą odpowiedzialności za treść oraz w szukaniu technicznych rozwiązań dla problemów, których nie rozwiąże żaden algorytm – komentuje.

Tymczasem Bogusław Chrabota, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i prezes Izby Wydawców Prasy, w hasłach stosowanych przez przeciwników unijnego projektu reformy praw autorskich widzi straszenie na wyrost. – W wypowiedziach krytycznych względem unijnej dyrektywy o prawie autorskim nadinterpretuje się proponowane przepisy i wykorzystuje się slogany bez pokrycia, takie jak ACTA 2 czy tzw. podatek od linków albo zakaz memów. Te przepisy nie są skierowane przeciwko indywidualnym osobom, tylko przeciwko firmom, których model biznesowy opiera się na udostępnianiu treści prasowych w internecie – wskazuje Chrabota.

Kluczowy dla wydawców jest artykuł 11 dyrektywy, który nadaje im prawa pokrewne. – Ten zapis równa wydawców prasy z producentami muzycznymi, filmowymi czy producentami książek. Prawa pokrewne są nam potrzebne, aby domagać się stosownej zapłaty za powielane w internecie teksty. Leży to również w interesie dziennikarzy, ponieważ wpłaty z tego tytułu będą dzielone po połowie między wydawców i twórców – tłumaczy prezes IWP.

Jednoznacznie krytyczne stanowisko względem protestów zajmuje Maciej Hoffman, prezes zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców Repropol. – Protesty przeciwko przyznaniu wydawcom praw pokrewnych i rozmaite próby dyskredytowania unijnej dyrektywy nie biorą się znikąd. Stoją za nimi portale i firmy technologiczne, które żyją z powielania treści prasowych, a przy tym nie chcą uczciwie dzielić się przychodami z ich twórcami. To nie wprowadzenie praw pokrewnych, ale właśnie takie działania godzą w wolność słowa i wolność prasy. Powielane bez żadnej rekompensaty leady i tytuły publikacji prasowych odbierają wydawcom ruch, a tym samym pozbawiają ich części przychodów. To zaś przekłada się na ograniczenie zatrudnienia i poziomu wynagrodzeń dziennikarzy – podsumowuje Hoffman.

Ostateczna wersja unijnej dyrektywy będzie musiała dopiero zostać poddana pod głosowanie w Radzie Europejskiej i w Parlamencie Europejskim, a następnie zaimplementowana w poszczególnych krajach członkowskich. Cały proces może potrwać dwa do trzech lat.

(MK, 04.07.2018)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.