Dział: PRASA

Dodano: Kwiecień 10, 2017

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Tweet o ścinaniu głów za Michałem M. Lisieckim będzie się ciągnąć latami

Wprawdzie Michał M. Lisiecki, prezes PMPG Polskie Media ("Wprost", "Do Rzeczy"), swój kontrowersyjny tweet nawołujący do ścinania "islamskich głów" szybko usunął i za niego przeprosił, ale kłopoty z jego powodu może mieć nawet za kilka lat.

W piątek 7 kwietnia w Sztokholmie zamachowiec wjechał ciężarówką w grupę ludzi. Zabił kilka osób, byli też ranni. Michał M. Lisiecki tak skomentował to zdarzenie na Twitterze: "Ciężarówka wjechała w tłum w centrum Sztokholmu – ściąć 10x tyle islamskich głów #ZąbZaZąb".

Wpis wywołał oburzenie internautów. "Cham w garniturze, chamem pozostanie. ISIS po polsku" - twittowała Hanna Lis, na co Marcin Twaróg (wydawca serwisu Dziennikzachodni.pl) odpowiedział: "Zwykły odwetowiec". Z kolei Michał Broniatowski, redaktor naczelny miesięcznika "Forbes", komentował: "Właściciel tyg. Wprost, podkreślający wszędzie swoją polskość, proponuje stosować u nas kodeks Hammurabiego".

Pisarz Jacek Dehnel na Facebooku zwrócił jednak uwagę, że "prawo talionu mówi o jednym oku za jedno oko" i skwitował: "Zasada zabijania dziesięciu za jednego zabitego to zasada wprowadzona 15 X 1943 przez SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski". 

Michał M. Lisiecki usunął swój wpis o ścinaniu głów, w internecie nadal krążą jednak jego screeny. Ci, którzy je widzieli byli zaskocezni, gdy prezes PMPG w sobotę 8 kwietnia zaczął grozić: "Tweet, który zamieściłem w emocjach, po tragedii w #Sztokholmie usunąłem niezwłocznie. Jego propagatorom polecam przestudiować 256.2 kk". A w kolejnym wpisie zmienił ton: "Za mój emocjonalny Tweet, po tragedii w Sztokholmie #przepraszam".

Paragraf 1. artykułu 256. Kodeksu karnego brzmi: "Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Natomiast przytoczony przez Lisieckiego § 2 stanowi, że tej samej karze podlega, "kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot" z takimi treściami. W kolejnym paragrafie jest jednak zastrzeżenie, że nie popełnia przestępstwa, kto "dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej" (art. 256 § 3 kk).

Mecenas Zbigniew Roman, prowadzący kancelarię prawną w Warszawie, podkreśla, że kwalifikacja prawna każdego wpisu zależy od jego kontekstu. - Nie można powiedzieć, że z artykułu 256. wynika, iż wszystkie wpisy cytujące wypowiedź pana Lisieckiego, i sama ta wypowiedź, podlegają karze – mówi Zbigniew Roman. - Zależy to bowiem od dokładnego kontekstu każdego konkretnego wpisu. Dopiero po zbadaniu kontekstu można stwierdzić, czy jest to zwykłe powielenie pierwotnej wypowiedzi, czy przytoczenie jej w celu potępienia takiej postawy – dodaje adwokat.

W dyskusji pod postem Jacka Dehnela internauci podsumowali, że wytaczając przeciwko swym komentatorom kodeks karny, Michał M. Lisiecki potwierdził, iż jego pierwotny wpis wzywał do nienawiści.

- Bardzo się wygłupił, bo chociaż zaatakował islamistów, czyli grupę w naszym kraju niepopularną, to grubo przesadził – mówi Marek Wróbel, specjalista w dziedzinie public relations. - Przypuszczam, że gdyby domagał się dla zamachowca kary śmierci, to w Polsce mógłby liczyć na aprobatę, bo nie ma u nas takiej poprawności politycznej jak w Skandynawii. Ale napisał, co napisał. Zasadę 10 za jednego stosowano za okupacji i Kutschera zapłacił za to głową. Na dodatek Michał Lisiecki po przeprosinach jeszcze polemizował, czym zademonstrował pychę, a ludzie tego nie lubią – analizuje Wróbel.

- Kryzys w internecie trwa dwie minuty, ale w postaci print screenów zostaje na zawsze, więc ten wpis nie pójdzie w niepamięć. Będzie mu to wyciągane przy dowolnych okazjach przez lata – mówi Marek Wróbel. - Ta sprawa może Michałowi Lisieckiemu wyrządzić poważne szkody wizerunkowe. PMPG ma projekty dofinansowane przez Ministerstwo Kultury. A gdybym to ja był reklamodawcą pisma tego wydawcy, tobym się do niego zraził. Niewykluczone, że zniechęci to też część czytelników "Wprost" czy "Do Rzeczy" - kończy Wróbel.

(RUT, 10.04.2017)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.