Zamach w Tunezji potwierdził siłę mediów społecznościowych
Na Instagramie ukazywały się oferty kupna zdjęć z miejsca ataku
Zanim pierwsi fotoreporterzy i operatorzy telewizyjni dotarli do Susy, by pokazać skutki piątkowego zamachu terrorystycznego, prasa, telewizje i portale już pokazywały zdjęcia zabitych na plaży, które wrzucano do mediów społecznościowych.
Zamach w Tunezji potwierdził, jak ważnym źródłem informacji w tego typu sytuacjach są media społecznościowe. Pierwsze zdjęcia ofiar na plaży w Susie pojawiły się na Instagramie i Twitterze już ok. 13.30, jeszcze w trakcie ataku. To właśnie na informacjach znalezionych na tych dwóch serwisach początkowo opierały się światowe redakcje. "Helikoptery nad głowami" - napisał na Twitterze brytyjski turysta Gary Pine, publikując zdjęcie z Susy. Natychmiast próbowali się z nim skontaktować dziennikarze. "Cześć Gary. Czy możemy użyć twojego zdjęcia" - pytał Jon Haworth z brytyjskiej telewizji Sky News. "Skomentowałbyś dla nas sytuację przez telefon?" - pytał tego samego turystę prowadzący profil rosyjskiej telewizji LifeNews. Sky News przygotowała materiał na podstawie informacji z Twittera otrzymywanych od brytyjskich turystów zabarykadowanych w jednym z hoteli.
Podobnie polskie redakcje szukały pierwszych informacji i zdjęć w social mediach. Gazeta.pl, Onet.pl i Se.pl w relacjach na żywo na swoich stronach wykorzystywały tweety i zdjęcia z Instagrama, powołując się na zagraniczne redakcje czy zdjęcia turystów będących na miejscu. Główne wydanie piątkowych "Faktów" TVN pokazało zdjęcia ofiar zamachu pochodzące z Twittera.
"#zamach na plaży pod hotelem w #Souse #Susa #Tunisia i oferty kupna zdjęć na Instagramie" - komentował na Twitterze Rafał Romanowski z "Gazety Wyborczej", załączając screen pokazujący, jak dziennikarze CBS News i "Daily Mail" starają się uzyskać zgodę na publikację zdjęcia ofiar opublikowanego na Instagramie. - Oferowanie pieniędzy komuś, kto przypadkowo uchwycił smartfonem daną tragedię, uważam za głupie i niesmaczne. Nie wspominając o artystycznej wartości takich zdjęć, które poza smartfonową rzeczywistością "chwilę po" nie mają przecież racji bytu - mówi Romanowski.
- Przy obecnym rozwoju technologii media społecznościowe są szybsze niż telewizje informacyjne czy portale internetowe. Redakcje muszą z tego korzystać, ale trzeba dokładnie sprawdzać informacje. Twitter i Facebook to często rynsztok - dodaje Dariusz Zalewski z Tok Fm.
Większość polskich portali unikało publikowania drastycznych zdjęć z rozpoznawalnymi ofiarami i kałużami krwi - a i takie trafiały do mediów społecznościowych. Pokazywano zabarykadowanych w pokojach turystów, policjantów ogradzających miejsce zamachu. Ale serwis Fakt.pl opublikował nieocenzurowane zdjęcia ofiar znalezione w social mediach. - Owszem, zdjęcia są mocne, pokazują grozę sytuacji i wzbudzają współczucie, ale po pierwsze, z pewnością nie identyfikują ofiar, a po drugie, nie epatują okrucieństwem. Nie ma na nich krwi, nie ma porozrywanych ciał, a to właśnie wymagałoby zapikselowania - tłumaczył Robert Feluś, redaktor naczelny "Faktu". Lecz w sobotnim wydaniu drukowanym część zdjęć już zapikselowano.
(JM, 29.06.2015)










