Stacje radiowe na majówkę  |  Dyrektor Instytutu Książki  |  Oglądalność "The Voice Kids" w TVP 2  |  Canal+ Domo kontynuuje program Dowbor  |  Zestawienie serwisów sportowych  |  "MasterChef Nastolatki"  |  Serial "Zakładnicy" w Polsat Box Go  |  Golf Channel Polska nadaje już jako Golf Zone  |  Program Fundacji Polsat  |  Telepolis.pl wyprzedził  |  Naziemny ViDoc TV wprowadza  |  Ruszył casting do programu "Piłkarki"  |  Mint Media wygrywa  |  DLF współpracuje  |  Wzmocnienie zespołu PR Wills Integrated  |  Faworyt do przejęcia The Telegraph  |  Dwaj rosyjscy dziennikarze aresztowani za współpracę z kanałem Nawalnego  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 40 newsów ze świata mediów i reklamy  | 

Stacje radiowe na majówkę  |  Dyrektor Instytutu Książki  |  Oglądalność "The Voice Kids" w TVP 2  |  Canal+ Domo kontynuuje program Dowbor  |  Zestawienie serwisów sportowych  |  "MasterChef Nastolatki"  |  Serial "Zakładnicy" w Polsat Box Go  |  Golf Channel Polska nadaje już jako Golf Zone  |  Program Fundacji Polsat  |  Telepolis.pl wyprzedził  |  Naziemny ViDoc TV wprowadza  |  Ruszył casting do programu "Piłkarki"  |  Mint Media wygrywa  |  DLF współpracuje  |  Wzmocnienie zespołu PR Wills Integrated  |  Faworyt do przejęcia The Telegraph  |  Dwaj rosyjscy dziennikarze aresztowani za współpracę z kanałem Nawalnego  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 40 newsów ze świata mediów i reklamy  | 

Stacje radiowe na majówkę  |  Dyrektor Instytutu Książki  |  Oglądalność "The Voice Kids" w TVP 2  |  Canal+ Domo kontynuuje program Dowbor  |  Zestawienie serwisów sportowych  |  "MasterChef Nastolatki"  |  Serial "Zakładnicy" w Polsat Box Go  |  Golf Channel Polska nadaje już jako Golf Zone  |  Program Fundacji Polsat  |  Telepolis.pl wyprzedził  |  Naziemny ViDoc TV wprowadza  |  Ruszył casting do programu "Piłkarki"  |  Mint Media wygrywa  |  DLF współpracuje  |  Wzmocnienie zespołu PR Wills Integrated  |  Faworyt do przejęcia The Telegraph  |  Dwaj rosyjscy dziennikarze aresztowani za współpracę z kanałem Nawalnego  |  Zapraszamy do newslettera "Presserwis" – dziś 40 newsów ze świata mediów i reklamy  | 

Dział: PRASA

Dodano: Lipiec 25, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Tour de Pologne

Ks. Adam Boniecki (fot. Karol Piechocki)

Kościelny zakaz występowania w mediach dla redaktora seniora ks. Adama Bonieckiego jest złem, które obraca się w dobro

Warszawa, Stegny. Z autobusu linii 501 na przystanku pod kościołem pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia wysiada para dwudziestolatków. Chłopak wskazuje głową w stronę przylegającego do kościoła klasztoru Zgromadzenia Księży Marianów. – Tu mieszka ksiądz Boniecki – mówi.
Mieszka i nie mieszka. W klasztorze spędza zazwyczaj piątek, sobotę i niedzielę. Początek tygodnia – w Krakowie. Poza tym ciągle w rozjazdach.

Tour

Kalendarz tworzą spięte w skoroszycie kartki formatu A4 z rubrykami wydrukowanymi z komputera. Ksiądz Adam Boniecki MIC zapisuje w nim spotkania i inne aktywności, żeby – jak żartuje – nie zapomnieć, komu i gdzie obiecał udzielić ślubu. A przede wszystkim notuje wyjazdy. W marcu tego roku był we Wrocławiu, w Dobczycach, Poznaniu i Londynie, a oprócz tego brał udział w dwóch dyskusjach w Warszawie i Krakowie. Na początku kwietnia zawitał do Łodzi, a najbliższe plany to: Legnica, Pyrzyce, Goleniów, Grudziądz, Dąbrowa Górnicza oraz spotkania w Warszawie i Krakowie. Przez dwa lata (2012–2013) odbył ponad sto takich podróży po Polsce. Spotyka się z ludźmi w bibliotekach, domach kultury, szkołach, na uniwersytetach i w klubach. Przychodzą osoby w różnym wieku: zarówno czytelnicy „Tygodnika Powszechnego”, w którym jest redaktorem seniorem, jak i ci, którzy o piśmie tylko słyszeli. Czasami tematem rozmowy są jego książki, częściej jednak padają pytania o Kościół, pracę księdza i redaktora, o sprawy bieżące, których ludzie nie rozumieją, o papieża Jana Pawła II i obecnego papieża Franciszka, o ks. Józefa Tischnera, o sens życia i cierpienia. Raz, zaproszony przez grupę inżynierów, ks. Boniecki pokazywał slajdy z podróży po świecie, opowiadał o Alasce i Kamerunie. Generalnie jednak przeważa duch rekolekcji. – Widać, że jest ludziom bardzo potrzebny. Reagują na niego jak na bliską osobę. A i jemu sprawia to chyba przyjemność – mówi Anna Wacławik-Orpik z radia Tok FM, która kilka takich spotkań prowadziła.

– Jest taki ciepły, otwarty, szczery, pogodny. Zapraszamy wiele osób, mądrych, znanych, utalentowanych, ale ksiądz Boniecki ledwo wszedł, od razu stworzył taką atmosferę, jakiej na innych spotkaniach nie było. Bez żadnej bariery gość – uczeń – opisuje Jadwiga Korecka, nauczycielka z Dobczyc. W tamtejszym Zespole Szkół (klasy licealne, zawodowe, technikum) spotkanie z ks. Adamem Bonieckim organizowała już dwa razy.

Spotkań jest tyle, że „Tygodnik Powszechny” prowadzi rubrykę „Ksiądz Adam Boniecki. Spowiedzi, msze i spotkania”. – To lepsze rozwiązanie niż gdyby moja sekretarka miała ciągle odpowiadać na e-maile i telefony, gdzie można księdza Bonieckiego spotkać – wyjaśnia Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”. Ludzie i tak do niego piszą: „Kiedy i gdzie ksiądz Boniecki będzie głosił rekolekcje? Mieszkam w Lublinie, ale gotów jestem przyjechać do Warszawy” albo „Odszedłem od Kościoła. Jedynym księdzem, u którego mógłbym się wyspowiadać, jest ksiądz Boniecki”.

Więc Adam Boniecki peregrynuje po kraju jak święty obraz. Ksiądz Kazimierz Sowa też jeździ z promocją książek albo na spotkania z ludźmi, którzy chcą porozmawiać o życiu i Kościele. – To jednak nie ta skala. W ubiegłym roku miałem kilka, może kilkanaście spotkań – mówi.

Tour de Pologne ks. Adama Bonieckiego zaczął się od decyzji prowincjała marianów z początku listopada 2011 roku. Ksiądz Paweł Naumowicz ograniczył wtedy „medialną działalność” ks. Bonieckiego do „Tygodnika Powszechnego”. 
Rozgrzewka była zaś w 2009 roku, kiedy tenże prowincjał kazał naczelnemu „Tygodnika Powszechnego” zrezygnować z funkcji i przeprowadzić się z Krakowa do Warszawy.

8 tys. książek

Właściwie ks. Boniecki sam jest sobie winien. „To było samobójcze pociągnięcie. W pewnym momencie, miałem wtedy dużo mniej lat, powiedziałem przełożonym, że jak będę miał 75 lat, chciałbym wrócić do klasztoru” – opowiadał w czerwcu 2012 roku w Gdyni na spotkaniu prowadzonym przez Piotra Najsztuba. „Ale wie pan, jak to jest” – ciągnął. „Człowiek się spodziewa, że usłyszy: Zostań, świetnie to robisz”. Do 75. urodzin brakowało paru miesięcy, gdy dostał od swojego prowincjała ks. Pawła Naumowicza list wzywający do przeprowadzki do warszawskiego klasztoru. – Dziś myślę, że to był wstęp do zakazu wypowiedzi w mediach – mówi Piotr Mucharski, który zastąpił ks. Bonieckiego na stanowisku redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. – Udało nam się wtedy to przeciągnąć. Użyliśmy argumentu biznesowego, całkiem prawdziwego, że lepiej nie zmieniać składu zarządu w środku kadencji – dodaje. Ksiądz Boniecki był bowiem nie tylko naczelnym, ale i wiceprezesem wydawnictwa, a kadencja zarządu upływała z końcem marca 2011 roku.

Odroczony o dwa lata wyrok trzeba jednak w końcu wykonać. Nie pomagają prośby z redakcji „Tygodnika” ani przychylność kard. Stanisława Dziwisza i petycje krakowian. Przyjaciel księdza Stanisław Kracik, wtedy wojewoda małopolski, dziś dyrektor Szpitala im. Babińskiego w Krakowie, opowiada: − Rozmawiałem z prowincjałem, przekonując, że ksiądz Boniecki jest nam w Krakowie potrzebny, że mógłby prowadzić duszpasterstwo dla osób „srebrnego wieku”. I dodaje: − Prowincjał był mało komunikatywny, odpowiadał zdawkowo, nie kryjąc irytacji, że ktoś się wtrąca.
Po 47 latach mieszkania w Krakowie 77-letni ks. Boniecki musi się więc przeprowadzić do Warszawy, miasta rodzinnego, a jednak dalekiego, i zamienić samodzielność na życie we wspólnocie marianów. 

− Przyjął to z pokorą. I bólem. Nie skarżył się, ale widziałem, że boli – mówi Piotr Mucharski. 
Cokolwiek czuje, ks. Boniecki nie buntuje się przeciwko decyzji prowincjała. Sam sobie takie życie wybrał: jest księdzem, zakonnikiem, ślubował posłuszeństwo. „Motywacja jest religijna” – powie na spotkaniu z czytelnikami w czerwcu 2012 roku. A na gorąco, w lipcu 2011 roku opowiada o przeprowadzce portalowi WP.pl: „Przy takich okazjach człowiek odkrywa, ile niepotrzebnych rzeczy ma nagromadzonych”. Na odjezdnym rozdaje 3 tys. książek, ubrania, pralkę, lodówkę. Część jego papierów – niewielką, bo miejsca mało – przechowuje „Tygodnik”. 8 tys. woluminów przewiezionych do Warszawy przez tydzień ustawia na nowych regałach.

I stara się dostosować do nowego rytmu dnia. Pobudka o 5.30 − „To jakaś dzika godzina”, mówi „Gazecie Krakowskiej”; dawniej wstawał o 6.30. Śniadanie „jak w zaborze rosyjskim” podają z herbatą. Obiad o 13, a on jadał dopiero po 18, po powrocie z redakcji. Wszystko inaczej. Przynajmniej celę ma obszerną: dwa pokoje z łazienką. I pozwalają mu palić fajkę.
Zmieniwszy adres, nie zmienia numeru telefonu; dziennikarze odnajdują go bez trudu. Media żyją wtedy m.in. wnioskiem Ruchu Palikota o usunięcie krzyża z sali sejmowej. Ksiądz Boniecki komentuje, nagrywa setki, gości w programach, w Religia.tv prowadzi audycję pt. „Rozmównica”. 

„Jest w duchu ascezy zakonnej takie oczyszczenie się z rozmaitych przywiązań, nawyków. Mój zakon może nie jest aż tak surowy, żeby to była terapia szokowa, ale jest w tym zerwanie rozmaitych nitek” – mówi o opuszczeniu krakowskiego mieszkania Piotrowi Najsztubowi. Wywiad ukazuje się w tygodniku „Wprost” w końcu października 2011 roku. Dotyczy głównie spraw ostatecznych, bo to Wszystkich Świętych, ale pada też pytanie o krzyż w Sejmie. Ksiądz Boniecki mówi, co myśli: „Nie na walce o krzyż w Sejmie polega piękno Ewangelii”. Podobnie odpowiada Monice Olejnik w „Kropce nad i” w TVN 24. A gdy ona dopytuje, czy krzyż powinien wisieć w Sejmie, czy nie, ksiądz stwierdza: „Obie odpowiedzi są poprawne”.

Wkrótce dostaje od prowincjała zakaz wystąpień w mediach poza „Tygodnikiem Powszechnym”. Powodów nie podano. Na początku listopada 2011 roku zakaz jest tymczasowy, ale jeszcze w tym samym miesiącu prowincjał przedłuża go „na czas nieokreślony”. Robi to, „kierując się dobrem Kościoła, Zgromadzenia i wszystkich współbraci”.

Wybór

– Zaraz na początku zwracaliśmy się o cofnięcie tego zakazu drogą oficjalną i nieoficjalną – mówi ks. Kazimierz Sowa. – Odpowiedź nie pozostawiała żadnej nadziei. Więcej nie pytaliśmy.

Wstawiennictwo „TP” też nie zmieniło decyzji ks. Naumowicza. Nie pomogło nawet pospolite ruszenie: drukowanych przez „Tygodnik” wlepek „Ksiądz Boniecki ma głos (W moim domu)” rozeszło się kilkadziesiąt tysięcy, w mediach społecznościowych krążyła też wersja elektroniczna; a „Gazeta Wyborcza” na drugiej stronie drukowała rubrykę „Boniecki bez cenzury” z wypowiedziami księdza sprzed zakazu.

Sam ks. Boniecki o zdjęcie knebla nie prosił i nie poprosi. Zabiegów w tej sprawie nie porzucił za to „Tygodnik”. Chociaż nic nie dają. – Adam żartem sam siebie nazywa „połowiczną ofiarą inkwizycji” – opowiada Piotr Mucharski. – Nie śmiem go pytać, czy liczy na uchylenie zakazu. Nie chcę wiercić paluchem w tej ranie, badać, czy już się zagoiła. I nie chodzi o to, żeby mu mediów tak strasznie brakowało. Tylko że jego wolność została ograniczona i na dodatek nie wiadomo dlaczego.

− Ksiądz Boniecki czuł się wolnym człowiekiem, a tu nagle upomniało się o niego średniowiecze – dodaje Piotr Najsztub.
− To był jego wybór – uważa Jacek Żakowski. − Albo, będąc członkiem Kościoła, respektować jego reguły, albo się wypisać. Wybrał to, co jest dla niego cenniejsze, zdecydował się na posłuszeństwo. Miał do tego prawo. I ponosi też tego konsekwencje.

Jedną z konsekwencji nakazu milczenia było ożywienie się krytyków księdza. „Ruszyli do boju na łamach gazet i na stronach Internetu prawdziwi katolicy i prawdziwi Polacy, przypisując mi przewrotne poglądy i działania nadzwyczaj szkodliwe” – opowiadał na jednym ze spotkań. „Trudno się było przed tym bronić. Wtedy pomyślałem o wydaniu edytoriali”.

Bo choć przestał być naczelnym, jego teksty wciąż otwierają każdy numer „Tygodnika”. – O ich zebraniu myśleliśmy już wcześniej – mówi Piotr Mucharski. Po nakazie milczenia sprawa stała się pilna. Zbiór „Lepiej palić fajkę niż czarownice” ukazał się w Znaku w grudniu 2011 roku. – Chcieliśmy pokazać, że to knebel nałożony na człowieka, który nikogo nie obraża i pisze mądre rzeczy – podkreśla naczelny „Tygodnika”. Książka sprzedała się w 40 tys. egz. W maju tego roku wyjdzie drugi tom, „Zakaz palenia” (jeśli przejdzie cenzurę zakonną, bo choć wstępniaki ukazują się bez niej, zebrane w książkę musi zatwierdzić prowincjał marianów).

Start

W sobotę 17 grudnia 2011 roku w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie odbyła się pierwsza lotna premia Tour de Pologne ks. Bonieckiego. Spotkanie prowadziła Monika Olejnik, co było świadomą prowokacją ze strony „Tygodnika”. Tak jak i tytuł: „Zakaz i kropka”. Wedle relacji „Gazety Wyborczej” przyszły „tłumy w wieku 18−80 lat” i kilkadziesiąt osób musiało stać. Maja Kuczmińska, dyrektor promocji i projektów specjalnych „Tygodnika”, liczyła na jakieś 400 osób. Przyszło 600. Książki sprzedawały się jak reglamentowany towar spod lady, poszły nawet egzemplarze, które przywiozła na prezent dla prowadzącej.

Księdza powitano owacją. Pytano o tamten sejmowy krzyż („Nie mogłem powiedzieć, że musi wisieć w Sejmie, bo nie mógłbym spojrzeć w lustro”), związki homoseksualne („Nie mamy prawa ich potępiać”), aborcję („Nie o to chodzi, by narzucić coś siłą, tylko żeby stworzyć kulturę, która będzie chroniła życie”) i Nergala, czyli Adama Darskiego, który po tym jak na koncercie podarł Biblię, został dyżurnym satanistą kraju („Po co robić wojnę religijną. To taki szatan jasełkowy”). Była też mowa o nakazie milczenia. „Przyjmuję to pogodnie”, zapewniał ks. Boniecki, „mogę spotykać się z ludźmi, pisać w »Tygodniku«”. Kiedy Monika Olejnik spytała: „Czy zakonnicy się z księdzem solidaryzują?”, nie odpowiedział. „Rozumiem, że to zakon milczący” – skwitowała.

Chyba ma rację, bo na moje pytania o nakaz milczenia dla ks. Bonieckiego, w końcu ich byłego generała, żaden z przełożonych zagranicznych prowincji marianów nie odpowiedział.

Wstęp wolny

Po BUW ruszyła lawina. Ktoś go zaprosił. Pojechał. Jeszcze raz i jeszcze…

Na spotkania z czytelnikami jeździł i przed zakazem. – Po nim stały się jednak bardziej popularne, bo wzrósł głód księdza Bonieckiego – mówi Piotr Mucharski. Wcześniej jechał np. do Olsztyna, spotykał się z ludźmi i tyle, rzecz przechodziła bez echa. Teraz jedzie ktoś, komu nie wolno rozmawiać z mediami. Więc dziennikarze przychodzą, notują, nagrywają i publikują wypowiedzi księdza. – Z prasówki, jaką dostajemy, widać, że to zjawisko powszechne. Spotkania relacjonują gazety, blogerzy, portale – wylicza Mucharski. Nagrania trafiają do lokalnych rozgłośni. Piotr Najsztub: – To bardzo skuteczny sposób dotarcia do ludzi. Bo w końcu iluż wywiadów ksiądz mógłby udzielić?

Sam ks. Boniecki żartobliwie rzuca na jednym ze spotkań, że „faceta zza krat lepiej się słucha”. A Fronda.pl skrupulatnie bada, czy krnąbrny mnich nie łamie nakazu milczenia. W materiale „Czy ksiądz Boniecki łamie zakaz prowincjała zabraniający udzielania wywiadu do mediów?” dziennikarz tego portalu wypytuje Patryka Stanika, specjalistę od promocji „Tygodnika”, czy spotkanie autorskie ks. Bonieckiego nie będzie wywiadem, skoro poprowadzi je – o zgrozo! – dziennikarka TVN 24 Brygida Grysiak.

Zaproszeń przybywa w takim tempie, że ich koordynację przejmuje dyrektor promocji „Tygodnika” Maja Kuczmińska. Zbiera zgłoszenia i ustala marszrutę. – Nie prowadzę impresariatu. Robię to przy okazji – zastrzega. Ale robi, bo chce, żeby ksiądz miał dobrą opiekę. – On nikomu nie odmawia. I nie ma dla niego znaczenia, czy ktoś mu zapłaci honorarium czy nie – mówi Kuczmińska. Stara się więc przynajmniej tak planować trasę, by nie nadkładał drogi; dba, żeby zjadł obiad i w razie potrzeby miał gdzie nocować. Niekiedy sama z nim jedzie. Wtedy ona prowadzi, a ksiądz z fotela pasażera całą drogę komentuje jej styl jazdy. Ksiądz woli siedzieć za kierownicą, na co ona się nie zgadza, bo ma troje dzieci. Więc przeważnie jeździ sam: wcześniej chevroletem aveo, teraz oplem corsą (oba na gaz, bo taniej). Trasę ocenianą przez Google na dwie godziny pokonuje w ciągu godziny i 40 minut. Lubi prowadzić nocą. Po drodze słucha audiobooków (chwali sobie zwłaszcza kryminały). Nie oszczędza się. Na początku kwietnia tego roku był np. w Łodzi. Przyjechał z Krakowa. Nie jadł obiadu.

Spotkanie w Poleskim Ośrodku Sztuki zaczęło się o 18 i trwało trochę ponad dwie godziny (ks. Boniecki uważa, że dyskusja rozkręca się dopiero w trzeciej godzinie). Potem podpisywał książki i chociaż ośrodek ma pokoje gościnne, po szybkiej kolacji wsiadł do samochodu i ruszył do Warszawy. W Łodzi, jak ocenia organizujący spotkanie Marcin Filipowicz, większą publiczność mieli swego czasu tylko Sławomir Mrożek i Jerzy Stuhr. Hejterów w Łodzi nie było. Ale czasami na jego spotkania przychodzą. Ksiądz Boniecki zjada ich w kaszy. W jednej wsi grupka chcąca rozbić zebranie naradzała się już od progu. Pytania mieli na kartkach. Nie umieli tylko dyskutować. „»Tygodnik« głosi, żeby dzieci nie dopuszczać do pierwszej komunii”, wystąpił pierwszy rozbijacz. „Takie długie artykuły ciężko się czyta i pan pewnie poprzestał na tytule”, z uśmiechem odparł ksiądz, „ale ja chętnie opowiem”. Resztę pytań sobie odpuścili.

Raz chciano go zabiletować. Gdzieś pod Poznaniem. Wydało się przypadkiem: przy zmienianiu terminu organizator zbladł i wykrzyknął „Sprzedaliśmy już wszystkie bilety!”. Wtedy z kolei zbladł ks. Boniecki „Jakie bilety?!”. Od tego czasu Maja Kuczmińska każdego uprzedza, że wstęp na spotkanie musi być wolny. Dla porządku wprowadziła formularz. Nazywa się to „Spotkanie z ks. Adamem Bonieckim – wniosek o pomoc w organizacji”. W sumie dziesięć rubryk.

Zaproszeń, choć sporo, jest jednak mniej niż kiedyś telefonów od dziennikarzy, bo dzwonili nawet po kilka razy dziennie. – Kiedy pomyślę, ile wspaniałych rzeczy ten człowiek ma do powiedzenia, i nie może być słyszany szerzej, lecz musi jeździć po 600 kilometrów, żeby przemówić do 200 osób, to robi mi się strasznie żal. Nie księdza Adama, tylko tej straconej szansy – mówi Maja Kuczmińska.

− Powiem brutalnie: gdybyśmy mieli usłyszeć od księdza Bonieckiego coś ważnego, to by nie milczał. To jego milczenie jest kapitulacją wobec instytucji, o której ma przecież opinię krytyczną – wali prosto z mostu Jacek Żakowski. − Tymczasem człowiek ma obowiązek wypowiadać się szczerze. Jeżeli ma coś ważnego do powiedzenia, powinien to powiedzieć bez względu na konsekwencje. Ja też mógłbym teraz milczeć. Wiele osób pewnie uzna, że moja wypowiedź jest niestosowna, sam mam wątpliwości, ale podejmuję ryzyko – dodaje. − Żal mi, bo on ma potencjał, żeby nam coś więcej ofiarować.

Diabeł z Woodstock

Kostrzyn nad Odrą. Przystanek Woodstock, 2 sierpnia 2013 roku. W ramach Akademii Sztuk Przepięknych z młodzieżą spotyka się Kuba Wojewódzki. Ksiądz Adam Boniecki, który ma być następny, patrzy, jak showman z TVN porywa publiczność. „Wyjdzie księżulo, ludzie się rozejdą”, myśli.

Po 11 przychodzi jego kolej. Nie tylko nikt nie wychodzi, ale tłum jeszcze gęstnieje. Namiot jest nabity po brzegi. Publiczność siedzi wprost na deskach. Na robionych dla „Tygodnika Powszechnego” zdjęciach Daniela Adamskiego widać młodych ludzi w czarnych albo kolorowych koszulkach, strojach kąpielowych, skąpych sukienkach albo samych szortach (to chłopcy). Niektórzy pozdejmowali trampki i siedzą z nogami wyciągniętymi przed siebie, inni półleżą z głową opartą o plecak lub czyjeś kolana. Pary się przytulają. Tłum słucha, śmieje się, bije brawo.

Ksiądz Adam Boniecki na ustawionym na scenie fotelu: wychyla się do przodu, gestykuluje. Jest ubrany w czarne spodnie i jasnoniebieską koszulę z koloratką. Na szyi smycz z identyfikatorem Przystanku Woodstock. Białe włosy gładko zaczesane do tyłu. Pogodne spojrzenie zza okularów. 

Spotkanie prowadzi Anna Wacławik-Orpik z radia Tok FM, ale pytania zadaje też młodzież. Pierwszy chłopak mówi, że miał prababcię Boniecką, a ksiądz jest podobny do jego dziadka. „Czy to rodzina?”, pyta. „Nic o tym nie wiem, ale mów mi wuju”, ripostuje ksiądz.

− Publiczność na Woodstock była barwniejsza i bardziej różnorodna niż na spotkaniach autorskich księdza Bonieckiego – porównuje Anna Wacławik-Orpik, która prowadziła kilka takich spotkań na targach i przy promocji książki. – Ale on z miejsca oczarowuje każdą publiczność.

Na Woodstock pytają m.in. o Nergala, celibat („Jak ksiądz to wytrzymuje?!” – zdumiewa się pytający), lekcje religii w szkołach i Radio Maryja („Kościół powinien być jak arka Noego, w którym każdego zwierza jest po parze”, odpowiada ks. Boniecki. „Nie będziemy tępić ojca Rydzyka. Niech będzie Radio Maryja w tej arce”). Powraca też kwestia knebla nałożonego na ks. Bonieckiego. „Wstępując w szeregi duchowieństwa, podjąłem się posłuszeństwa” − odpowiada. – „I jeżeli mój przełożony mówi, żebym nie występował w mediach, myślę sobie: fatalny pomysł, bo pamiętam cenzurę. Nawet jeśli uważam, że to błąd, to nie uważam, że to dyskwalifikuje Kościół”.

Gdy na koniec prowadząca pyta, co ma młodym do zaoferowania, odpiera, że nie przyjechał niczego oferować, nie jest komiwojażerem. „Oferuję siebie, swoje doświadczenie. A wy – róbta co chceta!” − kończy.

Jeden z uczestników deklaruje po tym spotkaniu, że zacznie chodzić do Kościoła. Inny stwierdza: „Kościół zamiast księdza zagłuszać, powinien dać księdzu stanowisko rzecznika”.

Prawicowe media są zgorszone: i wypowiedziami ks. Bonieckiego, i tym, że w ogóle pojawił się na imprezie Jurka Owsiaka. Radio Maryja zarzuca ks. Bonieckiemu, że „sprzyja profanacji krzyża, agresji wobec osób wierzących i promowaniu antykoncepcji”. Fronda.pl puentę „Róbta co chceta” uznaje za „porażającą”. Nokautujący w zamierzeniu cios wyprowadza tygodnik „W Sieci”, umieszczając na okładce karykaturę ks. Bonieckiego z czarcimi rogami. Mefistofeliczny tekst do tego obrazka pisze Roman Graczyk, który w latach 1984–1991 był dziennikarzem „TP”. „Dlaczego ks. Adam Boniecki nie ma tyle samo empatii dla swoich katolickich oponentów: Terlikowskiego, Milcarka czy ks. Rydzyka, ile ma jej dla Wojewódzkiego i Darskiego?”, pyta Graczyk. I odpowiada: „Otóż ta nierówność dystansu zdradza prawdziwe sympatie redaktora seniora”.
Broniąc ks. Bonieckiego, Piotr Mucharski nazywa „W Sieci” prawicowym tabloidem, „który diabła zobaczy nawet w ewangelizacji”. Natomiast medialnie ekskomunikowany redaktor senior okładkową karykaturę wiesza sobie nad lustrem w przedpokoju mieszkania, którego użyczył mu w Krakowie przyjaciel z duszpasterstwa. „Te oczka…”, kręci głową.

Promocja

Na spotkania ks. Boniecki wozi w bagażniku swoje książki i wydawnictwa „Tygodnika”. Sprzedażą zajmują się zapraszający (w formularzu jest na to rubryka). – W takich spotkaniach zawsze jest element promocji tego, co robimy, i medium, z którym jesteśmy związani. To taki dodatkowy zysk – mówi ks. Kazimierz Sowa. W przypadku ks. Bonieckiego zyskuje „Tygodnik”.

− Mówi o nas – przyznaje Piotr Mucharski. – Choć oczywiście tego nie wymuszam – zastrzega. Ilekroć ks. Boniecki wspomina na spotkaniu o „Tygodniku”, niezmiennie dodaje „To bardzo dobre pismo”, filuternym uśmiechem zwiększając skuteczność reklamy. – Wizerunek pisma i wizerunek Adama tak do siebie przylgnęły, że nie sposób ich rozdzielić – mówi naczelny „Tygodnika”. Widać to też po klubach „TP”. Pierwszy powstał w 2007 roku w Łodzi, drugi w 2009 roku w Poznaniu.

– Ale jak grzyby po deszczu kluby zaczęły rosnąć w ramach akcji solidarności z Adamem. Działają teraz w Warszawie, Szczecinie, Krakowie, we Wrocławiu, w Gliwicach, Ledzinach, a nawet w Berlinie i Londynie – wylicza Piotr Mucharski. − Jednak na to, żeby z jego podróży zrobić sobie kampanię promocyjną, nie jesteśmy albo dość profesjonalni, albo dość cyniczni – dodaje. − To Adam jest w tym wszystkim ważny. Żeby się dobrze czuł.

Zakaz obecności w innych mediach daje „Tygodnikowi” wyłączność na teksty ks. Bonieckiego. To niewątpliwa przewaga nad konkurencją. W serwisie pisma na Onecie przy tych artykułach zawsze pojawia się ikona z płomykiem oznaczająca najpopularniejsze materiały.

 – Chrzanię taką przewagę – stwierdza Mucharski. – Adam to przyjaciel. Nie potrafię myśleć, co moglibyśmy ugrać kosztem jego krzywdy, a co najmniej dyskomfortu. Chętnie bym z tej ekskluzywności zrezygnował.
− Nakaz milczenia to błogosławiona wina prowincjała – uważa Stanisław Kracik. − Owoc zakazany przyciąga, stąd tak duża frekwencja na spotkaniach z księdzem Bonieckim. Ten na górze jest lepszym reżyserem od nas.

Meta

W holu domu marianów na warszawskich Stegnach stoi drewniana figurka: na pniaku, z głową opartą na ręku siedzi Chrystus frasobliwy, naturalnej wielkości. Przysłali go ks. Bonieckiemu na pamiątkę spotkania w Kadzidle na Kurpiach, gdzie jest skansen takich świątków. Teraz siedzi w kącie przy wejściu i martwi się.

Bo w lipcu ks. Boniecki skończy 80 lat. Nadal nikomu nie odmawia, ale ogranicza wyjazdy do jednego w tygodniu, co wydłuża terminy (czeka się nawet pół roku). Dobrze się zresztą składa, bo prowincjał już zwrócił uwagę, że ksiądz za często wyjeżdża.

Na zmęczenie fizyczne się nie skarży, tak jak nie skarżył się, że go po prawie półwieczu przesadzono na inną grządkę. Ceni sobie te spotkania, bo są jak rekolekcje z dodatkowym elementem dialogu. W telewizji nie byłoby tego efektu rzeczywistej obecności.

Tylko że w każdym zakątku Polski ludzie mają mniej więcej te same problemy i zadają podobne pytania. Coraz częściej ks. Boniecki łapie się więc na tym, że odpowiada mniej więcej to samo. Nabrał wprawy i obawia się, że poprzeczka wisi już za nisko.

Wypatruje więc mety swojego Tour de Pologne.

Tekst był publikowany w miesięczniku "Press" (05/2014)

(RUT, 25.07.2014)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.