"NYT": duży udział mediów społecznościowych w relacjach z Bostonu
Zarówno tradycyjne media, jak i serwisy społecznościowe relacjonowały poszukiwania zamachowców, którzy podłożyli bomby podczas maratonu w Bostonie, w tempie i na skalę dotychczas niespotykaną – stwierdza "The New York Times".
Jak podkreśla "NYT", zwłaszcza użytkownicy mediów społecznościowych zasypywali Twitter, Facebook i inne serwisy setkami wpisów, sekunda po sekundzie przedstawiając najpierw eksplozje, do których doszło w poprzedni poniedziałek, a potem poszukiwania sprawców. W serwisach społecznościowych powtarzano właściwie każde słowo z policyjnych radiostacji. W piątek, gdy gruchnęła wieść o namierzeniu drugiego zamachowca, do internetowego streamingu policyjnych radiostacji podłączyło się ponad 250 tys. osób.
Tradycyjne media nie nadążały za szaleńczym tempem Twittera, choć – jak pisze "NYT" – ich napędzani adrenaliną dziennikarze pracowali po 16-18 godzin na dobę. Nieprofesjonaliści docierali dalej i szybciej – np. mieszkańcy miejsc, w które policja nie dopuszczała reporterów, robili zdjęcia i filmiki, po czym wrzucali je do sieci, a telewizje je pokazywały. Media nie tylko ścigały się z czasem i Twitterem. Miały też problemy z policją i władzami, które z jednej strony dziękowały np. za namawianie mieszkańców Bostonu do ostrożności, a z drugiej – krytykowały za zbyt pochopne podawanie nie dość sprawdzonych informacji, czy ograniczały dostęp do miejsc wydarzeń: helikopterom newsowym zabroniono np. przebywania nad terenem, na którym miał się ukrywać jeden z zamachowców. "To zjawisko bez precedensu" – skwitował związane z zamachem relacje Brian McGrory, cytowany przez "NYT" redaktor "The Boston Globe".
RUT










