Baczyński krytykuje senackie propozycje, a wydawcy obserwują
Wydawcy zgadzają się z opinią redaktora naczelnego "Polityki" Jerzego Baczyńskiego, że senacki projekt nowelizacji prawa prasowego oznacza faktyczny koniec polskiej prasy - ale na zbiorowy protest wydawniczego środowiska raczej się nie zanosi.
W najnowszej "Polityce" Jerzy Baczyński całą stronę edytorialu pt. "Precz z prasą" poświęcił senackiemu projektowi nowelizacji prawa prasowego, nie zostawiając na nim suchej nitki. Chodzi o zmianę zapisu dotyczącego sprostowań (czego wymaga Trybunał Konstytucyjny) - senatorowie w zamian postulują obowiązek bezpłatnego publikowania przez pismo rzeczowej odpowiedzi każdego, kto poczuje się urażony dotyczącym go materiałem. W dodatku taka odpowiedź o objętości nie większej niż dwukrotna objętość materiału, którego dotyczy, nie mogłaby być - pod groźbą kary - skracana, zmieniana, komentowana. Ten projekt oprotestowała już Izba Wydawców Prasy, skrytykowały media - konsultacje w Senacie mają trwać do końca kwietnia. W swoim alarmującym tekście redaktor naczelny "Polityki" przestrzega, że ewentualne wejście w życie tych przepisów może "oznaczać faktyczny koniec polskiej prasy, zwłaszcza nagłą śmierć jej funkcji krytycznych i opiniotwórczych".
- "Polityka" wyszła do przodu z inicjatywą, a my, stając za nią murem, na pewno ją poprzemy – mówi Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" i wiceprezes Presspubliki. Lecz na zbiorowy, oficjalny protest wszystkich wydawców czy jakąś wspólną akcję raczej się nie zanosi.
- Jestem względnie zdziwiony, że media nie podnoszą krzyku, a to, że nie robią tego solidarnie, w ogóle mnie nie dziwi. Środowisko dziennikarskie jest podzielone na polityczne obozy i nie spodziewam się żadnego działania w tej sprawie – mówi Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej".
Brak chęci do oficjalnego protestu może wynikać z tego, że wydawcy po prostu nie wierzą, by takie zapisy przeszły proces legislacyjny. - Nie zakładam na poważnie, że mogłoby dojść do wprowadzenia tej poprawki w życie – przyznaje Ewa Redel-Bydłowska z zarządu Edipresse Polska. – To na tyle absurdalne, że człowiek nie dopuszcza do siebie faktycznego zastosowania tych przepisów w życiu codziennym – dodaje.
Bo wydawcy zgadzają się, że zmuszanie mediów do publikacji dowolnych treści jest niedopuszczalne. - W gruncie rzeczy redakcji będzie można przekazać dowolny tekst o charakterze PR-owskim, i to za darmo oraz pod przymusem – mówi Piotr Stasiński.
- Nakładanie kagańca, który spowodowałby konieczność publikowania na łamach każdego pisma dużej liczby polemik, które redakcja otrzymała, mogłoby doprowadzić do kompletnej paranoi, wprowadziłoby chaos i oczywiste koszty – zauważa Tomasz Zięba, prezes Marquard Media Polska. - Gdyby państwo chciało subsydiować prasę, jesteśmy bardzo otwarci – ironizuje.
Jak przyznaje Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy i honorowy prezes Ringier Axel Springer Polska, Izba nie jest w stanie ustalić autora tej poprawki. Propozycje Senatu uważa za dziwną grę polityczną. - Efektem tej upiornej gry ma być ograniczenie wolności słowa, bo może dojść do tego, że redaktorzy i dziennikarze będą się bali podejmować trudniejsze tematy, nie chcąc się narażać na kilkustronicowe polemiki – mówi Podkański.
Wczoraj swoje stanowisko co do propozycji Komisji Ustawodawczej Senatu RP przedstawiło Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP - uważa ją za szkodliwą dla wolności słowa i niezależności mediów. (AT, MW)
(29.03.2012)










