Dział: PRASA

Dodano: Październik 31, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Zajrzeć w dusze ofiar wojny

Marcin Suder pojechał do Syrii, bo chciał pokazać w jakiej sytuacji znaleźli się mieszkańcy tego kraju (fot. archiwum rodzinne)

Marcin Suder działa zgodnie ze swoimi najgłębszymi przekonaniami i uczuciami. Sześć lat temu przywiózł z Birmy rannego i wygłodzonego psa, którego znalazł w dżungli. Ma go do dziś.

Marcin Suder został porwany w Sarakib w Syrii 24 lipca 2013 z centrum prasowego opozycji. Uprowadziło go kilku zamaskowanych napastników, którzy wcześniej okradli biuro. Poprzedniego wieczoru Suder robił zdjęcia matce z dzieckiem, ofiarom bomby kasetowej. „Był smutny, jak wrócił wieczorem do biura. Przed pójściem spać powiedział, że cały świat jest zainteresowany narodzeniem jednego dziecka, następcy tronu w Wielkiej Brytanii, a nikt nie jest zainteresowany śmiercią dzieciaków w Syrii” – opowiadał „Gazecie Wyborczej” Mohamed al-Chalid, który wraz z Suderem nocował w centrum prasowym.
Marcin Suder ma 36 lat. Studiował nauki polityczne i kulturoznawstwo w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej w Warszawie, a potem organizację produkcji filmów w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, ale nie ukończył tych kierunków. W 2000 roku zaczął jeździć do ogarniętych wojną miejsc z aparatem fotograficznym, a uczelnie nie tolerowały jego nieobecności. Ukończył za to Warszawską Szkołę Fotografii.
Był w Czeczenii, Inguszetii, kilkakrotnie w Afganistanie i Birmie, a także w Etiopii, Indiach, Iranie, Kongu, Kaszmirze, Kenii, Palestynie, Strefie Gazy, Ruandzie, Sierra Leone i Sudanie. Od początku działa jako freelancer niezwiązany z żadnym tytułem prasowym. Żeby zarobić na podróże, współpracuje ze Studiem Melon, zajmując się fotografią reklamową. – Żaden tytuł nie był nigdy zainteresowany stałą czy czasową umową z nim – mówi Krystyna Jarosz, jego matka, a zawodowo była wieloletnia dyrektor biura reklamy „Polityki”. Do dziś przechowuje tekst syna z jego pierwszego wojennego wyjazdu do Czeczenii. Nadał mu tytuł „Zajrzyjcie w nasze dusze”. – To słowa starej Czeczenki wracającej z tobołkami z obozu dla uchodźców do ruin swojego domu. Powiedziała Marcinowi: „Nie wystarczy spojrzeć w nasze twarze aparatem, musicie zajrzeć w nasze dusze” – opowiada Krystyna Jarosz. Sądzi, że choć tekstu i fotoreportażu nikt nie przyjął do druku, to, co Marcin zobaczył w Czeczenii, zaważyło na jego decyzji, by dokumentować przeżycia ludzi doświadczonych wojną.
Suder robi fotoreportaże: w 2004 roku na zlecenie Polskiej Akcji Humanitarnej z miejscowości Bam w Iranie po trzęsieniu ziemi, w 2009 roku – z Afganistanu. Zdjęcia z Afganistanu złożyły się później na wystawę pt. „Pragnienie życia”. W 2011 roku Marcin przygotował wystawę „Harmonia życia” – był to cykl zdjęć z obozu uchodźców birmańskich na granicy tajsko-birmańskiej. Zdjęcia i fotoreportaże z Birmy, Sudanu i Afryki publikował w „Polityce”, „Newsweek Polska”, „Focusie”, „National Geographic”, „Gali”, „Vivie!” i „Pani”. Współpracuje z francuskim oddziałem agencji Corbis.
Andrzej Wyszyński, właściciel Studia Melon, który zna Sudera od kilkunastu lat: – Zawsze chce być w centrum konfliktu i dostarczać informacji z pierwszej ręki. Pojechał do Syrii, bo chciał pokazać, w jakiej sytuacji znaleźli się mieszkańcy tego kraju. A wielu relacji stamtąd nie było.
Krystyna Jarosz o synu: – Nie rozpycha się łokciami w życiu. Żyje autentycznie. Mówi i działa zgodnie ze swoimi najgłębszymi przekonaniami i uczuciami. Ma poczucie własnej wartości i ogromną pasję, a ona daje mu wiarę w to, że jeśli media na całym świecie będą pokazywały wstrząsające zdjęcia ludzkich tragedii, uda się zapobiec konfliktom i wojnom. Mam wrażenie, że jego misją jest zbawianie świata i ratowanie istnień.
Sześć lat temu przywiózł z Birmy rannego i wygłodzonego psa, którego znalazł w dżungli. Ma go do dziś.
Ci, którzy go znają, podkreślają, że Suder nie jest chłodnym obserwatorem wydarzeń. „Kiedy Marcin przyjechał do Sarakib, było ciężko: naloty, ranni, zabici... Pomagał nam nosić rannych do szpitala polowego, wyciągać zasypanych spod gruzów. Interesował się zwykłymi ludźmi” – opowiadał „Wyborczej” Manhal Barisz, działacz syryjskiej opozycji.
Nie jest jednak ryzykantem. – Wyjazdy były dla niego wszystkim. Ale zawsze był do nich dobrze przygotowany. Był już wcześniej w Czeczenii i w Afganistanie, zdawał sobie sprawę z ryzyka – mówi Rafał Stańczyk, reporter TVP, który był z Suderem w Sudanie i Somalii w ramach programu pomocy PAH dla tych krajów. Pamięta, że Suder starał się być jak najbliżej ludzi: – Marcin jest brunetem o południowej urodzie. Zarośnięty i okutany jak Arab, potrafił wtopić się w tłum, trudno było go odróżnić od miejscowych mężczyzn. Jadł to co oni, nawet potrawy, których zwykły Europejczyk by nie tknął.
– W północnej Somalii spotkaliśmy wysokiego urzędnika państwowego odpowiedzialnego za rybołówstwo, który koniecznie chciał nas przekonać, że w kraju nie ma już piratów i ludzie żyją spokojnie – opowiada dalej Stańczyk. – Wsiedliśmy na łódź razem z jego uzbrojonym ochroniarzem. Wtedy rybacy, biorąc nas za piratów, zaczęli nas ostrzeliwać, a Marcin przeczołgał się na czoło łodzi, żeby zrobić jak najlepsze zdjęcia.
Krystyna Jarosz mówi, że syn zawsze ma z sobą kamizelkę kuloodporną i wykupioną polisę ubezpieczeniową. Ale o niebezpieczeństwie nigdy nie mówił. – To wydawało mu się nieetyczne – wyjaśnia matka.
Marcin Suder był w niewoli ponad trzy miesiące. Z rąk porywaczy uwolnił się sam.
We wtorek 29 października 2013 wrócił do kraju.

(MW, 31.10.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.