Dział: WYWIADY

Dodano: Maj 16, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Muszę być prawdziwy

Stefan Stagmeister

Ze Stefanem Stagmeisterem, designerem, rozmawia Agata Małkowska-Szozda

Co jest najważniejsze w projektowaniu?

By projektowane rzeczy były zarazem funkcjonalne i piękne. To nasz podstawowy błąd – nie oczekujemy, żeby to, co funkcjonalne, było też piękne. A przecież o piękno dbaliśmy, jeszcze zanim staliśmy się homo sapiens: widać to w przedmiotach, które pochodzą z czasów prehistorycznych.
Popatrz na te drzwi: otwieram je i zamykam, działają bez zarzutu, a więc spełniają swoją podstawową funkcję. Ale nic ponadto. Nie są nawet ładne. A to krzesło? Na pewno wygodnie się na nim siedzi, więc pewnie zostało wyprodukowane i sprzedane w setkach tysięcy sztuk. Ale nie jest piękne. Moim zdaniem to pokłosie modernizmu, gdzie funkcjonalność była najważniejszą cechą wszelakiej twórczości. A nasza ludzka natura domaga się piękna. Wkrótce odwrócimy się od takich drzwi i krzeseł jako nieludzkich.

A co możesz zrobić z tymi drzwiami? Możesz najwyżej dodać jakieś zdobienie, ale idei drzwi nie zmienisz.

Nieprawda, średniowieczny zamek warowny, stworzony dla obrony, jest pełen zdobień i ornamentyki, choć z punktu widzenia funkcjonalności to jest kompletnie bez sensu. Ale coś takiego jak czysta funkcjonalność nie istnieje.
Zobacz – sztuka, która nie ma żadnego zastosowania, gra w naszym życiu niezwykle istotną rolę. Jej funkcją – zwłaszcza jeśli chodzi o sztukę XX-wieczną – jest wisieć nad kanapą i ładnie wyglądać. Sprawiać, że pokój jest lepszy do życia, piękniejszy. Brak funkcjonalności to część tego piękna.
Rozmawiałem swego czasu z jednym z menedżerów Google o tej popularnej grze „FarmVille”. Według niego byłoby fajnie, gdyby w kolejnej edycji znalazł się mechanizm, dzięki któremu drobni farmerzy korzystaliby z tego, że ludzie grają w tę grę. A mnie się wydaje, że większość ludzi – a są to miliony – gra w nią właśnie dlatego, że ona nie jest ani trochę funkcjonalna. Obawiam się, że gdyby zaczęła taka być, graczy by ubyło.

A co z reklamą, która musi przede wszystkim realizować cele, wypełniać funkcje?

Mamy sztukę przez duże „s”, która nic nie musi, ale mamy też sztukę użytkową: grafikę, reklamę i wiele innych praktycznych zastosowań sztuki – ale jednak sztuki. Z drugiej strony ktoś, kto jest gwiazdą w świecie reklamy, może kompletnie nie istnieć w świecie graphic designu, i odwrotnie. Gdybym w USA na spotkaniu  designerów się pochwalił, że dostałem złoto w Cannes, nawet za design, nikogo by to nie zainteresowało, bo w tym środowisku ta nagroda jest kompletnie bez znaczenia. W świecie grafików i designerów nagrody za komunikację są shitem.
Dla mnie jako odbiorcy nie ma znaczenia, czy chodzi o krzesło, reklamę czy architekturę: chcę, żeby to, co widzę, było ładne. Ale jako twórca widzę potrzebę specjalizacji. Nie można być dobrym we wszystkim. Mamy klienta austriackiego, producenta oświetlenia, który co roku robi raport. Jego odbiorcami są między innymi architekci, więc prosił architektów o pomoc przy projektowaniu swoich raportów. Uznał, że oni będą wiedzieć, jak stworzyć coś interesującego dla siebie samych. I co? Wszystkie te raporty były zwyczajnie paskudne. Najlepsi architekci na świecie, autorzy najsławniejszych na świecie budynków nie potrafili zaprojektować prostego raportu – bo nie znają się na papierze, na sztuce drukarskiej, grafice itd. Ja z kolei miałbym kłopot z zaprojektowaniem budynku, choć wydaje mi się, że wiem, jaki on powinien być. Bo w takich wypadkach nie chodzi o wyczucie piękna, a o konkretną wiedzę, bez której piękno nie działa.

Czyli z reklamą jest jak z projektowaniem?

Trochę tak, a jednocześnie zupełnie inaczej! Agencje w zdecydowanej większości przypadków nie liczą się ani ze swoimi klientami, ani z wiedzą i wrażliwością tych, dla których te reklamy robią. Pamiętam wywiad z Charlesem Saatchim, któremu zarzucono, że reklamuje coś, czego z całą pewnością nie używa. Odpowiedział: „Chyba nie jesteś aż tak naiwny? Nie muszę pić mleka, by je reklamować!”.
Ja się z takim postawieniem sprawy nie zgadzam, choćby z etycznego punktu widzenia. Reklamować można produkt, który znasz, którego używasz, w który wierzysz. Wtedy twoje życie jako twórcy reklamy też będzie przyjemniejsze. I nie musiałbyś kłamać ani w życiu, ani w pracy.
Kiedy odkryłem, że prawda jest nie tylko istotną częścią mojego życia, ale też istotną częścią komunikacji, napisałem książkę („Made You Look” – przyp. red.). Prawdziwą, bo kiedy przemawiasz do designerów, musisz być prawdziwy.

To dlatego zebrałeś w niej swoje najsłabsze pomysły? Nie dlatego, że chciałeś wyprzedzić ewentualną krytykę?

Ta książka ma już 12 lat i nadal znajduje nabywców. Niemal tylu, ilu w roku debiutu. A w świecie designu 12 lat to wieczność. Dlatego sądzę, że to właśnie jej autentyzm sprawia, że tak długo jest popularna.

A jak powstają Twoje najlepsze projekty?

Niezwykłą satysfakcję sprawia mi patrzenie, jak pomysł się rozwija. Zanim tego nie doświadczysz, nie rozumiesz, czym w ogóle jest satysfakcja. Najlepszym miejscem do tworzenia jest dla mnie pociąg: jestem w ograniczonej przestrzeni, a otacza mnie przestrzeń nieograniczona. Zmieniające się obrazy za oknem są na tyle ciekawe, że się nimi nie znudzisz, ale też na tyle nieabsorbujące, że zostawiają ci przestrzeń na własne pomysły.
Nie chodzę do galerii, nie oglądam dzieł innych twórców, designerów, bo niechcący mogę się zbytnio zainspirować. A wtedy nie będę dla takiego projektu tak dobry jak dla własnego dziecka.
Stale wypróbowuję różne strategie dochodzenia do dobrych pomysłów. Na przykład tę, aby myśleć o nowym projekcie bez myślenia o nim. Na przykład nie myśleć o dyktafonie, który masz zaprojektować, ale starać się otworzyć na przestrzenie czy produkty, które z dyktafonem nie mają nic wspólnego – jak choćby dywan, i dopiero potem pomyśleć o dyktafonie. Ale już z perspektywy dywanu.

Co ma jedno wspólnego z drugim?

No właśnie nic, ale to ci się pozwala otworzyć na zupełnie nowy obszary!

Projektujesz jeszcze okładki płyt?

Nie, bo to medium jako przestrzeń dla wypowiedzi artystycznej już nie żyje. Artystyczne okładki do CD miały sens, kiedy spełniały funkcję nie tylko pudełka chroniącego przed zadrapaniem. Teraz całe płyty ściąga się przez Internet, nikt nie dba o okładki. Nie ma sensu już ich robić.

Nad czym więc pracujesz?

Nad następnym filmem o szczęściu, będzie gotowy na wiosnę.

Na czym właściwie polega ten „Happiness Project” – pokazujesz ludziom swój film o szczęściu i mówisz, że oni też mogą być szczęśliwi? To sztuka czy projekt szkoleniowy?

Sztuka, choć w innym wydaniu. Kiedyś miałem wykłady na temat szczęścia designerów i one zawsze cieszyły się wielkim zainteresowaniem. Pomyślałem, że może da się, używając języka sztuki i designu, stworzyć coś pożytecznego dla osobistej ekspresji.
Najlepszy jestem w designie i wszystko poza tym – film, projektowanie – z niego wypływa. Rozglądam się w innych kierunkach, korzystam z innych narzędzi, bo boję się, że się znudzę i moja praca na tym ucierpi. A chcę, by była najlepsza.

Lubisz te swoje wystąpienia o szczęściu?

Tak, bo mi za nie płacą i dzięki temu mogę myśleć o finansowaniu następnej produkcji. To przyjemniejsze i łatwiejsze niż szukanie funduszy rządowych czy u sponsorów. I sam decyduję kiedy, co i jak zrobię.

Stefan Sagmeister ma 52 lata. Studiował projektowanie graficzne na Uniwersytecie Sztuk Stosowanych w Wiedniu. Później otrzymał Stypendium Fulbrighta na studia w Pratt Institute w Nowym Jorku. Karierę rozpoczął projekt w wieku 15 lat w magazynie „Alphorn”.
Po pracy m.in. w Design Group w Leo Burnett Hongkong i firmie projektowej M&Co. Tibora Kalmana w Nowym Jorku, w 1993 roku założył własną firmę. Sagmeister Inc., przekształcona z czasem w Sagmeister & Walsh, zajmuje się brandingiem i projektowaniem  grafiki i opakowań dla klientów, jak i np. okładek płyt. Sagmeister pracował m.in. dla The Rolling Stones, Davida Byrne’a i Lou Reeda, HBO, Muzeum Guggenheima i Time Warner. Za projekty płytowe dwa razy wyróżniono go nagrodą Grammy. Jest autorem monografii designu pt. „Made You Look”. Obecnie wykłada na wydziale School of Visual Arts w Nowym Jorku.
Jego ostatni projekt to „Happiness Factory” – spotkania z publicznością, podczas których wyświetla film o takim tytule i opowiada o swoich szczęśliwych chwilach.
Sagmeister co siedem lat idzie na całoroczny urlop, podczas którego nie zajmuje się komercyjnymi projektami dla klientów.

Agata Małkowska-Szozda

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.