Polska, Węgry a także Niemcy przeciwni regulacjom projektowanym w Media Freedom Act
W ramach ustawy nazwanej Media Freedom Act miałaby powstać unijna rada regulacyjna ds. mediów (European Board for Media Services), co nie podoba się niektórym rządom i wydawcom (fot. Guillaume Périgois/Unsplash.com)
Według tygodnika „Der Spiegel” najbardziej aktywne ws. osłabienia regulacji projektowanej ustawy o wolności mediów (Media Freedom Act) są Niemcy, Polska i Węgry. W trzech komisjach Parlamentu Europejskiego trwają kluczowe negocjacje dotyczące tego aktu, a swoje do powiedzenia mają wydawcy.
We wrześniu ub.r. Komisja Europejska przyjęła projekt ustawy, która ma m.in. regulować warunki mianowania zarządów mediów publicznych, zapewnić stabilne ich finansowanie, a także gwarantować przejrzystość własności mediów i chronić niezależność redaktorów w przypadku konfliktu z wydawcami. W ramach ustawy nazwanej Media Freedom Act miałaby powstać unijna rada regulacyjna ds. mediów (European Board for Media Services). To budzi dużo emocji zarówno wśród rządów niektórych państw członkowskich, jak i wydawców.
Czytaj też: Policja usiłowała nakłonić reportera "GW" do ujawnienia tajemnicy dziennikarskiej
Projekt ustawy krytykowany był m.in. przez Europejskie Stowarzyszenie Wydawców Gazet (ENPA) i Izbę Wydawców Prasy. Wiceprezes tego pierwszego gremium Bogusław Chrabota mówił "Presserwisowi" w grudniu ub.r., że sama idea wspierania wolności słowa jest słuszna, ale nie poprzez instytucjonalizację tego w formie unijnej rady ds. mediów mającej nadzorować rynek. Tego samego zdania jest prezes IWP Marek Frąckowiak, który przekonywał, że należy chronić niezależność redaktora naczelnego i redakcji, ale w granicach pewnej linii programowej ustalonej przez wydawcę.
Teraz, gdy trwają negocjacje w trzech komisjach PE – LIBE, IMCO oraz Komisji Kultury i Edukacji (CULT), „Der Spiegel” donosi, że najbardziej aktywne w ograniczaniu projektu są przedstawiciele Niemiec, Polski i Węgier. Jak podaje niemiecki tygodnik, Berlin próbował m.in. podważać zgodność Media Freedom Act z unijnymi traktatami, jednak komisja prawna Rady UE stwierdziła, że taki argument jest bezzasadny.
Na łamach niemieckiego tygodnika strategię Berlina krytykuje Věra Jourová, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej. „Chciałabym widzieć ze strony największego kraju członkowskiego więcej przywództwa i myślenia z punktu widzenia całego bloku unijnego” – mówi cytowana w „Der Spiegel” Jourová. Niemiecki tygodnik przywołuje anonimowe wypowiedzi unijnych urzędników pracujących nad projektem ustawy: „Rozmowy z Niemcami są zawsze emocjonalne, a czasami nawet pełne agresji. Główną obawą Niemiec jest to, że za pośrednictwem unijnej rady ds. mediów Komisja Europejska zyskałaby nadzór nad mediami w państwach członkowskich” – mówi jedna z cytowanych osób.
Czytaj też: W majowym cenniku reklamowym TVN najdroższe są "Fakty"
Jak tłumaczy śledzący tę debatę Krzysztof Bobiński z Towarzystwa Dziennikarskiego, ostatnio duże emocje budzi przepis gwarantujący bezpośredni wpływ Komisji Europejskiej na działania sekretariatu unijnej rady ds. mediów.
– Z racji tego, że rada ma składać się z członków reprezentujących interesy państw członkowskich, Komisja chciała się zabezpieczyć, wprowadzając np. wymóg, by wszelkie opinie wydawane przez radę były zatwierdzane przez podlegający Komisji sekretariat. Jako Towarzystwo Dziennikarskie sprzeciwiamy się takim przepisom, gdyż uważamy, że unijna rada ds. mediów powinna być niezależna od Komisji Europejskiej – tłumaczy Bobiński, dodając, że na etapie negocjacji projektu ustawy swoje uwagi w tym względzie zgłosiła już Sabine Verheyen, szefowa komisji CULT i członkini niemieckiej partii CDU. Według Bobińskiego silną pozycję w negocjacjach ma również europosłanka Petra Kammerevert, członkini SPD. To kluczowe, bo tworząc silną niemiecką koalicję w obrębie tej komisji, będą miały decydujący wpływ na kształt sprawozdania, które będzie przedmiotem głosowania w Parlamencie Europejskim. A procedura jest dość skomplikowana: zanim komisja CULT zatwierdzi we wrześniu własne sprawozdanie – może, ale nie musi – uwzględnić w nim uwagi zgłoszone przez dwie inne komisje – LIBE i IMCO.
Jak mówi „Presserwisowi” Jacek Wojtaś, koordynator ds. europejskich w IWP, aktualne ustalenia tych dwóch komisji są szczególnie kluczowe dla wielu polskich wydawców, którzy nie zgadzają się z propozycją utworzenia unijnej rady ds. mediów, a także z zagwarantowaniem dziennikarzom całkowitej niezależności w przypadku konfliktu z wydawcą.
Czytaj też: Organizator Wiktorów w 2022 roku miał prawie 250 tys. zł zysku netto
– W drodze negocjacji w komisjach LIBE i IMCO udało się przeforsować postulat, by to wydawcy mieli w takiej sytuacji decydujące słowo, a także pozbawiono Komisję Europejską wpływu na działania sekretariatu w unijnej radzie ds. mediów. To, czy jednak te poprawki zostaną uwzględnione przez wiodącą komisję CULT okaże się dopiero we wrześniu, gdy będzie ona głosowała nad przyjęciem sprawozdania – tłumaczy Jacek Wojtaś, dodając, że wśród polskich europosłów kluczową rolę w forsowaniu tego rodzaju postulatów odgrywają Elżbieta Kruk z PiS i Tomasz Frankowski z Platformy Obywatelskiej.
Jak dodaje Wojtaś, sceptyczna wobec przyjęcia Media Freedom Act jest również Austria. – Z płynących do nas sygnałów także Francuzi nie poprą projektu, jeśli zbyt mocno będzie on ingerował w prawo krajowe. Możliwe również, że po wyborach w Hiszpanii, gdzie prawica ma dość mocną przewagę, pojawi się kolejny duży kraj przeciwny wprowadzeniu Media Freedom Act. Jak dodaje Wojtaś, projekt ten ma być poddany głosowaniu plenarnemu na jesieni 2023 roku.
Czytaj też: Kolejna runda zwolnień w Meta. Pracownicy do Zuckerberga: "Zniszczyłeś morale"
(MZD, 20.04.2023)