Doradca ministra rolnictwa odpowiedział Oko.press, dopiero gdy serwis się pomylił
Bianka Mikołajewska: Sebastian Łukaszewicz nie odpowiedział na nasze pytania (fot. Rafał Masłow/Press)
Bianka Mikołajewska opublikowała w serwisie Oko.press tekst o tym, że Sebastian Łukaszewicz, doradca ministra rolnictwa, w deklaracji dotyczącej wcześniejszego zatrudnienia pominął swoją firmę. Okazało się, że pomyliła osoby o tym samym imieniu i nazwisku. Twierdzi, że do pomyłki doszło, bo Łukaszewicz nie odpowiedział na pytania.
27 stycznia br. w serwisie Oko.press pojawił się artykuł Bianki Mikołajewskiej "»Misiewicz« ministra rolnictwa. Zapomniał, że miał firmę – trzy razy złożył fałszywe oświadczenie". Autorka pisze w nim, że Sebastian Łukaszewicz złożył oświadczenia wymagane z racji stanowisk, jakie objął: został pracownikiem biura poselskiego Krzysztofa Jurgiela, współpracownikiem senatora Jana Dobrzyńskiego i doradcą ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. W każdym z nich w kategorii o wykonywanej działalności gospodarczej przez ostatnie trzy lata wpisał: "nie dotyczy". Mikołajewska zarzuciła mu, że podawał nieprawdę. "Z rejestru działalności gospodarczej wynika, że w sierpniu 2014 r. Łukaszewicz założył firmę. Miała ona przede wszystkim prowadzić »ruchome placówki gastronomiczne«". Firma została zawieszona w listopadzie 2015 roku.
Niedługo po publikacji artykułu Łukaszewicz wydał oświadczenie. "Informuję, że jest to zwykła zbieżność nazwisk" - napisał, domagając się przeprosin i sprostowania.
Serwis Money.pl dotarł do drugiego Sebastiana Łukaszewicza, który potwierdził, że firma, o której pisała Mikołajewska, należała do niego. "5 minut na Facebooku wystarczy, by nabrać podejrzeń, czy nie przestrzelono z zarzutami. Tyle zajmuje znalezienie drugiego Sebastiana Łukaszewicza, w podobnym wieku do doradcy Jurgiela" - napisał w Money.pl Tomasz Grynkiewicz, naczelny tego serwisu.
"Presserwisowi" nie udało się skontaktować z Bianką Mikołajewską. Do sprawy odniosła się w kolejnym tekście na Oko.press. "Jeśli faktycznie się pomyliliśmy, przepraszamy. Ale to nie my ponosimy winę za zaistniałą sytuację" - pisze Mikołajewska. Tłumaczy, że jej zdaniem: "Zbierając informacje do tekstu o Sebastianie Łukaszewiczu, dochowaliśmy staranności dziennikarskiej. To on, mimo próśb i ponagleń, przez cztery dni nie odpowiedział na nasze pytania, choć wiemy, że je dostał". Dodała, że urzędnicy często nie odpowiadają na pytania.
- Ta sytuacja jak najbardziej usprawiedliwia Mikołajewską. Często się zdarza, że jeżeli ktoś się boi, to zwleka z odpowiedzią na pytania. W tym przypadku okazało, że z premedytacją nie odpowiedzieli - uważa Wojciech Czuchnowski, dziennikarz śledczy "Gazety Wyborczej". - Kilka razy zetknąłem się z taką sytuacją, szczególnie przy tej władzy, że celowo nie odpowiada się na pytania, żeby zdyskredytować publikację. Bardzo często na przykład tak robi MON. Nie odpowiadają na nasze pytania, a potem dezawuują publikację w oficjalnym komunikacie - dodaje Czuchnowski.
(JM, 30.01.2017)